Hej! Od razu uprzedzam, że to opko było pisane na kompletny spontan po prostu- usłyszałam w radiu piosenkę Myslovitz „Długość dźwięku samotności” i dostałam nagłego olśnienia. To moja pierwsza jedno-częściówka, więc nie będzie tak dobra jakbym chciała. Doradźcie mi co powinnam poprawić. Życzę miłego czytania
PS: Jeszcze dedykacja. Tak więc dedukuję to wszystkim, którzy nie mogą się już doczekać premiery Domu Hadesa. Wierni fani Olimpijskich herosów – łączymy się 😀
PPS: Jeszcze link ze wspomnianą piosenką: http://www.youtube.com/watch?v=qCIyK3ec4kE
Pod starą wymiętą koszulką z obozu Herosów miał schowany naszyjnik. Nie ,nie były to paciorki, które zwykli herosi tak skrupulatnie zbierali i chowali jako największy skarb. Mowa tu raczej o małym samotnym wisiorku w kształcie serca ze zdjęciem dwojga młodych ludzi. Stali w otoczeniu drzew, objęci, szczęśliwi. Dziewczyna miała czarne włosy spływające falami na ramiona. Jej zielone, prawie szafirowe oczy błyszczały niezwykłym blaskiem. Na jej rumianej twarzy widać było ślady łez, na jej palcu widniał złoty pierścionek z małym kryształkiem. Uśmiechała się jakby los właśnie podarował jej największy prezent życia. Co do chłopaka stojącego obok… Był nim Leo. Tak ten Leo Valdez, syn Hefajstosa. Ale jego wyraz twarzy mówił coś zupełnie innego. Miał spuszczony wzrok jakby nie mógł uwierzyć, że zdobył się na tak wielki krok, że poprosił o rękę swoją najlepszą przyjaciółkę, choć nie był pewny swoich uczuć względem niej… Na odwrocie serca wygrawerowane było jej imię – Jessica.
Leo nie do końca wiedział czemu założył ten naszyjnik właśnie teraz ,po trzech latach… To co się wydarzyło jest już przecież mglistym wspomnieniem, a wspomnienia należą do przeszłości. Wielcy konstruktorzy nie myślą o przeszłości, lecz wybiegają daleko w przyszłość. „Też powinienem taki być” skarcił się. Mimo to syn Hefajstosa chciał jeszcze raz wydobyć spod sterty śrubek, przekładni, śrubokrętów, kluczy i innych różności ten stary album, którego nie widział od bardzo dawna . Po chwili trzymał go w dłoniach. Otworzył go. Na pierwszej stronie widnieli ci sami młodzi ludzie, całowali się. Stali wśród grupki osób, których imion nie potrafił sobie przypomnieć. Było to podczas jednej z dużych, ziemskich imprez. „Jak ja ich nienawidziłem” mruknął do siebie. Zwykle dlatego, że wszyscy wymagali od niego, że mgnieniu oka zacznie się świetnie bawić z osobami, które poznał parę minut temu. Owszem uwielbiał śmiać się i wygłupiać z ludźmi wśród których czuł się swobodnie, z którymi połączyła go przyjaźń.
Gorsze od tego były już tylko podwójne randki. Jessica (jako córka Afrodyty) wprost je ubóstwiała. A on żeby nie robić jej przykrości zawsze się na nie zgadzał. Wyglądało to niestety tak, że dziewczyny bawiły się w najlepsze, a on musiał wysłuchiwać nudnych gadek jakiś frajerów, albo co gorsza sam zabawiać ich rozmową, bo jaśnie panowie nie raczyli nic powiedzieć. Czasem gubił sens tego wszystkiego… Te wszystkie całusy w miejscach publicznych, niekończące się czułości, troska jaką musiał jej okazywać niemal w każdej minucie… Miał wrażenie, że nigdy nie sprosta oczekiwaniom Jessicy, a póki co zaczynał czuć się jakby na chwile przestał być sobą…
„Tak, zawsze genialny
Idealny muszę być
I muszę chcieć, super luz i już
Setki bzdur i już, to nie ja”
Leo obrócił kartkę i bez trudu rozpoznał następną fotografię. Tego dnia po raz pierwszy zabrał Jessicę do Bunkra numer dziewięć w obozie Herosów. Pierwszy i ostatni… Podczas całego pobytu stawał na rzęsach, żeby pokazać jej jak fajne może być majsterkowanie. Ale i tak miał wrażenie, że jego narzeczona nie specjalnie miała na to ochotę . Co prawda później wiele razy zachwalała, jak cudnie bawiła się tego dnia i że to zdjęcie na tle wielkiej makiety Argo II będzie jej już zawsze przypominać jaki zdolny jest jej narzeczony. Leo nie czuł się nawet w połowie tak wspaniale. Ta wycieczka przypomniała mu od ilu miesięcy nie miał w ręce swojego ulubionego klucza francuskiego czy . Ze smutkiem myślał, ile wspaniałych projektów czeka na realizację. I jak wiele z nich mogłoby ułatwić codzienne życie zwykłego herosa… Te dni, w których Bunkier nr 9 był jego małym światem, a każde narzędzie jakie wziął do ręki, pomagało mu stworzyć coś pięknego Leo czuł, że one nie powrócą, przynajmniej nie w najbliższej przyszłości.
Wiele razy próbował uzmysłowić swojej narzeczonej jak wielka jest jego pasja i jak mocno tęskni z swoim domem – Obozem Herosów . Ale zawsze kiedy próbował zacząć rozmowę, słowa grzęzły mu w gardle. Bał się, że Jessica zrobi tą swoją minę zbitego psa i powie tym swoim słodkim głosikiem: „Martwię się, że twoja praca stanie się ważniejsza ode mnie”. Dlatego wszystkie te słowa trzymał głęboko w sercu w nadziei, że ujrzą kiedyś światło dzienne. Ale tak się nie stało… Leo jeszcze raz przyjrzał się fotografii „Ileż to razy chciałem usiąść przed nią i po prostu zacząć mówić, to były takie proste słowa” :
Wiesz, lubię wieczory
Lubię się schować na jakiś czas
I jakoś tak, nienaturalnie
Trochę przesadnie, pobyć sam
Przewrócił kartkę. Następne fotografie przedstawiały wieczór kawalerski… Jansona. „Mało co, a ta uroczystość przeważyła by szalę”. Wspomniał. Oczywiście zaczęło się od niewinnego emaila, w którym Piper pisała, że dawno się nie widzieli i że ona i syn Zeusa chcą się spotkać w jakiejś restauracji. Oczywiście miał przyprowadzić również Jessicę. Samo spotkanie średnio pamiętał, poza tym oczywiście, że oboje dowiedzieli się, że Janson i Piper biorą ślub. Co czuł kiedy im o tym powiedzieli? Chyba nic szczególnego, poza przypływem nagłego natchnienia.
W jednej sekundzie wymyślił tysiące skomplikowanych prezentów, jakie mogą im dać z okazji tej uroczystości. Miał nie wiele czasu, bo za miesiąc mieli jechać do Paryża, gdzie państwo młodzi zamierzali się pobrać. Wiedział, że to nie będzie bułka z czekoladą (nie lubił masła stąd to porównanie), bo do jego obowiązków, jako świadka należy pomoc w organizacji wieczoru kawalerskiego, jak i uczestnictwo we wszelkich przygotowaniach do uroczystości.
Westchnął. Nic z tego co wymienił nie zapadło mu w pamięć, może oprócz co wieczornych spacerów z Jansonem nad Sekwanę podczas, których Janson kazał mu po tysiąckroć przysięgać, że na wieczorze kawalerskim: nie będzie ani jednej striptizerki wyskakującej z tortu, cały klub będzie wynajęty tylko dla nich, żeby uwolnić się od pijanych kobiet, a wszyscy kelnerzy będą mężczyznami. „I co jeszcze stary?” śmiał się Leo wiele razy klepiąc swojego przyjaciela po plecach „Może mam ci obiecać, że panie sprzątające będą lesbijkami” „A możesz?” odpowiadał syn Zeusa. Leo myślał, że mimo iż przed weselem rzadko się widywali teraz naprawdę odnowią swoją przyjaźń. „Chyba nie miałem racji” myślał syn Hefajstosa. „Jak zawsze z resztą”… Pomylił się również w sprawie prezentu ślubnego. Wszystkie jego projekty poszły się huśtać, bo Jenny zamówiła już bukiet kwiatów i „śliczną” parę naszyjników w formie połówek serc, które po złączeniu tworzą całe serce. Tym samym jego droga narzeczona dała mu do zrozumienia, że jego pomysł nie został w ogóle wzięty pod uwagę….
W tym momencie Leo poczuł jak ściska mu się gardło, doskonale pamiętał chwilę, w której Piper przysięgła Jansonowi dozgonną miłość. W tej jednej sekundzie w głowie syna Hefajstosa pojawiło się olśnienie, a później czuł już tylko okropny ból w sercu. Zrozumiał. że dziewczyna, która zawsze się za nim wstawiała, która traktowała go jak młodszego, niesfornego braciszka, która zawsze wzdychała nieśmiało do jego najlepszego przyjaciela, którą zwykł zwać „królową piękności” nie była tylko jego przyjaciółką. Czuł do niej to co powinien czuć do Jessicy. Doskonale rozumiał, że Piper nie odwzajemni jego uczuć, bo nigdy się o nich nie dowie.
W nocy kiedy Jessica pewnie już spała po długim i wyczerpującym dniu, a jego najlepsi przyjaciele, pewnie przeżywali swą noc poślubną, Leo wyszedł przed hotel, w którym się zatrzymali na czas przygotowań do tej uroczystości. Usiadł na ławce i z przykrością stwierdził, że jutro wrócą do normalnej szarej rzeczywistości, w normalnym, szarym NY, w którym coraz bardziej czuł się jak pies uwiązany na łańcuchu. Nagle zrozumiał, że chciałby przeżyć jeszcze jeden raz przeżyć jakąś wspaniałą przygodę. Nie musiał od razu ratować świata, ani walczyć z bestiami z głębin Tartaru . Marzył po prostu, żeby jeszcze raz zrobić coś szalonego
Wejść na drzewo i patrzeć w niebo
Tak zwyczajnie, tylko że
Tutaj też wiem kolejny raz
Nie mam szans być kim chcę
Przekartkował następnych paręnaście stron, aż wreszcie zatrzymał się na ostatnim zdjęciu. Niewątpliwie różniło się od pozostałych. Przedstawiało nie dwoje młodych ludzi, ale jedną smukłą osobę – Jessicę. Leo stał w tym czasie za obiektywem fotografując swoją dziewczynę na tle domku plażowego ich znajomych, gdzie pojechali odpocząć. Tak naprawdę ich związek powinien rozkwitać, bo wszystko układało się po ich myśli. Salon kosmetyczny córki Afrodyty wzbijał się na wyżyny i zyskiwał uznanie w oczach nawet najbardziej wymagających klientek. Natomiast Leo mógł wreszcie skupić się na studiowaniu Robotyki. Profesorowie byli nim oczarowani i wróżyli mu świetlaną przyszłość w tej dziedzinie.
Tylko między nimi samymi jakoś się nie układało. Pochłonęła ich szara rzeczywistość, pogoń za pieniądzem i mnóstwo innych aspektów. Żeby to naprawić zdecydowali się wreszcie zamieszkać razem. Czy pomogło? Nie na długo. Jasne, przez chwilę było naprawdę dobrze. Wyjechali do Tunezji na tydzień (tam zostało zrobione zdjęcie). Poświęcali sobie dużo uwagi. „Ta sielanka musiała się kiedyś skończyć” zasępił się Leo. Niestety im większe odnosili sukcesy, tym bardziej oddalali się od siebie. Na początku Leo nie przywiązywał do tego, aż tak znaczącej wagi. Był szczęśliwy mogąc robić to co kocha, myślał, że Jessica czuje to samo. Tymczasem w ich domu coraz częściej wybuchały kłótnie. Leo miał wrażenie że Jessica zaczęła zauważać, że ideał mężczyzny, który sobie wymarzyła nie pasuje do jego skromnej osoby i coraz bardziej zaczynało jej to przeszkadzać. Syn Hefajstosa niemal na każdym kroku czuł, że jest beznadziejny, dlatego nie lubił wracać do domu. Czuł się w nim jak sublokator, który musi na każdym kroku okazywać wdzięczność. Ale za co? Leo westchnął nawet po tylu latach (czytaj po roku) pamiętał dzień, w którym to wszystko go przerosło.
Znowu zatonął we wspomnieniach. Tego dnia jego grupa ze studiów wybierała się do knajpy uczcić zdanie ostatnich już w tym roku egzaminów. Oczywiście w pierwszym odruchu Leo zamierzał kategorycznie odmówić, ale zaledwie parę godzin wcześniej znowu miał „małe” spięcie ze swoją narzeczoną i ten jeden raz postanowił wreszcie oderwać się od szarej rzeczywistości… Jednak kiedy dotarł na miejsce poczuł się zagubiony. To nie był świat, w którym się obracał i w którym czuł się pewnie. Co prawda rozglądał się za ludźmi ze studiów, ale tak jak się obawiał każdy poszedł w swoją stronę nie patrząc na resztę. Miał tego dość!
Już miał kierować się do wyjścia, kiedy jakaś dziewczyna zaczepiła go i zapytała czy ma ochotę na piwo. Była to najlepsza propozycja jaką dostał tego wieczoru, więc z chęcią się zgodził. Podczas rozmowy okazało się, że chodzą na te same zajęcia tylko nigdy jakoś nie zwrócili na to uwagi. A szkoda, bo okazało się, że mieli dużo wspólnych zainteresowań i świetnie im się rozmawiało. Leo nie pamiętał zbyt dobrze jej wyglądu, ale na pewno była atrakcyjna, nawet bardzo. A to w połączeniu z niezliczoną ilością drinków może stanowić prawdziwą mieszankę wybuchową…
Następnego dnia Leo obudził się w nieswoim łóżku obok kobiety, która niewątpliwie nie była Jessicą. Uczucie żalu i niepohamowanej wściekłości towarzyszyło mu jeszcze długo po wyjściu z jej mieszkania. Jak miał się wytłumaczyć swojej narzeczonej? Zdrada to zdrada, nieważne czy pod wpływem alkoholu czy też nie.
Nagle odżyło w nim wspomnienie z czasów kiedy przebywali jeszcze w Obozie Herosów, kiedy to James Stone grupowy domku Apolla próbował przeprosić Ashley Wilson (córkę Hermesa) za noc spędzoną w towarzystwie Drew (tak tej Drew). Oczywiście jego dziewczyna lub raczej była dziewczyna nie wyrażała nawet najmniejszej chęci do przebaczenia mu. Ale James był uparty i ciągle wymyślał nowe coraz to bardziej okazałe sposoby do wyrażenia skruchy. Raz na przykład, dzięki promieniom słońca wypisał na niebie napis „Kochanie jesteś tą jedyną”. Innym razem o północy stał pod jej oknem wyśpiewując płaczliwym głosem piosenkę Bruno Marsa „When I was your men”. Tych zdarzeń było całe mnóstwo, ale on najlepiej zapamiętał jak tego słonecznego popołudnia Ashley odkryła że „ktoś” oblepił całe jej łóżko zdjęciami przedstawiającymi ją i grupowego domku Apolla. Leo miał na to zdarzenie świetny widok, gdyż siedział niedaleko z Piper i Jansonem sącząc leniwie Nestie. Jak dotąd oglądali tą scenę w ciszy i pełnym skupieniu. Pierwsza odezwała się Piper:
– OK. Ja wiem, że to co jej zrobił było okropne, no ale ludzie! Ile można się gniewać?! Widać przecież, że chłopak nie jest dumny z tego co zrobił, mogła by mu już chyba wybaczyć. Co nie…
– Mylisz się Pipes – odpowiedział Janson ze stoickim spokojem – Jeśli mówisz komuś, że go kochasz to oznacza, że jesteś dla niego i tylko dla niego, rozumiesz? Na tym polega miłość. Pomyśl, jaką pewność ma ta dziewczyna, że ten koleś nie zdradzi ją po raz drugi? Nie, ja bym zdrady nigdy nie wybaczył, ani tobie, ani komukolwiek innemu.
Leo nie potrafił sobie przypomnieć czy w tamtej chwili, kiedy wracał skruszony do domu chcąc błagać Jessicę o przebaczenie, myślał o tamtych słowach wypowiedzianych przez Jansona parę lat wcześniej. Jeśli faktycznie tak było, mógł wziąć je sobie do serca i raz na zawsze zakończyć ich związek z córką Afrodyty, kiedy miał na to okazję. Jak zwykle stchórzył.
Kiedy syn Hefajstosa przekroczył próg mieszkania zobaczył zapłakaną córkę Afrodyty, która gdy tylko go ujrzała jednym susem przeskoczyła przez kuchnie i rzuciła się mu na szyję. Pierwsze co odczuł to… Zdziwienie i wstyd.
– Leo – szeptała całując go nie tylko w usta, ale po całej twarzy – O bogowie! Tak się martwiłam, kiedy nie wróciłeś na noc. Dzwoniłam do ciebie chyba z pięćdziesiąt razy, żeby ci powiedzieć, że przepraszam za wczoraj. Nie powinnam była… No nieważne. Zapomnijmy o tym!
Leo przez cały czas stał jak wryty. Czuł, że powinien coś powiedzieć i w tamtym momencie i podczas licznych pytań gdzie zatrzymał się na noc. Oczywiście powiedział, że u kolegi, chyba głównie dlatego, że takiej odpowiedzi właśnie oczekiwała. Ale to nie oczyszczało go z zarzutów. Wręcz przeciwnie. I Leo wiedział o tym najlepiej. Dlatego starał się zbagatelizować poczucie winy drogimi prezentami, wyjazdami na weekend, kolacjami przy świetle księżyca. W tamtym okresie poświęcał jej dosłownie każdą wolną chwilę i spełniając wszystkie jej zachcianki. Może miał nadzieję że dzięki temu uda mu się… sam już nie wiedział co.
Gdyby patrzył na to wszystko ktoś z zewnątrz zobaczyłby dwojga ludzi zakochanych w sobie na zabój. W rzeczywistości było zupełnie na odwrót. Teraz patrząc na to z perspektywy czasu Leo wiedział, że oboje dusili się w tym związku, ale ze wzglądu na łączącą ich przyjacielską wieź, żadne z nich nie miało odwagi odejść. Wkrótce Leo zaczął zauważać w swoim domu dziwne przedmioty. Jakieś męskie dezodoranty, maszynki do golenia , części garderoby. Na początku próbował sobie to jakoś wytłumaczyć. Może Jessica pozwoliła któremuś z jej kolegów z pracy skorzystać z prysznica w ich mieszkaniu. Wiedział, że wiele mężczyzn pracujących w jej zakładzie mieszka daleko od Nowego Yorku, więc może… Ale z czasem kończyły mu się już usprawiedliwienia.
Wtedy zaczynał wracać myślami do tak zwanych starych dobrych czasów. Musiał to przyznać, miał z Jessicą wiele miłych wspomnień, ale częściej zdarzało mu się myśleć o tych gorszych, po których wpadał w koszmarny nastrój. Te bezsenne noce pełne zadumy stawały się powoli tradycją, a kiedy nie mógł już wytrzymać w czterech ścianach ich sypialni, szedł podziwiać Nowy York. Zdumiewające miasto, którego nienawidził.
Noc, a nocą gdy nie śpię
Wychodzę choć nie chcę spojrzeć na
Chemiczny świat, pachnący szarością
Z papieru miłością, gdzie ty i ja
I jeszcze ktoś, nie wiem kto
Chciałby tak przez kilka lat
Zbyt zachłannie i trochę przesadnie
Pobyć chwilę sam, chyba go znam
Tak się stało i tego pamiętnego wieczoru, kiedy Jessica musiała zostać dłużej w pracy tyle, że wtedy miał już kompletnego doła. Postanowił zabrać samochód i przejechać się po mieście dla relaksu. I wtedy ją zobaczył. I nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jego narzeczona stała na niedaleko piekarni, do której co rano chodził po bułki i całowała się z jakimś macho. Puściły mu nerwy zawrócił samochód łamiąc przy tym wszelkie możliwe przepisy, przycisnął gaz i jak najszybciej udał się w kierunku swojego mieszkania. Wszedł do środka i trzasną drzwiami. Musiał się na czymś wyżyć więc, więc zaczął sprzątać. Kidy Jessica wróciła, dom aż błyszczał.
Nie pamiętał dokładnego przebiegu tej rozmowy, ale świetnie pamiętał jej koniec. Rozstali się. Ale ustalili, że nie mają do siebie żalu. Te półtora roku były dla nich zupełnie nowym doświadczeniem i nie czują, że je zmarnowali. Jeszcze tego wieczoru Leo spakował się i przeniósł do pobliskiego motelu. Co prawda Jessica zaproponowała mu, że mogą sprzedać mieszkanie i podzielić się pieniędzmi po połowie, ale syn Hefajstosa stwierdził, że to bezsensu i tak następnego dnia odjeżdżał z Nowego Yorku, a w miejscu, do którego się udawał nie były mu potrzebne amerykańskie dolary. Pokój, który wynajął posiadał całkiem przyzwoite łóżko, ale Leo wiedział, że nie prześpi tej nocy – za dużo spraw do przemyślenia. Nareszcie miał trochę czasu dla siebie, a po przybyciu do Obozu Herosów czekała go tylko: praca, praca i jeszcze raz praca nie mógł się już doczekać! Ale kiedy przybył na miejsce i zaczął wypakowywać swojej rzeczy, wyciągnął również ten stary album, który właśnie teraz ogląda i przypomniały mu się słowa Jessicy, które powiedział mu na odchodnym.
„Wiesz dlaczego nigdy nie pozwalałam ci dużo pracować? Bo jesteś prawdziwym fanatykiem. Uwielbiasz to co robisz i zawsze bałam się, że zatracisz się w tych wszystkich konstrukcjach, które tworzysz. Człowiek to istota stadna, musi się trzymać w grupie, bo inaczej zginie na tym wielkim świecie. Dlatego weź proszę ten album i zatrzymaj wisiorek, który podarowałam ci na urodziny, przypomną ci, że lepiej otaczać się ludźmi zamiast maszynami.”
Wtedy naszła go ochota, by złożyć sobie obietnice , że nie będzie żył jak pustelnik i z tyłu okładki wspomnianego wcześniej pamiętnika wygrawerował słowa, które miały stać się jego hymnem.
I nawet kiedy będę sam
Nie zmienię się, to nie mój świat
Przede mną droga którą znam,
Którą ja wybrałem sam
Od tamtej chwili minął rok, a ostatnią prawdziwą rozmowę z drugim człowiekiem odbył jakieś pięć miesięcy temu, kiedy Janson zairyfonował ze wspaniałą wieścią, że Piper jest w ciąży. Później nie próbował już się z nim kontaktować. Syn Zeusa miał przecież własne życie i własne problemy. Co do obozowiczów nie miał wśród nich przyjaciół, lubił większość dzieciaków od Hefajstosa, ale oni też mieli projekty od zrealizowania i nie chcieli żeby ktoś im zawracał głowę. Zaczynał czuć, że nie wypełnia postanowienia z przed roku, ale miał na to sposób, z którego nie korzystał już bardzo dawno. Wyciągnął swój telefon komórkowy i wybrał dobrze mu znany numer. Westchnął i odliczał sygnały. Jeden, dwa, trzy, za czwartym zaczął się już niepokoić. I nagle usłyszał to upragnione „Cześć Leo”.
– Eee… Hazel? Cześć! Masz może czas jutro? Muszę przerwać długość dźwięku samotności.
Bardzo mi się podobało. Owszem, wystąpiły drobne literówki, ale i tak było świetne. Wiem, źe to jednoczęściówka, ale ja bym przeczytała cd.
Pozdro,
Ann.
Janson- Jason.
nie miał w ręce swojego ulubionego klucza farncuskiego czy.- niedokończone zdanie. Czy co? XD
Jednoczęściówka fajna. Mi się podobała, bo dość fajnie opowiadasz historię życia Lea. Wydarzenie po wydarzeniu, bez spieszenia się. Całkiem fajne.
Dzięki, fajnie wiedzieć że moje opko nie jest aż tak złe jak myślałam 😀
Fani OH? I Ty jestes fanka,piszac „Janson”?!
Przepraszam,ale…
Opowiadanie nie jest zle. Raz zmienilas Jessice na Jenny,nie wiem,czemu.
Ooooo, jak słodko ;3 Smutne. Ja to sobie wyobrażałam inaczej. Leoś nie może tak skończyć. Nie… Bardzo fajne. Serio. Czytałam czekając na rozwinięcie. Super. jaram się tym <3
Annabeth, ty się jarasz wszystkimi opkami od trzech dni? No to witaj w klubie 😉
Piper w ciąży?Okej, spoko…cieszę się, co jaram się Jasperem jak niczym innym
Co do opka- bardzo mi się podobało. Naprawdę fajnie napisane:-D
zrobi tą swoją minę – tę
wieczór kawalerski… Jansona. „Mało co, a ta uroczystość przeważyła by szalę”. – Jasona i przeważyłaby
Miał nie wiele czasu – niewiele
I co ty masz z tym Jansonem? To był JASON 😀
trzasną drzwiami – trzasnął
bezsensu – bez sensu
sobie obietnice – obietnicę
Tak naprawdę, to bardzo mi się spodobało. Masz okropnie lekkie pióro i bardzo przyjemnie mi się czytało. Do tego miałaś niezły pomysł, chociaż moje przypuszczenia się spełniły. Na początku wiedziałam, że się rozstaną, co nie zmienia faktu, że było super 😉
Wow! Super! Po prostu świetne opowiadanie! I ta piosenka! <3 Kocham ją. Jak zobaczyłam tytuł opka, to wiedziałam, że zostawię je sobie na sam koniec. Mam z tą nutą wiele wspomnień. Moi koledzy bardzo często śpiewali ją w szkole na przerwach. Mamy pełno filmików z nimi w roli głównej. Każdy u nas w klasie kojarzy tą piosenkę właśnie z tymi głupkami :p
Puściłam to sobie teraz i śpiewałam czytając :p Świetnie się wkomponowało. Lubię długie miniaturki. W ogóle gratuluję pomysłu, bo naprawdę ciekawy Jestem pod wrażeniem. Przymknęłam oczy na te małe błędy, bo treść jest świetna Pisz więcej takich historii pyszczku
Genialne opko! Czyta się je z zapartym tchem. Bardzo fajnie udało ci się zgrać treść opowiadania z piosenką. Pomysł świetny, gładko przeskakujesz do kolejnych wspomnień, akcja nie pędzi do przodu. Zagłębiając się coraz bardziej w treść opka, intrygowało mnie, co ty jeszcze wymyślisz?
Pisałaś na samym początku, że opowiadanie powstało spontanicznie. I mam nadzieję, że będziesz pisała więcej takich opek
Jeszcze wielki plus za moją ukochaną piosenkę „When I was your men” Bruno Marsa 😉
Extra. Były tam jakieś błędziki i na koniec, coś ze ściągą, ale tak to świetne. Końcówka najlepsza. Wszystko dobrze opisane i po prostu boskie.
Dzięki wszystkim za komentarze, teraz wiem że to co robię ma sens 😀