Godzinę później siedzieliśmy w taksówce z powrotem na Long Island. Doszłam do wniosku, że tam będzie się lepiej myślało. Nie chciałam wchodzić na teren Obozu Herosów. Chciałam tylko posiedzieć w pobliżu. Tam o wiele lepiej mi się myślało. Uważałam też, że Chris bliżej domu poczuje się swobodniej. Po co miałoby być mu swobodniej? Nie miałam pojęcia.
Chwilę później siedzieliśmy już na trawię w lesie na Long Island. Wpatrywałam się w piszczałkę Chrisa, satyrowie mieli ich pełno. Satyrowie. On był synem Apolla. Coś mi nie pasowało. Musiałam to jednak odłożyć na później, bo do końca terminu zostały zaledwie dwa dni. Nie wiedziałam, gdzie ten czas tak szybko zleciał, ale nie nad tym miałam się zastanawiać. Miałam ostatnio wielkie problemy ze skoncentrowaniem uwagi na jednej rzeczy. Westchnęłam i wróciłam myślami do Apolla. Postanowiłam pomyśleć na głos.
– Apollo, to bóg słońca, tak?
– No tak, ale…
– Czekaj – przerwałam mu nie wiedząc, jak istotne informacje miał mi do przekazania. – Słońce nadal wschodzi i zachodzi… Czemu?
– Bo może włączył autopilota.
– Ma autopilota w tym swoim słonecznym rydwanie?
– No, najwidoczniej.
Westchnęłam.
– Okej. Jest to jeszcze bóg muzyki i sztuki, mam rację?
– Raczej tak… Ale co to mogłoby mieć wspólnego z jego zniknięciem?
– Nie wiem. Dobra, to zostawmy. Co jeszcze?
– Bóg przepowiedni?
– No tak! Ale co TO ma z tym wspólnego?
– Nie mam pojęcia…
Przeniosłam wzrok na las, za którym zapewne znajdował się Wielki Dom. W środku była…
– Wyrocznia!
Chyba wyrwałam Chrisa z jakiegoś transu.
– Co, co, co?
Zerwałam się na równe nogi.
– W Wielkim Domu, na strychu… – nie mogłam zaczerpnąć tchu. Chwyciłam przyjaciela za rękę. – Chodź! – i pognałam w kierunku Obozu.
Wbiegliśmy po schodach na strych. Gdy tylko otworzyłam tamtejsze drzwi wiedziałam, że trafiłam.
Na strychu siedział sobie skrzyżnie, obok znanej, starej Wyroczni, sam Apollo. Kiedy zobaczył mnie, na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Spojrzał na zegarek.
– No, no. Dwa dni przed czasem – powiedział z uznaniem. – Jesteś najlepsza jak dotąd.
– Że co proszę?
Apollo tylko się uśmiechnął i założył swoje ciemne okulary.
– Co jakiś czas robię herosom psikusa… Dziwne, że Zeus cały czas bierze to na poważnie – westchnął teatralnie.
– I co teraz będzie, przepraszam bardzo?
– Pójdziemy na Olimp i pokażemy się tatusiowi Zeusowi, a on będzie happy i w ogóle – wyciągnął do mnie dłoń. – Idziesz?
Odwróciłam się do przyjaciela.
– Chris?
– Satyr nie idzie – odpowiedział oschle bóg.
– Satyr? Przecież to twój syn!
– Mój? No coś ty… nazmyślał ci.
Spojrzałam na Apolla dając mu do zrozumienia, że pójdę za chwilę, a on tylko się wyszczerzył. Chyba lubił dramatyczne sceny.
– Christopherze. Mógłbyś mi to wytłumaczyć?
Chris cały czas zachowywał kamienną twarz.
– Mich… dobra, skłamałem, bo pomyślałem, że uznasz, że jestem gorszy…
– Co?! Kocham Cię, słyszysz?! A ty… okłamałeś mnie…
Chris nie odezwał się. Westchnęłam i otarłam łzę.
– Wybacz, ale muszę iść.
Chwyciłam rękę Apolla i wyruszyliśmy na Olimp. Poczułam się okropnie. Tak na niego nawrzeszczałam… To musiałam odłożyć na potem, bo pojawiliśmy się w Sali Tronowej.
Apollo, jakby nigdy nic, usiadł na swoim tronie. Tylko skinął głową w stronę wielkiej trójki, znaczy się dwójki, bo Hadesa jak zwykle nie było. Podeszłam na środek sali i padłam na kolana. Nie był to gest oddania, raczej zmęczenia, ale padanie na kolana, to zawsze padanie na kolana. Zeus odchrząknął.
– Mogłem się domyślić, że Apollo dalej bawi się z nami wszystkimi. Przepraszam cię, Michelle za to najście. Jednakże nie żałuję tego, ponieważ nie powinno cię być na świecie.
– Wiem, panie. Obiecuję, że nie będę zbytnio wystawać z szeregu.
– Przysięga przed bogiem, to coś bardzo ważnego. Czy jesteś tego świadoma?
– Tak, panie.
– Zatem zamykam obrady bogów. Jesteś wolna. Idź do swojego Obozu i „nie wystawaj z szeregu”, Możesz odejść.
– Oczywiście.
Wstałam i jeszcze raz skinąwszy głową wyszłam z Sali Tronowej. Nawet nie wiem, w którym momencie zemdlałam.
***
Ocknęłam się w tym samym miejscu, w którym ocknęłam się za pierwszym razem. W części szpitalnej Obozu Herosów. Jedno mnie zabolało. Nigdzie nie widziałam Chrisa, a to jego potrzebowałam teraz najbardziej. No tak, ostatnio na niego nieźle nakrzyczałam, ale… nie mogłam wiecznie się na niego fochać.
Wstałam z łóżka. Byłam bowiem pewna, że wszystko jest już ze mną w porządku. Wyszłam ze szpitalika i skierowałam się w stronę plaży. To tam miał mnie zabrać przyjaciel po tym wszystkim.
Kiedy stanęłam już na piasku poczułam się nieco dziwnie. Wszystko to minęło, gdy ujrzałam znajomą sylwetkę stojącą na pomoście.
– Przepraszam – wyszeptałam i poczułam, że łzy napływają mi do oczu.
Chris odwrócił się.
– To ja powinienem przeprosić – zbliżył się do mnie. Staliśmy na pomoście twarzą w twarz. – Przepraszam za to, że byłem takim głupkiem, za to, że wzdychałem do Artemidy, chociaż i tak kocham Ciebie. I przepraszam za te kłamstwa. Jestem tylko zwykłym satyrem – spojrzał mi w oczy i ujął moje dłonie w swoje. – Czy mogę liczyć na przebaczenie?
Przełknęłam ślinę.
– Jasne – i stanęłam na palcach, aby go pocałować.
***
Siedzieliśmy na plaży, tak jak Chris mi obiecał, trzymaliśmy się za ręce i uśmiechaliśmy się do siebie. Właśnie zachodziło słońce. Nie była to może oryginalna sceneria, ale bardzo mi się podobało. Po raz pierwszy zdobyłam się na przysunięcie się do przyjaciela i oparcie głowy na jego ramieniu.
– Mich… – Chris przerwał milczenie.
– Tak? – mój głos brzmiał niezwykle lekko.
– Chciałem cię o coś zapytać – oznajmił.
– Słucham – odrzekłam i spojrzałam na twarz satyra.
– Pomyślałem, że może… – zaczął. – Że może… – westchnął, jakby chciał się uspokoić. Co mogło go aż tak zestresować? Pogłaskałam go po gładkim policzku.
– Nie stresuj się tak. W moim towarzystwie możesz być spokojny.
Chris nabrał powietrza.
– Okej. Więc pomyślałem, że może chciałabyś… być ze mną? – zaniemówiłam. Zawsze uważałam go za typowego lowelasa. Zdawało mi się, że po prostu bawi się z dziewczynami, bo tak mu się podoba. A teraz… chciał żebym z nim była.. żebym z nim chodziła. Na mojej twarzy zagościł uśmiech.
– Jasne, kozłonogu.
Chris chyba zignorował to przezwisko i… uśmiechnął się. Znowu te urocze dołeczki. Satyr był naprawdę przystojny. Dziwne, że wcześniej tego nie dostrzegłam, pomimo tego, że i tak od dzieciństwa się w nim kochałam.
Pochylił się nade mną i wyszeptał patrząc mi prosto w oczy:
– Kocham Cię, Mich.
– Ja też ciebie kocham – powiedziałam.
Odpowiedział mi na to uśmiechem i pochylił się, by musnąć ustami moje wargi.
KONIEC (???)
fajny zakończenie godne córki afrodyty
super 😉 jeżeli zacznę lubić romanse to będzie twoja wina Misiia 😉
ryba2006 – mam nadzieję, że moja wina, ale w dobrym znaczeniu… ; DD
super 😉 ale wyrocznia? to chyba zaskoczyło wszystkich
😉
Koniec??????
NIE!!!!
PROTEST!!!!!!
Superowe!
mam nadzieje, że to nie koniec
Napisz więcej o niej.Twoje opowiadanie jest super.Szybko przeczytałam.
taki hepi end, jak w bajce. Lubię romansidła xD
proszę więcej
niech to nie będzie koniec please:)
Szkoda, że to już koniec.
To nie konciec, nic się nie kończy.
Niezłe… Ale przecież Artemis nadal jest dziewicą więc proponuje CD w którym wszystko tej M wyjaśni…
Trochę mnie speszyło że to dzieje się tak szybko, ale to nie książka to kilka krótkich opowiadań, w Polsce wydano już 4 z 5 części a Percy i Annabeth tak naprawdę nie wyznali sobie jeszcze miłości.
A poza tym super
chciałem zauważyć iż jest to piąte opowiadanko misii dlatego powinna dostać THE BEST czyż nie ❓
świetne napisz więcej !!!!!!!!!!!!!!! ok ?
Koniecznie napisz kolejną część!!! suuuuuuuuuuuuuper!
To juz jest konieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeec nie ma juz niccccccccc..!!!A to jest nie fer..!!!Nie mozemy stad isc/..!!!