Wiem, że opowiadanie nie wygrało, ale mimo wszystko postanowiłam go wysłać. Mam nadzieję, że spodoba się blogowiczom.
INACZEJ
A miało być tak pięknie. On miał rządzić. Thalia miała się zgodzić, zabić Ofinotaura. Olimpijczycy mieli upaść…
Ale, jak zawsze, ON musiał wszystko zniszczyć.
Wiecie, kiedy to wszystko się zaczęło? Ten cały popaprany tydzień, który prawie zakończył się moją śmiercią? W piątek. Rozumiecie to? W PIĄTEK! PRZED FERIAMI ZIMOWYMI!
Normalny nastolatek, czy nawet heros, tzn. taki heros, co nie planuje zagłady świata, w piątek przed feriami zimowymi ma luz. Imprezuje/spotyka się z kumplami/walczy z potworami/co tam jeszcze chcecie. Oczywiście niepotrzebne skreślić.
Nienormalny heros/nastolatek, tj. taki, który planuje przejąć kontrolę nad światem, w tak piękny wieczór zażywa gorącej kąpieli w jacuzzi na swym nawiedzonym wycieczkowcu. Obowiązkowo w towarzystwie pięknej córki Afrodyty (czytaj: żółtej gumowej kaczuszki).
Ja należałem do tej drugiej grupy. Bawiłem się właśnie małymi figurkami w bitwę morską, gdy ktoś do mnie zadzwonił. Oczywiście iryfonem. Nie rozumiem, czemu Iris nie zna takiego pojęcia jak TELEFON. Od razu musi to być WIDEOKONFERENCJA.
– Ej, szefie… Mam kilka wiadomości – odezwał się ten idiota, Cierniak. Kilka tygodni temu wysłałem go do Westover Hall do poszukiwania rekrutów. Wiecie – zbieranie armii, kontrola nad światem, Kroni u władzy i tego typu sprawy.
– Czemu akurat teraz?! Mówiłem ci już, iryfony do mojej sekretarki! Albo jeszcze lepiej w ogóle! – warknąłem nurkując głębiej w wannie i starając się przybrać pozę generała. Mantikora wyszczerzyła się złośliwie i zapytała niewinnie:
– Rhóżowy hipcio i żółtha khaczuczkha?Nie spodziwałbym się tego, Ghenerale… Czhy nie jestheś na tho thrhochę za stharhy?
Moja mina pewnie przypominała tę słynną tępawą minę Sokki z Avatara… Wyguglujcie sobie, jak nie znacie. No co? To, że mam dwadzieścia jeden lat wcale nie znaczy, że nie lubię anime… Ani gumowych zwierzaków!
– Nie twoja sprawa – ponownie warknąłem chowając pod wodę moje zabawki i próbując znów przybrać władczą pozę, co było dość trudne w obecnej sytuacji. Oczywiście moje starania spełzły na niczym, ponieważ gumowa kaczka gwałtownie wystrzeliła spod wody i donośnie… kwaknęła. Westchnąłem i zmieniłem temat: – Co jest tak arcyważne, że zawracasz mi tym głowę? Akurat w TEJ chwili?
– Po pierhwsze… Straciłem rhekhrutów… – Na moim czole zaczęła pulsować żyłka. – Po dhrugie sthrhaciliśmy helikophtherh… – Gumowa kaczka, gdyby była żywa, pewnie zostałaby uduszona. – A po thrzecie… mam dziewczynę!
W pierwszej chwili nie zrozumiałem. Jaką dziewczynę? O co mu, kurcze, chodzi? Czemu zajmuje mój czas takimi błahostkami jak własne życie miłosne?
Po chwili mnie olśniło.
– Annabeth… – szepnąłem, po czym powiedziałem głośno. – Dobrze, tym razem cię nie ukarzę. Czekaj na dalsze rozkazy.
– Yes, sihr – odpowiedział tamten salutując z głupim uśmiechem na twarzy.
Mam dziwne wrażenie, że już po mojej reputacji przyszłego psychopatycznego władcy świata. A tak się starałem!
– P-panie… – powiedziałem kłaniając się przed złotym sarkofagiem.
– Oh, mój drogi Lucas – powiedział głos w mojej głowie. Głos przypominający zgrzyt ostrza na kamieniu. – Z czym dziś przyszedłeś? Masz już plan? Wiesz, że na ciebie liczę… A nieposłuszeństwo, czy też niespełnienie mych oczekiwań będzie… surowo karane.
Moja ręka odruchowo powędrowała do policzka z blizną. Przełknąłem głośno ślinę, przypominając sobie tortury, jakimi mnie uraczono po ostatnim niepowodzeniu.
– Mam plan. – Starałem się, żeby nie zadrżał mi głos. – A nasz drogi Cierniak umożiwił mi zrealizowanie go. Mamy przynętę.
Kronos milczał, po chwili, po czym powiedział:
– Nowy plan, mój drogi. Uwolnij Atlasa.
Stałem przed wejściem na górę Othrys, mając za sobą Ogród Hesperyd. Mimo duchoty, która tu panowała, miałem na sobie popielaty prochowiec i biały szalik. Już dawno minęły czasy, gdy chodziłem w obozowej koszulce.
W pewnym sensie, pasowałem tu. To miejsce było złe do szpiku kości. A ja, zdrajca, powinienem czuć się wśród tych czarnych ruin jak w domu.
„Przedstawienie czas zacząć” – pomyślałem.
Wlepiłem wzrok w rosłą sylwetkę na szczycie góry. Mój gospodarz był wysoki i potężnie zbudowany, miał brązowawą skórę i roztargane czarne włosy okalające kwadratową twarz. Szerokie bary i dłonie, którymi mógłby bez problemu złamać na pół maszt. Oczy przypominały posąg.
Nad głową tytana kłębiły się szare chmury, które zdawały się skupiać wokół jego rąk. Na myśl o tym, że mam go zastąpić, po plecach przeleciały mi ciarki.
– Kim jesteś, dzieciaku? – wykrzyknął ojciec Hesperyd.
– Posłańcem od twego Pana – powiedziałem cicho. – Kronos powstaje i wzywa cię do swej armii. Odzyskamy władzę. Obalimy bogów, którzy cię tu postawili. Zemścimy się za wszelkie krzywdy, które nam wyrządzono. Czy zostaniesz Generałem w szeregach naszego Pana? – wypowiedziałem to na jednym wydechu, lecz i tak mój głos odbijał się echem od górskich stoków.
W miarę, gdy do uszu więźnia docierały kolejne słowa mej wypowiedzi, jego ciekawość rosła. Widziałem to w jego kamiennych oczach.
– Nie mogę. Jestem tu uwięziony. Jesteś ślepy, że tego nie dostrzegasz? – zawołał z furią, a ja uśmiechnąłem się z przymusem.
– Po to tu jestem. By przejąć Klątwę Tytana.
Ktoś z trudem wspinał się na wzgórze. Słyszałem odgłos osuwajacych się kamieni i części gruzu, pokrywającego to miejsce niemal w każdym calu. Było to coś nowego w tej wieczności trwającej symfonii bólu i wykończenia, na którą składały się bicie serca, szaleńczy oddech, szum krwi, płynący po ciele pot i krzyk mięśni dźwigających miliardy ton, które ważyło niebo.
– Cierniak! – zawołał znajomy głos. – Gdzie jesteś? Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?
Annabeth. Wspięła się na kawałek zburzonej ściany i znalazła na szczycie wzgórza. Centralnie przede mną. Wstrzymała oddech, gdy ja upadłem na kolana. Trzymałem niebo już wiele godzin. Byłem wycieńczony. Cierpiałem.
Skuliłem się na skalistym podłożu, usiłując się podnieść. Mrok wokół mnie wydawał się gęstrzy, mgła wirowała żarłocznie, jakby chciała mnie pochłonąć. Całe ciało miałem podrapane i zlane potem, a ubranie w strzępach. Ostatkiem sił zawołałem:
– Annabeth! Pomóż mi! Proszę!
Rzuciła się do przodu, a jakaś cząstka mojego umysłu odezwała się:
Widzisz? Ona nadal ślepo ci ufa. Tym razem nie zawiedziesz Kronosa. Ten plan nie ma słabości.
Od razu po tym pojawiły się kolejne słowa, jakby zupełnie nieświadome i oderwane od rzeczywistości:
Pamiętasz, jak kiedyś biegła tak do ciebie? Wtedy było to kierowane miłością, chęcią poczucia bezpieczeństwa… Obiecałeś, że już zawsze będziecie razem.
Prawdę mówiąc, w tamtej chwili chciałem zawołać do niej, by uciekała. By mnie zostawiła, była wolna i cała. Ale jestem i byłem zdrajcą. I cholernym egoistą. Pomyślałem o torturach, o tym, jak otwierano moje stare rany, jak męczono psychicznie i fizycznie, jak przypalano rozżarzonym drutem.
I, choć znienawidziłem przez to siebie do końca, stchórzyłem. Przestałem walczyć, najzwyczajniej w świecie poddałem się. Poszedłem na skróty i postanowiłem trzymać się planu.
Córka Ateny wyciągnęła ręce, jakby chciała dotknąć mojej twarzy, ale w ostatnim momencie się zawachała.
– Co się stało? – spytała. W jej głosie brzmiał ból, jakby przypominała sobie wszystkie chwile, które razem spędziliśmy. Spuściłem wzrok i grałem dalej swoją rolę.
– Zostawili mnie tutaj – jęknąłem, co nie było zbyt trudne, patrząc na sytuację, w której się znajdowałem. Ale następne cztery słowa były prawdą. Najszczerszą, na jaką mogłem się zdobyć. – Proszę. To mnie zabija.
Miałem wrażenie, że mgła, która zbierała się wokół mnie, zaczynała mnie dusić. Dlatego kolejne pytanie tak zabolało.
– Dlaczego mam ci zaufać? – spytała z bólem tak szczerym, jakby znajdowała się na moim miejscu. A ja nie wiedziałem już, czy kłamię, gram, czy mówię prawdę. Słowa same wychodziły z mych ust.
– Nie powinnaś – odpowiedziałem. – Byłem dla was okropny. Ale jeśli mi nie pomożesz, umrę.
W tej chwili ciemność nad moją głową zaczęła pękać niczym sklepienie jaskini podczas trzęsienia ziemi. Z góry posypały się wielkie odłamy jakby czarnej skały, a ona… Rzuciła się do przodu w momencie, kiedy pojawiła się szczelina i załamało się całe niebo. Podtrzymała je, bym nie zginął. Wbrew sobie, poczułem do niej coś na kształt podziwu, szacunku do jej odwagi i poświęcenia.
A ja? Kontynuowałem plan, mimo bezgranicznego obrzydzenia do własnej osoby.
– Dzięki – wymamrotałem, wytaczając się spod ciężaru i dysząc ciężko.
– Pomóż mi to trzymać – jęknęła, ale dostrzegła to w moich oczach. Ja w jej ujrzałem poczucie zdrady.
– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – stwierdziłem, a w myślach dokończyłem: Bo ty jako jedyna we mnie kiedykolwiek wierzyłaś. Jako jedyna mnie… kochałaś. Zaczałem się oddalać, a rozedrgany mrok, jakim było niebo, mógł w każdej chwili zawalić się na Annabeth.
– POMÓŻ MI! – błagała, lecz ja pozostawałem głuchy i nieczuły. By ją pogrążyć, odwróciłem się i odpowiedziałem z sarkastycznym uśmiechem na ustach:
– Och, nie masz co się martwić. Pomoc jest już w drodze. To wszystko należy do planu. Postaraj się tymczasem nie umrzeć.
Sklepienie mroku znów zaczęło się kruszyć, przygniatając dziewczynę do ziemi. A ja zdałem sobie sprawę, że odchodząc od niej, uciekałem od dawnego życia. Teraz… Teraz cały należałem do Kronosa.
Moje kolejne spotkanie z córką Ateny odbyło się już w towarzystwie. Dość licznym.
Annie klęczała pod sklepieniem niebieskim przypominającym stertę głazów. Była wycieńczona, nie miała nawet siły, żeby krzyczeć. Jej nogi drżały pod nieludzkim ciężarem. Lecz stała, bo wiedziała, że gdyby upadła mroczna masa zwaliłaby się na nią.
– Jak się miewa nasz śmiertelny gość? – spytał dudniącym głosem Atlas. Został w cieniu, wiedział, że ktoś nas obserwuje. Ja się tym nie przejąłem. Nie mogłem znieść widoku ukochanej heroski. Podbiegłem do niej i przyklęknąłem, po czym zwróciłem się do dowódcy.
– Słabnie. Musimy się pospieszyć.
Czułem się jak hipokryta. Przecież to przeze mnie się tu znalazła. Nie powinienem jej w to wciągać. Przecież… Obiecałem…
Moje rozmyślania przerwał rechot Generała. Śmiał się, jakbyśmy już wygrali. Wtedy w krąg światła wrzucono Artemidę. Jej rude włosy były skołtunione i zlepione krwią, a srebrna tunika w strzępach. Twarz i ramiona zalewał ichor wydobywający się z setek skaleczeń. Ręce i nogi pętały spiżowe łańcuchy.
– Słyszałaś chłopaka – powiedział tytan. – Decyduj!
W oczach bogini zapłonął gniew, który tylko wzmógł się, gdy spojrzała na Annabeth. Jej twarz wyrażała troskę i wściekłość.
– Jak śmiesz tak torturować dziewczynę! – wrzasnęła, a ja wykorzystałem szansę, by się wtrącić. Starałem się, żeby mój głos brzmiał pewnie i obojętnie, ale w środku cały drżałem. Bałem się. Że ona się nie zgodzi, a Annie…
– Ona wkrótce umrze. A ty możesz ją uratować – warknąłem, na co odpowiedzią był cichy jęk protestu córki Ateny. Ale rudowłosa już podjęła decyzję.
– Uwolnij moje ręce.
Wyciągnąłem swój miecz, Szerszenia. Miecz? Zaklęty sierp mego pana. Jedno jego dotknięcie i następuje odzielenie duszy od ciała. Czyż nie wspaniale?
Jednym sprawnym ruchem przeciąłem kajdany na rękach bogini, która momentalnie podbiegła do Annabeth i zdjęła ciężar z jej barków. Heroska upadła na ziemię, dygocząc, a ja momentalnie do niej podbiegłem i położyłem jej głowę na swoich kolanach. Jak ja mogłem jej to zrobić? W moich oczach pojawiły się łzy.
Generał zarechotał, patrząc, jak bogini zatacza się pod ciężarem nieboskłonu.
– Jesteś równie przewidywalna jak łatwa do pokonania, Artemido.
– Zaskoczyłeś mnie – warknęła. – To się więcej nie zdarzy.
– Zaiste – odparł mężczyzna. – Teraz mamy cię z głowy na dobre! Wiedziałem, że nie oprzesz się chęci pomocy młodej dziewczynie. To jest w końcu twoja specjaność, moja droga.
Mówił to wszystko z takim przekonaniem, jakby jego szanowna osoba nie spała dnie i noce, bo myślała nad tym planem. MOIM planem.
Moje przemyślenia przerwał jęk Artemidy:
– Nie znasz takiego pojęcia jak miłosierdzie, wieprzu.
– W tej kwestii – przytaknął Generał – możemy się zgodzić. Możesz już zabić dziewczynę, Luke.
– Nie! – krzyknęła Artemida.
Poczułem, jakby ktoś zmroził mnie od środka. Miałbym… Zabić Annie?
Ale na Atlasa nie zadziałają błagania. Jego interesują tylko korzyści. Musiałem wymyślić sposób, w jaki jeszcze mogłem wykorzystać dziewczynę. Zawahałem się.
– Ona… może się jeszcze przydać, panie… Znów jako przynęta.
– Przynęta! Naprawdę w to wierzysz? – spytał z ironią.
– Tak, Generale. Oni po nią pryjdę. Jestem pewny. – Nie kłamałem. Wiedziałem, że Thalia, tym bardziej Percy jej tu nie zostawią. Nawet w tej chwili czułem, że któreś z ich mnie obserwuje.
Mężczyzna się zastanowił.
– Niech w takim razie pilnują jej tu drakainy. Zakładając, ze nie umrze od odniesionych ran, możemy trzymać ją przy życiu do przesilenoa. A potem, jeśli nasza ofiara pójdzie jak należy, jej życie będzie bez znaczenia. Tak samo jak życie pozostałych śmiertelników.
Hodowana jak świnia na rzeź? Nie podobało mi się to, ale nic więcej nie mogłem zrobić. Uniosłem bezwładne ciało dziewczyny i oddaliłem się od nieśmiertelnych.
– Nigdy nie znajdziecie potwora, którego szukacie – powiedziała za moimi plecami Artemida. – Wasz plan spali na panewce.
– Jak ty mało wiesz o świecie, młoda boginko – odowiedział z mroku Atlas. – Twoje ukochane służki już rozpoczynają wyprawę, żeby cię odnaleźć. Powędrują prosto w moje ręce. A teraz, jeśli wybaczysz, przed nami długa droga. Musimy powitać twoje Łowczynie i zapewnić im… dobrą zabawę.
Śmiech tyrana rozległ się echem w ciemności, wstrząsając ziemią, aż wydawało się, że całe sklepienie runie w dół.
Znajdowaliśmy się w ogromnym okrągłym pomieszczeniu, którego drugi poziom obiegała galeryjka. Na tym balkoniku stało kilkunastu śmiertelników oraz dwie drakiny scytyjskie, które służyły mi za straż przyboczną. No i oczywiście my dwaj – ja i Atlas.
Wpatrywałem się w drzwi, w których właśnie pokazał się Cierniak. Obok mnie, w mroku siedział Generał. Prawdę mówiąc, nieźle działał mi na nerwy. Zachowywał się jak król, jakby wszystkie moje zasługi należały do niego…
– Słucham? – odezwał się ze złoconego fotela podejrzanie przypominającego tron.
Mantikora zdjęła ciemne okulary pokazując błyszczące z podniecenia dwukolorowe oczy. Ukłonił się sztywno i powiedział z tym swoim dziwacznym, francuskim akcentem:
– Są na miejscuuu, Generrrhale.
– Wiem o tym, głupcze – zadudnił w odpowiedzi tamten. – Gdzie dokładnie?
– W muzeum rhakiet.
– W Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej – poprawiłem go z irytacją. Ten gość działał mi na nerwy bardziej niż Jego Królewska Wysokość.
Cierniak zernął na mnie z ukosa i odniosłem wrażenie, że wolałby sto razy przebić mnie jednym ze swoich kolców niż nazwać mnie panem. Ale jednak to zrobił.
– Oczywiście, panie.
– Ilu? – spytałem czując podniecenie. Potwór udawał, że nie słyszy.
– Ilu? – powtórzył Generał.
– Czworho, Generhale – odrzekł. – Satyrh Grhoverh Underhwood. Dziewczyna z nastrhoszonymi czarhnymi włosami i… Jak to się mówi? Punkowymi ciuchami. I z tą okrhopną tarhczą.
– Thalia – podpowiedziałem z dziwnym smutkiem w głosie.
– I jeszcze dwie dziewczyny – Łowczynie. Jedna nosi srhebrhną przepaskę.
– Tę znam – warknął Generał na wspomnienie córki, a wszyscy obecni poruszyli się z niepokojem.
– Pozwól mi ich przejąć – powiedziałem po chwili ciszy. Chciałem walczyć, czułem, że jeszcze chwila w tym pomieszczeniu i zwariuję. – Mamy wystarczająco…
– Cierpliwości – przerwał mi tytan. – Oni mają pełne ręce roboty. Wysłałem im zabawkę, żeby ieli co robić.
– Ale…
– Nie możemy ryzykować ciebie, chłopcze – warknął Atlas głosem nieznoszącym sprzeciwu. I miałem wrażenie, że nie powiedział tego ze względu na troskę o mnie.
– Właśnie, chłopcze – wtrąciła się bestia ze złowrogim uśmiechem. – Jesteś zbyt delikatny na to, żeby rhyzykować. Pozwól mi ich wykończyć.
– Nie. – Generał wstał z fotela i powiedział do mantikory: -Ty już mnie raz zawiodłeś, Cierniak – powiedział.
– Ależ, Generhale…
– Żadnych wymówek! – Cierniak skulił się. Przy tytanie wyglądał doprawdy żałośnie. – Powinienem cię wrzucić w otchłań Tartaru za twoją nieudolność – oznajmił. – Wysyłam cię po dziecko jednego ze starszych bogów, a ty przynosisz mi chudą córkę Ateny!
Znowu to robi! Przywłaszcza sobie moje zasługi! Halo, to BYŁ MÓJ PLAN!
– Obiecałeś mi odwet – zaprotestowała mantikora. – Moje własne dowództwo!
– Jestem najwyższym dowódcą Pana Kronosa. I będę wybierał adiutantów, którzy odnoszą sukcesy! Tylko dzięki Luke’owi udało się w ogóle uratować nasz plan. – Nasz? Od kiedy? Ciekawe, czemu udało mi się go uratować… Bo nic się nie popsuło i tak miało być? A może dlatego, że to był mój plan, co najwyraźniej nie dochodziło do tego osła? – A teraz zejdź mi z oczu, dopóki nie znajdę odpowiedniego zajęcia dla ciebie.
Twarz Cierniaka poczerwieniała z wściełości i myślałem, że zaraz zacznie toczyć pianę z ust bądź strzelać kolcami na prawo i lewo, ale wygladało na to, że zbyt bał się Atlasa. Ukłonił się niezgrabnie i wyszedł z Sali.
– A teraz, chłopcze – Generał zwrócił się do mnie. – Przede wszystkim musimy odzielić od nich heroskę Thalię. Potwór ruszy wtedy za nią.
– Niełatwo będzie się pozbyć Łowczyń – odpowiedziałem. – Zoe Nightshade…
– Nie wymawiaj jej imienia!
Ten to ma jakąś parnoję na temat swojej córki. Czyżby konflikt pokoleń? Kryzys wieku średniego i bunt młodości? Oj, wybuchowa mieszanka.
Mimo wszystko przełknąłem ślinę. Pomyślałem o torturach, jakie mógł mi zgotować… Nie chciałem się narazić.
– Prze-przepraszam, Generale. Ja tylko… – Uciszył mnie ruchem ręki, a ja westchnąłem z ulgą.
– Pozwól, że ci pokażę, chłopcze, jak poradzimy sobie z Łowczyniami – mruknął i wskazał palcem jednego ze strażników stojących na parterze. – Masz zęby?
Mężczyzna podszedł do nas, niosąc gliniany dzban.
– Tak jest, Generale!
– Zasadź je.
Na wysypanym ziemią miejscu, gdzie w niedalekiej przyszłości miał stanąć jakiś dinozaurzy eksponat strażnik zasiał zęby, pokrywając je gładko ziemi. Generał chłodno się uśmiechał.
– Gotowe, Generale!
– Doskonale! Podlej je, a potem pozwolimy im wyczuć zwierzynę.
Strażnik wziął niewielką cynową konewkę w stokrotki i obficie podlał zęby moją krwią. Instyktownie skrzywiłem się, łapiąc za przedramię. Ziemia zaczęła bulgotać.
– Wkrótce – oznajmił dowódca – pokażę ci, Luke, żołnierzy, przy których twoja armia z tego stateczku będzie niczym.
Zacisnąłem ze złością pięści, a w środku mnie zawszało z wściekłości. Jak on śmie…
– Poświęciłem rok na musztrę moich oddziałów! Kiedy „Księżniczka Andromeda” będzie już u stóp góry, będą najlepszymi…
– Ha – przerwał mi Generał machając ręką, jakby odpędzał się od muchy. – Nie przeczę, że twoi żołnierze nadadzą się doskonale na gwardię honorową Pana Kronosa. Ty też, oczywiście, będziesz miał rolę do odegrania…
Pobladłem, słysząc te słowa. Moje ciało… Kronos… Nie. To się nie uda. Muszę przekonać Thalię, wtedy nie będę… Nie będę musiał… Dość. Teraz muszę skupić się nad czymś innym.
– …ale pod moją wodzą siły Pana Kronosa wzrosną stukrotnie. Będziemy niepowstrzymani. Oto moje maszyny śmierci.
Ziemia eksplodowała, a w miejscu każdego posianego zęba gramoliło się małe, pęgowane i niezwykle urocze stworzenie.
– Miau? – odezwało się jedno, przekrzywiając pyszczek. Ryknąłem śmiechem. Oczywiście w duchu, chcę jeszcze trochę pożyć. Muszę go sobie potem wziąć.
Właściwie… Udało mu się mnie zaskoczyć. Nie sądziłem, że jego apokaliptycznymi maszynami śmierci będą małe, rude i pręgowane jak tygrysy kociątka z dwoma małymi kiełkami wystającymi z przesłodkiego pyszczka.
Wszyscy wpatrywali się w małe potworki z niedowierzaniem. Ciszę przerwał ryk Generała:
– Co to jest? Słodkie kociaczki? Skądżeś ty wziął te zęby?
– Z wystawy, Generale! Tak jak powiedziałeś. Tygrys szablastozębny… – pisnął strażnik odpowiedzialny za ośmieszenie dowódcy. Ten mu przerwał z furią:
– Nie, ty kretynie! Powiedziałem tyranozaur! Zabierz te… te piekielne puchate stworzenia i wynieś je stąd. I niech nigdy więcej nie oglądam twojej twarzy.
Przerażony strażnik upuścił konewkę z moją krwią, zebrał kocięta i umknął chyłkiem z sali.
– Ty. – Atlas wskazał innego strażnika. – Przynieś mi właściwe zęby. JUŻ!
Strażnik wybiegł wypełnić rozkaz, jakby się co najmniej paliło.
– Kretyni – mruknął Generał, a ja nie przegapiłem okazji, by mu dopiec. No co? W końcu ma się te geny boga kawałów, czy tego chcę, czy nie…
– Dlatego właśnie nie posługuję się śmiertelnikami – powiedziałem z satysfakcją. – Są nieodpowiedzialni.
– Są łatwowierni i kochają przemoc, a poza tym łatwo ich kupić – odparł. – Kocham ich.
Miałem na końcu języka coś w stylu „To się z nimi ożeń”, ale zdołałem się powstrzymać, gdyż do Sali wpadł strażnik z wielkimi, ostrymi zębami w garści.
A potem się zaczęło. Monolog Jego Wysokości, który zająły pewnie ze dwie strony na papierze. Gadał sam do siebie o problemach zdrowotnych (ścierpnięty kark), głupocie śmiertelników i prawdziwym pochodzeniu zębów (Phi! Dinozaury! Bla, bla, bla… Smok… Bla, bla, bla… Sybaris…), zdolnościach wyrośniętych smoczych wojowników etc. Swoją drogą, fajna nazwa – Smoczy Wojownicy. Normalnie jak w jakimś filmie o ninja! Albo jak w Kung Fu Pandzie!
Z ziemi wyskoczyło dwanaście szkieletów, które po chwili zaczęły zmieniać się w ludzi. Wiecie, obrastanie skórą i te sprawy. Dośc nieprzyjemny widok. A już napewno nie nadaje się na pocztówkę. No, chyba, że taką z Tartaru. Kurcze, Luke, ogarnij się wreszcie!
Jeden ze szkieletów zatrzymał wzrok na punkcie w przestrzeni. Odegnałem chęć pomachania mu przed twarzą, bo czułem przez skórę, że mogłoby się to nieprzyjemnie skończyć.
I wtedy zaczęło dziać się coś dziwnego.
W chwili, gdy Generał miał złapać srebrną chustkę Łowczyni i dać ją jako przynętę kościotrupom, coś zabrało ją z powietrza.
– A to co? – ryknął Atlas.
Niewidoczne coś wylądowało tuż obok szkieletowego wojownika, który gwałtownie zasyczał.
– Intruz – warknął dowódca. – Intruz w przebraniu mroku. Zamknąć drzwi!
– To Percy Jackson! – wrzasnąłem z wściekłością. – To musi być on.
Nie pytajcie mnie, skąd to wiedziałem. Tylko ten dzieciak mógł zrobić coś tak głupiego… Narazić się na śmierć, by zdobyć informacje? Mimowolnie poczułem do niego podziw, który jednak szybko wyciszyłem. On nie jest już potrzebny…
– Nie! To pułapka! Musicie natychmiast odejść. – wrzasnęła z napięciem w głosie Pani Łowów. Córka Atlasa płakała i podbiegła do swej pani ciągnąc za łańcuchy.
– Och, ależ to wzruszające – odezwał się stojący przed obozowiczami i koło mnie tytan. U naszego boku jakieś pół tuzina drakainpodtrzymywało złoty sarkofag mego pana. Tuż przede mną stała córka Ateny, związana i zakneblowana z Szerszeniem przy gardle. Mój uśmiech był słaby i blady. I wymuszony.
– Luke – burknęła piękna córka Zeusa. – Puść ją wolno.
– Ta decyzja należy do Generała, Thalio. Ale miło cię znowu widzieć – powiedziałem smutno, a ona na mnie splunęła. Tak mnie to zraniło, że wyłączyłem się na kilka minut. Obudziłem się dopiero, gdy Atlas wypowiedział moje imię:
-…Od tego mam Luke’a, żeby was pokonać.
Fajnie wiedzieć. Już ja ci dokopię, przeklęty bydlaku…
– A więc jesteś tchórzem – powiedział wnerwiony synalek Posejdona. W oczach dowódcy zaponęła nienawiść. Z trudem zwrócił się do Thalii:
– A co do ciebie, córko Zeusa, wygląda na to, że Luke się mylił.
– Nie myliłem się – wydukałem. Czułem się potwornie wycieńczony. Każde słowo sprawiało mi ból. Ale musiałem ją przekonać… Nie chciałem… Nie chciałem… Improwizowałem, by się kompletnie nie załamać. – Thalio, wciąż możesz się do nas przyłączyć. Wezwij Ofinotaura. On do ciebie przyjdzie. Patrz!
Machnąłem ręką i tuż koło nas pojawiło się jeziorko. Zwykłe, niewielkie oczko wodne.
– Thalio, wezwij Ofinotaura – nalegałem, jakby od tego zależało moe życie. Zresztą… zależało. – Staniesz się potężniejsza od bogów.
– Luke… – w jej głosie brzmiał ból. Mój ból. – Co się z tobą stało?
– Nie pamiętasz naszych rozmów? Ile razy przeklinaliśmy bogów? Nasi ojcowie nic dla nas nie zrobili. Nie mają prawa rządzić światem!
Thalia pokręciła głową.
– Uwolnij Annabeth. Puść ją wolno.
– Jeśli się do nas przyłączysz – przekonywałem – będzie jak dawniej. Nasza trójka znów razem. Będziemy walczyć o lepszy świat. Thalio, jeśli się nie zgodzisz… – głos mi się załamał i postawiłem kawę na ławę. – To moja ostatnia szansa. On posłuży ię innym sposobem, jeśi się nie zgodzisz. Proszę.
Strach w moim głosie był autentyczny. Bałem się, tego, co Kronos dla mnie przygotował.
– Nie rób tego, Thalio – ostrzegła ją Zoe. – Musimy z nimi walczyć.
Machnąłem ponownie ręką i tym razem pojawił się ogień. Ogień w trójnogu. Ogień ofiarny.
– Thalia – powiedział Percy. – Nie.
Złoty sarkofag za moimi plecami zaczął błyszczeć. W tej poświacie można było ujrzeć obrazy odbudowywującej się góry tytanów, twierdzy z cienia i strachu.
– Odbudujemy w tym miejscu górę Othrys – obiecałem głosem tak pełnym napięcia, że prawie nie moim. – Znów będzie ona potężniejsza i wyższa od Olimpu. Spójrz, Thalio, nie jesteśmy słabi, – Wskazałem ręką w stronę armii idącej z „Księżniczki Andromedy”. – To tylko przedsmak tego, co nastąpi. Wkrótce będziemy na tyle silni, żeby zaatakować Obóz Herosów. A potem sam Olimp. Potrzebna jest nam tylko twoja pomoc.
Przez jedną, cudowną chwilę Thalia się wahała. Patrzyła na mnie wzrokiem pełnym bólu, jakby najbardzej na świecie pragnęła mi uwierzyć.
Wtedy pochyliła włócznię.
– Nie jesteś sobą. Nie poznaję cię.
– Owszem, pozajesz, Thalio – błagałem. – Proszę. Nie zmuszaj mnie… Nie zmuszaj go, żeby cię zniszczył.
A wtedy… Znowu on. Ten ochydny synalek Boga Mórz. Dał sygnał do ataku.
Thalia uderzyła prosto na mnie. Moc jej tarczy była tak ogromna, że smocze kobiety z gwardii rozbiegły się w panice, upuszczając złoty sarkofag i pozostawiając mnie samego na placu boju. Pomimo chorobliwego wyglądu i podupadnięcia na zdrowiu nie straciłem nic ze sprawności w szermierce. Zawarczałem jak dzikie zwierzę i przypuściłem kontratak. Kiedy mój miecz, Szerszeń, zetknął się z tarczą Thalii, przebiegła między nimi błyskawica, napełniając powietrze żółtymi promieniami mocy.
Kątem oka widziałem walkę Persia i Atlasa, potem Artemidy i tytana.
Ale skupiłem się na Thalii. Walczyła jak burza. Dosłownie. Miotała wokół błyskawice, a sama aura roztaczana przez jej tarczę zmuszała mnie do cofania się. Nawet ja nie byłem odporny na ten widok. Wycofywałem się, wykrzywiając twarz i wyjąc z frustracji.
– Poddaj się! – krzyknęła. – Nigdy mnie nie pokonasz Luke.
Wyszczerzyłem zęby.
– Zobaczymy, przyjaciółko z dawnych lat.
Naparłem na nią, lecz spojrzenie jej wściekłoniebieskich tęczówek sprawiło, że zamarłem. Wykorzystała to. Zapędziła mnie na krawędź urwiska, lecz walczyliśmy nadal, tuż obok złotego sarkofagu. Kronos mnie obserwował.
Thalia miała łzy w oczach, a przez moją pierś biegła krwawa szrama. Moja pobladła twarz lśniła od potu.
Skoczyłem na córkę Zeusa, ale ona uderzyła mnie tarczą. Miecz wyślizgnął mi się z ręki i upadł z brzękiem na kamienie. Dziewczyna przyłożyła mi grot włóczni do gardła.
Przez chwilę panowała cisza. Podziwiałem tę boginię wojny w ludzkiej postaci. Niska dziewczyna i bladej karnacji i idealnej sylwetce. Czarne nastroszone włosy i makijaż. W tamtej chwili chciałem ją pocałować, ale jej spojrzenie odwiodło mnie od tego zamiaru.
– No i co? – spytałem ze strachem w głosie.
Dziewczyna dygottała z wściekłości.
Za nią, chwiejąc się, stanęła Annabeth, której wreszcie udało się uwolnic z więców. Twarz miała posiniaczoną i brudną.
– Nie zabijaj go!
– To zdrajca – powiedziała Thalia. – Zdrajca!
– Przyprowadzimy go z powrotem – błagała blondynka. – Na Olimp. On… on może się jeszcze przydać.
– Tego pragniesz, Thalio? – spytałem szyderczo. – Tryumfalnego powrotu na Olimp? Żeby ucieszyć tatusia?
Zawahała się, a ja podjąłem rozpaczliwy wysiłek wyrwania jej włóczni.
– Nie! – krzyknęła Annie.
Ale było już za późno. Córka Zeusa odruchowo odepchnęła mnie od siebie. Straciłem równowagę, na mojej twarzy odmalował się strach i runąłem w przepaść.
– Luke! – wrzasnęła Annabeth.
Moją ostatnią myślą było: Czyli jednak… Stanę się Kronosem.
A potem była już tylko ciemność.
Tak, wiem, że nie było mnie wieki 😀 Wszyscy kochamy szkołę, co nie? -,- Ale do rzeczy. Mam Wam do przekazania kilka faktów:
#1. To jednoczęściówka. Jakby udało mi się kiedyś zmotywować to może napiszę inne książki z serii w ten sposób… Ale to daleka przyszłość.
#2. Jeśli ktoś się nie domyślił, to „Klątwa Tytana” pisana oczami Luke’a.
#3. Jestem na blogu. Czytam wszystko, choć komentuję raz na ruski rok 😀 Mam nadzieję, że zmieni się to w maju, kiedy już będę miała spokój z ocenami na koniec roku itd.
#4. Jest to opowiadanie pisane na konkurs… Niestety nie wygrało, ale i tak postanowiłam je wstawić… Prawdę mówiąc spędziłam kilkanaście godzin przy kompie non-stop, żeby to stworzyć… Więc doceńcie to, z łaski swojej 😛 Wiem, że nie każdemu chce się czytać 12,5 strony tekstu, więc nie żebrzę (żebram?) o komenty 😀 (Czytaj: koment, albo życie!)
#5. Tak, wiem, że nie chce Wam się tego czytać… Niedługo może wyślę CD któregoś z moich starych opek, tylko powiedzcie, którego 😀 Największe szanse jak dotą ma INNY ŚWIAT, tj. kontynuacj Serca Gai.
#6. To już ostatni. Dedykacja.
Dla Annabell. Za Pamiętnik i Jednoczęściówki, charakter i rozmowy… Cierpliwość do mnie. Za całokształt.
Dla Kiry. Za opowiadania, na których widok mimowolnie na moją twarz wpełza uśmiech. Za Córkę Erosa, Connected by War, Przez Wieczność, Jemiołę, Inną Drogę, Noc Latających Lampionów.
Dla wszystkich, którym chciało się to sprawdzać. Dziękuję.
Dla Leony, za kibicowanie mi w mojej twórczości.
Dla Eir, Ty już wiesz za co, siostro 😛
Dla Aminki. Za to, że tak się w to angażuje…
I Dla Wszystkich, Których Tu Nie Wymieniłam.
Boginka
Wcześniej przeczytałam połowę, teraz drugą połowę i utrzymuję to samo, co powiedziałam wcześniej 😉
WOW!! Jak mogłaś nie wygrać tego konkursu z takim opkiem? Najlepszy fragment z kąpielą i kaczką
Prześwietnie piszesz. Dlatego wkurza mnie, że piszesz tak rzadko 😀 Cudowna praca 😀
Jej! Wreszcie mogłam przeczytać to całe! I teraz i wtedy, kiedy mi to częściami wysyłałaś czytało się bosko! Szkoda, że nie wygrałaś, ale cieszę się, że to opublikowałaś. Scena z kaczką i myśli Luke’a oczywiście najlepsze 😀
Dziękuję bardzo za dedykację :*
Czekaj. Zbieram szczękę.
Już.
Jest o wiele lepsze w całości. Zarabisty pomysł napisać to w ten sposób. Czekam na resztę, jeśli znajdziesz czas. Chętnie przeczytam też przedpremierowo! Jeśli się nie mylę to moja pierwsza dedyka. Dziękuję 😀
Pozdrawiam
świetne!!! Uwielbiam postać luke’a, teraz uwielbiam też cb, bo wczułaś się w jego myśli