Mawiają, że początki są trudne. Sądzę, że mają rację. Jednak okazuje się, że powroty są jeszcze trudniejsze.
Poznaliście mnie, chociaż możecie mnie nie pamiętać. Kiedyś już dla Was pisałam. Niestety, brak czasu, kryzys i kompletna, artystyczna bezpłodność w kwestii ‘herosowych opowieści’ spowodowała, że zaprzestałam tego typu działania. Teraz postaram się do tego wrócić. Oby tym razem to, co było mi miłe, nie skończyło się tak szybko.
Śmiem nawet twierdzić, że pod wpływem różnych czynników i zdarzeń w moim życiu dojrzałam nie tylko jako osoba, ale jako autorka również. Oceńcie sami.
***
Nie pytajcie mnie, czemu tak długo nie dawałam znaku życia. Nie pytajcie, bo nie muszę odpowiadać. I nie będę.
Wracam.
Dla wszystkich tych, którzy nie zapomnieli o Carmen Knight, która dziś wydaje mi się całkiem obcą osobą. Mam nadzieję, że nie zniknęła całkowicie i ciepło ją przyjmiecie. Oby.
Dla tych, którzy zaraz ją sobie przypomną. Żeby sprawiła im swoimi opowiadaniami chociaż odrobinę porównywalną przyjemność do tej, którą odczuwają czytając dzieła Riordana, Zafóna, Tolkiena, Dickensa, Schmitt’a, Canavan i wielu innych. Oby.
Oraz dla tych, którzy Carmen dopiero poznają. Oby przypadła im do gustu.
Kto się zbliża, tego nie odpychajcie, a kto odchodzi, tego nie zatrzymujcie. Kto wraca, tego przyjmujcie tak, jakby się nigdy nie oddalał.
[Jahann Wolfgang van Goethe]
„Na wojnie z przeznaczeniem”
„Wiecie jak to jest, kiedy na siłę chcecie zrobić w życiu coś wyjątkowego? Kiedy największym pragnieniem Waszego życia jest pozostawienie po sobie czegoś, co będzie zapamiętane? Kiedy starasz się sprawić, aby każdy dzień, każda decyzja i każdy krok coś znaczyły? Żeby pozostawić po sobie historię. Zrobić coś dla ludzi, dla świata. My wiemy. Codziennie budzimy się z przekonaniem, że ten dzień ma być wyjątkowy i każdą drobną czynność przemieniamy w przygodę. Przygodę, która powtarza się codziennie, ale nigdy nie będzie monotonna i głucha.
Może po prostu bycie nami daje emocje, adrenalinę i wiarę, a może to bycie kimś innym ofiaruje stoicyzm i monotonię. My nie chcemy takiego życia. Ale do takiego zostaliśmy stworzeni.
Z poczuciem wyjątkowości budzimy się co rano i przeprawiamy się przez sieci nieprzyjaciół i dwulicowych, fałszywych zwierząt, które kiedyś były nam bliskie. Zmierzamy się z koszmarami, którym nasza wiara nadaje kształtu i mocy. Stajemy oko w oko ze strachem, przegraną, śmiercią i cierpieniem. Przeciwstawiamy się potęgom, które dały nam istnienie, ktore kierują naszym życiem. Pragniemy je zniszczyć, ale tylko dajemy im siłę.”
***
Cannes / Francja, 1 października 2012r. , godz. 16:21 Nigdy się nie ugnę, nie poddam i nie stchórzę, ale boję się ciemności.
A to stara su… Spokojnie… Wdech, wydech i wdech… 1, 2, 3, 4…
– Cooo się stało, Angie? – spytała Myriam uśmiechając się zawadiacko i przysuwając delikatnie do Jake’a.
…1,2…
– Nic, naprawdę. Wiesz, liczę do 10 i staram się nie wepchnąć ci peta do odbytu. – odpowiedziałam, odgarniając z twarzy długie blond kosmyki. W odpowiedzi Myriam tylko wypuściła kolejny kłąb dymu z papierosa.
…3,4,5…
– I jak Ci idzie?
…6, 7…
– Wyobraź sobie, jestem przy 7 i nadal nie pomaga.
David uśmiechnął się do mnie. Będzie przypał…
– Ja wiem, co Ci pomoże rozładować napięcie. Tu niedaleko są takie krzaczki…
– Mrrrr… – zamruczałam. Potem tylko przewróciłam oczami. Przyzwyczaiłam się do niemoralnych propozycji i nauczyłam z nich żartować. Bo wiem, że tak naprawdę David bardzo by się zdziwił, gdybym kiedykolwiek się zgodziła. To raczej rodzaj naszej gry, taki sprośny żarcik.
– Wybacz, Angeliqe celuje wyżej. – Victorie zawsze wie, co powiedzieć. I za to ją kocham.
Lubię ich wszystkich.
Całą ‚swoją’ paczkę: Victrie – ‚obficie obdarowaną przez naturę’ wiolonczelistkę – metalowca, cudowną koleżankę pełną zwariowanych pomysłów, moją bratnia duszę; Kristiana – wybitnie przystojnego bruneta, w pierwszych klasach kujonka, teraz maksymalnego chill’a i dżentelmena; Hugona – rockmana z burzą cudownych loków na głowie i nieodłącznymi glanami; oraz Davida – aroganckiego, chamskiego, niewybaczalnie przystojnego blondyna, nieuleczalnego kobieciarza, maniaka miłości i cioci Marysi.
Razem nigdy się nie nudziliśmy. Nierozłączni. I chociaż każdy po szkole ma swój świat, nie zapomina się o ‚klasowych śmieciach’. Razem imprezujemy, bawimy się i przeżywamy młodość. Ze śmiechem przyjmowałam propozycje udania się do łazienki, grę ‚kto ostatni kucnie’, komentarze dotyczące mojej figury, żarciki, dowcipy, opowieści, rozmowy, beki po pijaku, pomaganie nawalonym kolegom wejść po schodach, krycie przed nauczycielami, spisywanie lekcji, dyskusje o antykoncepcji i okresach, wzwodach i rozwodach, imprezach, przyszłości, dzieciach, związkach, życiu i śmierci… To jest moje środowisko. Zwariowane, delikatnie mówiąc, ale moje środowisko.
Reszta czepia się jak rzep psiego ogona. Wiem, że odzywają się do mnie tylko dlatego, że przyjaźnie się z najprzystojniejszymi w szkole chłopakami.
Królowa Audeline – ‚dusza’ towarzystwa, kapitanka chilliderek; Myriam – cholerna, nieprzyzwoita, non-stop z petem między wargami i Bóg-wie-czym między nogami; Partik – kawalarz jakich mało, o nieziemskich oczach i mięśniach; Natalie – anorektycznie chuda i wiecznie na dietach, z puszką smakowego piwa w dłoni; Philip – bardziej puszysty, z wyczuciem i jakąś niezrozumiałą nonszalancją na trzeźwo, bez zahamowań po kolejce; oraz Teri – głupia i denerwująca jak mało kto, zapalona tancerka totalnie zlewająca szkołę i przyszłość. Chyba o nikim z ‚elity’ nie zapomniałam. Mogłam ich tolerować maksimum przez 24h. Czyli tyle, ile trwa przeciętna impreza. Więcej? Nigdy w życiu. Jestem na to za porządna.
Chociaż raczej uważają mnie za puszczalską. Kiedyś byłam grzeczna i ułożona. Zapięta na ostatni guzik. Najlepsza uczennica. Przewodnicząca szkoły. Pożal się Boże… Ale nauczyłam się luzować i bawić. Potrafię używać życia nie łamiąc zasad przyzwoitości. Nadal jestem ‘najlepszą uczennicą’, chociaż wcale się nie uczę. Ale zabrali mi fotel prezesa – mówią, że przestałam być wzorem do naśladowania. Zeszłam na złą drogę. Cholerne, czepialskie grono niepedagogiczne. Jednak moi starzy znajomi i nauczyciele moją mnie za kompletnie zdemoralizowaną. A ja nie jestem do końca zdemoralizowana. Tylko troszeczkę mniej porządna. Dzięki Bogu w tej sprawie moja matka nie ma nic do gadania.
Nie, żebym była wyrodną córką. Mam po prostu wyrodną matkę. Matkę, która kompletnie nie zawraca sobie mną głowy. Ją obchodzi tylko jej ukochana wytwórnia muzyczna, własna córka schodzi na dalszy plan. Liczy się tylko ONA, jej operacje plastyczne, pilatess, joga, bankiety, zabawy i faceci. Jej przeklęci amanci, których wita w nieprzyzwoicie krótkich kieckach i stanikach z push-upem.
A ja wcale nie jestem nieprzyzwoita: nie jaram, palę bardzo sporadycznie, piję w granicach rozsądku. Mam szacunek do siebie i innych, nie prowadzam się z nikim. Nigdy nie tracę kontroli. Śmieją się, że taka ‚cnotka-niewydymka’. Wcale nie. Po prostu dojrzalsza. Lubię tak myśleć.
Lubię też zwalać swoje nieprzykładne na karb dzieciństwa – na ojca i jego nieobecność. Co prawda, nigdy nie brakowało mi tatusia. Coś każe mi sądzić, że wcale bym go nie polubiła, a nie chce mi się z takim przeświadczeniem walczyć. Ale czasami myślę, że gdybym miała jakieś granice, czy zasady w domu, może nie zrywałabym się nałogowo z zajęć, nie obracała w takim towarzystwie i nie uczestniczyła w większości imprez po tej stronie stanu kont bankowych. (Do tej drugiej nie dotarłam. A szkoda. Podobno koka z wiórkami złota jest niezapomniana, a spanie na forsie całkiem wygodne.)
Z drugiej strony, ograniczona – nie byłabym szczęśliwa. Nie lubię klatek. Nie lubię ograniczeń, zamknięć, kłódek. I zakazów. Dla mnie zakazy nie istnieją. Istnieją tylko wielkie, czerwone tabliczki: ‚Angelique Ferraton, zażyj troszkę adrenaliny’. Przestrzegam tylko tych zasad, które sama ustanawiam. Inni niech się idą *** .
Powracając do tematu. Czemu miałam szczerą ochotę zmazać wesoły uśmiech z twarzy Miriam? Bo po raz nie wiadomo, który bardzo mnie…zdenerwowała. Dlaczego? Wystarczy, że odmówisz koksu, a ta juz leci ze swoim tradycyjnym: ‚Bo twoja matka się ujarała. Inaczej by nie zaciążyła z takim gamoniem i nie miała TAKIEGO dziecka. Ale gdyby nie jej wypaczona córeczka, kto inny odmawiałby jarania?’
Śmierć idiotom.
***
Nagle poczułam przeszywające moje ciało, zimne dreszcze. Ciarki na plecach. To uczucie zapowiadające niepokojące wydarzenia. Uchwyciłam baczny wzrok Kristiana, ale pokręciłam przecząco głową. Bezgłośnie poruszyłam ustami: ‚Jest okej’.
– Poczęstuje ktoś petem? – rzuciłam, kamuflując narastający niepokój.
– Nie paliłaś od trzech miesięcy! Po co ci to? – zaprotestowała Vicky.
– Po prostu… Mam ochotę. – wytłumaczyłam koślawo, nie patrząc na nią. Philip wyciągnął dłoń w moim kierunku. Natalie wyjęła ‚ogień’ ze stanika. Swoja drogą, jak to możliwe, że mimo wypychania bielizny zapalniczkami nadal nie miała piersi? Sięgnęłam po hojne dary w postaci Malboro Frost Blue(co za szajs!) i zapalniczki z czerwonym Mustangiem GT500.
– Angie, miałaś rzucić. – Przypomniała mi przyjaciółka, grożąc palcem. Nie przejęłam się zbytnio. I tak zapaliłam. Mówiłam już, że nie lubię ograniczeń? A może wspominałam o panicznym lęku przed ciemnościami? Tak. Ja, Angelique Ferraton, nie bojąca się w minispódniczce przyłożyć żulowi spod mostu, tchórzę przed brakiem światła. I wcale nie dlatego, że czuję się niepewnie. Mam po prostu wrażenie, że w ciemnościach, nicości i czerni ktoś jest. Ktoś obserwuje. I czeka.
Dlatego teraz, kiedy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a niebo rozpoczynało barwna podróż poprzez błękity, szlachetne żółcie i namiętne czerwienie, aż po głębokie granaty, ja stawałam się coraz bardziej spięta i zdenerwowana.
Może to skutek moich drastycznych przeżyć z dzieciństwa, kiedy widziałam w mroku koszmarne, odrażające postacie pragnące mojej krwi, a może terapii, którą z tej okazji odbyłam, ale nie znoszę, po prostu nienawidzę mroku. A raczej tego, co może skrywać. Nawet teraz, po latach przyjmowania leków, w czerni dostrzegam oczy. Twarze. Szpony. Kły. I szydercze uśmiechy.
W ciszy obserwowałam, jak za horyzontem znikają ostatnie walczące o przetrwanie na tym świecie promyki słońca. W przeciągu kilku chwil temperatura spadła parę stopni i nie wystarczały już kurtki z cienkiej skóry, podrabiane parki, czy miękkie swetry, w jakie odziana była nieprzystosowana do życia płeć piękna. Trzęsłam się z zimna. Czas na ludzkie odruchy, prezentowane przez naszych ‘męskich’ towarzyszy. Z ulgą przyjęłam ciepłe okrycie opatrzone metką pewnej drogiej, amerykańskiej firmy, które David wyciągnął z plecaka.
– Jaki przewidywalny. Myślałam, że to ja zawsze mam wszystko.
– Wszystko oprócz dodatkowej bluzy. I co ja z tego będę miał? – rzucił ironicznie blondyn.
– Satysfakcję? – zaryzykowałam.
– Jeszcze czego! Oddawaj bluzę! – nie spodziewałam się innej reakcji.
– Nie oddam. Teraz już jest moja.
– Ty kieszonkowcu! Krystian, masz tragiczny wpływ na tę tutaj.
– ‘Tę tutaj’?! – obruszyłam się. – Pocałuj się w… – David wypuścił z ust kłąb dymu w kształcie serduszka.
– I jak tu się na ciebie gniewać?
– To nie możliwe. Jestem zbyt piękny i uroczy. – chłopak mrugnął do mnie porozumiewawczo.
– Piękny i uroczy! Akurat. Raczej ślepy, narcystyczny i ograniczony. – rzuciła Vicky.
– Jak możesz?
– Uważaj, Vic, bo jeszcze Pan Wspaniały się obrazi. – wszyscy troje wybuchnęliśmy śmiechem.
Z każdą chwilą robiło się coraz zimniej, teraz już wszyscy nerwowo pocierali dłonie o uda i chowali się w warstwach ubrań. Szybka decyzja – zbieramy się. Przenosimy nasz mały melanż do mieszkania Audeline. Posprzątaliśmy pięknie po sobie i przy akompaniamencie podchmielonych rozmów i żartów ruszyliśmy w podróż przez przedmieścia Cannes.
Niespodziewanie, w otaczającej mnie ciemności zobaczyłam coś, czego nie powinnam była widzieć. Wyraźniej niż kiedykolwiek, ujrzałam przed sobą potwora – karykaturę człowieka o szpiczastych, ostrych jak brzytwa kłach, szarawej skórze i ogromnych skrzydłach. Czułam, że serce we mnie zamiera, a krew pulsująca w żyłach zamienia się w lód.
– Czemu stanęła? – słyszałam pełen wyrzutów głos Myriam.
– Angie, wszystko okej? – pytała się mnie Victorie. Ona pierwsza zauważyła, że coś nie gra. Stałam w miejscu, niezdolna się poruszyć, mówić, a nawet oddychać.
– Co to ma być?
– Angie…
– Co jej jest?
Potwór patrzy wprost na mnie. Uśmiecha się. A raczej kpi ze mnie. Ten uśmiech jest szyderczy i łakomy, prezentujący podgniłe, wyjątkowo niebezpieczne uzębienie. Groźnie, łypiące na mnie oczy są pełne żądzy. Potwór powoli unosi ramię.
Czuję, że zaraz stracę przytomność. Jednocześnie mój umysł pracuje na najszybszych obrotach – dostrzegam nawet najdrobniejszy szczegół, słyszę każdy dźwięk. To nie jest sen. Ale nie może być też rzeczywistość.
– Angelique!
– Co się dzieje?!?
Robi mi się słabo. W głowie zaczyna się kręcić. Tracę świadomość zmysłów. Wszystko jest zbyt intensywne, nienaturalne.
Potwór wskazuje na mnie palcem, a w mojej głowie rozlega się szyderczy, tryumfujący śmiech.
Otaczający mnie świat przestaje istnieć.
Wszechobecna cisza dudni mi w uszach.
Słyszę krew pulsującą w moich żyłach, bicie serca i powietrze prześlizgujące się przez moje płuca.
Nie czuję już gruntu pod nogami.
Jest zimno.
Ciemno.
Patrzy na mnie postać. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w czarnej szacie o spojrzeniu, które zabija. Taksuje mnie wzrokiem, a moje ciało płonie. Spod zasłony kruczoczarnych, tłustych włosów spogląda ku mnie zło. W najczystszej postaci. Unosi dłonie w geście powitania. Uśmiecha się i zbliża się do mnie. Bije od niego aura mrocznej potęgi, zmusza do szacunku i posłuszeństwa. Nieznajomy jest tak blisko, że mogę wyczuć w jego oddechu odór śmierci, gnijących ciał i najdroższego tytoniu. Spoglądam w miejsce, gdzie powinny znajdować się oczy i widzę tylko ciemność, która pochłania mnie całą. Mężczyzna bierze mnie w ramiona, jakby chciał mnie albo przytulić, albo udusić. Jest lodowaty, a styczność z jego skórą sprawia ból. Nie mogę się poruszyć. Nie mogę krzyczeć, płakać, ani oddychać. Nie mogę już nawet myśleć. Boję się.
– Witam w moim świecie, dziecino. – przemawia nieznajomy głębokim, lodowatym basem.
***
To be continued… *
* Jeśli sobie życzycie.
P.S.: Od razu uprzedzam pytania (o ile ktoś jeszcze pamięta): ‘Wyjątkowej’ nie kończę, ‘Muszę’ skończę, ale dopiero, kiedy uda mi się odzyskać poprzednie części z dysku starego kompa. Pozdrawiam.
Powrot w Wielkim stylu! Licze na częste czytanie twoich opowiadan.
Bardzo fajny tekst i masz racje, chyba dojrzalej piszesz. Ja ostatnio tez mam wrazenie ze moje opowiadania sa lepiej napisane.
Jeszcze sie pytasz czy masz pisac CD? Powinnas pisac głownie dla siebie, jezeli lubisz to robić. Ale jesli chcesz wiedzieć to tak, bardzo chce kolejny rozdział ^^
podpisuje się słowo w słowo pod Asią
CAAAAAAAAARMEEEEEEEEEEEN!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! [biegnie ku przerażonej Carmen i zarzuca jej się na szyję, o mało jej nie dusząc]
WRÓCIŁAAAAAŚ!!!! OMG, jak mi Ciebie brakowało… I Twoich cudów… Takich jak ten! Cholera jasna, jak ja Ci zazdroszczę! Mówię na serio! Ty wiesz jakiego zaawansowanego słownictwa używasz?! O.o Aż ja sama się przeraziłam, że przeczytałam dzieło zwykłej nastolatki (bo jesteś nastolatką, tak?…)! Naprawdę, czytało się cudownie, wspaniale, akcje są tak przebosko opisane, miałam przed oczami każdy szczególik! Też chcę tak pisać!!! Szkoda tylko, że gdzieś pod koniec zmieniłaś czas z przeszłego na teraźniejszy, nieco mnie to zdezorientowało, ale chrzaaaanić to, w porównaniu z całością ten malutki błędzik wydaje się być zupełnie nieistotny (i w sumie jest…)!!! Kocham, pisz mi jak najszybciej CD bo zwariuję!
Czas teraźniejszy był zamierzony. Wizja Angie jest poza czasem i przestrzenią. Jest czymś, co istnieje obok rzeczywistości, więc umieszczenie jej w czasie byłoby zbrodnią xD Dlatego jest ‚teraźniejsza’, żeby ukazać ciągłość jej istnienia. Przynajmniej wydawało mi się, że ma to jakiś sens 😛
Troszeczkę zakręcone, ale wciąż bajeczne. Matko jak Cię tu dawno nie było! (Tuli) Wreszcie jesteś! A opko rewelacyjne dawaj mi tu cd. 😀
Pozdrawiam,
Annie.
PS Skomciałabyś moje opko Jeden sekret… 1 i 2? ( Dwójka wyszłą dzisiaj 😀
Część Carmen! My się nie znamy 😀 przeczytasz i skomentujesz moje opka ( chociaż najnowsze). Wystarczy, że wpiszesz nieheros do szukaja ( fajne słowo swoją drogą) I klikniesz w tag Nożownik7. Proszęęęęęę…
A opko jest wspaniałe i bardzo dobre i [ szuka odpowiednich słów]. HEROSOWE!!!!
PS: proszę przeczytaj moje opka, proszę.
Postaram sie jak najszybciej przeczytać i skomentować, ale proszę o wyrozumiałość – mam sporo do nadrabiania.
Miło mi Cię poznać
CARMEN, CHOLERO!!! WIEKI CIĘ NIE BYŁO!!!
Ale… chyba masz rację. Wydoroślałaś, mordo… aż za bardzo.
‚Za bardzo’? Wytłumaczysz się? 😉
Ciekawe… No witaj:) Kojarzę cie tylko odrobinkę >.<
Ale swoją drogą, dobre opowiadanie. Mocne.
Dasz mi kiedyś kurs pisania opowiadań ??? 😀
Cudoooo, Boże jak sie za tobą stesknilam!!!!!!!!!!!!!!!!! ;( Kocham wszystkie twoje Opka i cieszę sie ze powracasz, czekam na dalsza cześć i błagam pisz szybciutko!!!
Bogowie…
CARRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRMMMMMMMMEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEENNNNNNNNNNNN!!!!!!!!!
JAK JA SIĘ STĘSKNIŁAM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Jak ja Cię daaaawno nie „widziałam”!!!!!!
Opko jest zaiste! A jak mogłaby być inaczej?????
Kocham Twój styl, po prostu <3
<3 <3 <3
<3 <3 😀
Ooooooo…
A ja tak chciałam kolejną część „Wyjątkowej”…
Bogowie, Carmen! *gapi się na Carmen przez kilka godzin, żeby się upewnić, że nic jej się nie przywidziało* WRÓCIŁAŚ! *zaciesza* Opko rewelacyjne ^^ Czy Angie będzie córką mojego ulubionego boga? XD Dawaj CD bo muszę się tego dowiedzieć!!! ;D
Hmmm… Prawie polskie realia… Ciekawe, ciekawe…
Jedno z najlepszych opowiadań, jakie tu czytałem