Tom III
Koniec narady Rady Pamięci. Emily budzi się i nikogo nie ma wokół niej! Gdzie są wszyscy? Przekonacie się jak przeczytacie! Uwaga bohaterka znów atakuje swą najgroźniejszą bronią! Marna poezja na początek!
Sama, jak palec,
Siedzi długowłosa piękność,
Pokój pusty, siedzi jak palec,
Martwi się i myśl szczerość,
Zdrada, kłamstwo, lojalności, boży palec.
O tym pomyślałam i zaczęłam tworzyć. To jedno z przekleństw dzieci Apollina. Obudziłam się i pomyślcie o tym, że nikogo przy mnie nie było! To nie do pomyślenia! Leżę w naszej Sali szpitalnej. Powinna być przy mnie Rachel, Percy, Annabeth, Mike, Sofii, któreś z mojego rodzeństwa czy może Artemida! Nikogo! Sama jak palec leżę i myślę. O nie sami do mnie przyjdą! To ja mdleje, tracę zmysły, w sposób dosłowny, a im się nie chce przy mnie posiedzieć! Wracam z wieściami, zmęczona i przerażona, a moich sióstr nie ma przy mnie! Pocieszyć by mnie mogły, kubek gorącej czekolady przynieś. Najgorsze jest to, że ktoś mnie przykrył grubymi kocami, czego nienawidzę!! Każde z moich przyjaciół i znajomych to wie, z czego wynika, że żadne u mnie nie było! To jest przerażająca myśl! Nikt mnie nie kocha! I zaczęłam płakać. Rzadko płaczę, ale to już była przesada. Nikt mnie nie kocha. I wtedy usłyszałam głosy, których nie słyszałam od roku, od czasu bitw o Olimp. Śni mi się to często, śnią mi się trupy przyjaciół, satyrów, driad, duchów drzew, centaurów i innych. Czy to koszmar, w którym się obudziłam? Wstaję szybko i wyjmuję z kieszeni spinkę i błyszczyk. Spinka zmienia się z łuk, a błyszczyk w kołczan. Zestaw od Artemidy. Wybiegam z Sali szpitalnej na plac główny, a tam …
Bitwa, herosi przeciwko herosom. Obozowicze walczą z jakąś grupą nowo przybyłych. Percy na czele walczy z jakimiś dzieciakami. Nowych jest około 30. Na ich czele stoi czarnowłosy, wysoki (przystojny!) chłopak. Walczy mieczem i rzuca w naszych kulę ciemności. Obozowiczów, których jest 70, po wprowadzeniu ustawy Percy’ego przybyło trochę osób i cały czas przybywa i 20 Łowczyń. Artemida i Dionizos stoją na boku i się zastanawiają, Chejron próbuję uspokoić obie strony. Na razie nikt nie zginął. Percy, Annabeth i Clariss na czele obrońców atakują czarnowłosego chłopaka. On jedną kulą ciemności uwięził Clariss, Annabeth rozbroił z mieczy i popchnął do tyłu, na szczęści lekko i zaczął walkę z Percym. Obaj szybko atakują, ale żaden nie może zdobyć przewagi. Czarnowłosy chłopak nagle zmienia decyzję, zmieniając kierunek ataku i tnie syna Posejdona po ręce. Percy się tylko uśmiecha i szybko go rozbraja. Przekleństwo Achillesa działa. Wtedy do walki wkracza reszta kumpli przystojniaka, tego czarnowłosego przystojniaka. Artemida i Dionizos w końcu próbują uspokoić walczących, ale żadna z stron ich nie słucha. Ja stoję z łukiem i strzałą na cięciwie i nie wiem co robić. Podbiec do Artemidy i jej powiedzieć, że to nowi obozowicze, czy pomóc kolegom? Mój problem sam się rozwiązuje.
Nagle pośrodku pojawia się nowy czarnowłosy i przystojny chłopak. Pojawił się znikąd, jakby wyszedł zza peleryny niewidki. I krzyknął.
-Dosyć idioci! Obie strony spokój!- Oczywiście nikt go nie posłuchał. Tylko Chejron, Dionizos, Annabeth i Sofii stali jak zamurowani. Nowo przybyły się „lekko” wciekł, że nikt go nie słucha. Wyprostował się i zrobił poważną minę. I nagle wszyscy walczący zaczęli upadać na ziemię. Artemida widząc to podniosła swój łuk i wymierzyła w nowego. Tylko, że jej strzała nie miałaby w co trafić. Zniknął tak samo jak się pojawił. Wszyscy walczący leżeli na ziemi nieprzytomni. Schowałam swój łuk i pobiegłam sprawdzić co z nimi. Mnie jedynie zaklęcie nie dotknęło. Artemida też się ruszyła ze swojego miejsca, ale łuk trzymała w pogotowiu. Podeszła do którejś z swoich łowczyń i zaczęła sprawdzać co z nią jest. Jak szybko obie zauważyliśmy, wszyscy zwyczajnie spali. Chłopak znów się pojawił trzymając jak rozpoznałam mak.
-Dzień dobry- Powiedział grzecznie, stał jakieś 10 metrów ode mnie i Artemidy. Artemida naciągnęła z szybkością błyskawicy, strzałę na cięciwę i wycelowała w chłopaka. Wreszcie miałam czas przyjrzeć się mu z bliska. Miał około 18 lat, wyskoki, dobrze zbudowany, czarne włosy, miła twarz i był ubrany na biało, co fajnie się kontrastowało w jego czarnymi włosami. Na szyi miał zawieszony łańcuszek z makiem i jakiś malutki patyczek. Powiedział spokojnie:
-Dzień dobry Pani Artemido, Dzień dobry Panie D., Dzień dobry Chejronie. Ładna pogoda prawda?- Spytał jakby nie wiedział, od czego zacząć- Przepraszam za moich towarzyszy, musiałem ich opuścić na chwilę z naszym opiekunem. Nie wiem gdzie on jest. Ten tutaj- skazał na pierwszego czarnowłosego przystojniaka- jest trochę narwany i jak sądzę, przybycie tak dużej grupy musiało zdziwić twoich obozowiczów Chejronie i zaczęli się kłócić. A wyszło jak widać. Zaklęcie zaraz minie. Hej- pomachał mi i zaczął do mnie iść, Bogowie i centaur stali zamurowani i chyba zastanawiali się nad jego słowami, albo czy go spopielić, czy tylko zamienić w jodłę.- Mam na imię Szymon i jestem synem pana snu.- I podał mi rękę. Zdziwiona lekko odwzajemniłam podanie. Trybiki w mojej głowie zaczęły działać i zaczęła powracać moja rezolutność i zdolność myślenia.
-Morfeusza?- Spytałam trochę nieuprzejmie, nie przedstawiając się.
-Nie, Nie, Nie pana snu nie snów.- Zaśmiał się jakby wyjaśniał to tysiąc razy- Morfeusz jest panem snów, a dokładniej bogiem sennych marzeń. Ja jestem tak jakby bratem. Naszym ojcem jest Hypnos, pan snu.- A mnie było stać po takiej krótkiej przemowie tylko na
-Aha- Wykazałam się przed nim wysoką inteligencją i rozgarnięciem. Przypomniałam sobie, jednak o moim dobrym wychowaniu i w końcu się przedstawiłam.
-Jestem Emily Poll, córka Apolla.- Naszą rozmowę przerwała Artemida.
-Kim jesteście, co tu robicie i kto was przysłał- Zalała Szymona potokiem pytań.
-Pani Artemido, Chejron mnie zna, byłem na tym obozie już, to są- wskazał na śpiącą grupę nowo przybyłych- dzieci bogów olimpijskich, pradawnych bogów i pomniejszych bóstw, które mieszkały w Europie. To tylko część z nich, którą zdołałem znaleźć i która odkryła w sobie różne zdolności. Broniliśmy Anglii przed wojskiem Japeta. Resztę wytłumaczę, Pani Artemido, kiedy wreszcie przyjdzie nasz opiekun. Niestety nigdzie go nie widzę.- W tym czasie podszedł do nas Chejron.
-Myśleliśmy, że nie żyjesz Szymonie. Jak Ci się udało uciec z paszcz Ladona?- I zaczęłam sobie przypominać opowiadania Annabeth i Percy’ego. O ich koledze, który zginął w czasie misji uwolnienia Hypnosa. Przypomniałam sobie również, moją wizję i zaczęłam się zastanawiać. Muszę powiedzieć o niej Artemidzie. Szymona przed odpowiedzią uratowało pojawienie się jakiegoś faceta, który szedł spokojnie główną drogą.
Wysoki blondyn, ubrany w ¾ spodnie, podkoszulek z Doktorem Hausem, który jest opleciony przez dwa węże, przekrzywioną czapkę z daszkiem. Przez ramię wisiała mu torba, a w ręku trzymał długi kij podróżny z wyrytym na nim wężem. Szedł spokojnie słuchając przez słuchawki muzykę. Zatrzymał się przed polem bitwy i nie zwracają żadnej uwagi, krztyny zainteresowania nami wszystkimi, zaczął zajmować się rannymi. Widziałam jak Artemidzie i Szymonowi ruszają się ramiona ze wściekłości. Oboje przerwali swoją rozmowę i zaczęli się patrzeć na nowo przybyłego. Pan D. zaczął wariować, choć sam był bogiem od szaleństwa. Zaczął pić jakieś wino, co by znaczyło, że w końcu przełamał na chwilę klątwę Zeusa. Chejrona po raz wtóry dziś zamurowała. To już chyba trzeci raz i zaczęłam się trochę o niego martwić. Zaczęłam się przypatrywać Artemidzie i Szymonowi. Oboje byli na skraju wybuchu. Oboje byli wściekli na wszystkich wokół i oboje wiedzieli już kogo to wina. Tymczasem główny powód złości bogini i herosa zajmował się spokojnie i to bardzo spokojnie. Skończył opatrywać wszystkich i obrócił się w naszą stronę.
-Hej wszystkim!- Pomachał nam i podszedł.- Szymonie co tu się stało? Nie było mnie przez chwilę i już zdążyliście wpaść w tarapaty.- Szymon zaczął coś mruczeć pod nosem, co brzmiało jak „ ja mu dam chwilę, pół dnia go nie było, a my byliśmy głodni, a ty wziąłeś całą forsę, ja ci dam chwilę, zaśnij tylko”.- Witaj cioteczko dawno się nie widzieliśmy co nie?- To było do Artemidy, a jak wiedziałam, żaden heros nigdy by się nie zwrócił tak do boga. To musi być bóg. To on, to ten opiekun, o którym mówili na radzie. Teraz zwrócił się do mnie.- Witaj siostra, dawno się z żadnym z mojego rodzeństwa nie widziałem- Artemida się krzywo uśmiechnęła.
-Jak ojciec, po prostu jak ojciec. Narcystyczny, samolubny, nieodpowiedzialny, wpatrzony tylko w siebie. Jedynym twoim plusem mój bratanku jest to, że nie tworzysz tej okropnej poezji, jak on. Emili poznaj swojego brata, mojego bratanka, syna Apolla i boga lekarzy . Oto Asklepios.
Koniec Tomu III
Super!
Asklepios rządzi! Wskrzesiłeś Szymona! Łiiiiii!
Fajne! SZYMON Ż Y J E !!!!
Suuuuuuuuuuuuuuuper
super
Fajne opowiadanie!
Szymon żyje! Juhuuuuuu!
super