Rozdział III
Tygodnie mijały, rany się zabliźniały. Nawet się nie zorientowałam, kiedy nadeszło zakończenie roku szkolnego. Wszyscy znajomi się żegnali, roniąc krokodyle łzy. Wiedzieli, że może znajdą się w następnej klasie razem. Ja nie byłam tego taka pewna.
Od mojej ostatniej rozmowy z Jackobem minął niecały miesiąc. Z Cassandrą nie rozmawiałam jeszcze dłużej. Obydwoje mieli nowego kumpla, Petera. Ja zostałam sama. Moje byłe utrapienie, mianowicie testy odbyły się i napisałam je całkiem dobrze. Dwa dni przed „dniem ostatecznym” wkuwałam słownik ortograficzny na pamięć. Zapamiętałam tylko trochę, ale to wystarczyło, żeby napisać opowiadanie całkiem, całkiem. Cud!
Dzisiaj odbywało się rozdanie świadectw. Były nudne wypowiedzi, rzewne żegnanie uczniów i powiem wam, że i mnie też się łezka w oku zakręciła. Piątoklasiści śpiewali przyśpiewki, mówili wiersze, a na koniec były kwiaty. I ogłoszenie wakacji! Co za dzień!
Kiedy wróciłam do domu w cudownym, wesołym nastroju, obrałam ziemniaki i wyszłam na spacer. Wiem, że spacer po mieście dość dziwnie brzmi, ale musiałam się przewietrzyć. Kręciłam się po ulicach, sklepach, księgarniach. Szukałam nowej lektury na wakacje. Zastanawiała się właśnie nad kupnem „Eragona”, gdy zobaczyłam moich przyjaciół.
Z plecakami na plecach maszerowali w kierunku przystanku. Zaciekawiona ich widokiem wyszłam ze sklepu. Nie śledzę ich, tylko sobie popatrzę, wmawiałam sobie. Usiedli na ławeczce przy przystanku. Nie rozmawiali. Ponura mina Jackoba świadczyła o niemiłym celu podróży. Zdziwiłam się. Gdzie Peter? Nie towarzyszył im. W końcu. Po jakichś pięciu minutach nadjechał autobus, którym nigdy nie jeździłam. Zapamiętałam jedynie numer. W pół sekundy podjęłam decyzję. Nie mogłam tak zostawić moich przyjaciół. Na moje szczęście często się zdarzało, że autobusy jeździły „stadami”. Wsiadłam do kolejnego o tym samym numerze. Przerwa pomiędzy nimi była tak niewielka, że zdziwiłam się, czemu jeżdżą dwa. Zapłaciłam niewielką sumę i usiadłam na pierwszym siedzeniu. Zaczęłam patrzeć przez okno. I co teraz? Mój plan opierał się na obserwowaniu kolejnych przystanków, na których mogli wysiąść moi kumple, a… co dalej? Prawda była taka, że nie miałam pojęcia. Śledziłam ich bo… bo… no bo nie mogłam zrozumieć, czemu mnie zostawili.
Mijaliśmy przedmieścia. Przy następnym przystanku zauważyłam Jackoba i Cass tachających swoje plecaki. Wysiadłam pospiesznie. Nie wiedziałam, gdzie idą moi kumple, ale musiałam się tego dowiedzieć.
***
Po tych dwóch przebytych kilometrach miałam dość. Dość marszu. Moim jedynym marzeniem był wygodny fotel, paczka chipsów i telewizor. Och, jakie to były czasy! Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam się tak, jakby całe moje życie było starą epoką. Tutaj czuło się jakąś taką… magię!
Gdy śledziłam (już się do tego przyznaję) moich znajomych, zupełnie nie zwracałam uwagi na otoczenie. Mój mózg był całkowicie zajęty lustrowaniem pleców śledzonych. Dzięki temu ani razu się nie zdradziłam. Jednak teraz jakby z podziemi wyrosło wzgórze porośnięte trawą. Rosło tam jedno drzewo. Sosna.
Coś tu nie gra…
Zimne przeczucie, wrażenie bezradności pojawiło się znikąd. Wbrew mojej woli moje stopy same się cofały. Powoli ulegałam panice z powodu… No właśnie czego? Przeczucia? To mnie otrzeźwiło. Podczas gdy moi przyjaciele wlekli się pod górę, ja walczyłam sama ze sobą. Musiałam iść. Jednak ten strach… Nie pozwalał mi ruszyć do przodu. Miałam ochotę zawrócić, schować się. Nie mogłam tam iść. Coś mówiło mi, że jak tam pójdę, stanie się coś… coś co zmieni moje życie. Na zawsze.
Nie. Moim życiem nie będzie sterowało jakieś durne wyobrażenie. Przeczucie się uciszyło. Na jakiś czas.
Podczas gdy ja usiłowałam się ruszyć, Jackob i Cassandra zdążyli wejść na wzgórze. Zaczęłam nadrabiać straty. Górka była dość stroma, przez co dość dużo czasu zajęło mi włażenie pod nią. Gdy klnąc i przeklinając moje niewygodne buty dostałam się na szczyt, moim oczom ukazał się dziwny widok. Nigdzie nie było moich kumpli. Pod zboczem znajdowało się coś przypominające… cóż, nie wiem co. Grządki z truskawkami, dziwne domki, które były oblężone przez dzieciaki. Chwila, chwila… skąd tu dzieciaki z kozimi tyłkami?!
I nagle poczułam, że ktoś uderzył mnie w głowę. Znowu straciłam przytomność.
CDN
Świetne!
super szczególnie końcówka 😉
fajowe
;00
dzieciaki z kozimi tyłkami ;D
jasne.
Już czekam na kolejny rozdział
Ja również czekam.
Fajowe!
Poproszę dalej!
fajnee.
fajne
dobre z tą końcówką:)
Brak mi słów. I cieszę się, że w opowiadaniu pojawił się mój login.
zgadzma się z wszystkimi, a głównie z Sosną. nie wiem co powiedzieć. cieszę się, że dopiero teraz przeczytałam opowiadanie o Melanie, bo gdybym to zrobiła wcześniej, to w życiu bym nie wysłała swojego… a może ja się zbłaźniłam wysyłając je…