Obudziłam się dość wcześnie. Leżałam na łóżku, ale nigdzie nie było widać Dionizosa. Miałam wrażenie, że wydarzenia z wczorajszego dnia były tylko snem. Niestety, lub na szczęście, okazały się one być prawdą. Z jednej strony cieszyłam się z odnalezienia ojca, a z drugiej byłam zła na Carmen. Wstałam z łóżka i ubrałam się. Wyszłam z domku i usiadłam na schodkach przy tarasie. Słońce raziło w oczy, satyrowie ganiali się po trawie grając w piłkę, dzieci Afrodyty i Apolla kłóciły się o urodę, dzieci Ateny czytały lub projektowały, a Percy i Annabeth toczyli walkę na pomoście. „Normalka”, pomyślałam. Wiedziałam, że bitwa dwójki herosów jest udawana, bo w rzeczywistości byli doskonałą parą. Nic dziwnego, że dzieci Afrodyty czy Apolla kłóciły się o to, kto jest piękniejszy, bo wszyscy byli ładni. Normalne, że potomkowie Ateny zajmowali się architekturą czy książkami. Oczywiste, że satyrowie biegają po łące i grają. Naprzeciw domku Hermesa, gdzie mieszkałam, był budynek poświęcony potomstwu Afrodyty. Przebywała tam Carmen. Siedziała na kanapie i była zasmucona. Nie wiedziałam, czy mam do niej podejść. W końcu siła przyjaźni zaprowadziła mnie do niej.
– Co się stało? – spytałam, gdy weszłam na taras.
– Nie jestem z siebie dumna, ponieważ okłamywałam Cię przez cały ten czas – odpowiedziała dziewczyna. – Złożyłam obietnicę, że nie wyznam Ci prawdy, póki sama się nie dowiesz. Naprawdę Cię przepraszam. Nie liczę na to, że mi wybaczysz, ale jeśli jest choć krztyna szansy…
Zamyśliłam się. „Wybacz jej”, mówiło mi serce. Pewne było to, że byłam w punkcie kulminacyjnym. Nie miałam pojęcia, co zrobić, wybaczyć przyjaciółce czy jednak nie zrobić tego. W oku zakręciła mi się niejedna łza. Już wiedziałam, co muszę zrobić. Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy. Wszystkie chwile naszej przyjaźni, i te dobre, i te złe, przemknęły mi przez myśl. Byłam w niezręcznej sytuacji. Nie mogłam pojąć, co dzieje się w mojej głowie. Nie posłuchałam ani głosu serca, ani głosu rozsądku. Otworzyłam oczy ponownie. Carmen wpatrywała się we mnie z pragnieniem przyjaźni. Nagle zobaczyłam ciepłe, jaskrawe światło.
– Wybaczam Ci, Carmen – powiedziałam i upadłam na różowy dywan.
Słyszałam plotki, że gdy któryś z herosów zginie, jego dusza przenosi się na Olimp, aby pomagał swemu boskiemu rodzicowi. Nie wiedziałam do końca, czy umarłam. Czułam się jak żywa. Przetarłam oczy. Na moje nieszczęście, ujrzałam dom Zeusa, a zarazem mojego ojca – Dionizosa. Byłam pewna, że jestem trupem. Podniosłam się i otrzepałam z kurzu. Za mną znajdowała się winda Empire State Building. Zakręciło mi się w głowie od widoku przeogromnego pałacu. Weszłam schodami na górę, prosto do Wieczystej Komnaty. Widziałam tam 12 wielkich tronów zrobionych w piaskowca i bursztynu. Żadnego z bogów zamieszkujących na Olimpie nie było w komnacie. Udałam się korytarzem, zeszłam schodami w dół, lecz po chwili stanęłam nieruchomo. Przede mną stały obrośnięte winoroślą „wrota” prowadzące do winiarni mego ojca. Nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi. Przed moimi oczami ukazał się posąg Dionizosa, a u jego dołu siedziała mała dziewczynka. Wyglądała bardzo znajomo. Należała ona do części statuy, więc przyjrzałam się jej dokładnie. „ To nie może być prawda”, pomyślałam widząc, iż kamienna dziewczynka stojąca obok mego ojca, to ja.
– Jest tu kto? – krzyknęłam, ale odpowiedziało mi tylko echo.
Nagle zza jednej ze złotych półek napełnionych butelkami przeróżnych rodzi win, wyłoniła się kobieta, piękna niczym Afrodyta.
– Na Olimp! – powiedziała. – Córeczko!
CDN
boskie czyżby była boginio
okaże się w następnej części, amoże nie.
zobaczysz!
wow…
Superowo szybciorem pisz dalej!
Wow! Czekam na kolejną część!
ciekawie (: nie trzymaj nas długo w niepewności (:
Kiedy będzie następna część?
Cudownee!!
Więcej!Więcej!
Super opowiadanie!!! Kiedy będzie następna czesc. :()
extra 😀
kiedy kontynuacja??
Wejdziecie na mojego bloga?