Ruszyliśmy do boju.
W sojuszu z Apollem były dzieci Ateny, Afrodyty i Posejdona. Wraz z moimi siostrami – Mią i Millien – ruszyłem cichym biegiem w las w stronę nieprzyjaciela. Reszta naszego rodzeństwa została z synem Posejdona przy obronie sztandaru. Gdzieś na lewo, równolegle do nas, biegły dzieci od Ateny i chłopaki od Afrodyty, a po prawej afrodytowe córki. Plan nie był głupi, ale wiele rzeczy mogło nie wyjść przez małą wojowniczość herosów piękności.
Millien odłączyła się jako pierwsza i zaczęła wspinaczkę na wysokie drzewo, skąd widziała nasz sztandar. Była jego dodatkową obroną. Mia zaś zostawiła mnie tuż przy rzece-granicy.
– Powodzenia – szepnęła na pożegnanie i wspięła się na drzewo. Chwilę później dała mi znak, że nikogo nie ma w pobliżu i mogę spokojnie przejść przez wodę.
Na terytorium przeciwnika szedłem zgięty wpół. Musiałem się podkraść jak najbliżej sztandaru, niezauważony. Dzieci Ateny miały odciągnąć wrogów, a córki Afrodyty zwinąć sztandar. Na bogów! Im dłużej się zastanawiałem nad planem, tym wydawał się on gorszy.
Po mojej lewej rozległy się odgłosy walki. Coś jakby wybuchło. Przypomniało mi się, że w tamtej grupie jest Hefajstos. Niedobrze. Oni zawsze wymyślają coś paskudnego. Zatrzymałem się nagle, bo w ostatniej chwili zauważyłem błyszczący drucik, rozciągnięty tuż nad ziemią, o który zapewne miałem zahaczyć nogą. Ciekawe co by się wtedy stało? Wolałem nie sprawdzać. Przeskoczyłem linkę i ruszyłem dalej, tym razem ostrożniej.
W końcu dotarłem do odpowiedniego drzewa. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Nieopodal słyszałem jakieś rozmowy, musiałem więc bardzo uważać, aby nie usłyszano i mnie. Na całe szczęście we wchodzeniu na drzewa jestem całkiem niezły. Wspiąłem się jak najwyżej, nacisnąłem przycisk w moim zegarku i chwilę później zamiast zegarka trzymałem mój cudowny, niesamowity, piękny łuk. Ostatnio jeden z synów Hefajstosa – Xavier – trochę go podrasował. Wtedy jeszcze nie wiedział, że jego wynalazek będę chciał wykorzystać przeciwko niemu. Otóż bardzo umiejętnie przyczepił do mojego łuku taką małą lunetę, dzięki której mogę strzelać na naprawdę wielkie odległości. Przyłożyłem oko do szkiełka i zacząłem przeglądać okolicę. Afrodyty-Junior były już blisko celu, więc skupiłem uwagę na czerwonym sztandarze, wokół którego kręciło się troje dzieciaków. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Jak mogli dać tak słabą obronę?
Wycelowałem i strzeliłem trzema strzałami naraz, które przebiły pancerz młodego syna Hermesa i przyszpiliły go do drzewa. Tak samo stało się z dwoma pozostałymi. To było zbyt proste. Przez moją lunetę patrzyłem, jak heroski piękności wchodzą na polanę. Ale zaraz… czemu wyjmują miecze? Przecież tam nikogo nie ma, poza tymi, którzy szamotali się w próbie oderwania od drzewa. I nagle zobaczyłem coś dziwnego. Jedna z naszych, wywróciła się popchnięta przez… ducha? Odjąłem oko od szkiełka i zamrugałem. Musiałem zdać się na własny wzrok i faktycznie dostrzegłem tam kogoś jeszcze. Dopiero po chwili doszło do mnie, że Xavier jednak nie był taki naiwny i przez jego wynalazek nie dostrzegałem jego i jego rodzeństwa. Szlag! Musiałem jakoś podejść bliżej, ale schodzenie zajęłoby mi zbyt dużo czasu. Przełknąłem ślinę i zacząłem skakać z drzewa na drzewo.
Szło mi całkiem nieźle, do czasu, aż trafiłem na suchą gałąź, która się pode mną złamała i runąłem w dół, po drodze uderzając o inne gałęzie wszystkimi częściami ciała. W końcu spadłem na coś miękkiego, co zamortyzowało upadek i pod sobą usłyszałem głośne „UH”. Wstałem szybko i ujrzałem jedną z córek Aresa. Na szczęście była nieprzytomna, więc czym prędzej zwiałem z miejsca zdarzenia ku sztandarowi. Bolało mnie dosłownie całe ciało, ale przemogłem się, uniosłem łuk z przygotowaną strzałą i wpadłem na polanę.
Sytuacja była już całkiem inna. Niemal wszystkie córki Afrodyty leżały na ziemi, ale za to pojawiły się dzieci Ateny wraz z dziećmi Aresa. Walka była zacięta i nikt nie interesował się sztandarem.
– Jessica! – krzyknąłem do jednej z córek Afrodyty, która wyglądała na dość zagubioną. – Bierz sztan…!
ŁUP!
Jakby mało mi było siniaków, to jeszcze oberwałem czymś ciężkim w potylicę. Padłem na ziemię, wypuszczając z rąk broń. Nade mną stał Alex – jeden z synów Aresa i uśmiechał się wstrętnie.
– Niedobrze jest stanąć do mnie tyłem – zawarczał i uniósł włócznię.
– Niedobrze jest stanąć do mnie przodem – odrzekłem i oślepiłem go nagłym promieniem słońca.
Złapał się za oczy, co dało mi czas na wstanie. Popchnąłem go mocno i wywalił się gdzieś między drzewami. Prawdopodobnie będę miał później przechlapane.
Odwróciłem się. Sztandar zniknął, tak jak większość walczących. Pobiegłem za nimi.
– Biegnij, Jessica! Biegnij! – słyszałem krzyki córek Afrodyty.
Uniosłem łuk i zacząłem strzelać do przeciwników, aby udaremnić im odebranie swojego sztandaru. Byliśmy już blisko rzeki. Zauważyłem synów Hefajstosa przybitych do drzew i uśmiechnąłem się. To na pewno sprawka Mii.
Usłyszałem wiwaty i wyskoczyłem z lasu w chwili, gdy Chejron krzyknął z uśmiechem:
– Zwycięstwo dla niebieskich!
Dołączyłem się do wiwatujących, widząc Jessicę po naszej stronie rzeki. Chłopak od Hermesa stał parę metrów za nią z niebieskim sztandarem. Miał przygnębioną minę. Mało brakowało.
– Och, Calebie, byłeś taki dzielny – usłyszałem za sobą dziewczęcy głos i nagle osaczyła mnie grupa córek Afrodyty.
Zapewne udusiłyby mnie swoim jestestwem, gdyby nie Annabeth, która dowodziła całą akcją.
– Rozejść się – warknęła, a heroski piękności rozpierzchły się z obrażonymi minami. – Wentis!
Nagle zrobiłem się o taki malutki… no jak mrówka dosłownie. Oczywiście rozkazy były jasne, ale to nie moja wina, że musiałem zejść z posterunku, nie?
– Masz szczęście, że się udało, bo inaczej…
Nie musiała kończyć. Poklepała mnie po ramieniu i odeszła. Próbowałem nie syknąć. Akurat w tym miejscu miałem chyba największego siniaka.
– Ha ha! Kolejna wygrana! – zawołała Millien i walnęła mnie w plecy. Teraz już nie mogłem zignorować bólu i jęknąłem. – Oj?
– Pokaż no to – rzekła Mia i bez pozwolenia zadarła mi koszulkę do góry. – Wiesz, że masz całe czerwone plecy, a gdzieniegdzie już fioletowe?
– Nie wiem, ale czuję.
Moje plecy, ramiona i nogi pulsowały bólem.
– Do wieczora będziesz wyglądał jakbyś wziął kąpiel w jagodach – zaśmiała się Millien.
– Ha ha, no faktycznie zabawne – rzekłem z ironią i poczochrałem jej włosy.
– Jak to się w ogóle stało? – zapytała w końcu Mia.
Policzki mnie zapiekły, bo zrobiło mi się głupio. Wolałbym, żeby ktoś mnie tak pobił, a ja po prostu…
– Spadłem z drzewa.
Siostry wybuchnęły śmiechem i nie mogły się uspokoić aż do końca dnia.
* * *
Nie mogłem zasnąć, bo zawsze sypiam na plecach, a dzisiaj niestety musiałem zadowolić się leżeniem na brzuchu. W końcu wstałem i wyszedłem przed domek Apolla. Może parę wdechów nocnego powietrza pomoże mi zagłębić się w krainę Hypnosa. Usiadłem na ławce i zacząłem wsłuchiwać się w noc. Było spokojnie. Idealnie. A może by tak porozwijać swoje umiejętności lecznicze?
Raz już udało mi się uleczyć zadrapania na rękach mojego przyrodniego brata. Wiem, że to niewiele, ale od czegoś trzeba zacząć. Jego ręce wyglądają jak nowe. Może uda mi się zrobić to samo z moimi plecami i nogami i ramionami… Położyłem rękę na piersi, tam gdzie biło moje serce. Drugą dłoń przyłożyłem do siniaka na udzie i zacząłem się wsłuchiwać w rytm mojego ciała. W nadziei, że nie zrobię sobie krzywdy, zacząłem nucić jakąś spokojną melodię, która samoistnie przychodziła mi do głowy.
Wzdrygnąłem się i nagle stwierdziłem, że zasnąłem na ławce. No, przynajmniej ten eksperyment na jedno się przydał, bo siniak dalej zalegał na swoim miejscu. Byłem ciekaw, ile czasu spałem, ale raczej niezbyt długo, bo na dworze nie zrobiło się ani trochę jaśniej. Może lecznicza melodia podpowiedziała mi, że najlepszym lekarzem jest sen? Tak czy owak postanowiłem wrócić do łóżka. Nie było mi dane jednak tam dojść, bo po drodze spotkałem moją siostrę – Bree.
– Widzę, że nie tylko ja nie mogę zasnąć – mruknęła zmęczonym głosem.
– Najwyraźniej.
– Nie wiem czemu, ale coś mnie niepokoi… – zaczęła mówić.
Lekko się zirytowałem, bo chciałem już wrócić do sypialni, a tej się zebrało na zwierzenia. Nim jednak zdążyła dokończyć zdanie zachwiała się i padłaby na ziemię, ale zdołałem ją złapać. Zdążyłem się przyzwyczaić do faktu, że Bree często mdleje, ale i tak było to niepokojące. Wyniosłem ją na świeże powietrze i położyłem na ławce. Sam przykucnąłem obok i przyglądałem się jej twarzy. Oczy dziewczyny drgały. Zdałem sobie sprawę, że musi mieć ona jakieś „widzenie”. Z tego co wiem, już kiedyś coś przepowiedziała. Jej czoło robiło się coraz bardziej gorące. Zacząłem się martwić nie na żarty. Jednak gdy już chciałem pobiec po siostry, Bree otworzyła oczy, zamrugała i zmarszczyła brwi. Najwidoczniej nie wiedziała, gdzie się znajduje.
– Zemdlałaś – powiedziałem.
Utkwiła we mnie oczy pełne zdziwienia.
– No tak – mruknęła w końcu, jakby uświadomiła sobie najnormalniejszą rzecz na świecie.
Pomogłem jej usiąść. Ciągle wyglądała niepewnie.
– Miałam sen – rzekła po chwili w zamyśleniu. Nie przerywałem jej. Byłem zaintrygowany, tym bardziej, że to, co przyśniło się Bree mogło być prawdą. – Widziałam takiego dziwnego ptaka. Leciał i niósł w pazurach takie dziwne jajo. I nagle pojawiło się pięć postaci, nie widziałam ich dokładnie. Ale oni chyba zrobili krzywdę temu ptakowi. Na końcu w mojej głowie rozległ się okropny pisk rozpaczy i pojawiło się pełno ognia. – Pokręciła głową jakby chciała wytrzepać z niej złe wspomnienia.
– Myślisz, że to przepowiednia?
– Wydawało się prawdziwe – odrzekła Bree i uniosła na mnie zmęczone spojrzenie.
– Rano pójdę z tobą do Chejrona. A teraz marsz do łóżka i nie chcę słyszeć sprzeciwu.
CDN
super 😉
kiedy następna część?????
jest w trakcie tworzenia (:
Czekam 😉
super!!!
Nax please!
no super!!!!
Świetne xD
Biedny Caleb, musi się wręcz odpędzać od swoich wielbicielek ;P
Czekam niecierpliwie na następną część 😉
To jest świetne, ten ptak to mi sie z feniksem kojarzy ^^
bardzo fajne, a dlaczego Bree ciągle mdleje???