Część 3
Wędrówka Bree i Nate’a nie trwała długo. Już po chwili trafili na szczyt góry.
Roztaczał się z niej niesamowity widok na sąsiednie góry i ich ośnieżone szczyty. Dziewczyna i satyr rozglądali się naokoło przez dobre kilka minut. W końcu Bree otrząsnęła się ze zdumienia i powiedziała do Nate’a:
– Chyba nie chcesz zapuścić tu korzeni, co? – i ruszyła przed siebie. Nate szybko udał się za nią. – Chyba mamy znaleźć Pana, nie? Wyczuwasz go, albo jakieś potwory?
– Dziwne, ale nie wyczuwam nic – satyr zmarszczył brwi. – A Pan powinien mieć bardzo silny zapach. Potwór, który go złapał, też. Ale nic nie czuję.
Nagle Bree w oddali zobaczyła świątynię. Puściła się biegiem, chcąc zapytać kapłanki, czy wiedzą, gdzie jest Pan. Gdy znalazła się przed wrotami do świątyni, odezwały się chichoty i stłumione głosy.
– Ktoś idzie!
– Może to Apollo – rozległy się kolejne chichoty.
Na dwór wybiegła dziewczyna, na oko 16-letnia, w białej szacie.
– Witaj panie. Stęskniłyśmy się za tobą – powiedziała i zobaczyła, że przed świątynią stoi Bree, a nie Apollo. Zarumieniła się. – Przepraszam… Pomyliłam cię z kimś innym – próbowała się wytłumaczyć, ale szybko zrezygnowała i skierowała się z powrotem do świątyni.
– Poczekaj chwilę – zawołała za nią Bree. Kiedy kapłanka się odwróciła, Bree zaczęła szybko tłumaczyć, po co przyszła, w obawie, że dziewczyna wróci do świątyni. – Miałam wizję, że tu, na Parnasie, jest uwięziony Pan. Przyszłam tu, aby go poszukać. Może wiesz coś o nim?
– Hmm… – kapłanka się zamyśliła. – Wczoraj słyszałam jakiej hałasy… O, tam – pokazała Bree kierunek. – Ja nie mogłam sprawdzić, co się tam dzieje, bo muszę pozostać w pobliżu świątyni. Przepraszam, ale muszę już wracać. Życzę powodzenia – i szybko wróciła do świątyni.
Do Bree właśnie dobiegł Nate.
– Hej, dziewczyno, zwolnij trochę – wysapał. – Nie wszyscy są zaprogramowani do polowań i biegu, tak jak ty.
– Musimy się pospieszyć. Kapłanka mówiła, że Pan prawdopodobnie uwięziony jest tam – wskazała satyrowi kierunek. – Chodź, bo niedługo może już być za późno…
Zaczęli iść. Tym razem Bree uważała, żeby nie wyprzedzać satyra, który był już trochę zmęczony.
Nagle w oddali usłyszeli krzyk.
Bree już szykowała się do biegu, ale Nate ją zatrzymał.
– Nie wygląda na to, żeby Pan uciekał. Chyba dasz radę poczekać? – powiedział.
I w końcu zobaczyli przed sobą wielką klatkę, w której siedziała istota podobna do satyra. Kiedy zobaczyła, że Bree i Nate znajdują się już blisko niej, podeszła po krawędzi klatki.
– Świetnie! A teraz uwolnij mnie, Nate – rzekła istota zwracając się do satyra.
– Skąd znasz moje imię? – odezwał się zdziwiony Nate. – I jak mam cię uwolnić, przecież nie mam żadnych nadprzyrodzonych zdolności.
– Jak to, nie? – odpowiedział równie zdziwiony Pan. – Tylko ty masz moc, którą możesz mnie uwolnić. Jesteś moim synem, Nate.
– Moim… co? – zaniemówił Nate.
– Twoim ojcem – powtórzył Pan ze zniecierpliwieniem. – Twoja matka nic ci nie powiedziała? Powinienem się tego domyśleć… Dobra, nie czas teraz na ploteczki. Uwolnij mnie! Użyj swojego daru!
– Ale jak? – Nate przyjrzał się swoim dłoniom. – Przecież ja nie mam żadnych nadprzyrodzonych zdolności… No może oprócz nieziemskiego fałszowania, ale to chyba się nie liczy. Poza tym, nawet gdybym miał jakąś moc, to ty też byś ją miał… Czemu nie możesz sam się uwolnić?
– Ech… – Pan westchnął z rezygnacją. – Ta klatka jest zaczarowana. Kiedy w niej przebywam, nie mogę używa żadnych moich mocy. A jak myślisz, dlaczego wciąż tu jestem? Właśnie teraz leci w śmiertelniczej telewizji moja ulubiona telenowela. Gdyby to ode mnie zależało, nie byłoby mnie teraz tutaj. A teraz skoncentruj się: wyobraź sobie, że z ziemi wyrastają pnącza. Oplatają tą klatkę i rozrywają ją.
Bree spojrzała na Nate’a. Zrobił tak, jak kazał mu Pan, Zamknął oczy i skierował dłonie ku ziemi. I gwałtownie poderwał je w górę.
Bree aż zaparło dech w piersiach. Stało się tak, jak powiedział Pan. Z ziemi nagle wyrosły grube pnącza roślin, które oplotły się wokół klatki i rozerwały ją na małe kawałki.
Pan wyszedł z uśmiechem ze szczątek swojego więzienia.
– Dobra robota, synu – odezwał się. – Jeszcze trochę ćwiczeń i może chociaż trochę dorównasz swojemu staruszkowi. Ale teraz musimy już uciekać. Chyba nie chcecie, żeby złapał nas… on – Pan wzdrygnął się.
– Jaki „on”? – spytała się Bree.
– Yyy… Nieważne – wymigał się bóg i zaczął iść szybciej.
Bree i Nate szybko podążyli za nim.
– Jak się tu znalazłeś… ojcze? – spytał się z wahaniem Nate.
– Byłem tu na przechadzce – odparł Pan po chwili, jakby zastanawiał się nad dobrą odpowiedzią. – Właśnie minąłem świątynię Apolla i rozmyślałem, kiedy… on… zastawił na mnie pułapkę i złapał mnie. Oczywiście, nie stałoby się tak, gdybym nie był zamyślony. A kiedy już myślałem, że nigdy nie uwolnię się z tej klatki, zjawiliście się wy.
– Kto cię złapał? – nie poddawała się Bree.
– Hmm… nie jestem pewny – odpowiedział z zakłopotaniem szybko zmienił temat. – A tak w ogóle, to kim jesteś? Jak się nazywasz? Skąd znasz mojego syna? Kim są twoi rodzice?
Bree zastanawiała się, na które pytanie odpowiedzieć najpierw. Ale Pan nie wydawał się zbytnio zainteresowany. Od problemu uwolnił ją zimny głos, który nagle rozległ się donośnie na Parnasie.
– Zapewniam was, że Pan mnie dobrze zna. A nawet bardzo dobrze. – I zerwał się ostry wiatr, który zwalił Bree z nóg. Ostatnim, co zapamiętała, był mroczny, ostry śmiech. I zemdlała.
CDN
super 😉
świetne
no oczywiście zemdlała ;D
😉 co wy macie do ciągłe mdlenia??
Mdlenie jest najbardziej efektowne 😉
bardzo mi się podoba
Czekam na CD.
Ach, ta Bree. Czasami jej zazdroszczę, że ma taką skłonność do mdlenia Oczywiście super ^^
Super!!
Ten Pan to jakiś nie fajny jest…xD
superr;))
Roxy jakby Ciebie ktoś zamknął w klatce to też byś była niefajna ;P
Suuuper! Ale fajneeeee!