Swoją opowieść zaczęłam od dziwnej kobiety na matmie i skończyłam w momencie, kiedy weszłam do domu.
Siedzieliśmy na tarasie, który znajdował się praktycznie na dachu domu. Słońce mocno grzało. Jego promienie tańczyły na moich włosach zmieniając ich barwę na ciemny, kasztanowy kolor.
Ojciec patrzył na mnie w taki sposób, jakby nie miał zamiaru zaraz zadzwonić do najbliższego szpitala psychiatrycznego, ale jakby brał wszyściutko na poważnie. Kiedy wyjął telefon zacisnęłam dłonie, zastanawiając się jak będę się bronić. Gdy jednak zobaczyłam jaki numer wykręca tato, wszystko stało się zupełnie zawiłe. Na ekranie jego telefonu wyświetlił się numer Chrisa.
***
Kilka minut później Chris stał razem z moim tatą w gabinecie ojca, a ja zostałam w swoim pokoju. Coś korciło mnie, żeby wyjść, ale druga strona mówiła, że lepiej będzie, jeśli zostanę tam, gdzie byłam i poczekam grzecznie. Nie myślcie jednak, że byłam grzeczną dziewczynką. Wstałam i na palcach podeszłam do futryny drzwi pokoju, w którym przebywali faceci. Oparłam się o ścianę i nasłuchiwałam.
– …najbezpieczniej będzie właśnie tak – powiedział jeden z nich.
– Nie chcę stracić… – powiedział drugi.
– Ale to najlepszy sposób, znajdą ją prędzej czy później. Jest jedną z niewielu, którzy dotrwali na ziemi śmiertelników aż tak długi czas – co do tego głosu byłam pewna. Te słowa zostały wypowiedziane przez Christophera.
– No dobrze, zabierz ją.
„Zabierz ją”?! Czy mój ojciec właśnie powiedział, że mnie nie chce? Poszłam do swojego pokoju i położyłam się na plecy na moim wielkim łóżku. Kilka minut później do pokoju wszedł tato, a za nim stał Chris.
– Gdzie mnie zabieracie? Do psychiatryka? – powiedziałam od razu patrząc to na ojca, to na przyjaciela. Szukałam w jego zlodowaciałych oczach choć trochę ciepła, którego i tak nie znalazłam.
– Michelle – zaczął tata, co nie wróżyło niczego dobrego. – Christopher odwiezie cię gdzieś, gdzie będziesz bezpieczna. Gdzie żaden stwór taki jak… Carmen cię nie dopadnie.
– Świetnie! – zerwałam się na nogi. – Czyli jednak idę do szpitala dla psychicznych!
Podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie.
– M… Obóz to nie psychiatryk – po raz pierwszy odezwał się Chris. Jego głos brzmiał tak łagodnie, że trudno było na niego nie spojrzeć.
– Obóz? – uniosłam brew gapiąc się na przyjaciela.
– Później wszystko ci wytłumaczę. Musimy się zbierać – ojciec po jego słowach tylko skinął głową.
Kilka minut później siedziałam obok milczącego kumpla w taksówce, która miała nas zawieźć na Heathrow, lotnisko. Największe lotnisko jakie kiedykolwiek widział świat… Takie przynajmniej miałam zdanie. Christopher kupił bilety. Choć nie wiedziałam dokąd lecimy, czułam się bezpieczna siedząc obok najlepszego przyjaciela w samolocie do… USA. (!!!)
– Chris… – powiedziałam cicho. – Na jaki obóz mnie zabierasz?
– Ehh… – westchnął spoglądając na mnie. – Wszystkiego się dowiesz, Michie… – i to była nasza cała rozmowa w samolocie.
Na lotnisku w US wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy przed siebie. Jechaliśmy lasem. Chris wyglądał na spiętego, jakby zaraz miało coś wyskoczyć spośród drzew… No i wykrakałam. Między drzewami coś się poruszyło.
– Chris…
– Tak? – spytał, jakby już wiedział, co chcę powiedzieć.
– Tam między drzewami coś jest… – ledwo zdążyłam to powiedzieć, gdy w auto trafiło wielkie drzewo. Chwyciłam Chrisa za rękę, ale zaraz ją puściłam. On natomiast, jakby tego nie zauważył (całe szczęście), chwycił mnie za łokieć.
– A już było tak blisko – westchnął i wysiadł ciągnąc mnie za sobą. Puścił się biegiem. Wiedziałam, że jest szybki, ale nie, że aż tak.
Wbiegliśmy między drzewa i… hmm… biegliśmy i biegliśmy, a nad naszymi głowami latały konary drzew. Wzdrygnęłam się, kiedy tuż przed nami wylądowała taksówka. Nie chciałam patrzeć do środka, bo wiedziałam co tam zobaczę.
Jakimś cudem bez żadnych większych ran i, co najważniejsze, żywi i przytomni dotarliśmy na wielkie wzgórze. Kiedy przeszliśmy obok wielkiej, rosnącej obok sosny, wszystkie kolory wydały się żywsze. Pod nami roztaczał się piękny widok na małe domki i jakąś zatokę. Ręka Christophera zsunęła się niżej i jego palce splotły się razem z moimi.
– Witaj w nowym domu, Michelle – powiedział szeptem. – Oto Obóz Herosów.
Spojrzałam na niego z dość dziwnym wyrazem twarzy.
– Obóz… że jak?
– Obóz Herosów – odpowiedział spokojnie. – Jesteś córką któregoś z bogów greckich. Jesteś pół-boginią.
Wpatrywałam się w niego dłuższą chwilę. Nie wiadomo, kiedy nasze twarze zbliżyły się do siebie. Chwilę później moje marzenie się spełniło. Pocałowałam Christophera.
Po jakichś 15 minutach Chris zaprowadził mnie w dół wzgórza. Jednym ramieniem obejmował mnie w talii, co było niezwykle miłym przeżyciem.
– Musisz zobaczyć się z Chejronem – powiedział. – Mam cię do niego zaprowadzić.
Kiwnęłam tylko głową i poszłam z najlepszym przyjacielem (czy dalej mogłam go tak nazywać, czy już był kimś więcej.?) w stronę plaży. Tam… moim oczom ukazało się stado koni… nie, nie koni. To były… centaury. Jeden z nich, największy podszedł do nas.
– Brawo, Christopherze – przyjrzał mi się dokładnie. Czułam jego krępujący wzrok na sobie. To pewnie był ten cały Chejron, czy ktoś tam. – Przyprowadziłeś córkę Artemis… A to dziwne…
– Przepraszam – zaczęłam. – Czyją jestem córką? I czemu to dziwne?
– Michelle, tak? To bardziej francuskie imię niż angielskie… Pochodzisz z Francji?
– Nie, mieszkam w Londynie. Nie odpowiedział pan na moje pytania.
– Ah, tak – uśmiechnął się, a ja ścisnęłam trochę mocniej dłoń Chrisa. – Od razu widać, że jesteś córką Artemidy, greckiej bogini łowów. Dziwne jest w tym to, że ślubowała ona dziewiczość. Lepiej, żeby nikt o tobie nie wiedział. Najlepiej będzie, jeśli będziesz spędzać tu większość czasu – nie czekał, aż coś powiem. – Christopherze, zaprowadź przyjaciółkę do jej domku.
On uśmiechnął się i kiwnął głową. W jego oczach czaił się respekt dla owego Chejrona. Niespecjalnie podobał mi się pomysł przesiedzenia w tym miejscu całego życia. Przecież nikogo tu nie znałam i w ogóle. Miałam nadzieję, że tu, gdzie zacznę nowe życie, znajdę chociaż kilku przyjaciół. Że będę się tu mogła czuć jak w domu. Że to nie jest taki zwykły obóz. Choć co do tego ostatniego byłam pewna – to na pewno nie był zwykły obóz.
***
Domek był dość duży i, co nie wydawało się najlepsze, miałam go tylko dla siebie. Korciło mnie, żeby zaproponować Chrisowi, aby zamieszkał ze mną, ale wydawało mi się to nieodpowiednie. Mój najlepszy przyjaciel siedział na jednym z łóżek i patrzył gdzieś przez okno nieobecnym i nieprzeniknionym wzrokiem.
– M… – odezwał się nagle i skierował na mnie swoje niebieskie oczy (nie wspomniałam wcześniej o jego oczach?). – Muszę ci coś pokazać. Cokolwiek sobie o mnie pomyślisz… i tak będę twoim przyjacielem – i wyszedł.
Chciałam podejść do drzwi i w progu na niego wpadłam. Nasze twarze znowu dzieliły zaledwie centymetry. Chris odsunął mnie od siebie (ku mojemu rozczarowaniu). Nie wiedziałam, co chciał mi pokazać, dopóki nie przeniosłam wzroku na jego buty… Znaczy się miejsce, w którym buty być powinny. Zamiast swoich odlotowych trampek miał… kopyta. Zatoczyłam się do tyłu i przywarłam plecami do ściany. Chris? Mój Chris miał… koźle nogi?
– Co…? – nie mogłam dokończyć, bo głos uwiązł mi w gardle. Nadal wpatrywałam się w sierść na jego łydkach. Chris stał w miejscu, znał mnie na tyle długo, że wiedział o tym, że gdyby chciał podejść oberwałby czymś. Włożył ręce do kieszeni bluzy.
– Nie wszyscy na tym obozie są herosami, jak już wiesz po spotkaniu z Chejronem. On jest centaurem, ja jestem satyrem… od jakiegoś czasu – ostatnie trzy wyrazy niemal wymruczał.
– Od jakiegoś czasu? Myślałam, że takimi się rodzicie.
– No właśnie nie ja… – westchnął. – Byłem synem Apollina. Do czasu, kiedy rozgniewałem Demeter. Była na mnie tak zła, że zmieniła mnie w satyra, a ojciec przestał się do mnie przyznawać – wzruszył ramionami.
Gdy zobaczyłam wyraz jego twarzy miałam ochotę się do niego przytulić. Przecież to nadal był Chris… mój przyjaciel… a ja go zawiodłam. Nie wiedziałam jednak, czy mam siłę na coś takiego. Po prostu chciałam odpocząć od tych wszystkich mitów.
– Chris… Chcę odpocząć od tego wszystkiego… Mógłbyś przyjść po mnie rano? – powiedziałam cicho.
– Jasne – uśmiechnął się z wysiłkiem, to było widać. – Do jutra, M.
– Do jutra.
I wyszedł.
Położyłam się spać. Sen przyszedł dość szybko, ale nie był zbyt przyjemny. Stałam pomiędzy palącymi się konarami starego lasu. Nade mną latały rzucane przez jakiś stwór auta. Nagle pomiędzy krzakami ujrzałam Christophera. Widziałam tylko górną część jego ciała, która ewidentnie mi się podobała. Gdy się obróciłam, prosto we mnie leciała nowojorska taksówka. W tym momencie zza krzaków wybiegł Chris, złapał mnie i pogalopował przed siebie w stronę biegnących centaurów. Słyszałam tylko tupot kopyt.
Który z czasem przeobraził się w pukanie do drzwi.
– Michie? Śpisz? – usłyszałam znajomy głos. To już nie był sen. Leżałam na nieznanym mi łóżku w nieznanym pokoju a do drzwi pukał satyr.
Zebrałam się z łóżka i w pomiętym ubraniu podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i ujrzałam Chrisa. Był ubrany w najprawdziwszą zbroję. Starałam się nie zachowywać niegrzecznie i nie patrzeć na jego nogi.
– Chris… – powiedziałam i odsunęłam się pozwalając mu wejść.
Stanął pod ścianą nonszalancko opierając się o nią plecami. Był na serio przystojny. Nawet jak na kozłonoga.
– Teraz moja kolej na przemówienia – powiedziałam i dojrzałam na jego twarzy cień uśmiechu. Westchnęłam i zaczęłam. – Słuchaj… Przepraszam cię za tamto wczoraj – widziałam jak unosi dłoń chcąc zaprotestować, ale ja byłam szybsza. – Daj mi skończyć. Zachowałam się okropnie, a przecież jesteśmy przyjaciółmi. Nie obchodzi mnie, czy jesteś herosem, czy nie. Jesteś po prostu moim najlepszym przyjacielem. Poza tobą i ojcem nie mam nikogo innego. Wczoraj stało się po prostu za dużo i musiałam się z tym przestać. Naprawdę mi przykro. – odetchnęłam i odważyłam się spojrzeć na niego.
Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Zaczęłam się bać, że moje przeprosiny zostaną odrzucone. Chris odsunął się od ściany, podszedł do mnie i najzwyczajniej w świecie przytulił mnie do siebie.
– Przeprosiny przyjęte – wyszeptał. – Chociaż wcale nie były potrzebne. Dokładnie rozumiem, co mogłaś przeżywać tego dnia – odsunął mnie od siebie. – A teraz idź się przebrać, bo od dziś zaczynasz trening – uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
Pędem przebrałam się i chwilę później wychodziliśmy z domku Artemidy, który zajmowałam. Szliśmy ramię w ramię jak za dawnych czasów, tylko, że teraz byliśmy w innym miejscu… no i Chris strasznie mi się podobał. Pomimo koźlich nóg i tak był przystojny.
CDN
Super.Czekam na dalszą część.
baardzo mi sie podoba…
Ale z autorki romantyczka…
Next, please! 😉
fajne, fajne. 😉
fajne zgadzam się z Myszorek rzeczywiście autorka to straszna romantyczka
Uuu Fajne Tego nie było satyr i heros Mam nadzieję, że z Chrisem coś jeszcze się wydarzy 😛
Super hiper genialnie!!!!
[…] W drugim rożdziale już się kobita całuje? Wiesz że połowa nastolatków […] jest speszona bo nie chce czytać tego dalej. Nie ma tam orginalności. Jakaś kopia Percego Jacksona!
Sam zrezygnowałem z lektury w połowie rośdziału. Idę czytac dalej i mam nadzieje że nie będzie tam Percego i ona się z nim nie skumpluje. T mnie dobije. Aha […] Artemida to wieczna dziewica i jak złamie śluby przestanie być boginią.
OD ADMINA:
Drogi Krytyku,
myślę, że trzeba kilka kwestii wyjaśnić – będzie nam wszystkim łatwiej i sympatyczniej.
1. Na blogu nie przeklinamy – wpisy z przekleństwami uznajemy za spam
2. Krytyka grzeczna, rzeczowa i merytoryczna jest zawsze dobrze widziana – zakładamy, że wszystko można tu napisać, pod warunkiem, że zrobi się to właśnie w sposób grzeczny i nieagresywny
Niestety musiałem wyciąć niektóre fragmenty Twojego komentarza – do reszty od razu się odniosę (mam nadzieje, że Autorka nie będzie miała mi za złe)
1. To jest opowiadanie typu fan fiction – w związku z tym naturalne jest, że akcja dzieje się w świecie Percy’ego i występują podobieństwa; każde opowiadanie na tym blogu czerpie coś z książki, ale też każde jest oryginalnym dziełem swojego autora i autorom należą się gratulacje
2. Co w tym dziwnego, że bohaterka się całuje? To się zdarza nawet herosom 😉 Jeżeli ktoś czuje się speszony – mamy tu wiele innych opowiadań, w których nikt nikogo nie całuje. Zapraszam do czytania
3. Jeżeli nie doczytamy opowiadania do końca – nie narzekamy. Bo może straciliśmy ważny fragment i nie mamy pełnego obrazu?
4. Percy ma wielu przyjaciół, nie próbujmy go na siłę ograniczać 😉
5. Autorzy opowiadań mają pełne prawo do przerabiania materiału mitologicznego na wszelkie możliwe sposoby. No bo niby dlaczego nie? Starożytni Grecy i Rzymianie się pod tym względem nie ograniczali…
6. Oczywiście najbardziej popularna wersja mitologiczna mówi, że Artemida jest wieczną dziewicą i wydaje się nam to oczywistością – niemniej nie było to takie całkiem oczywiste dla starożytnych Greków i czcili ją również jako nimfę (czyli zdecydowanie niedziewicę); wszystko zależało tak naprawdę od regionu i nakładania się funkcji poszczególnych postaci mitycznych (Artemida w Efezie była czczona również jako… Afrodyta)
7. Skąd informacja, że jak bogini złamie śluby, to przestanie być boginią?
Pozdrawiam,
admin
Skąd, Roxy bierzesz takie teksty?
To co mi się w tym opowiadaniu baaaaardzo podoba to rozpisane dialogi. Ładnie opisane reakcje mówiących i ich myśli. 😉
Na prawdę śliczne opowiadanie!I mam nadzieje że romans rozkwitnie!!
Romantyczka…ale to dobrze!
Opowiadanie fajne, oryginalne. Pisz dalej ;]
Niezłe, o ile dobrze pamiętam z mitologi greckiej Artemida zauroczyła się już w jakimś facecie.
Fajne, ciąg dalszy proszę!!!
Fajnie zeby ona zrobila tak ze ten satyr stal sie herosem….jak chcesz opowiadanko ncalkem spoko