Część I: Alex, Heros szczęścia
Ostry ból w klatce piersiowej obudził mnie ze snu, a właściwie omdlenia. Chciałem coś powiedzieć, ale spomiędzy moich zębów wydostał się tylko głośny syk. Jakieś dwie panie w wieku czterdzieści, trzydzieści pięć lat podeszły do mnie. Miały ostre nieprzyjemne rysy twarzy oraz surowy wyraz twarzy, dodatkowo nosiły białe uniformy.
– Obudził się. Jak się czujesz?
Spytała ta młodsza i spojrzała na mój tors.
– Chyba? Auu? Dobrze – wycedziłem z trudem i odchyliłem głowę starając się powstrzymać ból. Dopiero teraz poczułem, że jestem mocno spocony i gorący, a mimo to było mi strasznie zimno. Każdy oddech sprawiał mi ból. Starsza pani zmrużyła oczy i spojrzała na mnie spod swych połówek-okularów. Wzrok przeniosła na tors.
– Powietrze wydostaje się z płuc. Widocznie w jakimś miejscu są one poważnie uszkodzone. Dwa żebra zostały połamane. Nie martw się. W normalnych warunkach byłoby to zbyt poważne, ale tutaj są inne warunki – powiedziała i przeniosła swój wzrok na tą młodszą. – Elizabeth, przynieś proszę proszek z serca żaby i wodę z wyciśniętego mchu. A ty? – tutaj wskazała na mnie. – Lepiej się rozluźnij, bo kiedy będziesz miał napięte mięśnie to może boleć.
Z przerażeniem patrzyłem jak Elizabeth odchodzi, bierze z półki dwa pojemniki i stawia na małym drewnianym stoliku, który był koło mojego łóżka. Zacisnąłem powieki przygotowując się na najgorsze. Przez chwilę nic się nie działo. Po tej właśnie chwili poczułem tak ostry ból w brzuchu i prawej stronie płuc. Z całej siły zacząłem uderzać pięścią w materac. Zacisnąłem żeby. Z mojego gardła wyrwał się krzyk tłumiony przez zaciśnięte usta i zęby. Każda sekunda teraz była niemalże wiecznością, bolesną wiecznością. Ból ustał. Zupełnie nagle. Wokół siebie widziałem ciemność.
Próbowałem otworzyć oczy i z przerażeniem stwierdziłem, iż już mam je szeroko otwarte. Próbowałem unieść rękę i nie mogłem. W oddali rozbłysło światło. W moją stronę leciała bardzo wielka postać.
Wobec tej postaci mogłem mieć wysokość co najwyżej łydki. Piękna kobieta (jak się okazało) zatrzymała się przede mną i spojrzała na mnie łagodnie.
– Synu jak miło cię w końcu spotkać – powiedziała.
Jej głos niósł się w oddali tajemniczym echem.
– Jestem Tyche, bogini szczęścia oraz twoja matka, mój herosie. Wiedz, że moje błogosławieństwo fortuny będzie z tobą. Twoje boskie moce dotąd ukryte ujawnią się, bo już jest w końcu czas. Wracaj teraz do swojego ciała i bądź pod opieką obozu poł-bogów.
***
Kolejny dzień w obozie. Minął już tydzień odkąd obudziłem się w szpitalu i odkąd przyśniła mi się moja matka. Przez ten czas zrozumiałem, że ja naprawdę mam szczęście. W pojedynkach jeden na jeden nie zdołał mnie pokonać nawet syn Aresa, kiedy się potknął i wylądował twarzą w błocie, co oczywiście wykorzystałem na swoja korzyść. Rozwinąłem swoje moce nawet. Siłą woli mogłem przesuwać przedmioty lub nimi ciskać w różne strony. Oczywiście im cięższy przedmiot, tym więcej siły musiałem używać. Moje moce nie działały jedynie na pół-bogów. Poza tym mogłem dać komuś szczęście na określony czas. Nie mogę również zapomnieć o tym, że po części mogę sterować wodą i ogniem. Oczywiście nie potrafię podnosić całych ton wody, albo od razu wywoływać pożary na całe hektary ziemi. Ot, zwykłe kule wody i ognia i w zasadzie tyle mi wystarczyło. Podczas minionego tygodnia odkryłem też, że błogosławieństwo matki spotęgowało moje boskie zdolności. Fizyczne chyba też, ale ja w każdym razie różnicy nie widziałem. Zamieszkałem w domu położonym obok prywatnego domu Percy’ego, razem z dwoma chłopakami. Synem Afrodyty Jakem oraz z synem Hefajstosa Corsonem. Jake jako syn Afrodyty był oczywiście krótko mówiąc piękny. Nawet ja to zauważyłem przy pierwszym spotkaniu. Trudno jednak, żeby nie był piękny, będąc synem bogini piękności. Jego rysy twarzy były łagodne i przyjaźnie wyglądające. Brązowe, sięgające karku włosy zawsze nosił spięte w prosty sposób. Śniada karnacja ładnie komponowała się z czystą, połyskliwą zielenią jego oczu. Nie był jakoś specjalnie umięśniony. Jego budowa była przyzwoita, ale bez przesady Oczywiście nie można pominąć tego, że był wysoki, a podsumowując ogół: przystojny z niego chłopak. Co do Corsona ‑ jego karnacja była jasna. Miał ostrzejsze rysy twarzy, która była pociągła. Jego ekscentryczny charakter szczególnie ukazywały farbowane na czerwono z żółtymi pasmami włosy. Jego oczy miały barwę brązową o odcieniu czerwieniu. Dobrze zbudowany i wysoki. Zawsze nosi czerwone jeansy i czarną z motywami płomiennymi koszulkę. Właśnie z nimi przyszło mi mieszkać. Dowiedzieli się o obozie rok wcześniej ode mnie. A ja dowiedziałem się o nim dwa tygodnie temu i wtedy to postanowiłem udać się tutaj. Nie ominęły mnie oczywiście przyjemności w postaci napadu pszczół i zgniecenie przez drzewo. Głównie drzewo było czynnikiem, który wpłynął na połamanie żeber i uszkodzenie płuc, w które z radością wziąłem głęboki wdech dzień później, kiedy były już całe.
Część 2: Jasnowidzenie w mroku
Bitwa rozpętała się na dobre. Tym razem była jakaś atrakcja – można było używać swoich mocy. Ukryty za drzewem trzymałem mocno miecz w dłoni, obok siebie słyszałem ciężki oddech Corsona, który przygotowywał się do wezwania kuli ognia. Skinąłem mu głową. Obydwaj w tym samym czasie wyskoczyliśmy z kryjówki. Wybuch mogli usłyszeć nawet po przeciwnej stronie bitwy. Corson chciał uderzyć swoją ognistą siłą w córkę Aresa, jednak kula odbiła się od jakiejś niewidzialnej tarczy roztoczonej wokół jej ciała. Zakląłem soczyście i skoczyłem ku Caroline (tak miała na imię córka Aresa), tutaj miałem przewagę, ponieważ wykorzystałem swoją moc na sobie, aby zwiększyć zasięg skoku. Gdy opadłem na ziemię, szybko kucnąłem unikając jej ciosu, a sam ciąłem w jej nogi. Jakimś cudem sparowała mój cios, co wybiło mnie nieco z równowagi. Ciemne plamki pojawiły mi się przed oczami. Wojowniczka wykorzystała to i przystawiła mi miecz do gardła. Odzyskałem równowagę i spojrzałem w jej oczy pełne radości ze zwycięstwa, ale również pełne złości. Wiedziałem, że gdyby mogła, od razu poderżnęłaby mi gardło. Przez chwilę analizowałem kilka wyjść z tej sytuacji i szczęście znowu mi dopisało. Przypomniałem sobie, że mogę używać swoich mocy bez gestykulacji, a z tego co się orientowałem to tylko jej postać była chroniona barierą. Zamknąłem oczy i przywołałem energię swojej mocy. Usłyszałem syk bólu i brzęk ostrza. Otworzyłem oczy i z radością ujrzałem jak Caroline trzyma się kurczowo za nadgarstek, jej miecz leżał koło Corsona.
– Pokonana? – powiedziałem, przywołałem do siebie jej broń i puściłem się biegiem, a Corson za mną, ku skale, na której była flaga.
Wokół nas obie drużyny zmagały się ze sobą lecz przeciwnicy byli zbyt zajęci walką, by nas zatrzymać, co poszło na nasza korzyść. Po czterech minutach ciągłego biegu zobaczyliśmy skałę i czterech strażników.
– Nie spodziewałem się takiej obstawy – szepnął Corson i usiadł za krzakami.
Usiadłem koło niego i wyjrzałem ukradkiem na strażników.
– Ty wyjdź na środek i ciskaj w nich kulami ognia, odwrócisz ich uwagę. Na nich też wyczuwam bariery i chyba wiem, gdzie jest źródło. Widzisz? – wskazałem na szczupłą, skąpo ubraną dziewczynę stojąca na skale. – Wykorzystuje ona swoje moce i jest bardzo potężna. Wytworzę wokół ciebie tarczę o podobnych właściwościach, jednak nieco słabszą. Reszta należy do mnie – dokończyłem opracowanie taktyki i skinąłem sojusznikowi.
Ten wyskoczył zza krzaków i z jego rąk wystrzelił nieprzerwany strumień ognia, który zatrzymywał się kilka centymetrów od ciała strażników. Zacząłem się skradać tak, aby nikt mnie nie zauważył, co nie udało mi się. Dziwne pnącza wyrosły nagle z ziemi i chwyciły mnie za kostkę.
– Cholera! – szepnąłem i przerwałem pnącza telekinezą.
Zerknąłem na dziewczynę i z przerażeniem spostrzegłem, że patrzy się dokładnie na mnie. Zamknąłem oczy. Znów widziałem postać mojej matki uśmiechającej się do mnie. Skupiłem swoją energię na potęgowaniu swoich mocy. Uniosłem się w górę i z zawrotną prędkością poleciałem na dziewczynę. Oczywiście nie wyhamowałem w porę, co zakończyło się zderzeniem w skutek czego leżałem na niej. Zaczęła się siłować, jednak mój ciężar niezbyt na to pozwalał.
– Czas chyba zdjąć protekcję z twoich towarzyszy – powiedziałem i uśmiechnąłem się.
Rozprostowała palce dłoni, od razu zorientowałem się, że używa swoich mocy, przez co zdążyłem odpowiednio zareagować. Przyciągnąłem pnącza, które stworzyła i kazałem im ją związać.
– I co teraz? Nie słuchało się na zajęciach dotyczących niestosowania gestykulacji?
Zaśmiałem się i wstałem z niej. Podbiegłem do flagi i chwyciłem ją. Odgłosy walki ustały. Drużyna wygrała, a ja przyczyniłem się do tego zwycięstwa.
***
Lampy słabo oświetlały nasz dom, co było nieco niewygodne jeżeli chciało się wieczorem przed snem coś poczytać. Po części zazdrościłem dzieciom Heliosa, które miały umiejętność przywoływania świata, skupiania go na jednej rzeczy, no i ogólnie miały niemałą władzę nad jasnością. Z jękiem opadłem na łóżko z niewielkimi rozcięciami na ramieniu i wielkim sińcem na nodze. Ledwo mogłem podnieść ręce na kolacji, aby sięgnąć po jedzenie. Atutem tego łóżka było to, że cały czas było nastawione na działanie powietrza, przez co wieczorem pościel była nieco chłodna, a to stanowiło największe lekarstwo na ból. Uśmiechnąłem się do siebie i niedbale rzuciłem „dobranoc” moim współlokatorom, którzy byli równie zmęczeni i obolali co ja. Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem. Wiem tylko jedno, zdarzyło się to szybko. Wszystko co dobre jednak się szybko kończy. Dobre się skończyło zaraz po zaśnięciu, kiedy nawiedziły mnie sny. W moich snach pojawiły się duchy otoczone płomieniami krzyczące z bólu i wołające o pomoc. Widziałem też siebie, stojącego w czarnych szatach i uśmiechającego się na ten widok. Głaskałem po wielkiej łapie trójgłowego psa. Wyciągnąłem dłoń i jedna z dusz podpłynęła do mnie. Ja z uśmiechem przyglądałem się jej, a kiedy zacisnąłem dłoń w pięść, dusza została rozerwana od środka. Ostatnie iskry powoli opadały na posadzkę. Cały sen widziałem z boku jako osoba trzecia. Ale ja przecież nie miałem takich mocy. Nie miałem boskich mocy śmierci. Teraz dostrzegłem inną postać stojącą w ciemnym kącie. Była starsza i też uśmiechała się szyderczo. Podeszła do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu. W oddali słyszałem jakiś głos, mówił on: Śmierć ci spojrzy w oczy, lecz się nie ulękniesz. Śmierć zaś zadrży przed tobą, gdy rękę swą wniesiesz. Wtedy odkryjesz swą najprawdziwszą potęgę. Poderwałem się z łóżka z krzykiem.
Corson przyglądał się mi się, tak samo jak Jake. Potarłem dłonią twarz i spojrzałem na nich.
– Śniło mi się, że… – zacząłem, jednak Jake mi przerwał.
– …że byłeś w Hadesie i…
Tutaj wtrącił się Corson:
– …i zniszczyłeś czyjaś duszę? – spytał.
Ja spoglądałem to na jednego, to na drugiego z niemałym zaskoczeniem.
– Skąd wy wiecie? – wykrztusiłem tylko.
– Hmm? Stąd, że najpierw swym krzykiem obudziłeś nas, a później słyszeliśmy urywki twoich snów, cytuję: „Hades”, „śmierć”, „zniszczenie”, „dusza”, „potęga” – odparł Corson i założył ręce na piersi. – Powtarzałeś też coś o jakiejś przepowiedni. W każdym razie to było nieco przerażające, tym bardziej, że my żyjemy w świecie mitologii i proroctw.
– Nie wiem co to było. Ta przepowiednia była niezrozumiała. Chodziło chyba o to, że jak będę widział śmierć to się nie będę bał, ale co do tej potęgi to już nie wiem. Głowa mnie boli – powiedziałem i stęknąłem.
Pulsowanie bólu czułem w płacie czołowym i płatach skroniowych mózgowia.
– Muszę wyjść – dodałem szybko i równie pospiesznie wstałem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem z domku. Spojrzałem na spokojną, niczym nie wzruszoną taflę wody.
– Widzę, że ty również nie możesz zasnąć – usłyszałem za sobą czyjś głos i wzdrygnąłem się. Obok mnie stanął Percy. Był mi równy wzrostem, ale ewidentnie miał masywniejsza budowę umięśnienia ode mnie.
– Ta? – odparłem tylko i usiadłem na trawie.
Percy zrobił to samo. Podparł się z tyłu dłońmi. Potrząsnąłem głową aby odegnać ból, jednak i to zdało się na niepowodzenie.
– Nieźle dziś walczyłeś. Masz talent do używania swoich mocy. Jesteś bardzo potężny, twoja matka cię chyba lubi, bo ty naprawdę masz szczęście chłopie – zawołał i poklepał mnie po plecach. Uśmiechnąłem się niemrawo. Jego dłoń była chłodna.
– Zimny jesteś – stwierdziłem i spojrzałem na jego twarz. Cały czas jego usta były ułożone w uśmiechu. Zmrużyłem oczy.
– Trudno, żebym nie był, chociażby z tego względy, że przed chwilą jeszcze pływałem.
– Twoim ojcem jest Posejdon prawda? – spytałem nagle i uśmiechnąłem się. Ból głowy już mi przeszedł. – Może popiszesz się swoją mocą, co? – zaproponowałem i szybko nałożyłem na jezioro barierę, która nie pozwalała ruszać się cząsteczkom wody.
Percy spojrzał na mnie.
– Dobrze, proszę bardzo – powiedział i wstał. Wystawił przed siebie dłonie. Patrzyłem z zadowoleniem jak czerwony na twarzy próbował unieść wodę lub cokolwiek z nią zrobić.
– Co jest? – powiedział i oparł dłonie o kolana ciężko dysząc. Tym razem ja wstałem i wyciągnąłem rękę przed siebie. Machnąłem dłonią, ściągając tym samym barierę z jeziora. Ponownie machnąłem dłonią i uniosła się kula wody.
– Proste wykorzystanie umiejętności telekinetycznych. Stworzyłem kulę, w której umieściłem odpowiednią ilość wody – powiedziałem i nagle kula wody wpadła do jeziora. – A co powiesz na walkę jutro po południu na nasze umiejętności? – spytałem z uśmiechem.
– O? Widzę, że chcesz się zmierzyć ze mną. Z jednym z synów najpotężniejszej trójki bogów? Dobrze. Jutro w południe. Na polanie po przeciwnej stronie jeziora – powiedział z uśmiechem do mnie. Ja spojrzałem mu w oczy z determinacją i wtedy ogarnęły mnie ciemności. Ostatnie co poczułem to to, że nogi odmówiły mi współpracy?
CDN
jedno z ciekawszych opowiadań jakie czytałam. bardzo mi się poda. ciekawa jestem , kto wygra pojedynek. kiedy cd?
Super napisane.
Zgadzam sie z Kaiserin – to jedo z najciekawszych opowiadań 😉
daj drugą część
na forum juz jest
Właśnie ja już wysłałem wszystkie części, które były na forum 😛
Genialne!
Super opowiadanie, no podoba mi się bezgranicznie!
Super
Przecudne
Ah, te wspomnienia 😀