2. Zagadka tożsamości
– Znalazła go – usłyszałem głos Whitney. – Mówiłam, że tu jest za duże stężenie krwi.
– Chyba półkrwi, jeśli już, White – odezwał się Kevin. – Trzeba go stąd zabrać zanim zazdrośnica znów zacznie robić jakieś sztuczki. Ta kobieta może…
– Dość tego, Kevin – tym razem usłyszałem głos naszego sąsiada, pana Willcoxa. Kevin? Whitney? Pan Willcox? O co tu chodzi? – Niech matka zdecyduje, co zrobić. Nie nasza w tym głowa.
– Jak nie nasza? – szepnęła ze złością Whitney. – Mieliśmy go ochraniać! Żeby ona go nie znalazła. Dostałam jasne wytyczne, że mam zrobić wszystko, by był bezpieczny. A teraz ty mi mówisz, że Agnes lepiej będzie wiedziała, co zrobić z Wesem? Dajcie spokój! Wiem, że nie mogę się równać z nią. Jednak przynajmniej mam świadomość, co mu zagraża. Zostałam do tego oddelegowana! Jego ojciec pozwolił mojej matce wyszkolić mnie osobiście, żeby mu włos z głowy nie spadł. I tym nasz czelność mówić mi, co mam robić! Jak postępować?
Zapadło milczenie. Whitney zawsze miała charakter, ale teraz to już przegięła. Pan Willcox był dobrze ponad sześćdziesiątkę, a ona miała ledwo osiemnaście na karku.
Podejrzewałem, że znajduję się w salonie, bo nie było mowy, żeby ktoś wszedł do mojego pokoju. Poczułem na czole pulsujący ból. Jak nic będę miał śliwę wielką jak spodek. Pamiętałem, że Whitney kazała mi wracać. Gonił mnie jakiś ptak i wyrżnąłem w mur i film mi się urwał. Trwałem jednak w bezruchu mając nadzieję, że powiedzą, coś, co zrozumiem. Jak dotąd nic takiego nie usłyszałem. Wytrwałem tak z sześć minut, po czym z jękiem podniosłem się z kanapy. Zobaczyłem jednak tylko twarz Whitney pochylającej się nade mną. Pan Willcox i Kevin musieli gdzieś się schować, bo nie było ich w salonie, a nie słyszałem jak zamykają się drzwi wejściowe.
– Co się stało? – spytałem, udając, że nie wiele pamiętam.
– Nie trafiłeś w drzwi – oznajmiła mi Whitney siadając obok mnie. – Wołałam cię na herbatę. Nie mów, że takiego prostego szczegółu nie pamiętasz.
– Pamięć ludzka bywa zawodna – odpowiedziałem jej.
Wieczorem, gdy wszyscy już spali z Jamesem włącznie, starałem się połączyć w jakąś sensowną całość strzęp popołudniowej rozmowy moich przyjaciół. I doszedłem do wniosku tylko jednego, że jestem pół czymś, pół człowiekiem. Tylko nie wiedziałem tej drugiej części. Pół-wampir? Pół-wilkołak? Pół-demon? Pół-anioł? Pół-bóg? Pół-zwierze? Pół- czarodziej? Pół-idiota? Im dłużej myślałem, tym coraz to bardziej idiotyczne rzeczy wymyślałem. Musiałem przestać, inaczej moja wyobraźnia znów poczuje się za swobodnie. A tego nie chciałem… Whitney powiedziała mamie to samo, co mi. A ja dobrze pamiętałem te srebrno skrzydlne ptaki. Co, jak co, ale pamięć i wzrok miałem dobry.
Rano jednak postanowiłem nie zagłębiać się w temat. Po co doszukiwać się czegoś, skoro mój świat był poukładany tak jak lubiłem? Czułem, że jakaś część mnie będzie chciała się dowiedzieć. Jednak na razie zwyciężył strach przed możliwością poznana czegoś, czego wolałem nie wiedzieć.
Jeszcze przed nastaniem dwunastej James został odstawiony na peron. Ja miałem dowidzieć go w sierpniu. Pożegnaliśmy go z mamą. Jim miał wrócić za dwa góra trzy dni.
Kolejne dni mijały mi jak każde wakacje w domu. Wstawałem późnym popołudniem, szwendałem się po okolicy z Kevinem i Whitney. Chciałem, żeby nadszedł już sierpień. Zaczynałem czuć się nieswojo w towarzystwie moich przyjaciół. Wydawali się bardziej mnie pilnować. Było to denerwujące. Bardzo. Jedynie pana Willcoxa widywałem tyle samo, czyli tylko jak oglądał z Jimem mecze na naszej plazmie. Próbowanie wyduszenia z mamy informacji o moim biologicznym ojcu i tak nie miałoby sensu. Wątpię, czy ktokolwiek z mojej rodziny wie skąd ja się wziąłem. Moja mama ma siostrę bliźniaczkę, ale ona też nie byłaby źródłem informacji. Nie widziałem jej od momentu, gdy skończyłem dziesięć lata. Nie utrzymuje z nami kontaktu.
Siedziałem nad basenem, który został ukończony. Rodzice wyjechali na zakupy do centrum handlowego w Londynie po meble do ogrodu. Zostałem więc w domu sam, nie licząc Whitney, która nie odstępowała mnie na krok. Dosłownie. Jedynie w nocy, gdy spałem, jej nie widywałem.
Gapiłem się w wodę licząc kręgi, jakie rozchodziły się od moich zanurzonych w basenie stóp. Było wyjątkowo ciepło. Czekałem na Kevina, mając nadzieję, że wreszcie spędzę trochę czasu w towarzystwie przyjaciela, a nie przyjaciółki. Niespodziewanie usłyszałem ciche kroki za sobą. Odwróciłem się sądząc, że Kevin lub Whiteny robią sobie żarty. Ale zamiast nich zobaczyłem jakieś dziwne stworzenie. Wyglądało jak skrzyżowanie lwa, kozy i węża. Paskudne było jak nie wiem. Nie wiedziałem, co mam robić. Ratować się ucieczką przez płot? Stwór dogoniłby mnie. Wrzeszczeć? Kto mnie usłyszy? A może miałem zwidy od długiego siedzenia na słońcu? Byłem jak sparaliżowany. To dziwne coś gapiło się na mnie, a ja na niego. Po minucie takiego gapienia strach powoli ustępował. A stworzenie dalej nic mi nie robiło. Już prawie się jakby do mnie uśmiechnęło. Wiem, że to brzmi dziwnie. Jednak takie odniosłem wrażenie. Im dużej na niego patrzyłem tym wydawał mi się sympatyczniejszy, mimo swojego wyglądu. Stworzenie odrzuciło głowę w stronę ogrodzenia. Kevin musiał się zbliżać. Krzyżówka lwa, kozy i węża warknęła cicho, ale tak jakby chciała mnie bronić? Pojęcia nie miałem.
– Uciekaj stad. Zaraz pojawi się mój kumpel. Nie wiem jak zareaguje na twój widok.
Stworzenie spojrzało mi w oczy i przez moment miałem wrażenie, że widzę jakoś postać. Moja wyobraźnia się za bardzo rozpuściła. Obym tylko nie zwariował.
Zwierzę, bo jakoś stwierdziłem, że stwór w końcu jest krzyżówką innych zwierząt, posłusznie rozwinął skrzydła (dopiero teraz zauważyłem, że je ma) i błyskawicznie wzbił się w powietrze. Sekundę później niebyło po nim śladu.
– Już jestem – Kevin zręcznie przeskoczył płot oddzielający jego dom od mojego. – Coś mnie ominęło?
– Ależ skąd – zaprzeczyłem. Ponownie usadowiłem się nad brzegiem basenu. – A nawet gdyby, to i tak bym sobie poradził.
– Jasne – Kevin rozwalił się na kocu. – Tylko ty potrafisz zwichnąć sobie kostkę skacząc przez skrzynie i stając na rękach. Zwichnąć sobie nadgarstek spadając z drabinki. Nabawić się wstrząsu mózgu robiąc przewrót w przód. Zaklinować się pod ławką przechodząc pod nią. Jak ty to robisz? Cud, że przez te trzy lata w Ethon się nie zabiłeś. Potrzebujesz ochrony, bo stanowisz zagrożenie dla samego siebie. Tu cię można osłaniać. Ale jak jesteś u tego swojego serowego kumpla, to my już nic zrobić nie możemy.
– I bardzo dobrze.
– Stary – Kevin celowo przeciągał wyraz. – Weź wyluzuj. Mamy wakacje. Słońce. Trawę. Wodę. Czego ci jeszcze trzeba? Bo mnie nic. Leżakowanie, tym mógłby się zajmować całe życie i mogliby mi za to płacić. Bym był bogaty. Kupiłbym siebie mercedesa. Albo jakieś bmw. Dom nad Morzem Śródziemnym. Poleciałbym na księżyc.
Późnym popołudniem przyszedł pan Willcox na mecz. Gdy tylko się ze mną przywitał, od razu zapomniał o moim istnieniu. Udałem się więc do kuchni. Ostatnio celowo unikałem mamy. Wyrosła między nami jakaś niewidzialna bariera. Gdyby coś jej się stało, nigdy nie poznałbym prawdy o sobie. Na razie nie chciałem tego wiedzieć. Jeszcze nie. Może kiedyś.
W kuchni jednak zastałem mamę. Włączała zmywarkę po obiedzie. Jestem bardzo do niej podobny. Czarne włosy, wzrost, ten sam uśmiech. Nasza cechą charakterystyczną jest drganie lewego oka, gdy kłamiemy. Mi na szczęcie udało się nad tym zapanować. Tylko tęczówki muszę mieć po nim. Agnes i Jima są zielone, moje brązowe.
– Wes – mama uważnie na mnie spojrzała. – Wszystko dobrze? Chcesz o czymś pogadać?
– Nie – zaprzeczyłem pilnując, by oko mi nie drgało.
– Dobrze – mama nie naciskała. – W takim razie jeśli masz wolne, możesz przejrzeć swoje rzeczy na strychu? Podziel je na te, co chcesz zostawić i na te, co można wyrzucić. Zostało jeszcze trochę gotówki z kredytu na budowę basenu i chcemy z Jimem go wyremontować.
– Jasne, mamo. Już idę.
Nasz strych nie różnił się do innych strychów. Był zakurzony, zagracony i pełen pajęczyn. A mimo, to lubiłem tam chadzać. Szczególnie wieczorem siedzieć pod oknem w dachu i oglądać widoki.
Na górę prowadziła wąska drabinka, a nie schody. Kilka razy w dzieciństwie prawie z nich spadłem. Kiedyś mój kuzyn, Dick, z nich spadł. Ale to było wieki temu. Wlazłem na strych przez klapę. Remont na pewno by się przydał. Zapaliłem światło, żeby lepiej widzieć. Moje stopy zostawiały ślady na podłodze pełnej kurzu.
Parę minut zajęło mi zlokalizowanie mojej części. Było tam sporo kartonów i skrzynek wypełnionych po brzegi. Obok znajdował się mój konik na biegunach, pierwsze narty. Coś mnie jednak podkusiło, żeby zajrzeć do starej, zielonej walizki mamy. Miałem zakaz oglądania jej wartości, ale musiałem tam zaglądnąć.
Choć walizka była duża, znalazłem tam tylko same zdjęcia w mały kartoniku. Na wszystkich była mama z ciotką Alison i dziadkami, których nie poznałem. Rodzice mamę wydziedziczyli, gdy dowiedzieli się, że będąc panną, w dodatku bez stałego partnera, zaszła w ciążę. Swoją drugą córkę, bliźniaczkę mamy, też wydziedziczyli, bo tak jak mama była przy nadziei. Z kim? Tego nie wiem. A jej syna, mojego rówieśnika, pamiętam dość słabo. Kojarzę tylko, że miał kolor oczu taki sam, jak mój. Przez parę lat Agnes i Alison trzymały się razem. Potem ich drogi się rozeszły. Przez Jima. Mama będąc samotną matką z ośmioletnim dzieckiem miała szczęście spotkać takiego człowieka jak Jim. Ciotce tak się nie poszczęściło i odwróciła się do mamy. Moja rodzicielka próbowała naprawić te relacje, ale nie bardzo się to udało. A szkoda, bo z tego, co pamiętam dobrze dogadywałem się Dickiem. Jeszcze lepiej niż z Jamesem czy Kevienem. To były dawne dzieje.
Nie lubię żyć wspomnieniami, tylko teraźniejszością. Jak dla mnie nie ma sensu wspominać tego, co było. To nie wnosi nic wartościowego do życia. Jedynie traci się czas, który niestety szybko nam ucieka. Po raz pierwszy idziesz do szkoły, a już lada moment ją kończysz. Nie wiesz nawet, kiedy te lata przeminęły. Pamiętasz jeszcze jakbyś to wczoraj dostał wymarzony prezent, a za moment dostajesz kolejny i tamten wydaje się dziecinnymi rojeniami. Życie pędzi na przód. A my nie stajemy się młodsi. Starzejmy się. Można odgadać się za siebie, ale na sekundę. Bo rozpamiętywanie niczego dobrego nam mnie da. Sprawi jedynie, że będziemy żałować, tego, co nie zrobiliśmy.
Choć zdjęć było stosunkowo dużo, na żadnym z nich nie było mojego biologicznego ojca. Mama widocznie nie zachowała po nim żadnych pamiątek. Kiedyś mi powiedziała, że to była przelotna znajomość. I z perspektywy czasu nic by z tego nie wyszło. Za dużo ich dzieliło. A jedyne, czego nie żałuje, to to, że ma mnie. I za nic nie zmieniłaby swojego życia.
CDN
Suuuuuuuuuuuuuuper!!!
Next, please
fajne, ale co to zagorzenie i poleciałobym?
fajne
cudneee
Fajne
Wspaniałe!!
Z niecierpliwością czekam na dalszą część…a pragnę nadmienić, że do osób cierpliwych nie należę XD
Bardzo podoba mi się Twój styl pisania płynny i wciągający
Roxy – a ja czekam na kolejną część Twojego opowiadania już od dłuższego czasu, więc moja cierpliwość jest na wykończeniu ;P