Oto trzecia część moich gryzmołów o Nadziei. Akcjca szybko płynie, ale tak ma być…
Dedyka dla… Hm… LEOszczury za stację benzynową, Luny Tenebris za „Rzymsko-Greckie Rodzeństwo”, Olishy za wspaniałe obrazki, Bogince za „Ja?”, Perses- za „Grę Bogów” i oczywiście dla wspaniałej adminki za prowadzenie bloga. ^^
Pospiesz się!!
Skoczyłam do góry. Razem ze mną wzdrygnęły się Łowczynie.
Słucham?
Nadziejo szybciej!! Leć do Obozu Herosów!!
Zerwałam się z podłogi. Skinęłam na Heriotzę. Podszedł do mnie. Miał poważną minę. Zabrałam go z dala od innych. Oparłam go o częściowo zburzoną ścianę i zbliżyłam się tak, że nasze nosy prawie się stykały.
– Musimy lecieć do Obozu Herosów. Teraz.
Nie był zaskoczony tym faktem. Przebiegł wzrokiem ruiny. Przytulił mnie. Wystraszona prawie go odepchnęłam. On jednak mnie trzymał bardzo mocno. Ustami musnął moje ucho, przy czym mówiąc prawie bezgłośnie:
– Uciekajmy. Wszyscy bogowie pragną nas zabić. Widziałem. Kiedy zmieniałaś Anabeth. Zawołaj pegaza.
Wtedy mnie puścił. Gwizdnęłam pod nosem. Do naszych uszu dotarł stukot kopyt. Charmyga była pełni sił.
Coś się stało?
Musimy lecieć do Obozu. Teraz. Dasz radę?
Na pewno. Nie po to tyle się nażarłam.
Wskoczyliśmy na jej grzbiet. Pokłusowała kilka metrów i wzbiła się w powietrze. Minęliśmy zniszczone miasto. Lot trwał minuty. Widziałam dom herosów. Był w opłakanym stanie. Osłona pewnie pękła pod naciskiem wybuchu. Tylko dzięki temu, przebywający tam herosi przebyli. Opadliśmy przed dwunastoma domkami. O dziwo, żaden z nich był nienaruszony. Jednak gryzący pył dawał się we znaki i po dłuższym czasie można było się otruć. Wampir lekko się zatoczył. Musiałam go podtrzymać.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, tylko mało jadłem i… W porządku już.
Znałam tą historię zbyt dobrze. Zerwałam rękaw bluzy. Pozwoliłam, byśmy opadli poniżej trujących gazów. Zbliżyłam się do niego. Podałam mu dłoń. On nie był taki jak Ad. Wgryzł się bez protestów. Wgryzł się głęboko. Nie pozwolił, by chociaż kropla krwi wypłynęła z jego ust. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem. Wykonywało ruchy, których nie mogłam zrozumieć. Objęłam go i przytuliłam. Wystraszony rozluźnił uścisk. Moja dłoń opadła bezwładnie na ziemię. Patrzyłam mu w oczy. Oboje tego nie chcieliśmy. Nie pragnęłam pocieszenia. Nie pragnęłam niczego. Jednak to zrobiłam. Zawiesiłam muszelkę na jego szyi. Słyszałam dziki stukot jego serca. Przestał oddychać. Głową pokazywał, bym tego nie robiła. Sam nie mógł tego przerwać. Coś mnie zmuszało i się temu poddawałam. Objęłam rozgrzane policzki wampira. Płakał. Tak. Oboje byliśmy pod presją. Czyjąś nieodwracalną presją. Ktoś nami kierował i w tej chwili postanowił się zabawić. Objął mnie w talii. Pocałowałam go. Czułam się zdrajcą. Podłym zdrajcą. Tak na niego natarłam, że opadliśmy na trawę. Leżeliśmy w bezruchu, słuchając miotających się serc. Nie bolało. Nie wiem skąd u mnie ta myśl. Powoli się dusiłam. Mocniej zacisnęłam palce na jego plecach. Odczepiliśmy się od siebie dopiero, gdy boje posinieliśmy z powodu braku tlenu. Po mojej czaszce obiło się pytanie, które niechcący wypowiedziałam na głos:
– Czyim dzieckiem jesteś?
Zastanowił się. Długo się zastanowił. Jakby wiedział. Jakbym ja wiedziała. Po chwili odpowiedział:
– Iaso. Nie znam jednak całej swojej przeszłości. Tylko ten rok, nic więcej. Taka amnezja. Wszystko już wiedziałem. W kieszeni miałem list. Miałem go dostarczyć Momosowi. Kiedy on się wściekł, zorientowałem się, jakich szkód narobiłem. Matka kazała mi cię odnaleźć. Wiedziałem gdzie będziesz. Dalej miałem cię chronić. Więcej nic nie wiem.
– A złoty ptak?
Uśmiechnął się.
– Dar od twojego ojca. To…
– Nie musisz mówić dalej. Nie mamy czasu. – przerwałam mu. Nie chciałam słuchać historii z moim tatą w roli głównej. Wstaliśmy i przeszukaliśmy domki jeden po drugim. Kilka herosów. Martwi i żywi. Przenosiliśmy ich w bezpieczniejsze miejsca. Ogółem – Dwadzieścioro dzieciaków, między innymi od Aresa, Apolla, Hermesa, Ateny, Afrodyty, Hekate, Hypnosa i Hefajstosa. Jeszcze dodać kilku niekreślonych. Kilka dziewczyn od bogini magii usunęło mgłę. Pozostałymi zajęli się dzieciaki pana sztuki. Zostawiliśmy ich i skierowaliśmy się ku Wielkiemu Domowi. On za to nie był w najlepszym stanie. Weszliśmy do środka. Kurz był wszędzie. Większość pokoi była zdemolowana. Przeszliśmy na wyższy poziom. Tam było podobnie. Heriotza wyłamał zablokowane drzwi. W środku leżał Chejron. Był nieprzytomny. Myślami skierowałam się do Charmygi.
Sprowadź pomoc. Mamy Chejrona.
Robi się.
Zdjęliśmy kilka desek, leżącym na jego końskim cielsku. Jego życie ledwie się tliło. Nawet nie próbowałam go opatrzyć. Za bardzo ostatni łaknę krwi. Kucnęłam nad centaurem. Pod powiekami widziałam ruch oczu. Albo śnił, albo miał wizję. Przypomniałam sobie wydarzenie z ogniem. To, co teraz robię, było niebezpieczne. Ratowałam, pomimo tego, iż sama byłam najniebezpieczniejsza z całego towarzystwa. Wampir położył mi dłoń na ramieniu. Zadarłam głowę ku górze. Miał poważny wyraz twarzy. W jego oczach tkwiła troska. Spuściłam głowę. Westchnęłam. Musiałam mu powiedzieć. Musiał wiedzieć. Musiał. Musiał… Zebrałam myśli. Wypowiedziałam wszystko na jednym tchu:
– Miałam wizję. Wampiry. Spustoszałe miasto. Jeden umiera.Oni go pożerają. Potem inny staje w ogniu. Błaga Gaję o zdjęcie klątwy, którą jest nieśmiertelność. Podchodzi do niego kobieta. Piją nawzajem swoją krew. Potem daje mu sztylet. Sztylet, potrafiący zranić boga.
Nie zauważyłam, że przygląda się mi cała grupka dzieciaków. Szczęki mieli opuszczone do podłogi. Wstałam zmieszana. Kilku chłopców nastawiło broń w moją stronę. Miałam jedną szansę. Powiedzieć im całą prawdę. Prawdę, kim jestem i co zrobiłam. Ponownie odetchnęłam.
– Jestem wampirem. Rok temu moja moc zwiększyła się. Całkiem przypadkiem. Zmieniłam wtedy Adama, syna Nefele w wampira. Nie mogłam tego odwrócić. Na misji odratowania Łowczyń uratował mnie, zmieniając w wampira. Potem, po roku, dokładnie miesiąc temu wyruszyliśmy na kolejną misję. Mieliśmy zabić jego – tu wskazałam na Heriotzę – ale zaatakowały nas mewy. Ad zginął. A on mnie odratował przed wybuchem. Ares nie żyje. Afrodyta też. Momos walczy z resztą bogów. My szukamy ocalałych. Mamy zawieźć was do pałacu mojego ojca. Jeżeli chcecie, nie idźcie z nami. Tylko nie zabijajcie nas. Chcemy odejść w pokoju.
Cisza. Powoli ogarniali całą sytuację. Z grupki wypchnęli jakąś dziewczynę. Na oko córka Ateny. Trzęsła się jej ręka ze sztyletem. Podeszłam do niej. Próbowała się cofnąć, ale tłum pchał ją w moją stronę. Wyjęłam jej broń z dłoni. Zacisnęłam rękę w pięść. Zrobiłam nacięcie. Po ramieniu spłynęła złota krew. Wszyscy cofnęli się o krok. Kucnęłam nad dziewczyną, bo była niższa ode mnie. Wystawiła trzęsącą się dłoń. Położyłam jej broń ostrzem do siebie. Wszystkie dzieciaki patrzyły to na mnie, to na dziewczynę. Po moim przegubie nadal sączyła się krew. Cofnęłam się w stronę wampira. Zacisnął palce na mojej ranie. Syknęłam cicho. Bolało. Podciągnął ją do swojej twarzy. Jego oddech był kojący. Równomiernie wypuszczał powietrze. Po chwili ból ustał. Wypuścił moją dłoń. Grupka herosów patrzyła wciąż na dziewczynę. Ona dalej stała jak słup soli i wgapiała się w boską krew. Wszyscy mieli wystawioną broń. Niepokoiło mnie to. Byłam czujna. Dziewczyna nagle przebiła sztyletem swoją rękę. Wyrwała go z ogromną siłą i upadła. Heriotza rzucił się, by jej pomóc. Dzieci Apolla wypuściły strzały. Zmieniłam się w węża. Wypadłam przed syna Iaso. Rozpostarłam kaptur. Dziesiątki grotów przebiło moją łuskowatą skórę. Zmieniłam się w człowieka i zderzyłam się z podłogą nieprzytomna.
* * *
Wampir zaskoczony całą sytuacją, począł się za uzdrawianie dziewczyny. Z bólem w sercu wyrywał spiżowe groty z jej ciała. Zerwał dziurawą bluzę, pozostawiając na jej ciele tylko bluzkę na ramiączkach. Jego ręka zawisła nad jej sercem. Z ust wypływały starożytne słowa:
– Zasklep rany.
Powtarzał słowa kilka razy, lecz rana na brzuchu dalej była otwarta. Nie było czasu. Przegryzł nasadę kciuka. Otworzył jej usta. Palcem wskazującym wyciskał srebrną krew. Dalej nic. Nie wiedział, co robić. Jeszcze kilka razy próbował rozmaitych zaklęć, ale z rany dalej sączyła się krew. Nawet zaklęcia wyleczenia nie działały, choć pozbawiły go sporej ilości energii. Nie wiedział, co robić. Wypróbował wszystko. Pocałował jej sztywne usta i spojrzał na dzieci Apolla ze łzami w oczach.
– Jeśli umiecie, uratujcie ją. Chociażby ze względu na poświęcenie, jakiego dokonała.
Odszedł od jej ciała. Spoglądał przez okno, słuchając poleceń drużynowego domku. Może jest jeszcze szansa. Nad krzyknęła z bólu. Heriotza zacisnął dłonie w pięści. Mógł tylko słuchać jej lamentów, sam nic nie potrafił zrobić. Kolejny krzyk, tym razem głośniejszy. I kolejny, i kolejny, i kolejny, każdy dłuższy od poprzedniego. Nie wytrzymał. Odpędził dzieciaki. Jeszcze raz ukląkł nad nią. Rękę położył na ranie. Do jej ucha przyłożył usta.
– Nad, dasz radę – szeptał – to dla ciebie nic. Zrób to dla mnie. Nie, nie dla mnie, dla innych, dla tych dzieciaków, dla śmiertelnych, dla… Tych, co zginęli. Proszę.
Jego dłoń rozświetliła zawalony pokój. Dzieci patrona sztuki wystraszeni odskoczyli w stronę wyjścia, ale dalej wpatrywali się w wampira. Blask stał się oślepiający. Herosi odwrócili wzrok.
* * *
Ciepło. Silne ciepło w brzuchu. Moje powieki się rozwarły. Płaczący wampir uśmiechał się do mnie blado. Odwzajemniłam uśmiech. Nagle zrobiło się strasznie ciemno. Podparłam się na rękach. Kłucie w brzuchu rzuciło mną w podłogę. Pogładziłam dłonią po źródle Moja bluzka była dziurawa w wielu miejscach. Podparłam się ponownie, tym razem z jego pomocą. Kiedy zobaczyłam swoje ciało… Byłam cała w zaschniętej krwi. Moje ubranie – jak ser szwajcarski. Wokół mnie dziesiątki grotów. Miałam tylko jedną, małą bliznę. Blizna była w kształcie ptaka. Gdy się poruszałam, błyszczała złotem. Wstałam, opierając się o ramię Heriotzy. Kulejąc ominęliśmy grupkę zaskoczonych półkrwi. Powoli zeszliśmy z piętra i opuściliśmy Wielki Dom. Gwizdnęłam na Charmygę. Przygalopowała do nas gotowa do drogi. Zanim wpakowałam się na jej grzbiet, zatrzymała nas córka Aresa – Clarisse.
– Czy ty powiedziałaś, że mój ojciec nie żyje?!
Zeszłam z pegaza nieco zdziwiona. Dziewczyna zatrzymała się przed nami i zaczęła ciężko dyszeć. Wampir zaczął wyjaśniać jej zaistniałą sytuację, ale uciszyłam go ręką.
– Tak. Ares nie żyje.
– To niemożliwe. On jest bogiem. – Mówiła, zbyt spokojnie jak na córę wojny
– Pobłogosławił nas. Chciał… – zawahałam się -…miałam wypić jego krew.
Clarisse wstrzymała oddech. Jej oczy powiększyły się do rozmiarów tarczy strzelniczej. Do jej ręki przyleciała włócznia. Dziewczyna miała wściekłość w oczach. Broń niebezpiecznie się skrzyła czerwienią. Uniosłam dłoń do góry. Czerwona łuna oświetliła ganek i nas wszystkich. Clarisse cofnęła się, przy okazji zahaczając włócznią o przewrócony stół. Wypuszczony strumień energii uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Błyskawica nie zrobiła mi krzywdy. Odbiła się ode mnie jak gumowa piłka i wróciła do włóczni, rozbijając ją na tysiące kawałków. Córka Aresa nie wierzyła w to, co się dzieje. Sama też nie miałam pojęcia o mocach, jakie we mnie wstąpiły.
Chciałam zniknąć. Nie pragnęłam bycia w centrum uwagi. To bogowie tego chcieli. Chcieli być bogami, a nie ludźmi. Ludźmi – marnymi istotami, żyjącymi krócej niż rośliny. Ludzie są nietrwali. Nic nie jest trwałe. Tylko bogowie są trwali. Chyba, że zagrozi im coś poważnego. Wtedy giną. Giną i nie odradzają się. Aresa nikt nie zastąpi. Ojca też nie. Może wiedziałam, co ona czuje, może nawet nie miałam pojęcia, ale w tamtej chwili postąpiłam słusznie. Nie żałuję swojej decyzji. Nigdy nie będę żałować.
Pozwoliłam, by krwista łuna wyrwała się z mojej dłoni. Patrzyłam, jak płynie w stronę płaczącej Clarisse. Ona nie zwracała na to uwagi. Patrzyła na swój prezent. Dar, którego już nie ma. Nie poczuła, jak Czerwień spowija jej ciało. Nie poczuła, że jest teraz bogiem. Płakała jak nigdy dotąd. Jej tata – surowy, stanowczy, silny – nie żyje. To była ostatnia pamiątka po nim. Specjalnie dla niej. Specjalnie dla ukochanej córki, której już nie zobaczy. Nie zobaczy jej mokrych od łez oczy. Nie usłyszy jej władczego głosu. Nie będzie mógł jej skrycie podziwiać, by potem krzyczeć jej prosto w twarz, jaką to jest nieudolną. Nie będzie mógł jej już chronić. Teraz ona jest nim. Teraz ona jest bogiem wojny. Nie jest już półkrwi. Nie jest już herosem. W duchu chciałby to ona była panią wojny. Była lepsza od niego. Był dla niej surowy, ale chciałby to ona była bogiem, nie on. Ona na to zasłużyła, Ares nie.
Clarisse skuliła się na schodach i łkała pod nosem. Nikt jej nie pocieszał. Usiadłam obok. Z nią nie należy się bawić, jej trzeba to powiedzieć prosto z mostu. Spojrzałam na płonące już oczy.
– Kiedy piłam jego krew… Myślał o tobie. Znaczyłaś dla niego najwięcej… Nawet Afrodyty nie darzył takim uczuciem. Dając mi swoją krew, chciałby przekazała ją tobie. To ty będziesz jego następcą. Kochał cię najbardziej.
Łoł. Genialne 😀 Najbardziej podoba mi się fragment o Clarisse 😀
I dziękuję za dedykacje ^_^
Ło O.O Powaliło mnie na łopatki O.o
A za dedykację serdecznie dziękuję 😀
Fakt, wywala z butów, ALE PO WYRĄBANIU BŁĘDÓW! Jezu, ich tu jest od groma!!!
Faktycznie jest trochę ale co tam naprawdę to opowiedanaie jest takie… genialnie smutne… Dzięki za dedykację i naprawdę Jedno z najlepszych
Słownik mi nawala ;/ Dlatego. Sam przekształca słowa, a ja próbuje to wyłączyć