Od Autorki : Chciałam przedstawić wreszcie historię Aresa. No i masz. Napisałam ją, chociaż szczerze mówiąc wydaje mi się nieco zbyt patetyczna. Ale nie mnie to oceniać. Mała przerwa od wysyłania rozdziałów po kolei; oddaje w wasze ręce ten oto urywek
Dedykuję wszystkim blogowiczom oraz Admince
Wieczór był piękny a widok z tarasu olimpijskiego jeszcze wspanialszy. W przejrzystym powietrzu mogła z łatwością dostrzec błyszczące morze, całą Macedonię i Tessalię. Po prawej stronie roznosił się rozległy łańcuch gór, srebrzystymi wstęgami rysowały się rzeki. Czuła się prawie jak na tarasie świątyni Gai, jakby wciąż była tamtą dziesięcioletnią, beztroską dziewczynką. Wzdrygnęła się mimowolnie, kiedy ktoś usiadł koło niej przynosząc ze sobą woń bzu i miodu.
-Nie możesz spać? – zapytał Ares nie patrząc na nią; wzrok miał utkwiony w jakimś odległym punkcie. Nie miał już na sobie ani napierśnika ani też najeżonego ostrzami hełmu; jedynie szkarłatno – złocistą pelerynę i szatę, która pomimo wszystko pozostawiała widoczny tors. Wzruszyła ramionami obserwując jego łagodny profil.
– Czy tutaj zawsze panuje noc? – odpowiedziała pytaniem podnosząc wzrok; wydawało się, że gdyby wyciągnęła dłoń, mogłaby dosięgnąć gwiazd, które widniały na granatowym niebie nad nimi.
-Nie, oczywiście, że nie. Jutro rano wzejdzie słońce.
Uśmiechnęła się; przecież w sytuacji, w której była obecnie mogła umrzeć w każdej chwili. Obiecała sobie, że od tej pory nie opuści ani jednego wschodu słońca. Będzie je odliczać do…do końca.
-Nie lubię mroku. – wyjawił cicho Ares i nagle roześmiał się; wyczuła jednak, że to był gorzki śmiech. – Co za ironia losu! Wychowałem się w mroku…powinienem go kochać. A tymczasem przeraża mnie, przygniata.
Zerknęła na niego ukradkiem marszcząc brwi.
-Co chcesz powiedzieć, przez to, że wychowywałeś się w mroku? – spytała. Pochylił lekko głowę i milczał przez dłuższą chwilę. Kiedy przemówił jego głos był przepełniony bólem.
-Kiedy na Olimpie przychodzi na świat dziecko, które ma boskich rodziców, oczekuje się od niego zazwyczaj jakiegoś niezwykłego talentu, daru. – urwał, jakby chciał znaleźć odpowiednie słowa by kontynuować. – Kiedy przyszedłem na świat ja, nie wykryto u mnie żadnego niezwykłego daru. Ojciec nie miał ochoty poświęcać czasu na wychowywanie bezużytecznego dziecka więc…oddał mnie na wychowanie Tytanom.
Na dźwięk tej nazwy, odruchowo wstrzymała oddech na kilka sekund. Ares jednak ciągnął dalej, niewzruszony.
– Mój nauczyciel nazywał się Prometeusz. Był okrutny. Zmuszał mnie do walki, treningów, zabijania. Wpajał miłość do zapachu krwi, uczył zastawiać pułapki na ludzi. Kiedy się sprzeciwiałem zamykał mnie w kamiennej celi, która była tak ciasna, że musiałem w niej siedzieć schylony, z podkurczonymi kolanami. Przez tygodnie, czasem miesiące. Gdy ukończyłem czternaście lat udało mi się uciec; nie pamiętam jak to zrobiłem, pamiętam tylko, że ojciec wpadł w gniew. Dopiero kiedy zdał sobie sprawę, co Prometeusz kazał mi robić, pozwolił mi zostać na Olimpie. Ale Mojry już wyznaczyły mi przeznaczenie; kim mógł być chłopak, którego oczy zmieniały barwę na czarną gdy wpadał w gniew? Który był zdolny do rzucenia się na własnego brata? Kim mogłem zostać, jeśli potrafiłem tylko walczyć i zabijać? Ares – bóg wojny. Tej okrutnej. Niesprawiedliwej. Przez pierwsze miesiące spędzone na Olimpie co noc miałem koszmary. Śniły mi się twarze ludzi, którzy ginęli w wojnie, zamordowane dzieci z poderżniętymi gardłami. Nienawidziłem samego siebie za strach, który odczuwałem. I nadal nienawidzę. Bo jestem potworem.
Była tak wstrząśnięta, że nie zdołała wykrztusić ani słowa.
-Nie wiem, po co ci to mówię. Przykro mi, Fedro. – wreszcie popatrzył na nią – Chcę tylko, żebyś wiedziała, że…nie chcę Cię skrzywdzić. Chcę ci pomóc. Wiem co to znaczy, gdy ktoś inny wybiera za ciebie. Gdy twój los leży w rękach ludzi, których tak naprawdę mało obchodzisz. Dlatego masz moje słowo: nie pozwolę nigdy nikomu zrobić ci krzywdy. Przysięgam.
Chciała otworzyć usta by coś powiedzieć, ale poczuła ucisk w gardle.
-Wiem. – wychrypiała – I wcale nie jesteś potworem. Gdyby nie ty, już bym nie żyła. Uratowałeś mnie, sprzeciwiając się twojemu ojcu, ryzykując twoje własne życie. Nigdy nie zdołam spłacić tego długu.
Uśmiechnął się i wstał.
– I nigdy nie będziesz musiała. Wystarczy, że…tu jesteś – zamknął i otworzył usta, jakby powiedział więcej niż chciał – Dobranoc, Fedro.
Odszedł powolnym krokiem, ciągnąc za sobą długą pelerynę. Odetchnęła kilka razy wciąż zapatrzona w jego plecy i zaczęła się zastanawiać co tak naprawdę oznaczał ten dziwny ucisk, który poczuła w okolicach serca , kiedy krystalicznie błękitne oczy Aresa napotkały jej własne.
***
<333333
Kocham.
Wielbię.
Czczę.
<3
Niesamowicie piszesz. Nie będę się już za bardzo rozpisywać, bo swą opinię wyraziłam już na Twoim blogu. 😀
Oooooooooo.
To mi było potrzebne. Dobrze napisane, nieco makabryczne, ale mimo wszystko romantyczne 😀
Dwa świetne opowiadanie jednego dnia! Jakiś rekord!
6++
Magia… Biedny Ares Zaczynam go lubić (o zgrozo!)
niesamowite 😛 <3 love love love love love love love love love
niesamowite 😛 <3 love love love love love love love love love love
Fajne opko.
Niesamowite *o*