Dedykacja dla Io, za spaniałe wiersze i opowiadania, Olishi, za przepiękne rysunki oraz Temidzie, za „Ultimum”.
PS Tak, wiem, mam coś z tą anemią. Pojawia się już druga osoba cierpiąca na tą dolegliwość w tym opowiadaniu. Tyle, że tym razem dowiedziałam się na ten temat więcej.
Szłam żwawo w stronę obozowego szpitala. Duży koszyk pełen jedzenia zaczynał mi mocno ciążyć. O udo, w rytm moich kroków, obijał się prosty sierp przytroczony do pasa. Jego drewniana rączka obwinięta rzemieniem rytmicznie uderzała mnie lekko w brzuch. Pomyślicie sobie, że – ja, ta sierota – wreszcie nauczyłam się podstaw szermierki. Musze was rozczarować. Tak, ostrze miało w ostateczności służyć do obrony, ale jego głównym i podstawowym przeznaczeniem było ścinanie ziół.
Ale poza tym, że nadal jestem kompletnym beztalenciem szermierczym, w moim życiu całkiem sporo zmieniło się od rozmowy z ojcem. Tak, dzięki jego podarunkowi znam już lecznicze zastosowania wszystkich ziół rosnących w lesie otaczającym Obóz, co jest oczywiście bardzo przydatne, przy wykonywaniu mojej ulubionej czynności, leczeniu tych wiecznie chorych kalek- herosów. Ale nie oto chodzi. Nie wiem co Apollo po wygranej wojnie z Tytanami nagadał mojemu rodzeństwu, ale udało mu się- traktują mnie jak jedną z nich, a nie jak wyrzutka z gorszej rasy, tak jak to robili wcześniej, ponieważ nie miałam żadnego specjalnego daru. Konsultują się ze mną w sprawie pacjentów i cały czas usilnie zachęcają mnie do jedynej formy sztuki, która jako tako mi wychodzi- szydełkowania. Zachowują się jak rodzeństwo.
Pogłębiła się też moja przyjaźń z nimfami i harpiami gotującymi posiłki. Pomagałam im w kuchni z baraku zajęcia już przed wojną. Teraz jednak powierzyły mi piecze nad wiszącym u sufitu kuchni zielnikiem, pozwalając, żebym posadziła tam też kilka niespotykanych w okolicy ziół. Był to dla mnie bardzo korzystny układ, bo, mimo iż miałam jeszcze więcej roboty, to praca przy roślinach i gotowanie posiłków dla pacjentów były moją odskocznią od chorób, złamań i ran ciętych.
Kolejną dość sporą zmianą było to, że udało mi się wyrobić sobie coś w rodzaju tożsamości społecznej. Nadal nikt nie pamiętał mojego imienia, a gdybym stanęła przed dowolnie wybranym obozowiczem nie skojarzyłby mnie. Jednak każdy już wiedział, że w szpitalu zawsze czeka na niego dziewczyna ze spiętymi w luźny kok brązowymi włosami i sierpem przy pasie, gotowa nastawić złamanie czy skręcenie, dać wywar z ziółek na zbicie gorączki oraz zszyć lub chociaż opatrzyć ranę. Taka córka Apolla zawsze gotowa do pomocy.
Pchnęłam drzwi i weszłam do pomieszczenia pełnego łóżek porozdzielanych parawanami, w tamtym momencie, odsłoniętymi. Powitały mnie ucieszone spojrzenia moich dwóch pacjentów. Wiedzieli, że w koszu niosę im śniadanie. Podeszłam do najbliższego łóżka i położyłam na stoliku obok musli wymieszane z jagodowym jogurtem, miseczkę sałatki owocowej i sok pomarańczowy.
– Dziękuję- powiedział blond włosy chłopak, po czym powoli i ostrożnie przełożył nogę w gipsie, tak, żeby wygodnie usiąść na skraju swojego łóżka. Do Obozu trafił tydzień temu, z czego pięć dni przeleżał już w szpitalu. Miał pecha drugiego dnia podpaść Clarisse i podczas ucieczki przed córką Aresa, nieszczęśliwie się potknął i rozerwał torebkę stawową.
– Jak tam noga?- zagadnęłam. Uśmiechnął się do mnie znad miski płatków.
– Sama obecność tak ślicznej lekarki sprawia, że czuje się lepiej- rzucił zalotnie. Właśnie dlatego byłam prawie pewna, że jest synem Hermesa. Ten sam tani podryw, co jego bracia. Wywróciłam tylko oczami z politowaniem i poszłam dalej.
Na kolejnym łóżku leżała przyjęta wczoraj dziewczyna, bledsza nawet od trupa. Na jej stolik położyłam miskę pełną truskawek, sporą porcję smażonej wątróbki z cebulką i dwie kanapki ze szpinakiem. W jej oczach zobaczyłam depresyjną melancholię. Nie, nie zaczęłam się nad nią rozczulać. Dobiłam ją. Postawiłam na stoliku wielki kubek, o pojemności ok. trzech czwartych litra. Był wypełniony po brzegi czerwonym, gęstym płynem, w którym pływały zielone strzępki roślin.
– Nie, tylko, nie sok pomidorowy!- jęknęła i przypominała mi przez chwile pięciolatkę, której kazano zjeść znienawidzone warzywo.- Zjem cała wątróbkę, przyrzekam, tylko nie każ mi tego znowu pić.
– Do obiadu zawartość tego kubka ma trafić do twojego żołądka, bez dyskusji! –rozkazałam na pozór spokojnie. Znowu to samo. Wczoraj też odmówiła spożycia cieczy.
– Nie mogłabyś po prostu dać mi jakieś tabletki?- błagała usilnie.
– Mówiłam ci wczoraj, że przyprawiam ci posiłki odpowiedniki ziołami oraz, że po leki sięgam w ostateczności- powtórzyłam, a moja cierpliwość powoli dogorywała.- One kosztują.
– Zdrowie jest przecież bezcenne- spróbowała, ale widząc mój wściekły wzrok, wróciła do sprawy soku.- Ale dlaczego pomidory? Nie mogę zjeść dodatkowej wątróbki?
– Nie, bo jak już mówiłam, pomidory zawierają nie tylko żelazo, ale i witaminę C oraz wapń- tłumaczyłam cierpliwie.- A one pomagają w przyswajaniu żelaza, którego niedobór powoduje twoją anemię.
– A kiedy mnie wypiszesz?- spytała zmieniając temat.
– Pod koniec tygodnia- poinformowałam ją łagodniejąc.- Tyle, że nie będziesz miała normalnych zajęć. Musisz wrócić do formy. Tym zajmie się Tatiana, córka Asklepiosa. Wyznaczy ci ćwiczenia i będzie cię pilnować. Będziesz też musiała zgłaszać się do mnie po posiłki, bo ciągle będziesz na wysoko żelazowej diecie. No chyba, że lubisz się męczyć po przebiegnięciu dziesięciu metrów i mdleć gdzie popadnie.
– Dobrze, dobrze, pani doktor- zgodziła się z kpiną w głosie.
W koszyku nie została już żadna porcja jedzenia, ale podeszłam do trzeciego łóżka. Leżał na nim nieprzytomny blondyn. Był jednym z moich przyrodnich braci, synów Apolla. Dwa dni wcześniej zwalił się z drzewa, na którym przysnął. Na szczęście gałąź, na które siedział była jakiś metr nad ziemią, więc nic sobie nie złamał, ale nie odzyskał jeszcze przytomności. Podejrzewałam, że miał porządny wstrząs mózgu. Spojrzałam na kroplówkę z zestawem ziół i rozcieńczonym nektarem, za pomocą, której dostarczałam mu lekarstw.
Westchnęłam z bezsilności i poszłam do biurka, zanotować w kartach posiłki i zioła, które w nich przemyciłam. Herosi nienawidzili brać lekarstw. Migali się od tego ile wlezie. Jedli jednak z apetytem, dlatego specjalnie przyprawiałam jedzenie. Żaden z pacjentów nie skojarzył, nawet ci od Ateny.
Było to trochę irytujące, ale o wiele bardziej denerwowało mnie, kiedy nie mogłam nic zrobić dla pacjentów, którzy cierpieli. Wiele razy przez to płakałam po nocach. Nienawidziłam tego poczucia bezsilności.
Kiedy tak dumałam nad moimi podopiecznymi, to szpitala, czy jak zwykłam go nazywać, lecznicy eksperymentalnej (nie pytajcie), wpadli Alkione i Andrew. Od czasu bitwy o Olimp stali się moimi najlepszymi przyjaciółmi. Co nie zmieniło faktu, że nie pamiętali mojego imienia.
– M…my… s… k- zaczęła głowić się dziewczyna. Spojrzałam z rezygnacją w sufit.
– Ręka, Al, ręka- podpowiedziałam. Dziewczyna spojrzała na swoje przed ramię.
– Elion- stwierdziła tryumfalnie, po czym ciągnęła- Syriusz chce z tobą rozmawiać. Mówi, że to pilne.
Co do mojego „kochanego” brata, to muszę was poinformować, że nasze relacje także przeszły zmianę. Na gorszę. Nie odzywaliśmy się do siebie słowem. Unikaliśmy się. I przy każdej nadarzającej się okazji upokarzaliśmy drugie. Wynikło z tego wiele nie przyjemności dla obu stron. Wole o ty m nie opowiadać. Jednak ciągle była jedna osoba, na której zależało nam obu nad życie.
– Czy chodzi o naszą mamę?- spytałam. Córka Hekate zmieszała się.
– Nie- odpowiedziała po chwili. Jednak, kiedy zobaczyła, że chce coś powiedzieć, dodała pośpiesznie.- Ale zapewniał nas, że to bardzo ważne i, że to nie jest kolejny głupi kawał.
– Każcie mu spływać na drzewo- stwierdziłam. Na widok jej miny dodałam.- Od kiedy zrzucił mnie z pegaza, pięć metrów nad ziemią nie mam do niego ani grama zaufania. Gdyby nie ty, już dawno bym nie żyła. Kto opiekowałby się moimi pacjentami?
Kolorowo włosa westchnęła z irytacją.
– Znowu sprowadzasz wszystko do pacjentów- wypomniała mi, ale wiedząc, że może wyniknąć z tego wielogodzinna kłótnia, dorzuciła pośpiesznie.- Kiedyś będziecie musieli się pogodzić, to twój brat!
– Już powiedziałam, co myślę. Nie i kropka- powiedziałam, przenosząc wzrok z powrotem na zeszyt, od którego wypełniania oderwali mnie wchodząc. Moi przyjaciele widząc, że to koniec rozmowy, wyszli z lecznicy eksperymentalnej, trzaskając za sobą drzwiami. Owionęłam spojrzeniem pomieszczenie i stwierdziłam, że pacjenci patrzą na mnie żądni dalszych wrażeń. Westchnęłam z rezygnacją i rzuciłam krótko, wręcz ostro.
– Jedzcie!
Dzięki za dydykację bardzo fajne opko! Ciekawy pomysł. Szkoda tylko, że takie krótkie.
Wiesz co? Strasznie mi głupio, bo nie umiem sklecić tu jakiegoś sensownego komentu. Dzięki, że komentujesz wiersze, na moim blogu 😀
Nie wiedziałam, że w ogóle czytasz moje komentarze. Komentowanie ich, jest dla mnie czystą przyjemnością.
Jak mogłabym ich nie czytać?! no przecież, muszę się dowiedzieć czy ci się podobają 😀
No… Nie mogłaś napisać czegoś dłuższego? Torturujesz nas, dając takie pitki :P.
Ale poza tym szczególikiem, podpisuję się pod Io ;).
Super opowiadanie 😀 I dzięki za dedykacje 😀 I dzięki, że jakoś wytrzymujesz moje opowiadania 😀 Jednym słowem dzięki i pisz szybko CD 😀
Co do długości, to muszę was zasmucić: to opowiadanie od zawsze miało być odskocznią, innym spojrzeniem na wydarzenia i postacie z innych moich historii oraz, przede wszystkim, przedstawieniem postaci Elion. Dlatego jest i będzie krótkie, bo po prostu podchodzę do niego swobodniej.
Dziękuję za miłe komentarze.