To opko dedykuję arwen_LivTyler i Serigali. Mam nadzieję, że wszystkim się spodoba. Przepraszam, że tak długo nie pisałam CD, ale nie miałam dwóch rzeczy: ani czasu, ani pomysłu. Wybaczcie.
Pozdrawiam
Chione
Poranny pociąg siódma zero trzy,
Odjechał dziś bez ciebie.
Na peron chyba też trafiłam zły,
Dlaczego? Sama nie wiem.
Podstępny czas,
Zatrzymał nas,
Jednego dnia.
A my bez drogowskazu,
Znaleźliśmy siebie.
Ty i ja!
Ewa Farna – Nie przegap
Leo Valdez. Jak ja go…. Co mam powiedzieć? Nienawidziłam? Lubiłam? Nie miałam śnieżnego pojęcia.
Podeszli do mnie całą trójką. Bosko. Za chwilę skoczą mi do gardła, że niby jestem zła, zabijam herosów itp. A przecież w swojej komnacie w podniebnym zamku Boreasza, miałam tylko 57 figur zamrożonych półbogów (no co tak na mnie patrzycie?).
Will podszedł do mnie. Zobaczył na kogo patrzę. Uśmiechnął się delikatnie.
– To są…
– Wiem – przerwałam mu – wiem kim są Leon, Piper i Jason. Znam ich.
Wytrzeszczył na mnie oczy.
– Skąd…
– Chione! To ty?! Nie wiedziałem, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę. – synowi Apolla, znów przerwano. Tym razem uczynił to Valdez. Zawsze się wtrąci, kiedy nie ma takiej potrzeby.
– Tak to ja. I niby jak mnie rozpoznałeś? Wyglądam inaczej. Jestem inna. Przechodzę kurację zatytułowaną: roztopienie mojego lodowego serca.
– Nie widać – Piper jak zwykle szczera, aż do bólu.
– A właśnie, że widać. Nie zabiłam nikogo przez cały dzień – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu (co? Znów się uśmiechnęłam?).
– Aha. – Leo, jak zwykle patrzył na mnie, z czystym zachwytem.
Nie wiem kim dla niego byłam. Głupią boginią śniegu? Okrutniczką? Dręczycielką? Piękną, niedostępną dziewczyną? Nie znałam odpowiedzi na to pytanie.
Will opowiedział im wszystko. Jason tylko kiwał głową i nie odzywał się, ani słowem. Nie wypowiedział choćby jednej sylaby.
Piper przysiadła na trawie i spokojnie czekała na moment, w którym syn Apollona skończy snuć historię, o tym jak pojawiłam się w obozie.
– A więc, nas nie zabijesz, Chione? Mamy się BAĆ, czy raczej być szczęśliwi, że nas POLUBIŁAŚ?
Zaśmiałam się urywanym głosem. Jak oni śmieli się tak do mnie odnosić? Zamieniłabym ich w pingwiny, gdyby nie to, że moje serce dostałoby wyrzutów sumienia, lub po prostu zestrachało się przed karą zmienienia w śmiertelniczkę.
– Nie musicie odczuwać lęku w moim towarzystwie.
– Ok. – Valdez, najchętniej z nich wszystkich wyciągnął do mnie rękę.
Piper i Jason, zrobili to z lekkim opóźnieniem. Boją się mnie. Mogę to wykorzystać przeciwko nim. Nie skrzywdzę tej dwójki, ale sprawię im przykrość.
W mojej głowie odezwał się cichy głos: – Chione, co robisz? Nie zatruwaj innym życia. Nie możesz. Oni nie szkodzą tobie, ty nie szkodzisz im. To taki niemy układ.
– Wal się. – Brzmiała odpowiedź dla owego głosu. Miła jestem. Nie ma co.
Jason, obszedł mnie i odciągnął Willa na bok. Myślał, że ich nie słyszę. JA mam ich nie słyszeć?! Bogowie i boginie słyszą wszystko!
– Proszę, abyś nie mówił jej o budowie Argo II. Jak coś zniszczy, nawet przez czysty przypadek, np. napadem gniewu, to i tak, nasze już opóźnione wypłynięcie, opóźni się jeszcze bardziej.
Chłopak skinął głową.
No dobra. Postanowiłam. Nie zapaskudzę nikomu życia, jeśli nie będę musiała.
Słońce chyliło się już ku zachodowi. Za chwilę będzie noc. Tylko, że ja NIGDY nie śpię. To co będę robiła? Gapiła się godzinami w swoje odbicie? Nie ma mowy!
Kolacja minęła szybko. Cały czas, zastanawiałam się co będę robiła po zachodzie słońca, podczas, gdy wszyscy będą spali. Piper, Leo i Jason, przynajmniej starali się być dla mnie mili. Zaczynałam ich lubić.
Niestety w końcu nastąpił zmierzch.
Poszłam do domku i z ciężkim westchnieniem rzuciłam się na kanapę. Chyba przejdę się na spacer do lasu. Ale dopiero za chwilę. Teraz chcę odpocząć – pomyślałam i też tak uczyniłam. O północy wymknęłam się z domku.
*********************
W lesie było wspaniale. Po raz pierwszy w swoim czterotysięcznym życiu, stałam się (przynajmniej chwilowo) wrażliwa na otoczenie. Chłodne, powietrze muskało mi twarz. Z zachwytu, co chwila przez przypadek wyczarowywałam maleńkie płatki śniegu. Natura wydawała się uśpiona. Wiatr szemrał cichutko między liśćmi drzew. Ciemność wygrywała swoją kołysankę. Tylko z daleka słychać było wycie, zapewne jakiegoś potwora, które ani odrobinę nie napawało mnie strachem.
Opadłe na ziemię listowie przyjemnie trzeszczało pod moimi trampkami. Czułam się cudownie. Gwiazdy i księżyc świeciły tak oślepiająco… Ich blask raził moje wrażliwe oczy, lecz nie przeszkadzało mi to. W tym momencie liczyło się tylko to czego właśnie doświadczałam – pierwszej w życiu nocnej przechadzki po lesie. Bladość mej skóry musiała wyglądać upiornie – jakbym była jakimś duchem. Światło księżyca igrało delikatnie na moich niemal białych ramionach (miałam na sobie top). Mało mnie to obchodziło – nikogo kto mógłby to zobaczyć w lesie nie było. Urok tej nocy wyrył się głęboko w mojej pamięci – jako jedno z najszczęśliwszych wspomnień. Strumyk nieopodal radośnie skakał po swojej trasie.
Miałam zamiar położyć się na kamieniu, kiedy coś niespodziewanego przerwało moją sielankę. W oddali rozległ się głos rogu. Kto normalny o drugiej dmie w róg? Na początku chciałam hałas zignorować, bo może po prostu chcieli zrobić podchody. Ale porzuciłam tę myśl, gdy szczęk oręża bardzo się przybliżył, do miejsca w którym się znajdowałam.
Coś się musiało stać! Chejron przestrzegał zasady, by w nocy nikt i nic nie niepokoiło młodych herosów. Rano muszą wcześnie wstawać i nie mogą sobie pozwolić na bycie niewyspanym. Koniec i kropka. Jak ktoś złamał tę świętą zasadę czekała na niego surowa kara – mycie przez tydzień talerzy w kuchni.
Zerwałam się na równe nogi i zamieniłam w miniaturową śnieżycę. To dla mnie najszybszy środek komunikacji miejskiej, powietrznej i leśnej.
Po minucie znalazłam się w obozie. Nie działo się tam szczególnego. No może oprócz tego, że wszyscy zebrali się w amfiteatrze. Podeszłam do nich i już otwierałam usta, żeby zadać pytanie, ale Jason mnie ubiegł.
– Co z nim zrobiłaś, Chione? Gadaj!
– O co ci chodzi, kretynie? A tak w ogóle to co się stało? – krzyknęłam. – Przecież ja nic nie zrobiłam!
– Zamknij się Grace. To nie ona porwała Willa. – Uniósł się Chejron. – Zrobił to jakiś nieznany nam osobnik. Całe zło świata, to nie wina Chione. Co wy się na nią tak rzucacie?
– Czy mogę się wreszcie dowiedzieć O CO CHODZI?!!!! I skąd ten szczęk oręża?! – Wrzasnęłam na całe gardło.
– No już, już… Will Solace został porwany z obozu, przez potwora. A wcześniej usiłował walczyć. Prawdopodobnie już nie żyje… – Wyjaśniła Piper, ze zmartwioną miną.
– Że co???!!!!! – Z gardła wydobył mi się niekontrolowany pisk.
– Will został porwany.– Powtórzyła jeszcze raz córka Afrodyty. A później dodała – przez mantikorę.
Nie wytrzymałam. Po policzkach pociekły mi łzy, natychmiast zamieniając się w kawałki lodu. Osunęłam się na kolana. Jedyna osoba, która na początku mnie zaakceptowała. To Will pomógł mi się odnaleźć w obozie. Nie zawiodę go. Teraz to JA go ODNAJDĘ.
NIC MNIE NIE POWSTRZYMA. Skoro jest jeszcze szansa, że on żyje to ja go uratuję. – Pomyślałam.
Podniosłam się z klęczek i powiedziałam szeptem:
– Chejronie, pójdę na poszukiwania. Na misję.
Zadowoleni? Niedługo CD. I jeszcze raz przypominam o życzeniach urodzinowych dla mnie, 7 CZERWCA. I o śnieżycy, jeśli ktoś zapomni mi ich złożyć.
Pozdrawiam
Chione
Końcówka mnie rozwaliła! 😀 Chione na misji? Bomba! 😀 Nie mogę się doczekać CD!!!
Oj, doczekacie się CD, doczekcie. I może jeszcze w tym miesiącu ;).
Moje ulubione opowiadanie Twego autorstwa ^^ Następnym razem napiszę więcej, ale jutro mam sprawdzian z niemca… Muszę jeszcze się pouczyć x.x Treść mi się podoba, ale CO DO JASNEJ CHOLERY ZROBIŁAŚ Z WILLEM?! NATYCHMIAST MI GO SPROWADZAJ! Mam kontakty w podziemiu, więc załatwię męczarnie, jak mi szybko nie napiszesz CD!
Willa jeszcze nie zamorodwałam. Nie martw się :D.
„Zamknij się” nie pasuje mi do Chejrona, ale opowiadanie jest dobrze napisane i wciąga. Chcę następną część!!!
A już myślałam, że tego nie napiszesz :D.
Łał to jest boskie! Chce więcej i to koniecznie. A co do urodzin to mam dokładnie miesiąc i 3 dni później.
CD MOŻE NAWET W TYM MIESIĄCU :).
Jak mogłaś mi to zrobić i tak długo nie dodawać CD?!
Genialne opowiadanie, chcę jak najszybciej przeczytać o Chione na misji;p
Mówiłam już: brak weny :D.
Każdy, kto twierdzi że ma brak weny, pisze lepiej niż wtedy kiedy jak uważa, że teraz ma już wenę. Dziwne. Poza tym zgadzam się z Archane.
Tak to już czasami bywa, Chester :D.
KOCHAM, UWIEBIAM, UBUSTWIAM twoją twórczość i czekam na CD 😀
Mam nadzieję, że nie napiszę CD za pół roku, tak jak to był z tą częścią :).
Ja do tego nie dopuszczę… BUAHAHAHA!!! 😛
BUAHAHAHA!!! A JA NIEDOPUSZCZĘ ŻEBYM NIE NIE NAPISAŁA CD W PRZYSZŁYM TYGODNIU :D.
Jej! Czekałam całe wieki, ale warto było. 😀 O cd proszę tym razem trochę szybciej 😀
Przy odrobinie szczęścia napiszę w przyszłym tygodniu ;).