Egzaminy, egzaminy i po egzaminach… Z dedykacją dla wszystkich którzy modlili się o moje oświecenie do swoich boskich rodziców 😛
***
Stałem przed wejściem groźnie wyglądającej jaskini, ulokowanej na szczycie wysokiej, zaśnieżonej góry. Padający śnieg przenikał przeze mnie, jakbym był duchem.
Grota, przed którą się znajdowałem budziła we mnie lęk. Pragnąłem znaleźć się jak najdalej od tego miejsca, ale nie miałem dokąd uciec. Nagle rozpętała się burza. Pioruny uderzały tak blisko mnie, że ogarnęła mnie groza. Przestał sypać śnieg, zamiast tego zaczął podać deszcz. Ulewa nasilała się z każdą chwilą. Tym razem czułem zimne krople spadające na moje ciało i ubrania. Po chwili przemokłem do suchej nitki.. Szukając ucieczki przed szalejącą burzą schowałem się do jaskini, która okazała się uosobieniem moich koszmarów…
W jaskini, która stała się moją kryjówką, panowała ciemność. Nienawidziłem ciemności. Przyprawiała mnie ona o zawroty głowy. Po chwili dostrzegłem lekkie źródło światła. Z bijącym sercem ruszyłem w jego stronę. Z każdym krokiem światło stawało się coraz wyraźniejsze. Po pokonaniu kilkudziesięciu metrów odkryłem prawdziwa źródło jasności- był to mężczyzna uwięziony w klatce, wokół którego roztaczała się srebrna poświata.
Widok mężczyzny wzbudzał we mnie litość. Nieznajomy był ubrany jedynie w łachmany, z jego piersi spływały strużki złotej krwi. Więzień był mężczyzną w średnim wieku, o krótko przystrzyżonych czarnych włosach, które miejscami były przyprószone siwizną. Jego ręce i stopy zakute były w grube kajdany.
Niespodziewany grzmot wstrząsnął całą jaskinią. Zaskoczony odwróciłem głowę. Krzyknąłem, gdy poczułem okropny ból rozsadzający moją skroń. Tuż przede mną pojawił się wysoki mężczyzna, odziany w czarny garnitur. Podobnie jak w przypadku uwięzionego w klatce człowieka, wokół nowoprzybyłego roztaczała się srebrna aura, która była o wiele silniejsza niż u więźnia. Nieznajomy miał szpakowatą twarz, długie, opadające na ramiona czarne włosy i ciemnie niczym noc oczy. Emanował potęgą i okrucieństwem, jakby zabicie człowieka było dla niego najzwyklejszą błahostką. Stawiając powolne, dumne kroki podszedł do klatki uwięzionego człowieka.
– Witaj, Ojcze- odezwał się. Jego głos był jak śpiew słowika- cudowny, dźwięczny i hipnotyzujący.- mam nadzieję, że czujesz się dobrze, o wszechpotężny panie snów- odezwał się pogardliwie.
– Fobetor i jego brat zaraz się tu zjawią- kontynuował swój monolog- z truchłem twojego syna. Oczywiście, tego młodego śmiertelnika.- Poczułem dreszcz. Wiedziałem, że przemawiającą osobą jest Morfeusz, syn Hypnosa, a śmiertelnikiem o którym mówił byłem ja. Poczułem swędzenie na karku. Skąd ja wiem to wszystko?
Nagle w mrocznej grocie zrobiło się ciepło i jasno. Zdawało mi się, że wstąpiła we mnie jakaś siła. Poczułem błogi spokój. Uwięziony mężczyzna przemówił.
– Nigdy… ci się nie uda- wycharczał. Morfeusz wybuchnął śmiechem.
– Tak, a co mi przeszkodzi?- zapytał szyderczo- Twoja klatka jest wykonana z metalem przesiąkniętym wodą z rzeki Lete. Żadna boska siła nie zdoła ci pomóc.
– Boska?- Nie. Uwolni mnie heros.- odparł Hypnos.
– Mówisz o swoim synu? Przecież on już nie żyje- zaprotestował syn władcy snów.
– Mylisz się. On tutaj jest.
Morfeusz wolno odwrócił się w moją stronę. Świdrował mnie wzrokiem swoich ciemnych oczu. Przez chwilę przyglądał mi się uważnie, po czym rzekł:
– A więc dobrze, skoro tego pragniesz, braciszku…
Opadły ze mnie wszystkie siły. W ręku Morfeusza pojawił się wielki, oburęczny miecz. Wycelował nim we mnie. Z oręża wystrzeliła czarna poświata, która zaczęła pochłaniać moje ciało i wolę. Ponownie przeniosłem się w świat koszmarów…
***
Otworzyłem oczy. Przetarłem dłonią spoconą twarz, po czym usiadłem na łóżku. Znajdowałem się w eleganckim, schludnym pomieszczeniu. Koło mojego łoża stało krzesło w komplecie kuchennym stolikiem, na ścianie wisiały plakaty z gwiazdami lat 50- tych. Na niewielkim stoliku leżała MP3. W otwartych na oścież drzwiach znajdował się mężczyzna na wózku. Ów człowiek podjechał do mnie i ustawił się tuż obok łóżka, które zajmowałem:
– Jak się czujesz- zapytał. Jego głos był głęboki, uspokajający. Czułem, że miał w sobie coś z dobrego, cierpliwego nauczyciela.
– Dobrze, dziękuję- odpowiedziałem lekko speszony. Po chwili przypomniało mi się coś bardzo ważnego- Co z Masonem?- zapytałem przestraszony
– Czuje się dobrze- zapewnił mnie mężczyzna- jest w szpitalu, możesz odwiedzić go później, teraz musimy jednak porozmawiać.
Skinąłem głową. Musiałem dowiedzieć się wielu rzeczy
– Zacznijmy od tego- zaczął nieznajomy- że jesteś herosem…
– Synem boga greckiego i człowieka, tak zwanym półbogiem- wtrąciłem- a moim ojcem jest Hypnos, bóg snów.
Mojego rozmówcę zatkało. Przyglądał mi się czujnie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co mówię
– Skąd to wszystko wiesz?- spytał oniemiały. Wzruszyłem ramionami.
– Nie wiem, po prostu to czuje.- odpowiedziałem- wiem też, że mój boski rodzic jest w poważnym niebezpieczeństwie.
Inwalida wytrzeszczył oczy.
– Jak…- zaczął, niezdolny wypowiedzieć nic więcej. Opowiedziałem mu mój sen. Gdy skończyłem jego twarz przybrała barwę kredy. Wzrok umknął mu w górę. Oczami wyobraźnie mogłem zobaczyć trybiki jego intensywnie pracującego mózgu.
– Tak, na pewno musimy uratować pana snu, ale to musi poczekać. Nie odkryłeś jeszcze wszystkich swoich talentów.
– Jakich talentów?- zapytałem zaciekawiony.
– Odpowiem ci na wszystkie twoje pytania, gdy wyjdziemy na świeże powietrze. Jesteś w stanie chodzić?- spytał spoglądając na mnie. W odpowiedzi dźwignąłem się na nogi.
– Chodźmy- odezwałem się.
Przechodząc przez korytarz domu ujrzałem powieszone na ścianie, prostokątne lustro. Nie zwróciłem na nie uwagi, dopóki nie zobaczyłem w nim swojego własnego odbicia. Stanąłem jak skonfundowany. Cały mój lewy policzek przecinała duża, krwistoczerwona blizna, pamiątka po moim bracie, Fobetorze. Poczułem dłoń na moim ramieniu. Nie odwróciłem głowy, wpatrzony w odbicie mojej pokiereszowanej twarzy. Usłyszałem cichy szept :
– Nie mogliśmy wyleczyć rany zadanej przez boga. Blizna zostanie ci do końca życia.- Te słowa zawisły nade mną niczym ciemne chmury nad horyzontem. Zostałem niemal siłą wyprowadzony na zewnątrz.
Znalezienie się na świeżym powietrzu, co niespecjalnie poprawiło mój humor. Ciągle myślałem o paskudnej szramie, szpecącej moją twarz. Pogrążony w myślach ledwo zauważyłem biegających po podwórku nastolatków. Nie przykuło mojej uwagi również to, że cześć z nich nie nosiło spodni, a ich nogi i tułów pokryte były sierścią. Oprzytomniałem dopiero, gdy zamiast siedzącego na wózku mężczyzny ujrzałem coś, o głowie i torsie człowieka i dolnej części ciała konia. Wywarło to na mnie tak wielkie wrażenie, że przez moment zapomniałem o oszpeconym policzku. Konio-człowiek ujrzał moje zdumienie i uśmiechnął się.
– Nie przedstawiłem ci się. Nazywam się Chejron, jestem trenerem herosów.
– Pan jest koniem?- spytałem, pokazując całą moją inteligencję
– Centaurem- poprawił mnie łagodnie.- Na pewno bardzo chcesz odwiedzić Masona.
Skinąłem głową. Chejron zaprowadził mnie do dużego budynku, który musiał być szpitalem. Stanął przed drzwiami wejściowymi, abym mógł spokojnie porozmawiać z rannym przyjacielem.
Pokój szpitalny był duży i rozległy. Leżało tam kilkanaście łóżek, które wszystkie oprócz jednego były proste. Mason zajmował łoże, które było najbliżej drzwi wyjściowych. Wyglądał całkiem nieźle, oprócz tego, że na głowie miał bandaż, który zasłaniał jego niewielkie rożki. Satyr miał zamknięte oczy, a w uszach słuchawki od Mp3. W rytm muzyki uderzał kopytem o podłogę. Uśmiechnąłem się szeroko, naprawdę zapominając o wszystkich zmartwieniach. Podszedłem do przyjaciela i szturchnąłem go w ramie. Mason podskoczył, wyciągnął słuchawki z uszu i otworzył oczy.
– Adrian, jak dobrze cię widzieć- zawołał, szczerząc zęby. Po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy, która przybrała wyraz zdumienia. Nie wiedząc co powiedzieć smutno uśmiechnąłem się do mojego przyjaciela.
– Adrian, tak mi przykro… wyszeptał. Otarłem samotną łzę wypływającą z mojego oka i ponownie, tym razem jeszcze szerzej uśmiechnąłem się do kolegi.
– To nic, przecież i tak nie byłem ekstra przystojny (co akurat nie było prawdą, ponieważ wiele dziewcząt uważało mnie za obrzydliwie ładnego chłopaka). Mason roześmiał się, co poprawiło mój humor. Spędziłem pół godziny z kolegą, po czym pożegnałem go i wróciłem na świeże powietrze.
No, mam nadzieję, że teraz będziesz częściej pisać opowiadanie świetne jak zwykle
piękne tylko troszkę dłuższe i częściej a będę w niebie
Rewelacyjne opo. Po prostu brak słów, chcę więcej.
I kto tu jest bogiem pióra? Znam niewielu chłopaków umiejących tak sprawnie snuć nitki opowieści… Gratuluję 😀
Biedny Adrian Szrama na policzku… Ała. Zapowiada się ciekawie… Błędów (poza kilkoma powtórzeniami na początku) nie wyłapałam.
Czyli innymi słowy – czekam NIECIERPLIWIE na DŁUGI i SZYBKI ciąg dalszy 😀
1. Powtórzenia!!!
2. „Szpakowata twarz”, o której już Ci wspominałam.
3. Częstotliwość ukazywania się Twoich opowiadań: NIE MORDUJ NAS, DAWAJ COŚ PRZYNAJMNIEJ RAZ NA MIESIĄC!!!
STWIAM 5. OPKO FANTASTYCZNE :).