Percy Jackson zaginął. To było już pewne. Annabeth odchodziła od zmysłów, a wszyscy byli jacyś przybici. Nawet bracia Stoll nie robili już tak dużo kawałów. A Mitchell się do mnie nie odzywa.
Od dwóch tygodni mieszkam w swoim domku. Znajduje się on między domkami Hekate i Eris. Miłe towarzystwo. Na razie znajduje się tam tylko łóżko, którego lata świetności przypadały gdzieś na okres, gdy po ziemi stąpały dinozaury, a ludzie żyli bez internetu. Jest jeszcze drewniana skrzynia, w której znajduje się mój cały dobytek: cztery sukienki, dwie koszulki obozowe, para dżinsów, kilka sztuk bielizny, książeczka ze zdjęciami miejsc, które chcę zwiedzić oraz medalion z gołębicą. Ten wisiorek znalazłam swojego pierwszego dnia w domku, pod poduszką. Nie wiem kto i po co mi go dał, ale wolałam go zatrzymać.
Zbliżał się wieczór, a ja ciągle siedziałam na plaży, marznąc, bo to już przecież koniec października. Po drugiej stronie jeziora las szumiał smutno jakby przeczuwał mój nastrój. Tęskniłam za ojcem i ciocią. A najbardziej za swoim przyjacielem.
Dobra, weź się w garść. Podnieś swoje cztery litery i idź tam. Nie mogę ciągle unikać bezpośredniego kontaktu z Mitchellem. To moja wina, że się do mnie nie odzywa. I to moja wina, że jestem smutna. Agrrrr… czasami czuję się tak głupia, że Drew przy mnie to jakiś geniusz.
Otrzepałam swoje siedzenie z piachu i ruszyłam w stronę ogniska. Ciemnozielona łuna jasno mówiła o nastroju obozowiczów. Prawie wszyscy zajęli swoje miejsca. Przykucnęłam w jak najciemniejszym kącie, aby nikt i nic mnie nie zauważyło. Jak ja się myliłam.
-Witaj serdeńko- złośliwy uśmiech Eireny wyłonił się z cienia. O mało co, a wrzasnęłabym. Nie, nie dlatego, że była jakaś straszna. Po prostu nie cierpię jak ona do mnie tak mówi. Jest dwa lata starsza i się na mnie wyżywa.
-Czego chcesz?- odpowiedziałam ze zniechęceniem. Może to dziwne, ale nie lubiłam jej, mimo że chciałam aby ona do mnie mówiła. Chyba dlatego, że tylko ona do mnie mówiła. Dla reszty byłam niewidzialna.
-Chciałam wiedzieć co tam u twojego kochasia- posłała mi swój najwredniejszy z najwredniejszych uśmiechów jakie miała. Policz do dziesięciu i nie daj się sprowokować, mówiłam do siebie w duchu.
-Jak widzisz siedzi on w orszaku DREWnianej aktoreczki i służy jej wiernie-prychnęłam. Córka Eris zmieszała się. Poszukała wzrokiem Drew i wybuchnęła śmiechem.
-Miałam na myśli Nico, ale widzę, że nie próżnujesz. Ten goguś od Afrodyty jest jakimś pajacem, więc o WIELE bardziej do ciebie pasuje niż Zombieboy-i umilkła, widząc, że Chejron nakazuje ciszę. Był poważniejszy i wyglądał na starszego odkąd Percy Jackson zniknął. Broda wydawała się bardziej siwa i zmarszczki głębsze niż wtedy, gdy po raz pierwszy go zobaczyłam.
Annabeth, dziewczyna syna Posejdona też wyglądała gorzej niż miesiąc temu. Oczy miała przekrwione i podpuchnięte od płaczu, a twarz wyglądała na bledszą. Włosy miała rozpuszczone, choć zwykle związywała je gumką w kucyka. Patrzyła w dal jakby marzyła, że Percy nagle wylezie z ciemności i przytuli ją jak dawniej. Współczułam jej.
-Drodzy Herosi!- zaczął centaur. Jego spokojny głos niósł się echem.- Cieszę się, że jesteście wszyscy punktualnie. Ogłaszam misję!- I nagle wszystkie szepty ucichły. Dwieście par oczu wpatrywało się intensywnie w Dyrektora. Tylko Dionizos spokojnie popijał dietetyczną colę z puszki. Kiedy dopił do końca beknął potężnie i otworzył kolejną, wlewając jej całą zawartość do swojego boskiego żołądka.
-Kolejna misja?- zapytała się Clarisse La Rue.- To już trzecia w tym miesiącu!
-Rozumiem Cię Clarisse, ale tym razem-popatrzył znacząco na Rachel, naszą obozową wyrocznię- mamy przepowiednię. Rachel proszę.
Rudowłosa wstała i stanęła pośrodku, blisko ogniska. Patrzyła w niebo i wyrecytowała:
Niezgoda i pokój osobno przepadną
A razem to co zatajone, odgadną
W lesie, gdzie krew niewinnych przelana była
złą mocą królewska krew los Nadziei uszyła,
męki kary i brak miłości
obrócą ją do bezwzględnej nicości.
Kiedy Rachel skończyła mówić, wybuchł gwar.Widziałam jak Annabeth myśli gorączkowo nad sensem przepowiedni. Widziałam jak Aresiątka już ostrzą miecze na wyprawę. Widziałam jak Drew maluje paznokcie, bo misja ją wcale nie obchodzi. Widziałam jak Eirene łapie mnie za rękę i mówi coś do mnie. Ale tego już nie rejestruję, bo po sekundzie mdleję, uderzając głową w kamień.
Obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Nade mną stał jakiś dziewięciolatek, pewnie dzieciak od Apollina. Miał złote włosy i błękitne niczym niebo oczęta. Zmieniał mi okład na czole. Kiedy podał mi lusterko wrzasnęłam. Ogromna szrama przecinała mi czoło . Kurczę, wyglądam jak Harry Potter.
Próbowałam wstać, ale mój mały opiekun pchnął mnie z powrotem na łóżko jedną ręką. Mruczał coś tam, że mam leżeć i się nie ruszać. Po chwili dłuższego nicnierobienia, mimo zakazów blondynka, wstałam, lecz po sekundzie kolana się pode mną ugięły. Upadłam na podłogę, uderzając się znowu w głowę. Bogowie, co ze mnie za ofiara losu! Nim zdążyłam wstać, czyjeś ręce ustawiły mnie do pionu. Podniosłam wzrok, a tam Eirene!
-Co tu robisz?- spytałam, a raczej warknęłam. Dziewczyna wzięła głęboki oddech jakby przygotowywała się do rozmowy z idiotą. Tylko dlaczego tym idiotą byłam ja?
-Nic nie pamiętasz, skarbeńko?- zapytała niby opiekuńczo, ale ja wiedziałam, że ona wewnętrznie kpi sobie ze mnie.
-Yyyyy……-próbowałam zebrać fakty.
-Okej! Nie myśl. Siadaj- i rzuciła mnie na łóżko. Przy okazji znowu uderzyłam się w głowę. Auć.
-Nie musisz mną tak pomiatać- zapiszczałam z bólu. Córka Eris zignorowała mnie i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć do sali wpadł Mitchell.
-Jesteś cała?-zapytał z przerażeniem. Jego piękne oczy patrzały na mnie tym dziwnym spojrzeniem. To bywa czasem przerażające.
-Chyba tak. W każdym bądź razie co ja tu robię?- zapytałam. Chciałam, aby Eirene wyszła i zostawiła mnie z synem Afrodyty. Już wcale nie potrzebuję jej towarzystwa.
-Leżysz- odpowiedziała filozoficznie córka Eris. Jakbym tego nie wiedziała.
-Zemdlałaś na ognisku, bo…- zaczął Mitchell. O w mordę! Chyba załapali, że załapałam co się stało na ognisku. Hope Stewart obróci się w nicość przez ‚męki kary i brak miłości’. Nagle cały obraz mi się zamazał, a przez ciało przeszły dreszcze. Było mi zimno, gdy uświadomiłam sobie smutną prawdę. Znaczy dla mnie smutną. Niektórych to to wcale nie obchodzi, ale mnie jak najbardziej. Ja chcę żyć!
-Mam rozumieć, że idę na misję, na której niechybnie zginę, tak?- Nie potrafiłam spojrzeć im w oczy. W gardle czułam ogromną kluchę, której nie potrafiłam przełknąć. Głos mi drżał,a ręce trzęsły mi się jak u siedemdziesięcioletniego dziadka.
-Jeśli mogę Cię jeszcze jakkolwiek dobić, to idę z tobą na misję- rzuciła z prędkością karabinu maszynowego Eirene. Jej farbowane na krwiste wino włosy opadły na jej wysokie czoło. Odgarnęła je swoimi smukłymi dłońmi.
-Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy- uśmiechnęłam się krzywo. Nie chciałam, aby to jakoś sarkastycznie zabrzmiało, ale niestety zabrzmiało.
-Wiesz, mogło być gorzej. Zamiast mnie miała iść Twoja DREWniana laleczka- prychnęła dziewczyna. Popatrzałam na nią.
-Ja też pójdę z tobą- oświadczył stanowczo syn Afrodyty, na co Eirene zaczęła nucić marsza weselnego. Oboje musieliśmy spiec raka, bo zaczęła się śmiać jak moja ciotka, gdy wygra osiem dolców na loterii.
-Naprawdę dziękuję- i w tym momencie rozryczałam się jak dziecko, któremu zabroniono przejażdżki rollercoasterem.
-Nie pozwolę, aby ktokolwiek Cię tknął. Uduszę każdego, odrąbię mu głowę, wypruje flaki…-zaczął Mitchell. Wybuchnęłam śmiechem. On z mieczem? Co to , to nie. Jego największym wysiłkiem fizycznym było zakładanie smyczy na konia, czy jak to tam się zwie.
-Co Cię tak bawi?- zapytał z niezrozumieniem.
-Właśnie wyobraża sobie Ciebie, gdy próbujesz podnieść miecz- rzuciła Eirene. I ona nawet się chyba uśmiechnęła. I to tak naturalnie. Chyba mam zwidy, pewnie przez ‚lecznicze ziółka Apolla’.
-A co w tym śmiesznego?- oburzył się chłopak.
-Nic a nic- wykrztusiłam z siebie. Jednak dalej nie potrafiłam pozbyć się obrazu Mitchella z mieczem. Mimo, że syn Afrodyty ma na mnie dziwny wpływ, jakbym była w nim zakochana ( a nie jestem!), to i tak uważam go za niedorajdę i ćwoka. Bardzo przystojnego, żeby nie było.
Jeszcze przez trzy godziny chichotałam jak moja ciocia, gdy dorwie się do jointów, które kupuje przy skwerku u jednobrewego Hiszpana o czarnych zębach. Jednak Mitchel i Eirene musieli iść na coś tam, jakieś tam zebranie i zostałam sama.
pierwsza bu hahahaha ! dłużej się tego pisać nie dało ? zaczekałąm się prawie na śmierć !!!! sumując : nieziemskie więc pisz dalej i szybciej !!!
Świetne! Czekam na CD! 😀
Świetne 😀 Już myślałam że się nie doczekam. Pośmiałam się przy „porównaniach” 😀 Jedyne zastrzeżenie ( nie mam pojęcia przez jakie”ż”): Dlaczego bracia Stoll? Wiem że tak jest w oryginale ale chyba wszyscy przywykli do Hood’ów po przeczytaniu Percy’ego.
ja mam po prostu takie przyzwyczajenie jak się tyle czasu na dA spędza 😀
Boskie! [Sorry za tak krótki koment, ale nie mam dziś nastroju do pisania, dłuższych niż opowiadanie wywodów] :D.
Jak już wspomniałam: syn Afrodyty z mieczem mnie rozwalił 😀 Eirene nucąca marsza weselnego tak samo 😀 Ogólnie świetne opowiadanie. Z humorem i ciekawymi bohaterami, poza tym polubiłam Hope Nie wiem czemu, ale przypomniała mi Rue z „Igrzysk Śmierci”. Masz genialny styl pisania, więc czekam z niecierpliwością na CD 😀
Świetne opo i styl tylko jedno zastrzeżenie: powtórzenia! Wywal je , a będzie perfecto!
Syn Afrodyty z mieczem, marsz weselny, ciocia, która dorwała się do jointów- moja biedna babcia patrzyła na mnie jakbym postradała rozum, kiedy zaczęłam się turlać po podłodze. 😀 Pisz dalej, szybko, please!
Eir, kocham, kocham, kocham! Masz wspaniały, lekki styl i świetne pomysły na rozśmieszenie czytelnika! Ciocia na loterii? Padłam. 😀 Eir, jesteś niesamowita, przy Tobie ja się chowam!
Tyle co mogę powiedzieć po przeczytaniu jednej części…
Masz lekkość pisania i używasz fajnego języka. A do tego humor w opowiadaniu mnie rozłożył na łopatki (szczególnie te fragmenty o uderzaniu się w głowę :)).
Na pewno przeczytam poprzednie części i wtedy napiszę coś więcej.
Teksty Eireny= [śmiech do końca świata i o jeden dzień dłużej]
Dzięki 😀 Wiesz, to ogromna pochwała usłyszeć coś takiego od mistrzyni ciętych ripost na Adiego XD
Mówisz sama do siebie? [wielkie gały]
no a ty myślałaś, że to do Ciebie? XD
Skromnaś. Jak zwykle z resztą 😛
Bardzo mi się podoba to opowiadanie. Świetny humor. xD „Kiedy po Ziemi stąpały jeszcze dinozaury, a ludzie żyli bez internetu […]”. Bardzo porównywalne.
Ale są też niedociągnięcia. To kiepsko wygląda, kiedy w jednym opowiadaniu występują i bracia Stoll i Hoodowie. Radziłbym się zdecydować na jedną wersję, i to najlepiej Hood, bo tak było w Polskiej wersji.
No i „DREWniana”. Imię Drew czyta się „Dru”, więc wychodzi „Druniana”.
Czekam na dalszą część.