Panuje niemiła atmosfera
Babcia nie zadawała wielu pytań, poza tym, czy oby nie jesteśmy głodni. Sami musicie przyznać, że największa porażka dla przeciętnej babci to trzymanie wnuka w domu głodnego. Nie jestem pewny, czy coś takiego kiedykolwiek się zdarzyło.
– Zatem już jutro trafisz do Obozu? – spytała babcia mocząc biszkopta w herbacie.
– Tak. Na to wygląda – powiedziałem. Babcia przyjęła fakt o istnieniu tych wszystkich mitycznych stworzeń z dziwnym spokojem. Nie próbowała zaprzeczać, ale też nie uznała nas za wariatów. Zacząłem nabierać podejrzeń, że ona już wcześniej o tym wiedziała.
– Kiedy i kto was zabierze? – dopytywała babcia. Tym razem głos zabrał Mike.
– Trójka herosów przybędzie po nas nad ranem, około szóstej. Polecimy najprawdopodobniej na pegazach – mówił to ze swobodą. Założył nogę na nogę i próbował wypić gorącą herbatę z cytryną. Poparzył sobie język omal nie wylewając herbaty. Przyjąłem już fakt, że te wszystkie mity są prawdziwe, ale… Kiedy tak słuchałem o locie pegazem i o tym wszystkim… Właściwie to wciąż doszukiwałem się innego, logicznego rozwiązania. Dokończyłem biszkopta ziewając. Niestety nie udało mi się zachować tego w sekrecie. Babcia uśmiechnęła się.
– Prześpij się, Kyle. To dobrze ci zrobi. George leży w dużym pokoju na kanapie. Opatrzyłam go. Do rana powinno mu się polepszyć – nie protestowałem. Poszedłem do pokoju, w którym zwykle sypiam, gdy jestem u babci. Po jakiś dziesięciu minutach usłyszałem także stukot kopyt. Mike wszedł do pokoju dyskretnie kładąc się w drugim łóżku, w przeciwnym kącie pomieszczenia. Zasnąłem jakieś pół godziny później.
O dziwo nie nękały mnie żadne koszmary. Wydawało mi się, że spałem zaledwie kilka minut. Myliłem się. Obudził mnie Mike. Wyglądał żywiej.
– Przylecieli po nas! – oznajmił promiennie.
– A tato…? – spytałem przecierając oczy.
– Obudził się. Ogląda telewizję w salonie. Już mu lepiej – poszedłem do niego. Przez okno widziałem sylwetki trzech ludzi i kilka uskrzydlonych koni. Pożegnałem się więc z tatą szybko. Oboje udawaliśmy brak entuzjazmu.
– Synu… – powiedział, gdy wychodziłem. Zatrzymałem się w progu – Przepraszam… Za wszystko. Twoja matka ostrzegała mnie przed twoimi narodzinami, że potwory będą się tobą interesować… A ja nie zrobiłem nic, żeby cię na to przygotować. Byłem złym ojcem. Chcę, abyś wiedział, że… Cokolwiek się stanie… – podszedłem do niego i uścisnąłem go. Nie chciałem zaprzeczać, że był złym ojcem, więc postanowiłem podzielić winę między nas obu.
– Ja też mogłem zrobić więcej, żeby być lepszym synem. Przepraszam. Naprawimy to jak wrócę, od września, obiecuję – po tych słowach wyszedłem z domu. Za mną wyszedł Mike. Zdziwiło mnie nieco, że jadł wczorajszą gazetę.
– Tak, tak, wiem, nieświeża, ale twoja babcia nie chciała się pozbywać dzisiejszej. I tak są dużo lepsze od puszek – wytłumaczył, gdy go o to spytałem.
Najwyższy i najstarszy z całej trójki mógł mieć jakieś szesnaście, może siedemnaście lat. Miał czarne, potargane włosy i morskie oczy. Spoglądając w nie niemal czułem się jak na środku oceanu. Miał dżinsy i pomarańczową koszulkę z czarnym napisem „Obóz Herosów”. Moją uwagę przykuł również sznurek zawieszony na jego szyi z drewnianymi paciorkami przyczepionymi do niego. Były ich cztery, na każdym inny obrazek.
Pozostała dwójka była nieco młodsza, może w moim wieku. Mieli takie same koszulki, ale nie zauważyłem u nich sznurków z paciorkami. Pierwszy z nich był chłopakiem o blond włosach. Miał zielone oczy wpatrujące się w coś ze skupieniem. Sprawiał pozytywne wrażenie. Miał przyjazną twarz.
Drugi obozowicz, a właściwie obozowiczka, była dziewczyną w długich, brązowych włosach i oczach o podobnym kolorze. Wyglądała na pewną siebie.
– Hej, Mike. To ten heros? – odezwał się ten najstarszy, o morskich oczach. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Jakby rozważając, kim może być mój rodzic. Chłopak wyglądał na doświadczonego, jakby nieraz udało mu się to odgadnąć.
– Tak, to on. Kyle, Percy, syn Posejdona. Percy, Kyle – przedstawił nas satyr. Uścisnęliśmy sobie dłonie.
– A to kto? – spytał Mike wskazując na towarzyszy Percy’ego.
– Nowi. Ostatnio dużo się dzieje. Ciągle pojawiają się kolejni półbogowie, najczęściej pomniejszych bóstw. To jest Sharon Ayers, córka Nike. A to Mathew Levis, syn Asklepiosa. – przywitałem się z kolejnymi herosami. – Dobra, chłopaki. Lecimy. – oznajmił Percy. Wskoczył na czarnego pegaza. Mike, Mathew i Sharon wsiedli na kolejne konie. Zostałem tylko ja i ostatnie zwierzę.
Pegaz ten był chyba jednym ze słabszych i gorzej umięśnionych niż pozostałe, ale i tak sprawiał nieziemskie wrażenie. Był cały biały, tylko przy kopytach widać było nieco ciemniejszy kolor, mianowicie szary. Wtedy uświadomiłem sobie, że nigdy w życiu nie jeździłem konno, a teraz będę galopował na latającym rumaku. Przez kilka sekund udało mi się wyobrazić około czterdzieści sposobów, w jakie mógłbym zginąć podczas lotu na pegazie.
– No, dalej. Nie bój się, Sernik cię nie zje – zachęcił mnie Percy. Zdziwiłem się nieco, że nazwano pegaza tak idiotycznym imieniem jak Sernik. Zastanawiałem się, czy mają więcej pegazów nazywających się jak ciastka. W tym momencie, gdy niemal dotknąłem rumaka, on się spłoszył. Stanął dęba i zarżał. Przestraszony upadłem na ziemię próbując odczołgać się. Syn Posejdona stanął przed Sernikiem celując w niego mieczem. Mógłbym przysiąc, że jeszcze przed chwilą go nie miał.
– Spokojnie, Sernik, spokojnie! Bzdura, Kyle nie wywołuje żadnej negatywnej energii… Uspokój się! – przemówił do niego. Po chwili uświadomiłem sobie, że właśnie rozmawiał z koniem.
– Nie, Mroczny, nie masz racji. Zdaje wam się, to tylko zwykły heros. Źle na was działał tylko Nico, ale nie sądzę, żeby Kyle był synem Hadesa – pół godziny później Sernik, przekupiony śladowymi ilościami cukru, dał się namówić. Z trudem wdrapałem się na jego grzbiet. Wkrótce ruszyliśmy. Przy starcie omal nie zwymiotowałem. To było takie gwałtowne… O wiele gorsze, niż jazda windą. Złapałem się mocno pegaza, który nadal zdaje się mnie nie lubił. Latał wyjątkowo chaotycznie, abym zniechęcił się do lotów tym środkiem transportu. Chyba mu się udało. Patrzyłem na znikający w dole krajobraz malowniczego Newport. Zastanawiałem się, co będzie dalej.
Reszta podróży ciągnęła się w nieskończoność i była szalenie monotonna. Na szczęście Rhode Island jest dość blisko Long Island, a pegazy są bardzo szybkie.
Wreszcie to zobaczyłem. Wspaniała dolina. W jej centrum znajdował się dwa okręgi poustawianych obok siebie domków. Na oko było ich jakieś czterdzieści. Wokół była masa innych budynków. Niektóre przypominały mi grecką arenę, inne stajnie, ale większości nie rozpoznawałem. W oddali ciągnęły się pola truskawek. Lecieliśmy wzdłuż jakiegoś strumienia, po czym wylądowaliśmy przed dużym budynkiem pomalowanym na niebiesko. Ześlizgnąłem się z ulgą z pegaza z obolałymi pośladkami. To samo zrobili Percy, Sharon i Mathew.
– Wielki Dom – powiedział bez entuzjazmu syn Pana Mórz. Wszedłem za nim do budynku. To samo zrobiła dwójka pozostałych herosów. Z jednego z pokojów słychać było rozmowę dwóch osób.
– Nie, Panie D., wie pan dobrze, że nie można dobierać z kupki, kiedy nie jest się wyłożonym – mówił jeden z głosów.
– Nonsens! Jestem bogiem, nie dotyczy mnie ta zasada! – bronił się drugi. Doszedłem do wniosku, że grali w remika. Lubię gry karciane. Zawsze za nimi przepadałem. Mogłem grać zawsze w niemal każdą grę, nie ważne, czy był to poker, remik czy tysiąc.
– Nienawidzę go odkąd się tu znalazłem – mruknął Mathew, na co Sharon kiwnęła głową.
– Nie mówcie tego na głos przy Panu D. – podpowiedział Percy, jakby mu się już to zdarzało.
Otworzyliśmy drzwi. W środku znajdowało się dwóch mężczyzn. Pierwszy był inwalidą. Siedział na wózku inwalidzkim uspakajając drugiego. Ten z kolei był dość niski. Był ubrany jak typowy wczasowicz – hawajska koszula w lamparcie cętki, szorty i tenisówki. Zgniótł w dłoni puszkę coli. Jego twarz była cała czerwona, ale na nasz widok przybrała z powrotem zwyczajny kolor. Karty do gry były porozrzucane wokół biurka.
– Johnson! Ile-razy-mam-ci-powtarzać-o-czymś-takim-jak-pukanie? – powiedział przez zaciśnięte zęby.
– Może pan w ogóle mi tego nie powtarzać. Przyprowadziłem nowego herosa, Kyle’a Riddle’a. Kyle, poznaj Pana D., dyrektora Obozu – oznajmił Percy przewracając oczami.
– Bry – powiedziałem chłodno. Nie lubiłem poznawać nowych ludzi, więc nawet nie starałem się zapamiętać jego imienia. A raczej jego skrótu.
– Tak, tak, a teraz, Carlu Riggles, pozwól, że dokończę swoją pasjonującą grę w remika z Chejronem – zaproponował dyrektor Obozu. Ten drugi, jak wywnioskowałem, Chejron, przypatrywał mi się uważnie.
– W remika? Mógłbym się dołączyć? – spytałem bez entuzjazmu. Właściwie rzadko nadarzała się okazja do gry, więc czemu nie? Pan D. zrobił wielkie oczy. Najwyraźniej rzadko któryś z herosów chciał z nim grać. Uśmiechnął się chciwie. Podobała mu się opcja, że będzie mógł ograć jakiegoś nowicjusza. Zgodził się chętnie na to, żebyśmy zagrali. Rozkazał Sharon i Mathew posprzątać karty porozrzucane wokół. Chejron je potasował i rozdał. Westchnął ciężko, jakby była to tysięczna gra dzisiaj. Pan D. podniósł swoje trzynaście kart najwyraźniej usatysfakcjonowany ich składem. Spojrzałem na swoje. Były naprawdę niesamowite. Miałem czysty sekwens od dziewiątki do damy i masę przydatnych kart, w tym trzy dżokery. Postanowiłem jednak, w przeciwieństwie do PanDy, jak zdążyłem go sobie ochrzcić, nie zdradzać tego, że również mam dobre rozdanie. Ku uciesze dyrektora Obozu zrobiłem załamaną minę. Najbardziej w remiku lubię obserwować zawiedzioną minę przeciwnika, któremu zdawało się, że ma przewagę. Ta jego złość… Bezcenne. Turę później Pan D. odezwał się.
– Wykładam się… – powiedział z uśmieszkiem wykładając kilka kart i zostając z pięcioma na ręce. Dobrałem kartę. Rozejrzałem się po stole i mimowolnie uśmiechnąłem się.
– Bardzo mi przykro – oznajmiłem lekceważącym tonem, który mógłby zdenerwować niejedną osobę. Rzuciłem na stół sekwens, dwie czwórki wspomożone dżokerem, kolejny sekwens wspomożony następnymi dwoma dżokerami i dołożyłem kilka kart do wyłożonych kart Pana D. Z satysfakcją obserwowałem jego minę, gdy pozbywałem się po kolei kart z ręki. Zgarnąłem dżokera dając w zastaw jedną ze swoich kart z kart dyrektora i wyłożyłem kolejne trzy karty. Wyrzuciłem ostatnią kartę.
– Ups? – popatrzyłem mu prosto w oczy. Domyśliłem się, że ten człowiek nie należał do najbardziej opanowanych. Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Chejrona.
„To jego wina, nie moja” – pomyślałem. Wiedziałem, że ten biedny inwalida nie przyczynił się w żaden sposób do mojej wygranej, ale pomyślałem to. Często mi się to zdarzało.
– Aaaa! – krzyknął PanDa przewracając stół. Wystrzelił z rąk winorośl, które zaciskały się powoli na szyi inwalidy.
– Tyyy! Zawsze ze mną wygrywałeś poprzez oszustwo, co? Teraz pomogłeś również temu dzieciakowi, żeby mnie ośmieszyć! – Chejron powoli zaczął się dusić wypuszczając karty z ręki. Wyciągnął miecz starając się przeciąć winorośl, ale mu nie wychodziło. Osiągnąłem mniej więcej taki efekt, jaki chciałem. Percy przeciął swoim mieczem pędy PanDy reagując błyskawicznie. Dyrektor usiadł na fotelu ciężko dysząc.
– Percy, oprowadźcie Kyle’a po Obozie, zaraz do was dojdę – rzekł Chejron surowym tonem. Wiedziałem, że mnie nie polubił. Dyrektor mamrotał coś, że to nie on, że coś go opętało. Mike oznajmił, że nie ma ochoty na spacery, za co nas serdecznie przeprosił, po czym udał się w stronę lasu.
– Co mu strzeliło do głowy? – zamęczała się Sharon. Była w ciężkim szoku po tym, co przed chwilą widziała.
– Wiedziałem, że Dionizos jest nerwowy, ale on prawie zabił Chejrona! – dodał Mathew. Przemyślałem to, co powiedział syn Asklepiosa, po czym spytałem:
– Dionizos? Czy on nie jest przypadkiem…
– Owszem, jest – uprzedził mnie Percy. Kopnął kamień, który potoczył się do stawu. Trójka herosów, co dla mnie stanowiło już tłok, oprowadzało mnie po Obozie. Zrezygnowałem z dokładniejszego zwiedzania stajni. Ominęliśmy arenę i teatr. Zbliżaliśmy się do pierwszego kręgu domków.
– Percy! – usłyszeliśmy dziewczęcy głos za plecami. Syn Posejdona obrócił się uśmiechając się promiennie.
– Annabeth! Oprowadzam nowego po Obozie, ma na imię… – odpowiedział próbując przypomnieć sobie moje imię – Kyle. Kyle, poznaj Annabeth, córkę Ateny. Przywitałem się z kolejną osobą. Cztery osoby oprowadzające mnie po okolicy? Zbyt dużo. Zapragnąłem nagle, aby co najmniej połowa stąd odeszła. Stałem tuż obok Percy’ego i Annabeth.
– Percy… Jest taka sprawa. Bójka na boisku do siatkówki. Jake Mason i Aaron Dales – Percy nagle zrobił gniewną minę.
– Nie możesz sama się tym zająć?! Jestem zajęty, daj mi trochę swobody, bójkę może rozwiązać każdy, a ty przychodzisz akurat po mnie, i to gdy jestem zajęty? – wybuchnął. Patrzył gniewnie na Annabeth. Zaraz potem jego twarz z powrotem przybrała zwyczajny wyraz. Przez moment zastanawiał się, dlaczego to powiedział. Zdaje się, że nie to miał na myśli. Z przerażeniem spostrzegł, że twarz córki Ateny jest cała czerwona.
– Wcale nie potrzebuję cię, żeby rozwiązać ten problem, masz się za boga, czy co?! – odpowiedziała obrzucając Percy’ego jeszcze kilkoma niezbyt uprzejmymi wyzwiskami. Na koniec uderzyła go z tak zwanego liścia w twarz i odbiegła. Percy zaklął pod nosem w bliżej nieokreślonym języku i odszedł w kierunku morskiego domku. Zostałem z Sharon i Mathewem, którzy mieli obowiązek oprowadzić mnie do końca. Najpierw pokazano mi pierwszy krąg domków.
– Dawniej było to tylko półkole dla głównej dwunastki bogów olimpijskich, ale potem dobudowano domki pomniejszych bogów, przez co mamy dwa pełne półkola – wytłumaczył Mathew – W każdym domku mieszkają dzieci danego boga ze śmiertelnikiem – dodał.
– Niektóre domki stoją puste, bo bogowie nie mają dzieci lub nie mogą mieć potomstwa, na przykład Hera czy Artemida. Ich domki postawiono tylko symbolicznie – dopowiedziała Sharon – Tam są domki głównej dwunastki, Zeus, Hera, Posejdon, Demeter, Atena, Ares, Dionizos, Hefajstos, Afrodyta, Apollo, Hermes, Artemida – powiedziała wskazując poszczególne domki. Przerażała mnie myśl, że istoty tak potężne mogą mieć dzieci. Naturalnie rozważałem też drugą możliwość, która zdawała się być o wiele bardziej prawdopodobna; mam schizofrenię, a to jest dziwny zakład psychiatryczny i właśnie stosują na mnie nietypowy rodzaj grekoterapii.
– To jest domek Hadesa i Hestii. A tamte zamykające półkole należą do Nemezis, Nike, Tanatosa, Hypnosa, Morfeusza, Asklepiosa… – ciągnął Mathew. Wysłuchałem jeszcze imiona kilkudziesięciu imion bogów, którzy nic mi nie mówili. Musiałem jednak to wytrzymać.
– A gdzie ja będę mieszkał? – spytałem. Tyle domków… Gdzieś musi być moje miejsce. Zanim jednak Sharon odpowiedziała, usłyszałem donośny, męski głos zza pleców.
– Jeszcze nie znamy twojego rodzica, nie ma sensu, żebyś wprowadzał się do Hermesa. Dzisiaj podczas ogniska wszystko powinno się wyjaśnić, jeśli bogowie nadal przestrzegają przysięgi… – odwróciłem się i niemal zemdlałem. Przede mną stał potężny, biały koń. Nie, moment. Zamiast końskiej szyi i głowy wyrastał ludzki tors. Był to Chejron, inwalida, którego spotkałem już w Wielkim Domu.
Logika. Umiem myśleć logicznie. Wszystko da się logicznie wyjaśnić. Schizofrenia. Tak, na pewno. Nie przypominam sobie, żeby podawano mi jakieś leki, więc pewnie o nich zapomniano.
Miałem zamiar wstać i domagać się wyjaśnień. Mój organizm jednak miał inne plany – zemdlałem.
___________________
Dzięki za komentarze, mam nadzieję, że tym razem nie będzie ich nie mniej. Mam nadzieję, że tu mniej błędów niż w poprzedniej części. Może na razie wygląda to strasznie standardowo i nieciekawie, ale liczę, że uda mi się was zaskoczyć. Mam fabułę ułożoną w głowie, już w następnym rozdziale zacznie się więcej dziać. 😉
UWIELBIAM to opowiadanie 😀 moja Eirene z mojego opowiadania też ma tę właściwość, że wszystkich skłóca 😉
Faaaajne 😀 Tylko taki charakter Percy’ego jest jakiś nieswoji. Ale tk to brak zastrzeżeń
jaki nie swój? cóż, ja ogarniam dlaczego tak ofukał Annabeth i dlaczego Dioni dusił Chejrona
Podduszanie Chejrona? Ktokolwiek upominający Annabeth? I to mi się podoba! 😀
Moje podejrzenia co do jego boskiego pochodzenia potwierdzają się 😀 Masz bardzo ciekawy styl pisania, choć na razie jest to jazda po schemacie, mam nadzieję, że się to zmieni Czekam niecierpliwie na dalszą część
Powtórzeń jest tyle, że nie da się tego policzyć (szczególnie rzucają się w oczy „karty” w opisie gry- chyba z pięć razy w jednym zdaniu). Ale Sernik… wymiata! [panta rhei- ChCh wie, o co chodzi]
noooo fajneeee :):):):):)