Od Autorki: Tą część dedykuje Nyx, ona chyba będzie wiedzieć za co.
Życie względnie normalnego obozowicza.
Wewnątrz panowała kłótnia. Około dziesięciu chłopców i tyle samo dziewcząt przekrzykiwało się, mocno gestykulując przy tym rękoma. Nawet nie zauważyli, kiedy stanęłam w drzwiach. Chejron postanowił uspokoić towarzystwo.
-CISZA! – ryknął.
Dwadzieścia par oczu skierowało się w naszą stronę. Niektórzy się przepychali, bądź trącali łokciami, ale ogólnie zapanował jako taki spokój.
-O co wy się tak kłócicie? – spytał Chejron.
-O przywództwo – odezwał się jakiś dryblas. –Od kiedy Chris zaginął nie możemy ustalić kto będzie rządził domkiem.
Chciałam się spytać Chejrona, kto to był Chris, ale on już zaczął, łagodzić spór.
-Spokojnie, możecie chwilę poczekać. Najpierw ustalmy fakty. Dzieci Hermesa, ręka w górę.
¼ herosów podniosła ręce. I sprawa rozwiązana.
-Zapraszam was na zewnątrz. A ty dziecko – zwrócił się do mnie – rozgość się – z tymi słowy opuścił domek razem z dzieciakami Hermesa, zostawiając mnie samą. No dobra nie samą, bo patrzyło na mnie „kilkoro” półbogów.
Ktoś się odezwał.
-Hermes, czy nieokreślona?
Przekrzywiłam głowę.
-Słucham?
Kilka osób przewróciło oczami, a inni zaczęli mówić jednocześnie. Już czułam się jak w domu.
-Hej, hej, hej – odezwałam się usiłując mówić głośno, ale nie krzyczeć. – Może… ty – wskazałam na jakąś dziewczynę. – Mogłabyś w imieniu wszystkich, wyjaśnić mi o co chodzi?
Dziewczyna uśmiechnęła się.
-To jest domek jedenasty. Trafiają tu dzieci Hermesa, a w związku z tym, że Hermes jest bogiem podróżników, przez jakiś czas mieszkają tu również inni herosi, zanim ich olimpijski rodzic ich nie uzna – zaczynałam kojarzyć fakty, mówiła bardzo jasno.
-Czyli, że ja będę tu mieszkać?
-A wiesz, kto jest twoim boskim rodzicem? – zapytała.
-Na pewno mój ojciec jest śmiertelnikiem, ale imienia mojej prawdziwej matki nie chciał mi zdradzić.
-Więc będziesz. No to teraz krótki kurs imienny – z tymi słowy zaczęła wyliczać imiona wszystkich mieszkańców domku, wskazując na nich po kolei. Część z nich się do mnie uśmiechnęła lub pomachała, ale dużo w ogóle się mną nie zainteresowało. Kilka imion zapamiętałam – Jacob, Cornelia, Gabrielle, Rick… Najwyraźniej byłam jedyną Polką w tym towarzystwie.
-Ze względów kulturalnych nie wymienię imion osób nieobecnych tu w tej chwili – na twarzy dziewczyny zagościł grymas.
-Nie powiedziałaś swojego imienia – zauważyłam.
-A, no tak. Jestem Rosalie. A ty?
-Karolina…
Po tym słowie znowu zapanował harmider. Czy oni nigdy nie słyszeli polskich imion?
-Karolina?
-Skąd jesteś?
-Jest takie imię?
-Co to za nazwa?
-Chłopak czy dziewczyna? –ktokolwiek o to zapytał, właśnie narobił sobie u mnie punktów ujemnych.
-Karolina… tak, jest takie imię – zastanowiłam się czy wytłumaczyć im całą historię imienia i jego znaczenie, czy tylko przelotnie coś napomknąć. – Polskie imię, pochodzi z języka starogermańskiego od słowa carl…
-Skąd to wiesz? – przerwał mi jeden chłopak, chyba Louis.
-No.. internet, słownik języka polskiego, księga imion… – wzruszyłam ramionami. – Jest dużo źródeł.
Niektórzy wybałuszyli na mnie oczy, inni patrzyli na siebie. Super. Teraz będę rewolucją na obozie. Ja chcę tu kogoś z Polski! Żądam zmiany w obozowiczach! Jeden, jedyny Polak, czy proszę o tak wiele? Najwyraźniej tak.
-Aa… – Rosalie spojrzała na mnie znacząco. – Mogłaś w domu korzystać z internetu?
Przytaknęłam.
-A wy nie?
Wszyscy zgodnie pokręcili głowami.
-Czemu?
-No bo… internet dla herosa jest… trochę niebezpieczny – odpowiedział Rick.
-Jak to?
-Załóżmy – zaczął… Fred? Chyba Fred – że wpiszesz w dowolnej wyszukiwarce internetowej hasło „Zeus”. Wierz mi, wyskoczenie boga z monitora, prosto na twarz nie jest przyjemne.
-Eee… – zdziwiłam się. – Boga?
-Noo… boga… Zeusa… czy nie to mówiłem? – wydawał się zdziwiony moją reakcją.
-Ej, Jake, ona się jeszcze nie przyzwyczaiła – no tak, to akurat był Jake, a teraz mówił Fred. Litości! Ja chcę mniej znajomych z trudnymi imionami, to jest moje marzenie! I ma się spełnić zaraz!
Niestety, właśnie w tej chwili do domku weszli kolejni mieszkańcy domku. Rosalie od razu zaczęła wyliczać ich imiona, ale jedna dziewczyna uciszyła ją gestem ręki. Wszystkie spojrzenia skierowały się na nią.
-Chejron zadecydował – uśmiechnęła się złośliwie – że od dziś, do najbliższego uznania jakiegokolwiek dziecka Hermesa, to ja jestem grupową domku.
-A potem? – wyrwała się jakaś dziewczyna.
-Potem – skrzywiła się. – Potem ten najnowszy potomek naszego taty nim zostanie – wyrzuciła.
Niektórzy się uśmiechali, inni wręcz przeciwnie, a reszta wyglądała tak obojętnie, jakby nie obchodziło ich całe życie. Usłyszałam szept Rosalie
-Evelyn jest największym zakapiorem w tym domku, a jeśli nie liczyć dzieciaków Aresa, to na całym obozie.
Patrzyłam to na Evelyn, to na Rosalie, to na całą resztę domku. Te relacje wydawały się być tak poplątane, że nikt nie potrafiłby ich rozplątać.
-A ty – nowa grupowa zwróciła się do mnie władczym tonem. – Możesz sobie wybrać gdzie chcesz spać. Tu, tu, tu lub tu – pokazała 4 różne miejsca na podłodze, gdzie ledwo zmieściłby się maleńki śpiwór.
-Chyba żartujesz.
-Czy wyglądam na osobę z poczuciem humoru?
Miała rację. Nie wyglądała na taką.
W tamtej chwili wszyscy odsunęli się o jeden krok dalej od Evelyn. Niektórzy żartownisie (wyczytałam ich charakter z twarzy) przyklękali z głupawym uśmieszkiem, a kilka innych osób odetchnęło. Ja nie za bardzo rozumiałam o co chodzi, dopóki nie spostrzegłam czerwonego miecza, błyszczącego nad jej głową. Ona sama spojrzała w górę i uśmiechnęła się złośliwie.
-Jeden świadek – zarządziła. – Ty – spojrzała na mnie.
-Ale…
-Idziesz ze mną – z tymi słowy wyszła z domku, a ja popatrzyłam na resztę herosów. Bezradnie ruszyłam za grupową.
Szła w niewiarygodnie szybkim tempie. Symbol nad jej głową już przygasał, ale mimo to większość obozowiczów oglądało się za nami.
-Dokąd tak biegniesz? – spytałam.
-Do Wielkiego Domu – nawet nie odwróciła się za siebie. Zdecydowanie parła do przodu, a ludzie po prostu omijali ją, jakby była tak ważną osobą, że nie można jej było dotknąć.
Kiedy dotarłyśmy do budynku, weranda był pusta. Obeszłyśmy cały dom i nic. Evelyn zapukała do drzwi i stanęła. Czekałyśmy.
W pewnym momencie poczułam, że coś dotyka mojej łydki. Odruchowo, nawet nie spoglądając w dół, wykonałam ruch głaskający. Usłyszałam lekki, szybki oddech, a zaraz potem głośne BUM. Przy moich nogach leżała Saba machając ogonem. Schyliłam się i lekko ją popieściłam. Evelyn spojrzała na mnie z niesmakiem.
-Co to jest?
-Mój pies – odparłam tonem jakim objaśnia się oczywiste rzeczy dwuletnim dzieciom.
-Błe – skomentowała.
W drzwiach pojawił się Chejron, w swojej pełnej końskiej postaci.
-Co się stało? – uśmiechnął się. Evelyn również, ale nie był to przyjazny uśmiech – raczej szyderczy.
-Nie jestem dzieckiem Hermesa – wyparowała.
-To niemożliwe – odparł centaur. – Przecież dwa miesiące temu twój ojciec cię uznał.
-Ale dzisiaj również mnie ktoś uznał.
Chejron popatrzył na nią baranim wzrokiem.
-Jak to?
-Mam świadków – dziewczyna wskazała na mnie.
-Naprawdę? – centaur spojrzał na mnie. – Co ty na to powiesz?
-Noo… – trochę nie wiedziałam jak zacząć. – Trochę dyskutowałyśmy…
-Z przywódcą domku się nie dyskutuje, co najwyżej przedstawia swoje opinie – upomniał mnie.
-Dobrze, więc – przedstawiałam Evelyn swoje opinie na temat spania na podłodze, kiedy nad jej głową rozbłysnął czerwony miecz.
Chejron rozdziawił usta, a dziewczyna spojrzała na niego wyzywająco.
-I co? Mam niezależnego świadka.
-Ale tylko jednego? – spytał centaur z nadzieją w głosie.
-Nie, cały domek to widział – triumfowała.
Chejron spojrzał na mnie z niemym błaganiem w oczach. Pokręciłam głową.
-Wszyscy to widzieli.
Westchnął.
-No to trudno. Ale jak wyjaśnisz to, że uznała cię dwójka bogów?
Evelyn zaniemówiła.
-Noo… ten… no, przecież…
-Super. Jak coś wymyślisz, to daj znać.
-Chwileczkę – uśmiechnęła się. – Mogłabym pojechać na Olimp i wyjaśnić całe nieporozumienie.
Parsknęłam śmiechem.
-Chcesz jechać do Grecji? – zapytałam.
-Nie wiesz gdzie jest Empire State Building, błyskotko? – uśmiechnęła się szyderczo.
W mojej głowie przeleciał obraz dzieciństwa, w żyłach zagotowała się krew. Odruchowo sięgnęłam do bransoletki.
-Nikt… nie… będzie… nazywał… mnie… BŁYSKOTKĄ! – ostatnie słowo wrzasnęłam na całe gardło.
Evelyn zaśmiała się pod nosem, rozbawiona moją reakcją.
Prawda jest taka, że przezwiska „Błyskotka” używał ktoś przed nią. Kiedy byłam mała (pamiętacie to jeszcze, nie?), był na wsi taki jeden chłopak, Machabeusz. Zaimponował mi – wyglądem, kulturalnym zachowaniem, charakterem, poczuciem humoru, nietypowym imieniem… no, ogólnie go pokochałam, na tyle ile można pokochać kogokolwiek mając 7 lat. W każdym razie byliśmy „razem”. Chodziliśmy na wspólne spacery z rodzicami, jedliśmy razem lody, odwiedzaliśmy się w domach. Ale… pewnego dnia (Uwaga! Użyte za chwilę wyrażenie było potocznie używane w naszych rozmowach) Machbi się zmienił. Przyszedł do mnie, ale dziwnie się zachowywał. Już wtedy nauczyłam się to rozpoznawać – był… pijany. Tak, mój siedmioletni ukochany nadużył sobie alkoholu. Zaczął nazywać mnie właśnie Błyskotką, no i… no, to trochę traumatyczne przeżycie, ale w każdym razie ktoś po nim przez przypadek użył tego przezwiska… Może kojarzycie? Taki jeden z gimnazjum, poznałam go w czwartej klasie… tak, tak, to o nim chodziły pogłoski, że pogryziony trafił do szpitala. Ale tak naprawdę, ja go nie pogryzłam, ja mu tylko przywaliłam w twarz, ręce i hm… czułe miejsce. No i tak skończył w szpitalu.
Kiedy Evelyn nazwała mnie Błyskotką, zapewne przypadkowo, od razu chciałam ja zabić, na miejscu, tak jak stała. Jednak kiedy otworzyłam usta, żeby uruchomić pierwszą lepszą zawieszkę, Chejron musiał coś zauważyć, bo powiedział.
-Karolina? Co jest?
Odwróciłam się w jego stronę. Zamknęłam oczy i wykonałam kilka głębokich oddechów.
Zwróciłam się na pięcie w stronę doliny. Przeskoczyłam przez barierkę i popędziłam w stronę lasu. Rośliny zawsze działały na mnie uspokajająco. Nie było prawie żadnego drzewa, na które nie potrafiłabym wejść. Za mną słyszałam rytmiczne odbicia miękkich łap od ziemi, kiedy Saba biegła za mną.
Kiedy stanęłam na granicy lasu, od razu poczułam się jak w domu. Zapach żywicy, liści, kory… to wszystko działało na mnie jak narkotyki. Wbiegłam trochę w głąb drzew i stanęłam przed jednym z nich. Było idealne. Miało rozłożyste konary, grube gałęzie i ogromną ilość liści. Prędko wdrapałam się na nie i wygodnie ułożyłam. Oddychałam głęboko wdychając jak najwięcej natury. W końcu przypomniałam sobie po co tu przyszłam i zaczęłam cicho płakać.
W oddali usłyszałam dźwięk… rogu? Konchy? Nie wiedziałam, ale nie poruszyłam się. Ten dźwięk miał zapewne gromadzić obozowiczów z jakiegoś ważnego powodu, ale miałam to gdzieś.
Na dole rozległ się odgłos drapania czymś o pień. Spojrzałam pod siebie. Saba zdzierała korę pazurami i patrzyła na mnie błagalnie.
W tej chwili wszystko poszło nie tak. W głębi lasu usłyszałam warknięcie, co skojarzyło mi się z moim nauczycielem wu-efu. Saba nagle znalazła się na moich kolanach. Jęknęłam cicho.
-Saba? – spytałam szeptem. – Ile ty zjadłaś jak cię nie pilnowałam?
Psy zazwyczaj się nie uśmiechają, ale ona chyba próbowała. Delikatnie drżała, ale nie zmieniło to jej postawy dzielnego obrońcy.
Kiedy pod drzewem pojawił się potwór, przeraziłam się. Miał zieloną skórę, czerwone oczy i wyglądałby jak człowiek, gdyby nie miał osiemnastu rąk, przez które wyglądał jak zmutowana ośmiornica. Saba skoczyła na jego głowę i zabiła jednym ugryzieniem w kark. Z gęstwiny drzew wynurzyli się kolejni wrogowie. Mój pies dzielnie z nimi walczył, ale nie mógł ciągnąć tego w nieskończoność. Słońce już zachodziło, a w ciemności Saba nie miała żadnych szans. Chwyciłam zawieszkę miecza i mruknęłam: „Weapon” (swoją drogą to nietypowe – „broń” po angielsku, a moje pochodzenia jest wyraźnie greckie, więc chyba bransoletka powinna reagować na grekę) i już po chwili trzymałam ponad metrowy, grecki miecz. Nigdy w życiu nie posługiwałam się bronią, nie licząc tego dzisiejszego popisu na łuku, więc nie miałam żadnych szans, ale gdybym próbowała strzelać, mogłabym trafić w Sabę.
Zeskoczyłam z drzewa. Cięłam w pierwszego potwora, a on rozsypał się w pył. Hm… ciekawe. Zaatakowałam resztę gromady uważając, żeby nie trafić w mojego psa. Po dwóch minutach między drzewami widoczny był już tylko pył z potworów. Saba otarła się o moje nogi i pobiegła w stronę obozowiska. Bałam się zostać w tym lesie sama więc ruszyłam za nią.
Psina wyglądała trochę śmiesznie – ruda sierść przemieszana ze złotym pyłem, odrobinę podobnym do mąki. Teraz na terenie obozu jakby trochę urosła, a wokół niej roztaczała się delikatna, ruda poświata. Wyglądała dojrzale, jak prawdziwy psi wojownik.
Kiedy dotarłyśmy do domków, nie zastałyśmy tam nikogo. Saba nieco powęszyła, po czym wyprostowała się i pognała w stronę jadalni. Ja oczywiście pobiegłam za nią.
Na miejscu byli wszyscy obozowicze i personel obozu. Bałam się wejść do tego „pomieszczenia”, żeby nie zostać ukarana, ale cicho przemknęłam się do stolika, gdzie siedzieli wszyscy z domku Hermesa. Nikt nie zauważył mojej krótkiej nieobecności, bo wszyscy byli pochłonięci jedzeniem bądź rozmową. Kiedy każdy skończył swój posiłek, cały obóz powstał ze swoich miejsc i grupami utworzonymi z mieszkańców poszczególnych domków, udał się na spoczynek. Tylko nasz domek był nieogarnięty. Zorientowałam się, że Evelyn dołączyła do jakiejś bandy wrednych wyrostków, tak chorobliwie do niej podobnych, że kiedy pomyślałam o ich charakterze, to delikatnie mnie zamurowało. Czyli domek pozostał bez przewodniczącego.
Kiedy nasza ekipa dobiegła do jedenastki, zaczął się wyścig. Każdy łapał swoje przybory toaletowe i pędził do łazienki. Przed nią ustawiała się już kolejka, która wiła się jak wąż i w każdej chwili mogła wystąpić z domku. Postanowiłam obejść odrobinę tradycyjne zachowania.
Dyskretnie, uzbrojona w ręcznik, żel do mycia i szczotkę do włosów wymknęłam się z domku. Rozejrzałam się dookoła, a kiedy nie zauważyłam nikogo, zaczęłam biec w kierunku jeziora. Na brzegu zostawiłam swoje rzeczy i wskoczyłam do wody.
Uczucie było niezwykłe. Wokół mnie wirowały ciepłe prądy wody, a moje włosy rozpływały się tworząc coś w rodzaju zasłony. Kiedy wynurzyłam głowę, od razu tego pożałowałam. Na brzegu stał Chejron, który patrzył na mnie karcąco i machał niespokojnie ogonem.
-Dlaczego tu jesteś? – spytał.
-Nie chciałam czekać, aż zwolni się miejsce w naszej łazience – odparłam.
-Domek Hermesa ma specjalnie opóźniony czas gaszenia światła, żeby wszyscy zdążyli załatwić co trzeba. Jeśli nie chciałaś czekać, mogłaś skorzystać z natrysku w toalecie damskiej – wskazał na mały kamienny budynek.
-Eee… nie, dziękuję, chyba wolę zostać tutaj – uśmiechnęłam się przepraszająco.
-Czy ty nie rozumiesz, że obowiązują tu pewne zasady, których nie wolno ignorować? – spojrzał na mnie dobitnie.
-No tak, rozumiem, ale pan też musi zrozumieć jedną rzecz – chciałam mu objaśnić, jak działa umysł nastolatka, ale mi przerwał.
-Ja, nic nie muszę – rzekł – wiem więcej niż ci się wydaje. Ale widzę, że z nauczeniem cię pewnych norm zachowania może być problem.
Zaczęłam szybciej oddychać, co było dość niebezpieczne, zważywszy na to, że cały czas byłam w wodzie i powoli zaczynałam zapominać jak się pływa. Facet zaczynał mnie denerwować.
-A tak poza tym – ciągnął – to dlaczego zignorowałaś moje wcześniejsze pytanie? Dlaczego uciekłaś bez żadnej elity do lasu? Tam może być niebezpiecznie.
-Miałam obrońcę. A w kraju mamy wolność słowa i nie muszę odpowiadać na pytania, które mnie krępują, poza tym jako jedenastolatkę, obowiązują mnie również normy praw dziecka… – zaczynałam się rozkręcać.
-DOŚĆ! – przerwał mi. – Jeśli są tu jakieś prawa które cię obowiązują, to są to zasady ustalone przeze mnie i przez Pana D.! Nie będziesz mi tu wyskakiwać z prawami dziecka!
Cofnęłam się przerażona. Jeśli jest coś, czego nie lubię bardziej od niekulturalnego zachowania ludzi, to jest to krzyczenie na bezbronne dzieci. Tak bezbronne, bo bransoletkę zostawiłam w domku.
Jednak cofnięcie się było błędem. Za mną dno gwałtownie opadało, w związku z czym wpadłam w dół i zakrztusiłam się wodą. Rozpaczliwie próbowałam się wydostać na powierzchnię, ale po raz pierwszy od bardzo dawna czułam, że woda nie jest moim przyjacielem. Kiedy opadałam na dno, widziałam tylko ciemność…
Mam nadzieję, że się podobało
Artemitena
Pierwsza! Zakończenie było świetne, kiedy CD? Już nie lubię Evelyn. Uważam tylko, że powinna dłużej walczyć z tymi potworami.
CD zostało napisane, muszę tylko sprawdzić interpunkcję i błędy językowe i wysyłam 😀
Podoba mi sie !! Really!!! 😀 I muszę Ci powiedzieć ze nie plulam!! Na błędy nie patrzę, to fucha innych.
PS: dzięki za dedykacje! Ja mam zacięcie artystyczne i nie pisze ale obiecuje Ci ,ze dedykacje jest zarezerwowana dla ciebie.
Ja jak zwykle uważam, że świetne zakończenie fajne , co tu jeszcze powiedziec … no nie wiem , ogólnie ja wole mówić niż pisać .Wieę podsumowując , pisz jak najszybciej CD :PPPPP
CD wysłane 😉
Super opko ;). Pisz tak dalej, Artemiteno :D.
Pozdrawiam
Chione
Super 😉 Czekam na CDN 😀
Evelyn być the best 😀 A wredny Chejron?Tak, tak, TAK! A teraz lecę czytać CD 😀
Świetne,boskie, super i rewelacyjne.