Ta część jest początkiem prawdziwej akcji, głównego wątku tego opowiadania. I tu wszystko się zmienia. Bo w tej części pałeczkę całkowicie przejmuje moja chora wyobraźnia, która postanowiła, wymyślić coś nowego, w stu procentach wyimaginowanego. Za sprawą chorej wyobraźni, powstaną nowi bohaterowie, nowe zwierzęta, nowe miejsca, nowe krajobrazy, nowa przyroda, nowe zasady, nowe prawa fizyki, nowe kultury, nowa mowa, nowa magia, nowi bogowie, nowe mity i nowi herosi, które są wytworem mojej chorej wyobraźni. I z góry przepraszam za ortografię, bo wiem że mimo moich starań znajdziecie mnóstwo błędów.
tydzień później
– Max wstawaj.
– Jeszcze minutkę…
– Max!
– No dobra, dobra wstaję!- Zaciągnęłam kołdrę z głowy i zrobiłam urażoną minę. Dało to zamierzony efekt, wszyscy myśleli, że dobrze spałam. Błąd. Bo są sny. Odrzuciłam obrazy kłębiące się w mojej głowie. Były zbyt straszne. Zbyt realistyczne. A to co zobaczyłam nie mogło być prawdą. Tyle, że zwykle nią jest. Dobra weź się w garść! No a teraz … . Szybko ubrałam się posłałam srebrne łózko i wybiegłam z domku. Stanęłam przed drzwiami jedenastki.
– Hej Luke. Jest Jas?- zapytałam się grupowego
– Hej. jak zwykle na górze – uśmiechną się do mnie- chcesz coś z miasta? Właśnie zamierzałem odnowić zapasy.
– To co zwykle.- Rzuciłam mu drachmę i parę dolarów. Wbiegłam na schody prowadzące na drugie piętro. Nie dałam rady znieść widoku Luka. Powróciła wizja on z paskudna szrama na policzku i ze złotymi oczami, atakujący jakiegoś czarnowłosego chłopca dziwnym sierpem. Strrrasszne. No dosyć rozmyślań czas obudzić Jasmin. Weszłam do pokoju uznanych bez domku. Było tu mało osób: pięć dzieciaków od Hekate, dwójka od Janusa bliźniaki od Iris i trójka od Nike. Pokój był poprzedzielany kotarami tak żeby rozdzielić dzieci od innych bogów. Podeszłam do łóżka Jasmin. Zaciągnęłam jej kołdrę. Nic. Nawet się nie poruszyła. Dalej chrapała po swojemu, indywidualistka jedna! Zupełnie jakby uśpił ją morfeusz. Całkowity brak reakcji. Gdy szturchanie i trząchanie też nie przyniosło skutków, ( tak jak co rano) nadszedł czas na plan B, oblałam ja wodą z wazonu. Zero reakcji. No a więc czas na plan C. Wtedy zawsze się budzi (i zawsze ma siniaki). Wyjęłam prześcieradło spod materaca i pociągnęłam. Moja przyjaciółka spadła na ziemię z głuchym łoskotem. Ha! wstała, fakt że bo bliskim kontakcie z podłogą, ale już nie śpi.
– Witaj wśród żywych! Jak się spało?- Jas wyciągnęła się i ziewnęła.
– Dobrze, nie licząc lądowania.-Uśmiechnęła się szeroko.
Zgarnęła ciuchy i poszła się ubrać. Ja w tym czasie pościeliłam jej łóżko. Dzień jak co dzień. Lubiłam to uczucie deja vu. Nic nowego, wręcz nuda i mimo że mam ADHD, lubię jak wszystko jest nudne i powolne, takie zwyczajne. No bo ciągle wyzwania, potwory, wyzwania, trudności, potwory …. Po jakimś czasie zaczynasz już tym wszystkim rzygać. Tak ten obóz to był dobry pomysł. Jakiś odpoczynek raz na 7 lat jest przydatny. Na a teraz niedługo się skończy. Czułam to. To pewnie ze względu na mojego tatę. Jest panem wyroczni itd. A do tego dzisiaj miałam wizje Hekate. Zwykle później się zjawia z jakąś misją, darem, wyzwaniem, lub czymś tam jeszcze. To taka zapowiedź wizyty. Zawsze coś. Takie jedno uśmiechnięte zdjęcie.
Ale co jak co. Najpewniej czas już się pakować. Wszytko co dobre, kończy się zbyt szybko. To nie fair. Ale przecież życie jest nie fair. Nic nigdy nie trwa wiecznie, a ja miałam w tym chyba najlepsze doświadczenie. Jasmin wbiegła do pokoju i usiadła obok mnie.
– No to co powiesz na śniadanie?
– W drogę!- Uśmiechnęłam się i razem pobiegłyśmy na plac. Parę minut później zabrzmiał dźwięk konchy.
Jak co dzień przy stoliku apolla wszystkim dopisywał dobry humor. Większość już rozmyślała nad repertuarem na wieczór.
– Dobra dziś środa, 6 czerwca, po śniadaniu zwykły plan zajęć … o jednak mała zmiana zamiast kajaków, greka.- Lee jako grupowy wygłaszał nam taka mowę codziennie.
– Teraz szermierka.- Przypomniał.
Jak co dzień. Uwielbiałam to. Zero zaskoczeń. Małe niewinne zmiany, nic więcej. Zjadłam wszystko zanim nasz stolik podszedł do trójnogu, więc musiałam dobrać coś na ofiarę. Złożyłam ją dla Hekate.
Stałam przy sośnie Thalii. Patrzyłam na obóz. Nie wiem dlaczego ale coś mi mówiło, że nie zobaczę go szybko.
Schodziłam w dół wzgórza. Popatrzyłam na arenę. Przydałoby się przyspieszyć zajęcia już się zaczęły. Przyjrzałam się. Luke był dziś instruktorem. Uczył pchnięć i uników. Same podstawy. Mogę się trochę spóźnić. Mimowolnie zaczęłam sobie nucić “Sto lat“. Ja mam dziś urodziny! No przecież! A więc dziś zjawią się tu bogowie. Nic nowego. Spojrzałam w górę. Było około 12. Przyjadą o szóstej sześć. Dokładnie, wtedy gdy się urodziłam.
-No nieźle. Coraz lepiej ci idzie.- Podałam dłoń dla leżącego Luka.
– Jak ty to robisz?-spytał zaintrygowany- za każdym razem tak kończę!
Uśmiechnęłam się. Co miałam mu powiedzieć, kwestia praktyki?
– Masz źle wyważony miecz. Jest odrobinę zbyt krótki dla ciebie, a rękojeść ślizga ci się w ręce i jest za lekka.- wzruszyłam ramionami
– Rzeczywiście, prawda – zmarszczył czoło – skąd to wiesz?
– Widzę.
-Dobra teraz poćwicz z Jas, a ja zajmę się innymi.
Pchnięcie, odparowanie, unik, ciecie. Przemieszczałyśmy się z Jasmin po całej arenie. Tylko ona jak na razie umiała stawić mi czoła. Uniknęłam ciecia skoczyłam, kopnęłam manekin. Moja przyjaciółka przeskoczyła go, odbiła się od murku, zrobiła salto i wylądowała za moimi plecami. Momentalnie obróciłam się i odparowałam cios. Walka trwała od dwudziestu minut. Trochę się już zmęczyłam. Trochę. Ona z reszta też. Ale dalej, jak tornado demolowałyśmy arenę mając ubaw. To była taka nasza ulubiona gra. Walka na miecze, a nie jakieś scrabble. Podbiegłam do tyłu wbiegłam na murek i skoczyłam na Jas raniąc jej lewa rękę, dokładnie wzdłuż linii życia. Wylądowałam. Poczułam ból i krew na lerek ręce. Była skaleczona identycznie jak Jasmin. Odwróciłam się na jej mieczu było trochę krwi.
– Nieźle. Jesteś coraz lepsza.- pochwaliłam ją
– Ty też- uśmiechnęła się.
Odruchowo podeszłyśmy do siebie żeby przybić piątkę. Miecze miałyśmy w prawych rękach. Automatycznie dotknęłam swoją raną rany Jasmin. Ale nie poczułam bólu, który powinien się natychmiast pojawić. Czas nagle zwolnił.
Otoczyła nas różnokolorowa mgła. Nasze ręce oplótł czarny sznur. Sznur Hekate. Poczułam jak moja krew wpływa w ranę Jasmin, a jej w moją. Jak moje DNA przenika do jej ciała. Krew dotarła już do serca, które rozżarzyło się. Mgła ciaśniej owinęła mnie i moja przyjaciółkę. Poczułam przyjemne ciepło. Zamknęłam oczy. Jasmin jakby nieświadomie naśladowała moje ruchy. Ciepło ustępowało pomału z mojego ciała. Otworzyłam oczy.
Nigdy, przenigdy nie zapomnę tego co teraz się wydarzyło. Było to chyba najdziwniejsze co się w życiu wydarzyło. Konkretnie: byłyśmy z Jasmin identyczne. Tak mówię identyczne, nasze cechy wyglądu się zmieszały. Obie byłyśmy chude i wysokie miałyśmy lekko elfie uszy Jasmin, jak przedtem ale teraz ona miała moje oczy, ja jej brwi … cały taki misz masz. Mogłyśmy teraz spokojnie być uznawane za jedne z najpiękniejszych bliźniaczek od afrodyty lub za piękne diadry. Różniła nas teraz tylko jedna rzecz. Kolor włosów. Ja miałam swoje niewiarygodnie żółte, a ona oszałamiająco czarne. Patrzyłyśmy sobie w oczy parę sekund. W sumie to rozmawiałyśmy .
–niewiarygodne
– to jakiś rodzaj zapomnianej magii?
.-Wow jesteśmy identyczne!
– nieziemsko – Potwierdziłam.
-Dobra ktoś mi tu powie co tu się właściwie dzieje?- Chejron przygalopował budząc nas z transu- dlaczego nie ćwiczycie? Luke… – dopiero wtedy nas zauważył – … o bogowie!
Odsunęłyśmy od siebie ręce. Nasza linia życia była teraz trochę inna. Przyjrzałam się, i zobaczyłam, że wzdłuż niej biegnie zapisany greką wyraz jedność. Nie mogłam się nadziwić, to musi być sen, ale moje sny i tak są prawdą. Z resztą Jasmin też. A ona też śniła, a niemożliwe było żebyśmy śniły to samo i to jeszcze razem. Było to tak niesamowite … Nie umiem się wysłowić, a to dziwne.
Na arenę weszły cztery osoby, każda inna , każda emanowała innego rodzaju mocą.
Szczęśliwa kobieta w czarnych rurkach i tunice, z długimi czarnymi włosami opadającymi na ramiona, miała czarne oczy, wokół jej przegubu owinięta była bransoletka z czarnego sznurka, a w uszach miała czarne kolczyki przypominające kształtem małe węże. Hekate. Za nią złotowłosy nastolatek z piwnymi oczami ubrany w złotą koszulkę, białą kurtkę i jasne sprane dżinsy, miał przewieszony przez ramię kołczan pełen złotych strzał. W ręce trzymał pilot do samochodu i lirę, a na jego ramieniu siedziała mysz. Apollo. Ramię w ramię z nim szła dziewczyna w jego wieku. Miała rude włosy i była ubrana w srebrną koszulkę i luźne granatowe dżinsy, szła bez butów, w ręku miała srebrny luk a w uszach srebrne kolczyki w kształcie księżyca głaskała srebrnego jelenia idącego tuż tuz obok niej. Była na tyle podobna do chłopaka, że mogli być bliźniętami. Artemida. Na końcu tego orszaku szedł mężczyzna w średnim wieku. Ubrany w kosztowny ciemno szary garnitur i jasnoniebieski krawat, który był przypięty złotą spinka w kształcie pioruna. Na przedramieniu siedział orzeł, a na przegubie było można zauważyć spiżowy zegarek, z wymalowana na tarczy głową meduzy. Przy każdym jego kroku sypały się iskry. Zeus.
-Cześć córuś! Bardzo się stęskniłaś?-zapytał na mój widok Apollo – ale się zmieniłaś!
-Hej tato, witajcie babciu prababciu i prapradziadku! Przyjemnie spędziliście ostatnie parę miesięcy?
-Owszem. Przyjemnie.- Odpowiedział pan niebios
– Cześć Maxim, cześć córeczko, naprawdę jestem pod wrażeniem bardzo szybko dorównujesz mojej wnuczce i tak trzymać!- Hekate pochwaliła Jasmin.
Moja przyjaciółka zarumieniła się. Wiedziałam co czuje, po raz pierwszy widziała mamę a co dopiero usłyszenie pochwały! To był chyba jej najszczęśliwszy dzień w życiu.
-co was tu tak wcześnie sprowadza?
– mieliśmy przyjechać o zwykłej porze, moje łowczynie nawet upiekły tort, wiesz jak Zoe cię lubi, jesteś jedną z nielicznych, może nawet jedyną heroską, którą darzy sympatią, a właśnie z racji tego, że nie zdążyły na teraz łowczynie przybędą na ognisko. A my jesteśmy wcześniej z powodu zbyt spieszącej się Hekate. – bogini łowów rzuciła spojrzenie ku mamie Jas.
-to nie moja wina! Już ci to tłumaczyłam! Ja tylko wspomogłam proces. Tłumaczyłam ci, że dzięki mnie dokonała się pełna przemiana i była o wiele bezpieczniejsza! To by się i tak wydarzyło, mówiłam ci to nie jeden raz!
– Tak tak, legendy pradawnych plemion, ble ble ble. Pamiętam ale nie rozumiem.
– później ci to wytłumaczę mała siostrzyczko – Artemida posłała mordercze spojrzenie na brata
– Nie mów do mnie …
– Dzieci uspokójcie się! A więc Hekate na czym stanęłaś?
– Na przemianie. A więc Maxim, Jasmin jesteście teraz siostrami krwi. Będziecie dzielić wszystko, moce, błogosławieństwa, myśli … .Ja jak to już tłumaczyłam Artemidzie, tylko wspomogłam ten proces.
-Jeśli chcesz udzielam ci pozwolenia na opuszczenie obozu wraz z Jasmin. Zrozumiesz o co mi chodzi – rzucił nagle mój tata
– a teraz idziemy, spotkamy się oficjalnie na plaży o tej co zwykle. I pamiętajcie nas tu nie było – Zeus pstrykną. Dopiero wtedy zauważyłam, że czas stoi wokół nas, w sumie nie dziwie się, przecież bogowie byli tu tylko formalnie, żeby wszystko wyjaśnić. Na urodziny przyjadą wieczorem. Zrobiło mi się ciepło na myśl że łowczynie przyjadą na ognisko. Ale będzie ubaw!
-tylko pamiętaj nic nie mów o łowczyniach!
-rzuciłam do Jasmin
-ha chętnie zobaczę ich miny!
-Dobranoc.
-Dobranoc. Miłych snów.- odpowiedziała Jasmin.
weszłam do domku o padłam na łóżko. Światło było już zgaszone. Wspominałam, dzisiejszy dzień. Przemianę. Urodzinowa wizytę bogów. Od każdego dostałam prezent. Po magicznej broni i jakaś biżuterię. Od Zeusa oczywiście kołczan elektrycznych strzał i kolczyki w kształcie piorunów. Od Hekate coś na wzór hełmu mroku i bransoletę ze sznurka.Od Artemidy Srebrne strzały i srebrną opaskę. Od taty dźwiękowe strzały, nowego laptopa i odtwarzacz mp3 zmieniający się w naszyjnik. Nawet Dionizos się dołączył dając mi samonamierzalne strzały i kolczyki z winorośli. Ognisko było takie jak nigdy dotąd. W trakcie przerwy pomiędzy piosenkami, lasu wybiegły łowczynie niosąc tort wzięły mnie na ręce i obniosły wokół ogniska śpiewając “sto lat”. Najgłośniej śpiewała Zoe. Później tort. Był olbrzymi, wielkości ślubnego tortu, cały pokryty srebrnym lukrem. Miał czarne świeczki złote ozdoby i niebieski krem w środku. Pycha. Najadł się cały obóz. Od każdej łowczyni coś dostałam. Ale i tak najlepszy był prezent to była ich obecność. A miny obozowiczów? Bezcenne. Uśmiechnęłam się w duchu. Przez okno sączyło się łagodne księżycowe światło. Dla mnie rozświetlało ono cały pokój, tak jak lampa. Podniosłam lewą rękę żeby się jej lepiej przyjrzeć. Wokół linii życia biegły grecki wyraz, odwróciłam ją. Teraz zauważyłam, że na jej wierzchu jest coś jakby malunek. Zamoczyłam palce wodą ze szklanki stojącej przy łóżku i potarłam. Nic zero najmniejszej reakcji. Więc to tatuaż. Był dziwny. Znajomy i zrozumiały i jednocześnie miałam pewność że nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam i wydawał mi się dziwny. Wyglądał trochę jak jin jang, ale jednocześnie zupełnie inaczej. Podobnie jak chiński symbol równowagi dzieli kolona dwie części, to symbol dzielił w pogodny sposób elipsę. W sumie nie dzielił tylko ja wyznaczał, nie łącząc się ze sobą. Coś jak połówki serca ułożone w podobny sposób co jin jang i były to same kontury. Dokładnie dwie kreski i dwie kropki. O dziwo wiedziałam co to coś oznacza. To była jedność. W języku plemion Ris. Tylko skąd ja to wiedziałam? No i co to za plemiona? No na razie trzeba iść spać. Zamknęłam oczy. Zasnęłam. Teraz tego żałuję bo to co mi się przyśniło było godne miana najgorszego koszmaru świata.
P.S.
wszelkie skargi i zażalenia proszę kierować do mojej chorej wyobraźni .
Pierwsza!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Bardzo fajne opko Hipokampo :). Życzę powodzenia w dalszym pisaniu :D.
Pozdrawiam
Chione
:]
„Wszelkie skargi i zażalenia proszę kierować do mojej chorej wyobraźni”? OK. A do kogo pochwały? Bo ich mam sporo:
1.Opowiadanie jest oryginalne, co jest jednym z jego największych plusów.
2.Bardzo się cieszę, że wplotłaś Łowczynie, bo to jedne z moich ulubionych bohaterek książki i bardzo żałuję, że pan Riordan tak mało o nich opowiedział.
3.Przemiana głównej bohaterki otwiera w opowiadaniu nowe horyzonty i wprost nie mogę się doczekać tego jak je wykorzystasz.
A moja droga Chora Wyobraźnio Hipokampy:
1. Opowiadanie ma szybką akcję, trochę za szybką.
2. To już moje prywatne czepialstwo: Mnie zrzucono z łóżka i przeciągnięto z pokoju na korytarz, i prawie włożono do wanny, żeby mnie obudzić, a obudził mnie dopiero strumień lodowatej wody skierowany w mój nos i usta, więc z doświadczenia wyciągnęłam wnioski, że od upadku, na pobudkę lepsza jest jednak woda.
A ja przejmuję pałeczkę po Carmen: Nike jest wieczną dziewicą! 😀 I jeszcze sprawa sióstr krwi: z tego co wiem, to Voyt wykorzystał ten motyw. Ale nie martw się – nie mam co robić, więc się czepiam. Nie bierz sobie tego do siebie 😀
I ktoś się wreszcie ze mną jednoczy w bólu! Jedna z moich ukochanych bogiń JEST DZIEWICĄ! 😀
Droga Chora Wyobraźnio Hipokampy:
1. UŻYWAĆ WIELKICH LITER!!! Notorycznie je zjadasz!!!
2. Wszystko inne, co mogłoby mi przeszkadzać, ale tego nie widzę, bo jestem zbyt wk***iona pkt. 1.
Ale jedno muszę Ci oddać: długość słuszna.
Fakt, długość słuszna. I bardzo oryginalny pomysł. Czekam na więcej
BARDZO orginalnie. Świetnie sobie radzisz z mocami bohaterki. Ale BŁAGAM na początku zdań wielkie litery, imiona bogów też.
Bardzo, bardzo ciekawy pomysł 😀 Podoba mi się.
Wiem, wiem, spamuję teraz pod większością opowiadań 😀 :p