TĄ CZĘŚĆ DEDYKUJĘ ADMINCE, ZA TO, ŻE CHCE JEJ SIĘ PROWADZIĆ TEGO BLOGA I UMIESZCZAĆ TAKIE GŁUPIE, NUDNE OPOWIADANIA JAK MOJE.
Wszystko wychodzi na jaw
Byłam na Obozie trzy dni. Przyznam, że udawanie żółtodzioba było trudniejsze niż myślałam. Na szermierce dałam się pokonać Afrodyciątce. To było straszne. Byłam tak beznadziejna ze wszystkiego jak tylko mogłam, przez co wszyscy nazywali mnie dzieciątkiem Afrodyty, leniem itp. i itd. Pozwalałam sobie tylko na cięte komentarze i odzywki, dzięki czemu wkradłam się w łaski Resy i Clarisse. Ledwo to wytrzymywałam. Najgorsze było to, że Jason nie spuszczał ze mnie oka. Miałam wrażenie, że coś podejrzewa.
No, ale co poradzić? Nie mogłam im po prostu wyskoczyć nagle z prawdziwym wyglądem. Co bym powiedziała? „Hej, wróciłam! Wiem, że nie było mnie cztery miesiące, ale nie pytajcie czemu, bo i tak nie mogę powiedzieć, Hera mi zakazała!” Genialne, co nie?
Tak więc dni płynęły mi wolno w głębokim przygnębieniu. Dopiero czwartego dnia zdarzyło się coś ciekawego. Odbyła się zemsta. I to domku Afrodyty.
Rano Clarisse uparła się, że poćwiczy ze mną zapasy. Wygrała pięć razy, a ja nie chciałam znowu zostać przygnieciona do podłogi. Poprosiłam ja o chwilę przerwy i wyszłam z Sali, na której ćwiczyłyśmy. Jak zaczął padać śnieg to podobno zbudowali ją mieszkańcy domku Hefajstosa, ale nie zagłębiałam się w ten temat. Wykopałam z pod śniegu kamień wielkości dużego winogrona. Zacisnęłam wokół niego palce. Zakradłam się do drzwi. Córka Aresa wymachiwała włócznią gdzie popadnie, jakby chciała wypatroszyć niewidzialnych napastników.
– To naprawdę głupi pomysł- szepnęłam. I tak to zrobiłam. Z całej siły rzuciłam kamyk w głowę Clarisse. Dziewczyna nawet nie odwróciła się, a już leżała na podłodze nieprzytomna. Spytacie się pewnie: „Co ci odbiło?” To odpowiem szczerze: Nie wiem. Tak po prostu rzuciłam. Pewnie na tym skończyłyby się rewelacje tego dnia, ale do Sali wszedł domek Afrodyty. Na widok dziewczyny leżącej bezwładnie z włócznią w ręce, wszyscy stanęli jak zamienieni w kamień. Na szczęście nie zauważyli mnie. Pierwsza odezwała się Piper, ich grupowa. Podobno miała na pieńku, z resztą jak cały domek, z grupową Aresa.
– Bierzemy ją?- spytała, a po tonie jej głosu, zrozumiałam, że nie planuje nic dobrego.
– A co chcesz z nią zrobić?- spytałam wychodząc z cienia.
– Nic takiego- powiedziałam ja wiedziałam, że kłamie.- A może chcesz nam pomóc?
– Nie jestem przekonana…- zaczęłam, ale inna córka Afrodyty nie dała mi skończyć.
– Chodź- powiedziała Drew. Poczuła, że próbuje mnie zauroczyć. Prychnęłam pogardliwie.
– Nawet nie próbuj, Drew- powiedziałam z naciskiem. Dziewczyna wytrzeszczyła na mnie oczy, jakbym ją spoliczkowała.
– No, chodź! Będzie fajnie!- powiedziała Piper. Nie próbowała żadnych sztuczek w odróżnieniu od Drew.- Może znajdziesz swój talent? Robienie makijażu, fryzury, dobieranie ciuchów?
– Weź nawet sobie nie żartuj!- powiedziała Drew patrząc na moją wymiętą, czarna koszulkę z żółtym nadrukiem „Smile”, pod którym miałam białą, obcisłą bluzkę na długi rękaw, równie wymiętą jak ta czarna i czarne, workowate dżinsy, brudne od kredek, korektora i śniegu.
– Masz coś do moich ciuchów?!- spytałam wyzywająco, robiąc krok do przodu i zaciskając pięści. Zanim jednak cokolwiek zrobiłam, Piper pociągnęła mnie za rękę.
– No, chodź! Nareszcie się zemścimy i udowodnimy, że domek Afrodyty nie jest słaby!- powiedziała.
– Nie jestem córką Pani Miłości!- sprzeciwiłam się.
– Skąd wiesz? Nie jesteś określona- z tym argumentem nie mogłam się spierać. Poszłam z nimi.
Byliśmy w domku Afrodyty. Powiem wam o nim jedno: domek Barbie to przy tym kraina z zakazem różu. Ale to nie było ważne. Dziewczyny robiły z kosmetykami takie rzeczy, że aż było mi szkoda córki pana wojny. A różowe ciuchy raczej nie są w stylu Clarisse. Przyznam się: ja ją czesałam. Różowe i zielone pasemka w połączeniu z lokówką nie dawały aż tak złego efektu w porównaniu z całą resztą jej stroju. Ubaw był po pachy. A kiedy zaczęła się wybudzać Piper zauroczyła ją tak, że myślała, że jest królową wróżek w krainie różu i słodyczy. I tak, ubrana w różowo-pomarańczową sukienkę z falbankami, bufami, cekinami i wszystkim co się błyszczy, z zakręconymi, ufarbowanymi na jaskrawe kolory z „palety Bierbie” włosami i makijażem jak ściągniętym z Lady Gagi skrzyżowanej z Barbie, hasała sobie jak jakaś Królewna Śnieżka, śpiewając i tańcząc. Przytulała i całowała w policzek każdą osobę jaką spotkała. Naprawdę KAŻDĄ. Oberwał satyr, ale to był pan Pikuś w porównaniu z tym, że zatańczyła walca z harpią i dała jej wielkiego całusa.
Taki stan trwał pół dnia. Chejrona gdzieś wcięło, Chrisa też nie było widać. Jej rodzeństwo nic nie mogło zrobić. Po raz pierwszy od kiedy wróciłam widziałam, że wszyscy się uśmiechają. No, może nie wszyscy. Aleks cały czas utrzymywał humor zdołowanego emo. Dopiero gdy zaczęła z nim tańczyć balet uśmiechnął się. Przyłączyła się. Jak ja dawno nie tańczyłam! Tak fajnie było się powygłupiać. Tańczyłam z Aleksem. Jakiś chłopak od Apolla puścił muzykę, głównie nowe piosenki Avril Lavigne i Selene Gomez. Wszyscy się przyłączyli. Piper się rozproszyła i Clarisse się obudziła, ale zamiast się wściec i wszystkich zamordować, znalazła w tłumie Chrisa i zaczęli tańczyć. Nie wiem skąd, ale dostała w ręce mikrofon. Ktoś wepchną mnie na dach domku Demeter. Z głośników popłynęła instrumentalna wersja „Hit The Lights” Seleny Gomez. Ruszona impulsem zaczęła śpiewać. Stwierdziłam, że strasznie wyję, ale śpiewałam dalej. Nikt przecież nie rzucał we mnie włóczniami. Gdy skończyła wrzeszczeli „Bis!”, wiec wolała się nie kłócić z bandą uzbrojonych i wyszkolonych nastolatków. „Who Says”, „As a Blond”, „Round and Round” i „Naturally” przemknęły szybko, i zanim się obejrzeliśmy zapadł zmierzch, a wariactwo kilku osób zmieniło się w imprezę całego Obozu Herosów. Nimfy z kuchni przyniosły jedzenie i też się bawiły, a dzieciaki Hermesa zapewniły puszki z Pepsi i Colą. Zabawa na całego. Kiedy śpiewałam piosenkę „What The Hell” Avril Lavigne, zobaczyła, że obok mnie jest rozpalone ognisko, a koło niego tańczy dziesięciolatka w brązowej sukience. Uśmiechnęła się do mnie. To była ostatnia bogini jakiej się tu spodziewałam. Odwzajemniłam uśmiech. Pomyślałam, że świat jest piękny, a ja wolna. Było wspaniale. Na dach wepchnięto Aleksa, Piper i Jasona. Córka Afrodyty tańczyła z blondynem, a ja złapałam jedną ręką syna Posejdona i zaczęłam tańczyć. Obracał mną, a ja nie przestawałam śpiewać, co było trudne, ale przyjemne.
Impreza zaczęła się kończyć około trzeciej w nocy. Jak wytrzymało to moje gardło? Nie wiem. Aleks UŚMIECHNIĄTY poszedł do swojego domku. Wszyscy byli weseli. Wielotygodniowa zła atmosfera gdzieś się ulotniła.
Uśmiechnięta i zrelaksowana usiadłam obok ogniska razem z kilkoma osobami. Siedziałam tak blisko ognia jak mogłam. Był środek zimy, a ja siedziałam na śniegu tylko w bluzie i cienkich, czarnych dżinsach. Na nogach miałam zamszowe, czarne trapery, prawda, ale ja się z nimi nie rozstawałam. Nie było mi zimno, wprost przeciwnie – dziwne ciepło rozpierało mnie od środka. Szczerzyłam się jak głupia do skarpetek Dionizosa.
Myślałam o miłych rzeczach, które mnie ostatnio spotkały. Nie było ich wiele, ale jak już jakąś znalazłam to była naprawdę szczęśliwe z tych faktów. Spotkanie Aleksa, przyjazd na Obóz Herosów, poznanie Resy, Agi, Floressis, Angeliki, Piper, Clarisse i wszystkich z obu obozów. I tamten wieczór. Zdecydowanie najlepszy był tamten wieczór.
Nagle koło mnie przy ogniu usiadła dziesięciolatka w brązowej sukience, ta sama, która tańczyła przy mnie na imprezie.
– Cześć, Hestio- powiedziałam posyłając jej przyjacielski uśmiech. Odwzajemniła go.
– Cześć, Meggie- powiedziała.- To ognisko domowe dawno nie było szczęśliwe, dlatego często tu przychodziłam- na widok mojego zdziwionego spojrzenia dodała- Zeus nie może mi tego zabronić. Każdy z nas musi wypełniać swoje obowiązki, chyba, że trwa otwarta wojna, podczas której walczymy. A to jeden z moich ulubionych, ale i najważniejszych obowiązków: być na bieżąco z tym co dzieje się wokół ogniska domowego. Tak czy siak, to miejsce było w złym humorze. Ale przyszłaś ty i wszystko znowu jest dobrze, chodź może nie idealnie.
– Potrzebny był im tylko impuls- odparłam, zaprzeczająco kręcąc głową.- Kiedy masz zły humor od dłuższego czasu, równie łatwo zacząć się śmiać, co krzyczeć. A ten impuls dały córki Afrodyty, przerabiając Clarisse.
– Ale gdyby nie ty, to wszystko by się nie udało- upierało się.- To ty jako pierwsza się zaśmiałaś, to ty zaraziłaś ich tym śmiechem. Tobie to było równie potrzebne co im, ale to ty znalazłaś sposób. Gdyby nie ty przebranie córki Aresa skończyłoby się krwawą jatką- powiedziała.- A ty to dobrze wiesz i jesteś tu potrzebna- powiedziała poważnie, po czym się rozpogodziła i dodała.- Dobrze się spisałaś- Z tymi słowami zmieniła się w ogień i zmieszała się z ogniskiem. Po raz pierwszy od czasu zniknięcia Percy’ego, płomienie skoczyły wysoko, jakby chciały zatańczyć na czubkach drzew. Wiedziałam, że to nie Hestia to spowodowała. To emocje obozowiczów.
Nucąc „Hey, hey” Superchic(k), poszłam wolno do domku Hermesa. Ten dzień był piękny.
***
W nocy poza zwyczajowym snem o Gai i Chione, przyśnił mi się drugi. Rozmawiałam z Ateną.
Pojawiła się w mojej głowie. Siedziałyśmy w pięknym parku na Olimpie, na czarnej, drewnianej ławce. Wszędzie wokół były wielkie dęby i drzewa oliwne, a na klombach rosły wszelkie kwiaty występujące w mitologii, od róży, aż po maki. Ich zapach rozchodził się wszędzie i wprawiał człowieka w dobry nastrój. Zazwyczaj, bo przy bogini mądrości dobry humor jest raczej ulotny.
– O co chodzi, pani?- spytałam z szacunkiem. Tylko Atena traktowała mnie jak herosa, a nie jak pozostali, jak siostrę.
– O to, co robisz- powiedziała surowym tonem.
– A konkretniej?- powiedziałam mimo, że dobrze wiedziałam o co jej chodzi.
– Uciekłaś z Castry i udajesz kogoś kim nie jesteś- powiedziała.
– Nie mam wyboru- odparłam, a w moim głosie słyszało się bezkresną determinację.- Muszę poznać odpowiedzi na moje pytania, a nikt inny mi ich nie podsunie pod nos.
– Ale jak ją znajdziesz? Co wtedy zrobisz? Ujawnisz się? Wrócisz do Castry?- naciskała, a na widom mojej zmieszanej miny dodała.- Czy uciekniesz jak tchórz?
– Nie wiem jeszcze co zrobię- odparłam wyzywającym tonem.- Ja nie jestem taka jak ty. Nie muszę planować każdego detalu w moim planie. Kiedy przyjdzie pora będę wiedziała co zrobić- powiedziałam rzucając jej wściekłe spojrzenie i zrywając się z ławki.
– A co zrobisz z buntami? Pomyślałaś o przepowiedniach?- bombardowała mnie pytaniami.
– Dość!- wrzasnęłam. Nie wytrzymałam jej pytań. Wywoływały wyrzuty sumienia.- Przestań!
– Boisz się prawdy?- zakpiła.
– Wynocha z mojej głowy- powiedziałam zdecydowanie i gniewnie. Atena zrobiła wielkie oczy i powoli jak w szoku wstała z ławki.
– Jestem boginią olimpijską, jedną z wielkiej dwunastki! Nie możesz mnie po prostu wygonić!- wrzasnęła oburzona.
– Tego nie przewidziałaś?- zakpiłam.- Masz argument na wszystko, wiesz, że za rok 21 lipca o 12.00 deszcz będzie padać na Brooklynie, ale nie przewidziałaś tego, że heroska, śmiertelna istota, postawi ci się?- odpowiedziało mi gniewne warknięcie. Trafiłam w czuły punkt.- A teraz won z mojej głowy!
I cały sen się rozpłyną.
***
Następnego dnia odbyła się Bitwa o sztandar. Byłam w drużynie z domkiem Ateny, Afrodyty, Aresa, Demeter, Hipnoza, Morfeusza, Nike i Hadesa. Reszta była w drugiej drużynie.
Po imprezie wszyscy byli niewyspani i bolały ich głowy, ale byli w dużo lepszym humorze niż wczoraj. Wszyscy poza mną. Sen o Atenie nie dawał mi spokoju.
Plan na bitwę ułożyła Anabeth. Polegał na tym, że ja, Clarisse, Resa, dziewczyna od Morfeusza czy Hipnoza, którą nazywali Death i Piper mieliśmy pójść małą grupą po sztandar wroga, kiedy dwie grupy naszych odciągną uwagę ich głównych sił, a cała reszta będzie pilnować sztandaru. Dlaczego zawsze wybierają mnie? Przecież myśleli, że jestem zupełnie nieużyteczna. Takie już moje szczęście.
Wszystko było proste i szło dobrze, do czasu, aż w połowie drogi spotkaliśmy odział wroga. Tylko ja się przedarłam, reszta została walczyć. Biegłam ile sił w nogach. Zatrzymałam się za drzewem, które zasłaniało mnie przed wzrokiem pilnujących sztandar. Znowu wpadłam na głupi pomysł. Zaczęłam na głos śpiewać kołysankę:
Niech Was do snu dziś ukołysze,
mój miękki, lekki głos.
Niech do swego królestwa,
Weźmie Was Morfeusz,
Bo to dobry gość.
Ale jeśli sami tam nie pójdziecie,
Jeśli stawiać opór będziecie,
Do ostrzejszych metod przejdę!
W łeb Wasz pusty trzepnę,
Skarpetkami Bachusa Was poszczuję,
I w brzuchu rozpłatam wielką dziurę!
Wtedy spać będziecie pod ziemią,
Wiecznym, spokojnym snem!
Więc:
Niech Was do snu dziś ukołysze,
mój miękki, lekki głos.
Niech do swego królestwa,
Weźmie Was Morfeusz,
Bo to dobry gość.
Gdy wychyliłam się zza pnia z satysfakcją stwierdziłam, że moja upiorna kołysanka zadziałała. Wszyscy spali jak kamienie, nawet łucznicy, którzy siedzieli na drzewach zasnęli i z nich pospadali. Wzięłam sztandar i pobiegłam do strumyka.
Droga była dziwnie spokojna. Dopiero przed strumykiem czekała mnie niespodzianka.
Już miałam go przekroczyć, kiedy jak z podziemi wyrósł przede mną Jason. Nie wahając się wyjęłam sztylet. Chłopak dobył miecza i pojedynek się zaczął. Sekundę potem się skończył. Musiałam pamiętać o kamuflażu i celowo z nim przegrałam. Uśmiechnął się tryumfalnie, rozbrajając mnie. Ale on nie wygrał. Zrobiłam coś w stylu skoku o tycze z użyciem sztandaru i przeleciałam na drugą stronę strumyka. Rozbrzmiała koncha i wszyscy, nie wiadomo skąd pojawili się wokół nas.
– Gratuluję wygranej- powiedział Jason podając mi rękę. Uścisnęłam ją i to był mój błąd. Chłopak przyciągną mnie płynnym ruchem do siebie i pocałował. Ogarnęła mnie furia. Myślenie się wyłączyło, działał tylko instynkt. Puściłam sztandar i odepchnęłam go. W moich rękach pojawiły się długie i chude sztylety, z rękojeściami ze spiżu i złotymi ostrzami. Rzuciłam się na niego. Próbował się bronić, ale po krótkiej chwili rozbroiłam go i mocnym kopniakiem posłałam na ziemię. Jego ostatnią próbą obrony było posłanie we mnie pioruna, ale ja go przechwyciłam, kierując energię elektryczną do sztyletu. Drugim rozcięłam mu kurtkę i ujrzałam bliznę w kształcie pentagramu. Lekko musnęłam jego skórę w tym miejscu, ale blizna jakby przechwyciła ładunek. Chłopak krzykną i złapał się za ramię. Nachyliłam się nad nim.
– Nigdy więcej mnie nie całuj, zrozumiano?!- warknęłam.
– Tak…- odparł- Meggie.
I wtedy rozgryzłam jego plan. Wiedział, że ja to ja, ale nikt by mu nie uwierzył. Potrzebował dowodu. I tak go zdobył. Kiedy się wściekam tracę kontrolę nad mocami. Było widać mój prawdziwy wygląd. Wszyscy gapili się na mnie jak na Zeusa tańczącego kankana.
– Meggie- szepnął Aleks.
Miejsce sztyletów zastąpił topór dwusieczny i tak utorowałam sobie drogę przez tłum. Biegłam przez las, aż stwierdziłam, że jestem na takim odludziu, że nikt mnie nie znajdzie. Przynajmniej na razie. Weszłam na drzewo.
I wtedy pod drzewem, ni stąd, ni z owąd pojawiła się blada dziewczyna z czarnymi włosami i rudymi pasemkami. Rozpoznałam ją. To była dziewczyna, która przywiozła mnie na Obóz. Artemi Arachne Kalipso Ariadne.
adminka z całego serca dziękuje za dedykację!!!
tttooo jjeeesssttt bbbooossskkkiiieee! (jąka się)
Kilka literówek, ale to nic wielkiego, każdemu się zdarza.
Ja chcę w tej chwili cd!
<3 <3 <3
Nareszcie jakieś opowiadanie z Ateną i Hestią!!!!!!!!!! Łiiiiiiiiiiiiiii!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 😀 😀 😀 (moje dwie ulubione boginie: 1. Atena, 2. Hestia) Choć znalazłam kilka literóweek, i tak to opowiadanie wymiata. 😀
Super! Znalazlam parę literowek, ale kto by się tam przejmował. Świetne, ciekawe I intrygujące opko!
PS jeśli Cie to interesuje to na AP jest w końcu nowy rozdziałek 😉
Literówki przyszły w odwiedziny, ale opowiadania zgwiazdkowiste!
Ma odpowiadnią długość i klimat- nie ma naparzany, a mimo tego nie ma się chęci, by złożyć łeb na klawiaturze i zasnąć…
SUPER!
Bez sensu jest już wypominanie Ci tych paru literówek, więc mój koment opiera się tylko na : SUPER !!
Wow cóż tu dużo mówić po prostu genialne…
każdy ma prawo do literówek! jak widać i adminka jest ślepa bo nie wyłapała tych literówek podczas sprawdzania
Dziękuje za tak miłe komentarze, ale to nie możliwe, że by moje nudziarstwo tak wam się podobało! Ale i tak dziękuję.
Dobre! Szczególnie z Zeusem i kankanami.