O tym jak nasi bohaterowie wybierają na wycieczkę
-Jak to?- Darł się Garret, który wyraźnie był bardzo zadowolony odzyskaniem głosu.
-Ty umiesz mówić!
-Paniczu, radzę Ci oszczędzać głos, jeśli znowu nie chcesz go utracić.- Will przeszedł do komnaty swojego pana i zaczął pakować jego rzeczy. Shinigami podskakiwała wesoło ciągnąc za sobą swoje walizki.
-To będzie cudowny urlop! Nie taki ja planowałam, ale…
-Will, o co tutaj chodzi?
-Nie teraz Paniczu.
-Choć, ja Ci opowiem.- Zawołała bogini. Młody hrabia zostawił swojego lokaja i podszedł do Kelly. Ruszyli do salonu.
-A więc co chcesz wiedzieć?- Błogi uśmiech nie schodził jej z ust. Trochę przeszkadzało to Garretowi, gdyż ciągle musiał się patrzeć na jej zaostrzone zęby, przypominające trochę zęby rekina. Ale mimo to była ona na swój sposób przerażająco piękna.
-Kim oni byli?
-Ci co Cię zaatakowali to potwory. Nieprzyjemne istoty. Zwykle żywią się ludźmi i herosami…
-Wystarczy. Co to jest heros?
-Pół bóg, pół człowiek. Dziecko boga i człowieka.
-Boga śmierci?
-Nie. Shinigami nie mogą mieć dzieci.
-To jakich bogów?
-Olimpijskich. Mój przełożony jest jednym z nich. Tanatos. Oficjalnie bóg i patron śmierci, szef shinigamich, król bogów śmierci. Grrr… Ale to my wykonujemy jego robotę. To on pierwotnie miał przeprowadzać ludzi na drugą stronę. Ale nie radził sobie. Dlatego my istniejemy. Jest nas parę setek, a i tak ledwo się wyrabiamy. Tym bardziej, że co jakiś czas potrzebujemy urlopów. Co jakieś sto lat, każdy ma urlop.
-Aż sto lat czekałaś na urlop?
-No. To straszne wiem! Ale ja tam lubię swoją pracę! Miałam dopiero 7 urlopów, w tym jeden wypadł w czasie jakiejś wielkiej epidemii i byłam potrzebna. I mi przepadł…
-Dobra. Opowiedz mi o bogach olimpijskich.- Garr wierzył bogini. W końcu jego lokaj był demonem, a istota siedząca naprzeciw niego z pewnością była shinigami.
-To wredne typki. Rządzą światem i myślą, że są super. Wszystkie istoty traktują z wyższością. Zwłaszcza nas… Uważają, że nie jesteśmy godni nosić tytułu bogów. Gardzą nami…
-A co z tymi herosami? Czemu ten potwór mnie tak nazwał?- Kelly zaczęła węszyć. Zbliżyła swój nos do młodego hrabi. Garret poczuł od bogini lekki odór śmierci. Ona skrzywiła się.
-Fakt. Po dłuższym wąchaniu czuć od Ciebie boską krew…
-Co?
-Ja tylko mówię co czuję. Raczej nie mam kataru.
-Ale ja nie mogę być herosem, jestem pełnokrwistym hrabią…
-Nos boga śmierci jest nieomylny. Poza tym czuję od Ciebie mój ukochany zapach…
-Śmierdzę mlekiem z czosnkiem, solą i gorzką żołądkową?
-Nie. Śmiercią… – Chłopiec nie odpowiedział. Nie mógł być herosem.
***
William wrzucał do walizki bieliznę Panicza ,,Nie jest już tu bezpieczny, oni go dopadną, muszę go chronić. Wyjedziemy na… urlop. To zadowoli go, bo posiadłość nie jest już bezpieczna. Weźmiemy ze sobą tą shinigami. Przyda się. Jest szybka i sprawna. Ma urlop. Urlopy bogów śmierci są długie. Oni nie mogą go dopaść. Nie mogę do tego dopuścić…”- takie myśli mu przy tym towarzyszyły. William mimo, że jego Pan był trochę nierozgarnięty, lubił go i nie dość, że nie mógł dopuścić by mu się coś stało, to tego nie chciał. Ba, nie mógł dopuścić do siebie myśli, że Paniczowi mogło by się coś stać. Kontrakt zakładał bezpieczeństwo Panicza przede wszystkim. A kontrakt był w tej chwili świętym prawem dla Williama. W błyskawicznym tempie spakował siebie, Panicza i całą jego służbę… Potem niosąc z 10 walizek wszedł do salonu gdzie Garret i Kelly rozmawiali. Do salonu weszła też reszta służby, którą Will już spakował. Rozdał walizki Kenny’emu, Rosie, Terry’emu i Ranakiemu, a sam wziął swoją i 5 walizek Panicza. Shinigami już trzymała swoje 2.
-Gdzie jedziemy?
-Na wakacje.
-Jupi! Pojedźmy do prawdziwego SPA!- Darła się.
-Pojedziemy nad morze. Do Samuel’s Comer*, spokojnej wiejskiej, nadmorskiej miejscowości.
-Suuuuper!- Kelly zaczęła skakać.- A ja jadę z wami?- William uśmiechnął się.
-Tak. Jedziesz z nami. Będziesz mogła przebywać z nami przez cały urlop, ba, nawet dłużej, jeśli przysięgniesz chronić razem ze mną Panicza.
-A będę z tego miała coś jeszcze?- Patrzyła ze swoim charakterystycznym, szerokim uśmieszkiem na demona.
-Niech będzie.
-Juhu!- Wskoczyła mu na ręce, co skończyło się lądowaniem walizek na ziemi.
-Przysięgnij chronić Panicza przed NIMI?
-Mówisz o NICH?
-Tak.
-Hmmm… Niech będzie. Przysięgam na sztylety śmierci.
-Dobrze Shinigami.
-A i jeszcze jedno. Będziesz też moim lokajem.- Will spojrzał na nią zdziwiony.
-Nie!- Zrobiła nadąsaną minę, ale była zadowolona, że chcą na niej polegać. William puścił Kelly, która z głośnym impetem upadła na kość ogonową. Wziął walizki swoje i panicza. Wszyscy udali się do stajni. Powozy o dziwo były już gotowy do drogi. Do pierwszego, wygodniejszego, do którego były przypięte dwa piękne, czarne konie wsiadł Garret i Kelly. William nim powoził. Do mniej okazałego zaprzężonego w dwa brązowe konie wsiadła służba Panicza. Terry prowadził. Powóz Williama wyjechał pierwszy. Pomału zaczęli oddalać się od posiadłości… Była jesień. Las, którym jechali był piękny. Brąz, złoto, czerwień… Nawet Will westchnął z rozkoszą, wdychając rześkie jesienne powietrze. Nagle poczuł w nim coś… ICH krew. Herosi, niedobrze. Gonili ich. (ICH z dużej litery chodzi o bogów greckich, ich- o naszych, głównych bohaterów). Czuł to. Jechali konno. Lepiej załatwić to teraz.
-Kelly!- Zawołał boginię śmierci. Jej głowa wychyliła się z okna. Długie włosy także. O mało nie wplątały się w koła.
-Tak?
-Choć tu na chwilę.- Nie chciał niepokoić Panicza. Bogini otworzyła drzwi i zgrabnie przeszła do przodu. Garret był przyzwyczajony do podobnych sztuczek. Zwykle William robił bardziej niewykonalne rzeczy. Shinigami usiadła obok lokaja.
-Czujesz?- Spytał ją cicho. Wciągnęła powietrze.
– Herosi…
-Idź… Złap, powstrzymaj, jeśli trzeba zabij. Dogonisz nas, prawda?- Spojrzał na smukłe nogi bogini. Zdecydowanie była szybka…
-Jasne, że was dogonię. Jedziecie cały czas na wschód, tak?- Skinął głową.- Tak jest, sir.- Zawołała, zasalutowała i zgrabnie zeskoczyła z wozu. Służba z drugiego powozu patrzyła zdziwiona. Gdy już wyminęli boginie, ta pognała w przeciwną stronę niż oni jechali. Do źródła zapachu. Biegła naprawdę bardzo szybko. Zdecydowanie szybciej niż powóz. Śmigała tak, że widać było jedynie czarno-niebieską smugę.
***
Artus Megellan i jego kumpel gonili tego herosa. Był to hrabia Rutherford i potwory właśnie napadły na jego rezydencje. Poza tym widział jak uciekał z dwoma potworami nieznanej maści. Chyba demonem i drugim z masą niebieskich kudłów. Jechali konno. Nagle coś śmignęło im przed nosem. Konie się wystraszyły. Oba stanęły dęba i… zwiały. Artus leżał w błocie.
-Co to było?- Spytał jego kumpel. Pod drzewem zobaczyli niebieskowłosą postać. Potwór! Już niedługo zginie od miecza Artusa… Artus był synem Apolla. Uwielbiał rysować zgładzonych przeciwników. Zaczął się bacznie przyglądać postaci. Była to dziewczyna. Miała długie do ziemi, niebieskie loki. Czerwone oczy. Wesołe, ale straszne. Pod nimi widniało coś w deseń dwóch blizn, tuż nad wysokością nosa. Ten był mały i zgrabny. Dziewczyna uśmiechała się badzo szeroko i sadystycznie obnażając zaostrzone zęby. Miała bladą, lekko szarawą karnacje. Ubrana była w czarny płaszcz z lekkimi bufkami. Wystawał spod niego skrawek białej sukienki. Wysokie, skórzone kozaki musiały być bardzo lekkie. Gdy dokładnie przyjrzał się nogą dziewczyny, zauważył, że są zbudowane tak by mogła rozwijać jak największe prędkości. W dłoniach trzymała sztylety. Była to Shinigami, bogini śmierci, szybka. Będzie atakować z zaskoczenia. Może kpić z przeciwnika. Baczna obserwacja to jest to. Będzie miał piękny rysunek. Od razu wstał i ruszył na boginię. Ale tam gdzie wcześniej stała już jej nie było.
-Hej!- Zawołała do nich.- Czemu ścigacie hrabię Rutherford?
-Nie twoja sprawa, plugawa istoto.- Artus nie lubił Shinigami, gdyż Ci uparcie twierdzili, że powinien już nie żyć i go ścigali. Nie obchodziło go, że jest na ich głupawych listach śmierci.
-Jak chcesz.- Zaczęli walczyć. Bogini śmierci była bardzo szybka. Cięła sztyletami w tę i we w te. Była najtrudniejszym przeciwnikiem z jakim przyszło mu się zmierzyć. Jej zniewalający uśmiech nie pozwalał mu się skupić. Włosy latały mu przed oczami, ale jakoś nie mógł ich ściąć, gdyż nie mógł w nie trafić. Ledwo parował jej uderzenia, nie miał jak przejść do ataku. Przyjrzał się jej sztyletowi. Ostra jak brzytwa klinga… Zaraz! Chyba mogła zostawiać taki sam ślad, jaki widział na swoim martwym, dorwanym przez jakiegoś Shinigimi wczoraj brata. Może to ona go dopadła… Musiał zabić tego potwora. Niestety coś mu nie szło, a bogini nie chciało mu się już z nim bawić. Odskoczyła od niego i kiedy się nie spodziewał dźgnęła w plecy. Upadł.
-Niech to szlag.- I ogarnęła go ciemność. Jego przyjaciel zaczął zwiewać. Bogini śmierci zwana Kelly stała nad jego ciałem chwilę i już miała się zerwać by dogonić swoich przyjaciół gdy ktoś zawołał.
-Kelly! Strasznie Ci dziękuję!
*Samuel’s Comer- autentyczna miejscowość. Nie wiem co tak naprawdę tam jest. Znalazłam ją na mapie. Była względnie niedaleko Londynu i nad morzem.
Oczywiście, genialne Mykso! Mam pytanie: Kiedy będzie następna część „Postapokaliptycznego świata”? Pracujesz nad nią? 😀
GENIUSz! Najbardziej mi się podobaa walka kelly z tym Artusem od Apollem. I nawet wiem, skąd ten piękna przejażdżka. Mam rację prawda?
nie, no kelly wymiata! 😀
Hmmm… jeśli Will uniósł 10 walizek, to jest hardcorem.
Oczywiście: UWIELBIAM to opowiadanie, podobnie jak wszystkie inne Twojego autorstwa…
Tylko srajtaśmy już nie ma
Super! No, ale magiap ma rację: co z „Postapokaliptycznym światem”? Oczywiście czekam na więcej. 😉
Dzięki! Ale czemu jest was tak malutko?! Nie lubicie tego opka?
A I PŚ II części 2 I 3 wysłałam przed wczoraj 😀
O, super, Nie mogę się doczekać. 😉
Nie no Ś-W-I-E-T-N-E!!!!!!!!
Czekam na cd :D.