Okej, przyznaję. Zostałam. Ale nie dlatego, że chciałam. Zmusili mnie. Teraz pewnie zastanawiacie się jak można mnie do czegokolwiek zmusić. Wystarczyło, że jak wyszłam poza granice Miejsca Dla Idiotów, tzw. MDI, czekało na mnie coś… co najmniej dziwnego. Nie umiem dokładnie określić co, ponieważ straciłam przytomność (znowu). I nie dlatego, że się przestraszyłam. Do strachu mi było daleko. I nie dlatego, że mnie to coś zaatakowało. Wiem, że to głupie, ale nie zauważyłam gałęzi umieszczonej na wysokości mojej głowy. W każdym razie efekt jest taki, że znalazłam się znowu w MDI.
Obudziłam się w domku dla nieokreślonych, jak się później dowiedziałam. Tam pokłóciłam się ze wszystkimi możliwymi osobami. No co się tak dziwicie? Wkurzyli mnie! Z jedną dziewczyną bym się pobiła, gdyby nie przyszedł Russ. Kazał mi ubrać fioletową koszulkę z jakimś złotym napisem brzmiącym tak: „obóz pół-krwi”. Bez sensu. Około dwudziestu minut mnie przekonywał, abym to dziadostwo ubrała. Na serio nie byłam zadowolona. Później chciał mnie oprowadzić po MDI. Odesłałam go. Sama sobie doskonale radzę. Wyciągnęłam ipoda, włożyłam słuchawki do uszu i nałożyłam na głowę kaptur. Szłam przed siebie. Nie rozglądałam się dużo. Przeważnie patrzyłam na swoje buty. Ale mimo wszystko zarejestrowałam następujące obiekty: dwanaście domków, każdy w innym miejscu (jeden był na wodzie, jeden w powietrzu, jeden na polanie z drutami kolczastymi, kilka w lesie, jeden wyglądał jak biblioteka, jeden był cholernie różowy). W każdym razie naliczyłam dwanaście. Był jeszcze taki duży. Wyglądał jak … starożytny, mały zamek. Wszędzie królowały podobizny bogów. Skąd wiedziałam? Chyba nie trudno się domyślić, skoro pod każdym było kilka świeczek. Po za tym były podpisane (Jupiter, Junona, Wenus, Mitra, Mars, Diana itp, itd.).
Z rozmyślania wyrwało mnie zderzenie. Wpadłam na jakiegoś chłopaka i upadłam. Przeklęłam i spojrzałam w górę.
-Jak łazisz?! – chciałam coś do tego dodać, ale się rozmyśliłam.
-To ty masz słuchawki w uszach, nie ja. Trzebało patrzeć, gdzie się idzie, a nie tylko na swój zadarty nos. – oburzył się i podał mi rękę.
Nie przyjęłam pomocy. Zamiast tego sama się podniosłam i dalej patrzyłam do góry. Chłopak był ode mnie wyższy o głowę. Miał jasne, kasztanowe, krótkie włosy, które trochę się kręciły. Był opalony i cholernie umięśniony. A do tego mnie wkurzył.
-Simon jestem. A ty jesteś ta nowa, co nie? Ramia?
-Tamia, idioto. A teraz pozwolisz, że już pójde.
Potrąciłam go ramieniem i szłam dalej.
-Nie idziesz na kolację? Później stołówka zamknięta. – zawołał za mną.
-Dziękuje za zainteresowanie, ale nie. Dam radę. – odparłam.
-Radzę ci tam nie wchodzić.
-Do lasu? Czemu?
-Po zmroku jest tam niebezpiecznie i strasznie. Kilku herosów nie wróciło.
Zaśmiałam się tylko. Po pierwsze,dlatego że myślał, że się boję ciemności, po drugie dlatego, że myślał, że herosi istnieją, po trzecie dlatego, że myślał, że uwierzę. Czyli wychodzi na to, że Pan Wielkie Ego S (czyli Simon, dla tych co nie nadążają) w ogóle nie myśli.
-Takie bajki opowiadaj dzieciom na dobranoc, nie mi. Może jeszcze powiesz, że w nocy wychodzą jakieś straszne wiedźmy, co? Dobra, nieważne. Ja spływam. Niemiło było poznać.
-Ty zawsze jesteś taka nieuprzejma?
-Oczywiście. A czego się spodziewałeś? Małej, bezbronnej dziewczynki z warkoczykami?
-Nie. Różowej panienki z długimi tipsami.
-Czy ja ci wyglądam na taką … – najzwyczajniej robił sobie ze mnie żarty.
-Dobra poddaje się! – mruknął, a ja dopiero po chwili zorientowałam się, że trzymałam w ręce naostrzony patyk.
-Ty zawsze taka ostra?
Nic nie powiedziałam. Rzuciłam swoją prowizoryczną broń i weszłam między drzewa.
Wciąż nie mogłam uwierzyć w to gdzie jestem. Nadal myślałam, że to kolejny głupi żart. W końcu bogowie nie istnieją, co nie? Ci ludzie powinni się leczyć. Tylko te wszystkie sytuacje… Nie! Nie, nie nie. Muszę się stąd wydostać, bo zacznę myśleć jak tamci.
Szłam coraz głębiej w las. Drzewa stawały się coraz gęstsze. Nic nie było widać. Byłam skryta pod osłoną nocy. Nie bałam się. Byłam do tego przyzwyczajona. Do chowania się w mroku. Mrok był piękny. Ale z tego co wiem nie każdy tak sądzi. Jestem jedna z niewielu. Różnie się od świata współczesnego. Jestem inna. Nie mogę powiedzieć, że jedyna w swoim rodzaju, bo to chyba nie prawda. Jest pełno nastolatek anty – świat. Nie żebym się cięła, czy coś w tym stylu. Swoją drogą uważam, że to puste i tylko słabi tak robią. Ci co nie potrafią walczyć.
Nad moją głową było słychać odgłosy lasu nocą. Sowy, nietoperze, wilki. Te wszystkie stworzenia ożywały. Dawały swój pokaz. Miały swoje pięć minut.
Szłam z półgodziny. Zakręcając w różne gaje, zbaczając kilkakrotnie ze ścieżki. Nie jedna osoba by się zgubiła za pierwszym zakrętem, ale nie ja. Mimo, że często marzyłam o zagubieniu się w takiej ciszy nigdy nie potrafiłam. Zawsze trafiałam w siedlisko ludzi. Tak jak teraz.
Wyszłam dokładnie w miejsce, gdzie organizowali ognisko. Wszyscy śmiali się i tańczyli. Jakieś dzieciaki grały na gitarach, inne walczyły, inne urządzały zawody. Niektórzy po prostu piekli pianki. Usiadłam na pieniu drzewa, w cieniu. Nikt mnie nie zauważył. NO prawie nikt.
-Cisza herosi! – zawołała jakaś babka stojąca za ogniskiem, bokiem do mnie. O dziwo wszyscy jej posłuchali – Musicie poznać nową heroskę, która dzisiaj pojawiła się na Obozie. Tamia Breen, nieokreślona.
Świetnie! Po prostu zaje… super. Gdy chcesz nie zwracać na siebie uwagai ktoś oczywiście musi to zrobić za ciebie. Nienawidziłam tej … w sumie mi kogoś przypominała. Kogoś…
Gdy odwróciła się w moją stronę już wiedziałam skąd ją kojarzę. Miała te same złote oczy co wilczyca. Tym razem wyglądała jak… jakieś bóstwo. No co tu dużo mówić …. była piękna. Miała brązowe loki, opadające na ramiona, szarą, długą suknię. Była strasznie blada. Miała pełne, malinowe usta i ciemną kredkę pod oczami. Na stopach miała sandały.
-Czyli już nie będziesz aportowała? – wypaliłam.
Wszyscy zaczęli coś szeptać, a Lupa zgromiła mnie wzrokiem. Oczywiście nie czułam poczucia winy. No co się dziwicie? Wkurzyła mnie. A ją chyba moje słowa przez chwilę zirytowały, a później znów zachowała kamienną twarz. Była świetną aktorką.
-Widzę, że masz poczucie humoru, Tamia. Nie wiem czy będzie ci tak do śmiechu po pierwszych zajęciach z walki. – cały czas wlepiając we mnie wzrok zwróciła się do Russa. – Russel, walcz z nią.
-Przepraszam, ale to chyba jakaś pomyłka. Ona nie miała zajęś z poprawnego trzymania miecza, a co dopiero z walki, Lupo.
-Będzie miała bardzo szybkie szkolenie, prawda Tamia?
-Mam z nim walczyć? Żartujecie sobie ze mnie?
-Chyba, że stchórzysz. – powiedziała niewinnie człeko – wilczyca.
Większość obozowiczów zaczęła wywoływać moje imię, niektórzy przyglądali mi się bardzo badawczo, a pani Wszelkowiedząca mnie zdenerwowała (znowu). Nie mogło być lepiej.
-Daj mi tylko broń. – patrzyłam jej prosto w oczy, co nie było łatwe. Nikt nie lubi jak ktoś się mu wkręca w duszę i próbuje zaglądać do środka. Dopiero po chwili zorientowałam się, że stoję.
-Russ to jeden z niewielu co tak dobrze włada mieczem. Nie ma na niego mocnych. Może zawalczy z kimś słabszym, Lupo? – zapytała jakaś blond dziewczyna z tłumu.
-Nie. Postanowione. Tu i teraz. Daj jej broń, Miki.
Ta co mówiła wstała i rzuciła mi ostry jak brzytwa miecz. Na szczęście miałam piekielnie dobry refleks i spokojnie złapałam za rękojeść.
Przede mną stanął Russel. Też miał ostrze w ręcę. Nie wyglądało to zachwycająco, ale miecz chyba jest lepszy od pocisków lecących w twoja stronę (wiem z doświadczenia. Odkąd razem z moją grupą ukradliśmy innemu gangowi prochy. Nie byli zadowoleni. Za to Ben aż nad to).
Stałam niedbale, czekając aż to on wykona pierwszy ruch. David uczył mnie, aby zawsze czekać do ostatniej chwili. Ale to nie bardzo zdawało egzamin, ponieważ Russ chyba też tak myślał. Przyglądał mi się badawczo, z resztą jak każdy zebrany tutaj. Teraz zdałam sobie sprawę, że utworzyli wokół nas krąg. W tłumie zobaczyłam Lupę.
Nie chciałam publiki, ale jak mus to mus. Wiedziałam, że byłam skazana na porażkę. Nigdy nie byłam dobra w nożach.
-Nie pozabijajcie się i nie powodujcie uszkodzeń bardzo trwałych. I zacznijcie w końcu! – powiedziała zniecierpliwiona Mentorka.
Okej, powiedzcie szczerze. Jak wyobrażacie sobie moją walkę? Walkę głównej bohaterki? Otóż muszę was rozczarować. Nie było to takie kolorowe jak sobie wyobrażacie. Nie padł przede mną na kolana prosząc o przebaczenie. Upadłam po pierwszym uderzeniu. Ale życie mnie nauczyło, aby zawsze się podnosić. I to zrobiłam. Naśladując jego ruchy z dodatkiem mojej improwizacji wykonałam kontratak. Nic mu jednak nie zrobiłam, bo moje ciosy spokojnie odbijał mieczem jakby się ich spodziewał. Musiałam więc użyć wyobraźni. Albo zaczerpnąć pomocne informację z jakże przydatnych filmów.
W każdym razie, gdy wypadła mi z ręki broń zdałam się na totalną improwizację. Najpierw poćwiczyłam samoobronę, którą uczyła mnie Mormira. A że nie była pobłażliwą nauczycielką umiałam dużo. Potem przypomniałam sobie bajkę Kung Fu Panda. No co sie śmiejecie? Skoro mam przegrać to czemu nie bez zabawy? A tak na serio chciałam odwrócić jego uwagę. I udało się. Jak zrobiłam „Żurawia” zatrzymał się i zaczął się śmiać. To wystarczyło,aby wytrącić mu miecz z ręki.
Ale było jego zdziwienie. Nie mogłam powstymać delikatnego uśmiechu.
-Zdziwiony?
-Pomysłowe. – mruknął tylko i ustawił się w pozycji walki wręcz.
W tym byłam nieco lepsza niż władaniem ostrzem. Jak już wspominałam Mormira mnie coś uczyła. Ale Russ był ode mnie sto razy silniejszy. Więc i tu musiała działać moja pomysłowość. Nie zdążyłam jednak dużo pomyśleć, bo od razu leżałam na ziemi, a nade mną mój przeciwnik.
-Poddajesz się? – zapytał bardzo kulturalnie.
-Żartujesz sobie?
Odwinęłam się spod jego chwytu i dostałam czymś w głowę.
Trochę mnie przyćmiło. Okej, może nie takie trochę. Ocknęłam się na jednej z ławeczek. Wokół mnie stało pełno ludzi. Przy mnie klęczał Russ.
-Ile widzisz palców?
-Masz mnie za idiotkę?
-Czyli nic ci nie jest.
-Co się stało? I czemu do cholery jasnej wszyscy się na mnie gapią?! Nie macie co robić?!
-Miki zostań. – powiedział do blondwłosej. – Jakby miała jeszcze stracić przytomność.
-Straciłam przytomność?! Do kitu z taką przegraną! – jęknęłam.
-Nie. Jakiś ptak z drzewa zrzucił większą gałąź. Traf chciał, że ty właśnie wyślizgnęłaś się. I zamiast mnie, ciebie trafiło.
-Bez sensu. – mruknęłam. – Dobra, jeśli już skończyłam być główną atrakcją wieczora to ja pójdę. Nie mam zamiaru tu siedzieć.
-Pójdę z tobą….
-Chyba cię coś boli. Powaliło cię? Nie jestem małym dzieckiem! Umiem o siebie zadbać!
-Jak sobie życzysz, królowo! Mam cię gdzieś! Zawsze tylko ty, ty i tylko ty! Mam, miałem przez ciebie dość problemów. Bo małą Tamię trzebabyło niańczyć! Masz rację! Powinnaś sobie radzić juz sama! – krzyczał.
Gdy wstałam, popchnęłam go. Byłam przepełniona gniewem. Tym wszystkim co się tu działo. Tym, że się tu znalazłam i że muszę tu być.
-Nie prosiłam się o ochronę! Świetnie poradziłabym sobie bez ciebie!
-Doprawdy? Nawet nie wiesz ile razy ratowałałem ci tyłek!
-Może trzebało mnie zostawić? Nie masz własnego zdania?! Zawsze jesteś taki ulegliwy?! Jesteś po prostu słaby!
Z takim przekonaniem odwróciłam się i wymaszerowałam z kręgu. Ceremonialnie kopnęłam w najblizszy pień. Szłam od razu do domku. Chciałam wziąć rzeczy i uciekać stąd do Nory. Wzięto mi moją prawie rodzinę i jeszcze oczekują, że będę się im kłaniać! Ich niedoczekanie!
Wiedziałam jednak, że ucieczka z tego piekła jest niemożliwa. Jeszcze nie. Ale nie zostało dużo. Wkrótce wrócę do swojego życia.
Drzwi za mną huknęły z impetem. Kilka rzeczy obozowiczów pospadało z szafek. Skierowałam się do swojego łóżka. Zaczęłam się oddzielać od reszty domku. Nie miałam zamiaru oglądać ich twarzy. Wiedziałam, że będą na mnie krzywo patrzeć. Było wiadomo, że każdy lubi księcia Russela. Czyli jednym słowem, znienawidzenie przez cały obóz można odhaczyć. Standart. Przyzwyczaiłam się do samotności i mi z nią dobrze. Żałuję tylko jednego: że nie dokopałam temu gnojkowi. A zasłużył.
Położyłam się na łóżku. Nie, nie beczałam. Bo dlaczego niby? Poza tym ja NIGDY nie płaczę. Po prostu byłam zmęczona. W dwa dni straciłam swoje życie. Straciłam coś na czym mi zależało. Nie wiedziałam co się z Norą stało. A nie lubię niewiedzy. Dlatego też nienawidzę tego miejsca. Bo to była wielka niewiadoma. Każdy coś mówi o bogach rzymskich, ale ja w to nie wierze. Po prostu trafiłam na jakiś obóz fanów mitologii rzymskiej, którzy mają nie równo pod sufitem. Nie rozróżniają fikcji od życia prawdziwego. A tłumaczeniem tych wszystkich dziwnych rzeczy zajmę się kiedy indziej. Teraz miałam zamiar myśleć o tym jak się stąd wydostać. Wiedziałam, że mnie nie wypuszczą. I że mają broń. I że ich nie lubię. I że oni mnie nie lubią. I że są niezrównoważeni psychicznie. I ja chyba też skoro słuchałam wilka, który później zamienił się w jakąś głupią kobietę. Czyli podsumowując. Mój pech osiągnął monstrumalne rozmiary. 99 procent wskazuję, że mam przerąbane.
Usłyszałam otwierające się drzwi i w momencie zakończoną rozmowę. Domyśliłam się, że to musiało być z mojego powodu. To nie było trudne.
-Tamia… – usłyszałam głos za moją osłoną.
Przeklęłam w duszy moment, kiedy powinnam założyć słuchawki do uszu, ale tego nie zrobiłam.
Odsłoniłam prześcieradło, bo co miałam zrobić? Poza tym ja się nie ukrywam.
Za kotarą stał Simon. Próbował zachować kamienną twarz, ale w oczach było widać jakieś drobne iskierki.
-Lupa kazał ci przekazać, że zajęcia się zaczynają dla ciebie o szóstej. Masz się nie spóźnić.
-Możesz przekazać, że i tak nie przyjdę. Na serio jest taka głupia, że myśli inaczej?
-Lupa nie lubi sprzeciwu. W końcu zajdziesz za daleko Tamia. I czemu nie spróbujesz się do niej przekonać? Lupa to naprawdę fajna mentorka.
-Zrobiła wam pranie mózgu, czy wy już z natury jesteście tacy tępi?
-Dalej nie wierzysz w bogów rzymskich? W mitologię?
-Czyli to pranie mózgu. – mruknęłam.
-Nie, nie pranie. To prawda, Tamia. Przyjmij to do wiadomości. To Obóz Herosów. Jesteś jedną z nas, bo inaczej nie miałabyś tu wejscia. Jeden z twoich rodziców to bóg. Ja na przykład jestem synem Merkurego. Boga złodziei i kupców. Nie znasz dnia ani godziny kiedy…
-Tylko bez rymów proszę. – jęknęłam.
-No weź. Nie chciałem rymować. To działka dzieciaków od Mitry.
-Wielkie gwiazdeczki Szekspirowskie?
-Uważaj, bo do nich dołączysz! – zaśmiał się.
-Nie rób sobie ze mnie żartów! – próbowałam spoważnieć, choć słabo mi sie to udawało. – Czy ja ci wyglądam na blondi z durnowatymi pioseneczkami?
Na samą tą myśl zaśmiałam się. Owszem kochałam słuchać muzyki, ale jak usłyszałam to co śpiewali na ognisku, to mnie zemdliło. Biesiadne duperele. Gustowałam w mocniejszych gatunkach muzyki.
-Dlaczego nie lubisz Russela? Przecież jego każdy lubi.
-A każdy to nie ja. Nie trawię tego synka. Wkurzył mnie! Jakby mi robił wielką przysługę chroniąc mnie! – wybuchłam.
-Okej, rozumiem. Nie musisz wrzeszczeć. Tylko, że jesteś jedyna. Russ jest strasznie towarzyski. Pierwszy raz widziałem, żeby tak się do kogokolwiek odezwał. Pierwszy raz podniósł głos na kogoś.
-Nie interesuje mnie, że podniósł głos. Wkurza mnie, jasne? I przestań go bronić, bo dobrze wiesz, że i tak będę mówić o nim co mi się zechce.
-Czemu jesteś taka oschła?
-Zabronisz mi?
-Ty nie jesteś taka od wewnątrz. – bardziej stwierdził niż zapytał.
-Nie znasz mnie. Nikt mnie nie zna. I nigdy nie pozna.
-A może próbować?
-Próbować zawsze można,ale to nic nie da. Wolę dźwięki samotności. Tylko one do mnie przemawiają.
-Jesteś chora.
-I to powiedziała osoba, która wierzy w mitologię. – odburknęłam.
-Ja spadam, bo widzę, że do rozumu ci nie przemówię.Bądź miła dla młodych. – wskazał na pokój i resztę dzieciaków.
-Spróbuję sie nie odzywać.
Odwórcił się i wyszedł. Nareszcie. Chociaż nie powiem. Miło było się uśmiechnąć. Już nie pamiętałam kiedy się szczerze wyszczerzyłam.
Poszłam do łazienki. O dziwo była wola. Może dlatego, że była prawie północ? Nie miałam pojęcia kiedy te dwie godziny minęły. O czym ja myślałam? O niczym. Też tak chyba czasami macie, co nie? Patrzycie na jakiś punkt, nawet nie zdając sobie sprawy, że tam patrzycie i zawieszacie się. Uwielbiam ten stan.
Nie ubierałam piżamy, tylko dres. Miałam zamiar wyjść jeszcze na świeże powietrze. Kto to widział tak wcześnie iść do łóżka? Nie jestem małym dzieckiem.
Noc była lodowata, ale nieprzeszkadzało mi to. Była piekna. Zachwycała gwiazdami, księżycem, powietrzem. Była całkiem inna niż dzień. Dzień jest oschły. Słońce jest … no nie wiem. Po prostu od dziecka go nie lubiałam. Kryłam sie przed nim pod kapturem. Noc była bezpieczna, nie dzień.
Szłam z dobre dziesięć minut. Doszłam do pomników tych całych bóstewek rzymskich. I wtedy wpadłam na pewien pomysł.
Okej, przyznaję. To było strasznie dziecinne. Wandalizm. Ale co mi tam? I tak prędzej czy później zmywam się stąd.
Wiedziałam, że nikt mnie nie zobaczy. Większość obozu śpi. A ci co nie śpią mają pecha.Ważne, że mnie nikt nie widział.
Gdy skończyłam i schowałam swoje przyrządy pracy wróciłam do pokoju. Jedno jest pewne: Lupa nie będzie zachwycona.
Ani jutro, ani nigdy.
Oprócz trzech literówek, nie mam się do czego przyczepić…
I masz plusa za długość… LUDZIE, UCZCIE SIĘ OD NIEJ, A NIE TRZY LINIJKOWE PITKI WYSYŁACIE!!!
Trzymaj tak dalej, jednego fana już masz 😀
Hm, literówki były, czasem coś się zdeformowało, ale jest dobrze. Opowiadanie ciekawe. Długość odpowiednia. Czekam na cd! 😉
Długie, ale nie nudzi, czyli to co lubię! Jesteś jedną z trzech osób na tym blogu, które mają u mnie taki szacunek za twórczość, że zasługują na elitarne słowo… Genialne!!!!!!!!! 😀
literówki…. wiem! nie mam programu aby sprawdzał na bieżąco,a przy sprawdzaniu wszystkiego na raz czasem coś umyka. więc sory za nie! wcielenie zła!
nie wiem, ale bohaterka mnie nie porywa. i jakoś nie przekonałam się do tego obozu Jupitera. jest inny od tego, który znam z herosów olimpijskich
Super! Ja tam lubię główną bohaterkę. To jest świetne. Bardzo mi się podoba. Piszesz zaje…. Uwielbiam to!
Trochę mnie wkurza ta bohaterka ,ale ma fajne przemyślenia. Opko fajne.
Znaczy myślaam, że ją polubiam, ale zaczyna mnie wkurzać.