To będzie mój pierwszy wpis od czasu przybycia do obozu. Jestem tu już od trzech dni i zaczynam się nieźle orientować w położeniu najważniejszych miejsc takich jak zbrojownia, mój domek, arena walk i oczywiście pawilon jadalny. Na pewno fakt, że obóz letni ma zbrojownie i arenę walk nie zdziwiłby was gdybym zaczęła ten wpis od tego, że to nie jest kolonia wypoczynkowa. Trafiłam tu, ponieważ musiałam nauczyć się bronić przed czyhającym na mnie niebezpieczeństwem. O mojej przeszłości dowiedziałam się całkiem niedawno od mamy. Stało się to po tym jak odebrałam pocztę. Jeden z listów był inny i to sprawiło, że przyciągnął on moją uwagę. Był kremowy z zielonymi wzorkami biegnącymi wzdłuż koperty. Nie miał żadnego znaczka, ale najdziwniejszy był czerwony napis jakby odbity z pieczątki. Zdałam sobie sprawę, iż jest on w innym języku, mimo to doskonale wiedziałam, co jest napisane
„Przesyłka dostarczona
HERMES”
Zaintrygowana otworzyłam list. Wtedy poczułam, że ktoś wyjmuje mi go z ręki. To była mama. Zaprowadziła mnie do pokoju i opowiedziała mi wszystko…
-Ella pośpiesz się, bo się spóźnimy – syknął ktoś za drzwiami.
To był Rick. Jeden ze współlokatorów domku.
– Już idę – jęknęłam poirytowana i dopisałam jeszcze jedno zdanie:
… o tym, kim jestem i o tym, że muszę wyjechać na obóz dla półbogów.
Wiem jak to brzmi, ale tak jest, jestem córką boga. Problem tylko, że nie wiem, jakiego. Nawet mama nie wiedziała. Twierdzi, że to nie jest dla niej istotne, ważne, że się kochają i dzięki temu się urodziłam. Nie czepiam się i bez tego jest trudno.
– Rick widziałeś moją tarczę?- Zapytałam rozglądając się po zagraconym pokoju.
– Leżała przecież koło twojego łóżka.
– Ale jej tu nie ma tępaku. Chodź tu i pomóż mi szukać.
Po chwili do domku wszedł wysoki brunet. Ubrany był w pomarańczową, obozową koszulkę oraz przetarte dżinsy. Tak jak ja był nieokreślony, to znaczy, że nie wie kto jest jego boskim rodzicem. Razem ze mną zaczął szukać zguby. Tarcza była nowa. Jeszcze nikt z nią nie walczył. Została zrobiona specjalnie dla mnie, ponieważ żadna inna nie była dla nie odpowiednia. Byłam z niej bardzo zadowolona, ale dziś miałam wziąć udział w swojej pierwszej walce o sztandar i ją wypróbować w prawdziwej bitwie. Niestety wczoraj trochę się sponiewierała, gdy uderzyłam wraz z nią o drzewo (nie jestem zbyt spostrzegawcza) i zostawiłam ją w zbrojowni do naprawy. No tak!!
– Rick, już wiem gdzie jest – powiedziałam nie podnosząc wzroku z podłogi. – Wydaje mi się, że została w naprawie.
– No tak. Oczywiście po wczorajszym potknięciu o miecz- zażartował wychodząc spod stołu.
– Dobra już bez takich. Idziemy. – Rzuciłam przechodząc przez drzwi.
Wszyscy już na nas czekali. Z tłumu najbardziej wyróżniał się Chejron, koordynator zajęć. Czemu? Bo był centaurem. To on organizował i nadzorował zajęcia. Wokół niego stało większość obozowiczów z ogromnymi tarczami, mieczami i jeśli ktoś posiadał, magicznymi atrybutami.
– Podzieliliśmy się już na grupy, więc będziecie musieli zostać przeciwnikami skoro się spóźniliście – rzekł centaur. Tak więc, ja przeszłam do grupy po lewej, a Rick przyłączył się do drugiej. – A przy okazji Ella twoja tarcza – dodał uśmiechając się do mnie.
Z zadowoleniem stwierdziłam, że mój zespół zapowiadał się nieźle. Mieliśmy dobrych zawodników. Jednym z nich był Percy Jackson, syn Posejdona. Podobno za swoje zasługi dostał propozycję bycia nieśmiertelnym, ale zrezygnował. Słyszałam pogłoski o jego dokonaniach. Jest niesamowity, a przy okazji bardzo przystojny. Na moje nieszczęście ma dziewczynę – Annabeth. Muszę przyznać, że była nawet niezła i mądra, ale żeby od razu z nią chodzić. Rany !!!
Oprócz nich mieliśmy dzieci Apolla (świetni łucznicy), dzieci Ateny (doskonałe taktyki) oraz dwóch synów Hefajstosa (niezwykła siła). Nasi przeciwnicy to dzieci Aresa, Hermesa, Dionizosa i najgroźniejszy przeciwnik Nico di Angelo, jedyny syn Hadesa. On stanowił najpoważniejszy problem, ale mamy szansę wygrać tą bitwę. Dzieci Afrodyty oraz Demeter ogłosiły, że nie biorą dziś udziału w walce.
Jeśli chodzi o zasady to należy odebrać przeciwnikom ich sztandar zanim oni zabiorą nasz. Proste reguły: Nie wolno zabijać i powodować trwałego kalectwa. Jasne przyjęte. Cel -jak najszybciej się schować. Może ja jednak nie jestem herosem. Mimo, że stwierdzono u mnie ADHD i dysleksję jak u innych, nie czułam się do tego przekonana.
Chejron zadął w róg i cały tłum poderwał się do biegu. Ja również ruszyłam. Najpierw niepewnie, później bardziej energicznie i zdołałam podbiec do przywódcy.
– Co tam Percy?- Zapytałam głupkowato.
– Nie czas na rozmowy- stwierdził. Rozglądał się uważnie dokoła. Wyglądał, że wie, co robi. Sama również miałam ochotę obejrzeć się za siebie, ale skupiłam się na herosie.
– Powiesz mi, więc co mam robić?- Powiedziałam głośno, by zwrócić jego uwagę. Udało się. Syn Posejdona spojrzał na mnie krzywo i wyszeptał:
– Pilnuj tyłów – i zniknął
Zostałam sama zastanawiając się, co to znaczy, gdy ktoś podciął mi nogi. Upadłam do przodu w ostatniej chwili podpierając się łokciami. Napastnik brutalnie obrócił mnie na plecy i przyłożył miecz do gardła. To był Nico.
– Ty nowa. Nie powinnaś stać jak kołek, my tu walczymy – rzekł dramatycznym tonem – Może lepiej by było gdybyś ty też zaczęła.
– Nie ma sprawy – Szybko wysunęłam nogę i również go podcięłam. Był mniej więcej w moim wieku, ale niższy o kilka centymetrów. Powinnam dać mu radę, jeśli zabiorę mu jego miecz, a on nie wezwie pomocy z lasu czy z podziemi.
Szybko dźwignęłam się na nogi, chwyciłam miecz chłopaka. Stałam jak idiotka z bronią w obu dłoniach, moja tarcza leżała na ziemi. Nico również. Nie poruszał się i powoli zaczynałam się martwić. Odłożyłam broń na ziemię i na klęczkach podeszłam do ciała. Nie widziałam twarzy i już chciałam go dotknąć, kiedy on nagle poderwał się, popchnął mnie i pobiegł do ekwipunku. Ja również ruszyłam, ale ze sporym opóźnieniem, więc nie trudno zgadnąć, kto wygrał. Chłopak stanął metr ode mnie i uśmiechnął się triumfalnie.
Zza jego pleców wyszli bliźniacy Connor i Travis Hood’owie, synowie Hermesa i przy okazji moi współmieszkańcy, ponieważ jako nieokreślona mieszkałam w domku boga złodziei, kupców i podróżników. W takim razie nie był zbyt wybredny w przyjmowaniu gości.
Bracia nieśli sztandar mojej drużyny. A więc zdobyli go i byliśmy na przegranej pozycji. Nie mogę pozwolić by przenieśli go na swoje terytorium, bo przegramy. Zdeterminowana, kompletnie bezbronna rzuciłam się na chłopaków. Zaskoczyłam ich, mimo to nie wypuścili zdobyczy. Rozpętało się niezłe zamieszanie. Ja szarpałam się jakbym znów była pięciolatką, która kłóci się o ulubioną zabawkę. Connor i Travis oprzytomnieli i nie zamierzali odpuścić, a Nico gdzieś zniknął. Z prawej strony rósł coraz większy hałas. Liczyłam na to, że ktoś ode mnie zainteresuje się i mi pomoże. Chyba, że to przeciwnicy to niech lepiej nie pokazują się mi na oczy.
– Lepiej sobie odpuść – krzyknął Travis. – Nie masz szans z naszą trójką!!
– Trójką? Przecież nie ma tu Nico!! – Próbowałam prowokować.
– Ależ jest – szepnął mi głos koło ucha. Krzyknęłam i puściłam sztandar w momencie, gdy ponownie poczułam ostrze na gardle. Miałam już dość, to nie miało sensu. Ja byłam sama, a ich trzech. Do tego byłam niedoświadczona. Nawet nie umiałam dobrze walczyć mieczem. Musiałam się poddać. Od razu, gdy podjęłam tę decyzję za pleców braci wyleciał strumień wody i zmoczył nas wszystkich. Później wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie: ja chwyciłam broń i pogroziłam nią synowi Hadesa; w powietrzu pojawiła się magiczna czapka Annabeth, a ona sama zmaterializowała się koło mnie; zza drzew wybiegł Percy, tym razem ochlapując wodą również Annabeth.
– Sorki dziewczyny – przeprosił Jackson.
– Nie gniewam się za to, ale za zostawienie mnie tu samej – odparłam.
– Poradziłaś sobie świetnie. Co nie? – Zwrócił się do Annabeth.
Dziewczyna przytaknęła, co wywołało mój mimowolny uśmiech zadowolenia. Nie dałam rady go ukryć, a nie chciałam się puszyć, więc skupiłam się na rywalach. Teraz było nas wystarczająco dużo by ich pokonać. Trzeba było tylko ich szybko załatwić i biec po ich sztandar. Tylko jakby to zrobić?
Bardzo mocno skupiłam się na każdym z nich. Penetrowałam ich mózg, szukałam wskazówek. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co robię. Nie widziałam nawet, co robi reszta. Całą swoją energię i siłę umysłu przesyłałam gdzieś poza moje ciało. I wtedy to się stało. Jak za sprawą magicznego zaklęcia Connor, Travis i Nico padli tak jak stali. W jednej chwili przytrzymywali flagę, w następnej moja ręka wysunęła się i złapała ją zanim upadła. Staliśmy jak ogłupiali wokół nich nie wiedząc, co zrobić. Wpierw poczuliśmy radość, w końcu wygraliśmy, ale to nie była nasza zasługa. Widziałam to po twarzach przyjaciół.
-Co się stało? – Zapytał Percy zszokowany.
-Nie mam pojęcia – odpowiedziałyśmy wspólnie. – Wcześniej już się nabrałam na taki numer, więc uważajcie – dodałam.
Percy zrobił dokładnie to, co ja gdy syn Hadesa leżał. Padł na kolana i powoli z ostrożnością zaczął się do nich zbliżać. W każdej chwili spodziewałam się ataku, ale on z każdym krokiem był coraz bardziej zaniepokojony o ich stan. Leżeli bez ruchu. Percy szybko ich obejrzał szepcząc coś pod nosem. Wstając rzucił mi dziwne spojrzenie. Po twarzy widać było, że coś nim wstrząsnęło i mocno zaskoczyło. Nie odzywał się.
– I co? – Spytała Annabeth.
– To dziwne oni jakby oddychają, tylko…- Urwał niepewny czy mówić dalej.
– Tylko co? – Ta cała sytuacją nieźle nadszarpnęła moje nerwy.
– Są nieprzytomni – dokończył. Jego wzrok powędrował w moim kierunku.
– Trzeba powiadomić Chejrona, ale co ze sztandarem?
– Ich życie jest ważniejsze od jakiejś tam zabawy Ella! – Odrzekł Percy i ruszył w stronę chłopaków.
– Jasne – odpowiedziałam i ruszyłam mu pomóc.
Jakoś wspólnymi siłami udało nam się zawlec ich do Wielkiego Domu, głównego budynku obozu.Naturalnie turniej wstrzymano i obozowicze grupkami wracali do swoich domków pojękując o ciężkiej pracy jaką wykonali, którą ktoś bezczelnie zepsuł. Do domu przybyło dwóch synów Apollo w celu dokładnego zbadania śpiących pacjentów. Szybko przekazali nam że nie jest to brak przytomność lecz od samego początku pogrążeni są w głębokim śnie. Ja również byłam bardzo zmęczona. Rozważałam wyjście po cichu z sali, nim jednak to zrobiłam poczułam przypływ niespodziewanej siły, która zwaliła mnie z nóg.
Rozdział 2
Faktem jest, że moja pierwsza bitwa o sztandar nie poszła za dobrze. Obudziłam się następnego dnia w łóżku w sali w Wielkim Domu. Nadal przebywali tu chłopcy, więc nie udało się ich jeszcze obudzić. Bałam się, że jeśli szybko ich nie zbudzą to nigdy już nie wyrwią się z tego snu. Kto słyszał żeby tyle spać?
Najwyraźniej moja pobudka nie została zignorowana, bo chwilę po tym jak przestałam pisać zbliżył się do mnie James ten, który wczoraj badał wraz z bratem herosów. Najwyraźniej już od dawna był na nogach. W jego błękitnych oczach odbijała się troska. Gdy pochylił się nade mną, na czoło spadły mu jasne, lekko kręcone włosy.
– Jak się czujesz? – zapytał. – Już dobrze?
Przytaknęłam.
-Szczerze mówiąc bardzo nas wystraszyłaś. Na swoje nieszczęście upadłaś na łokieć i pękła ci kostka – mówiąc to spojrzał na moją lewą rękę. Była owinięta bandażem i jak się nad tym zastanowiłam to odczuwałam lekki ból w tym miejscu. – Ale jak tylko spożyjesz nektar i ambrozję, poleżysz jeszcze z jeden dzień to możesz wracać na arenę – kontynuował.
– Dzięki, to dobra wiadomość. A co z nimi? – wskazałam zdrową ręką w stronę zajętych łóżek.
-Jak dotąd nie udało nam się ich wybudzić – widać było, że się strasznie martwi. – Pierwszy raz spotykam się z czymś takim. Mam złe przeczucia – dodał szeptem.
-Nie martw się będzie dobrze. Jak wyzdrowieję to chętnie ci pomogę, ale za bardzo nie wiem co mogłabym zrobić.
– Dzięki, ale wątpię byś miała czas. Chejron wydaje każdemu półbogowi inne zadania. Chce znaleźć sposób by ich obudzić. Dziś już próbowaliśmy ich ocucić ziołami, ale nic z tego. – westchnął.
-Och – nic mądrzejszego nie wpadło mi do głowy, więc przez pewien czas było cicho.
W końcu James przerwał milczenie:
– Nektar i ambrozja, zupełnie zapomniałem – wykrzyknął i wybiegł z pokoju. Nie poszedł za daleko, bo wrócił już po chwili z szklanką nektaru i miseczką pełną czegoś co wyglądało jak budyń, ale wiedziałam, że była to ambrozja. Nektar i ambrozja to boskie jedzenie, spożywane przez herosów wyłącznie podczas choroby. Podawane w większych ilościach mogłyby poważnie zaszkodzić. – Proszę – rzekł podając mi wpierw nektar.
Po przypilnowaniu mnie bym zjadła wszystko James wrócił do pracy, a ja pogrążyłam się we śnie. Gdy ponownie otworzyłam oczy w pomieszczeniu panowała ciemność. Siadłam by obejrzeć łokieć, ale nie widziałam dłoni nawet jak machałam sobie nią przed nosem. Postanowiłam poczekać, aż oczy przyzwyczają się do ciemności, ale wtedy też niewiele zobaczyłam. Wstałam z łóżka, podeszłam do okna i jak najciszej je otworzyłam. W blasku księżyca ujrzałam, że rękę wygląda dobrze i jak nią poruszam nie odczuwam już żadnego bólu. Czułabym się znakomicie, gdyby nie wciąż powracające pytania „Dlaczego?” i „Jak to się stało?” To co się zdarzyło, tak jak innym nie dawało mi spokoju.
Spojrzałam się przez ramię na Connora, który leżał przy oknie. Wyraz jego twarzy był taki odmienny od tego co widywałam na codzień. Zawsze był uśmiechnięty i roztrzepany. Razem z bratem ciągle wywijali komuś kawały. Na pewno wielu osobom brakuje żartów, śmiechów i ulgi, że to nie jemu zrobiono figla. Teraz leżał tak spokojnie. Jedyną oznaką życia było powolne podnoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej oraz ledwo słyszalny oddech. Miałam nadzieję, że przynajmniej śni mu się coś wesołego.
Nie wiem co chciałam tym osiągnąć, ale tak bardzo zrobiło mi się smutno, że kucnęłam i położyłam głowę na jego brzuchu. Z oczu popłynęły mi łzy. Modliłam się żeby synowi Apolla nie zechciało się sprawdzić co tu słychać. Nie zrozumiałby. Tkwiłam w tej pozycji mocząc łzami jego posłanie, gdy nieoczekiwanie usłyszałam głos. Szybko się rozejrzałam, nic się nie zmieniło, nawet głos ucichł. Z nową falą płaczu wróciłam do poprzedniej pozycji. Po około minucie ponownie to usłyszałam, ale nie podniosłam się, tylko słuchałam. To brzmiało jak krzyki, co najdziwniejsze jak krzyki Connora. Czułam jego strach i zmęczenie. Wyobrażałam sobie jak ucieka przed otaczającą go zgrają potworów.
-Wybudzimy was jakoś– szepnęłam. Następnie wstałam i spojrzałam w gwiazdy. Już nie zasnęłam.
Rano odwiedził mnie brat Jamesa –George. Mimo więzów krwi nie mieli wiele ze sobą wspólnego. James był miłym, opiekuńczym blondynem o błękitnych oczach jak przystało na syna Apolla. Za to George był cichy i mało się odzywał, chyba że musiał zapytać się o coś chorego. Podobno gdy został określony wszyscy mieli wątpliwości. Dzieci tego boga miały zawsze włosy koloru pszenicy, a oczy niebieskie jak niebo. George był szatynem, a jego oczy miały odcień trawy. Zwykle chodził własnymi ścieżkami, nawet rodzeństwo go dobrze nie znało. Choć na początku starali się z nim zaprzyjaźnić szybko zrozumieli, że chłopak woli przebywać sam.
– W porządku z ręką? – spytał się mnie. Odpowiedziałam, że świetnie się już zagoiła i jak przystało na sympatyczną osobę zaczęłam go zagadywać o różne rzeczy. Już po piętnastu sekundach paplaniny spostrzegłam, że mina George nie wyraża niczego pozytywnego. Wyglądał jakby chciał czmychnąć jak najszybciej na zaplecze. Poczułam się urażona. Aż tak go męczy prosta wymiana zdań. No nie. Nie będę tu tak siedzieć, dam mu żyć i wyjdę. Szybko podniosłam się, rzuciłam niedbale „cześć” i wybiegłam.
Miałam zamiar udać się prosto na śniadanie, zmieniłam jednak zdanie gdy każda mijana osoba wbijała we mnie zdziwione spojrzenie. Musiałam wyglądać jak zombi. Z lekkim uśmiechem skierowałam się do domku, ale gdy tylko ujrzałam odbicie w lustrze skrzywiłam się. Na głowie nie miałam ani jednego nie splątanego włosa. Wyglądało to tak jakby na głowie usiadł mi spory, rudy kocur. Skóra miała szarawy odcień i na pewno z odległości kilometra widać było sińce pod oczami. Tak więc musiałam wziąć się w garść. Szybko umyłam włosy, przemyłam twarz i w biegu włożyłam nowe ubranie. Z szaleńczą prędkością pobiegłam na śniadanie.
Większość obozowiczów już nie było. Przy stoliku Hermesa siedział tylko Rick, smętnie skubiący kawałek sałaty.
– Sałata?– rzuciłam zdziwiona za nim jeszcze doszłam do stolika – Od kiedy się dobrze odżywiasz?
– Dziś wszyscy jedzą sałatę – odpowiedział smętnie. Wskazał kilka osób, które pozostały przy stolikach – Chejron obawia się, że zatruto nam w jakiś sposób jedzenie, dlatego każe nam jeść coś, co wie gdzie rosło. Dla mnie to absolutna głupota. Im na pewno nie zaszkodziło jedzenie, bo by przecież o wiele wcześniej zasnęli.
Spojrzał na mnie i zamilkł. Najwyraźniej moja mina mówiła sama za siebie. Czułam się winna, że stało się to na moich oczach. Z rezygnacją zwiesiłam głowę.
– Będzie dobrze – objął mnie ramieniem – Chejron znajdzie lekarstwo, ale trzeba mu pomóc.
Musiałam przyznać, że nie bez powodu szaleje za nim wiele dziewczyn. Można się było zakochać w tych jego oczach.
Genialne. Bardzo ciekawy pomysł. Czekam na cd. 😀
FAJNE
Ciekawe…
Świetne, czekam na cd 😉
super
Nie znalazłam głupich błędów, co jest zdecydowanie na plus.
Ale to wszystko, co mogę powiedzieć o opowiadaniu.
Dzisiaj mam dobry humor więc napisze że genialne. Zaintrygowalo mnie. Mam podejrzenia czyją może być córką. Moim zdanie to ciekawe, fajnie się zapowiadajace opko.