Siemka wszystkim czytającym. Większość z was pewnie mnie już zna. Jestem znana jako „Postrach obozu” lub „Uosobienie nieszczęścia”, jestem Clarisse La Rue, córka najsilniejszego z bogów, Aresa. Na początek może coś o sobie. Zła, okrutna mścicielka przyjaciółki Sileny Beauregard, koleżanka Percy’ego. Jestem grupową najstraszliwszego domku w obozie, domku Aresa. Ogólnie cechuje mnie postawa jak u koszykarki i długie, brązowe włosy. Lubię ubierać się na rockmana i metala, bo te style pasują idealnie do charakteru mojego i mojego papy. Ale cała historia nie składa się tylko o moim domku i wgl. Chciałabym opowiedzieć wam historię nieuwzględnionej przez naszego skrybę, Ricka (a przynajmniej jej część).
A zaczyna się tak… Jest lato, słońce praży, że z domków się nie chce wychodzić. Mój domek, jak zawsze o 12:00 idzie na trening. Uwielbiam je, bo wtedy mam okazję dołożyć innym cieciom np. z domku Hermesa (wybacz Chris), albo Apollina (ooo tak, im bym dosoliła). Ale na polu bitewnym pustka, nic, zero, null. Posłałam mojego brata Marka by sprawdził co się stało. Mark jest rudowłosym, dobrze zbudowanym 14-latkiem z wytatuowanym napisem „Wszystkie kreatury giną”. Najlepiej radzi sobie z bronią ciężką tzn. z młotem czy toporem. Niezbyt przepadam za moim bratem, a tylko dlatego, że zakochał się w tym pokemonie Drew, z domku Afrodyty.
– To… Gdzie mam się iść zapytać? – Zapytał Mark.
– A gdzie chciałeś iść? – Odpowiedziałam.
– Pewnie do Drewniaka! – Wykrzyknął mój drugi brat Bill, opryskliwy 12-latek z mocnym trądzikiem – Leć do niej, może ona z tobą pagada jak będzie mieć czas pomiędzy malowaniem się, a robieniem pediciuru!
– Zamknij się Bill! – Odkrzyknął. – CH… H… ciałem tylko do niej zajść sam…
– Ooo super! – Zawołałam. – A ja mam świetny pomysł. Pójdę z tobą, okej?
– Wolałbym nie…
– Bo? – Gapił się na mnie jak sroka w gnat.
– Okej, chodź. – Powiedział z nieszczęściem na twarzy i poszliśmy razem do domku Afrodyty. Mówiłam wam, jak tam śmierdzi? Odór perfum od Diora czuć było 15m od domku, masakra. Wolałabym już przegrać w turnieju siatkówki niż mieszkać w takim smrodzie. Powoli zaczęliśmy otwierać drzwi, kiedy coś nas przytwierdziło do ziemi. Wszyscy z domku krzątali się, malowali, suszyli włosy, ubierali się w najróżniejsze, cekinowe ubrania, aż żal było patrzeć. Zasłoniłam oczy, przyciągnęłam Marka do siebie i powiedziałam:
– Za 2 minuty masz być tu z powrotem, spytasz się, odchodzisz od Drew, łapiesz mnie za ręke i ciągniesz do wyjścia, bo nie wytrzymam tego cholernego widoku i smrodu! – Odszedł i nie minęło 30 sekund, jak poczułam zimny dotyk jego ręki.
– Jest zebranie w Wielkim Domu, grupowi mają stawić się wcześniej, Piper już tam jest. – Powiedział, ciągnąc mnie dalej za ręke. Lubię Piper, jest normalną dziewczyną w porównaniu do tego całego hałastru z domku Afrodyty. Jako jedyna postawiła się i wyzwała tą całą Drew na pojedynek. Dalej nie mogę zrozumieć, jak takie „coś” mogło zostać drużynowym, nie mając żadnej misji za sobą.
– Okej, powiedz innym, a ja już lecę.
– Dobra, dozo. – Zasalutował mi i pobiegł w stronę placu treningowego.
Biegłam przez krzaki i drzewa, ale nie odczuwałam zmęczenia, jakbym mogła to robić od rana do wieczora. Takie jest życie dzieci Aresa, możesz 24 godziny na dobę nie spać, a nie odczujesz zmęczenia, tylko masz poczucie, że pilnie potrzebujesz zobaczyć jakiegoś wylewu krwi, żeby walczyć i zabijać jak najwięcej osób. Rok temu, kiedy byliśmy na Olimpie i uratowaliśmy skóry Olimpijczykom, Zeus pozwolił nam trochę czasu spędzić z rodzicami. Mój tata opowiedział mi historię, że kiedyś był taki facet Drakula, mieszkał w Rumunii i wyznawał Chrześcijaństwo. Gdy dowiedział się, że jego ukochana (błee) rzuciła się z okna, zaczął ziać nienawiścią do wszystkich. Zaczynał atakować większe państwa, zabijał bez powodu i zaimponował mojemu tacie. Objawił mu się i powiedział, że zna sposób, by podwoić liczbę ofiar i zadowolić jego i Drakulę. Przystał na tę propozycję i zaczął składać papie krwawe ofiary, a wtedy Ares zamienił go w… hm? Jak to się nazywało? Wampir? Pewnie tak. No i Zeus niepocieszony tym co robił Drakula, spalił go na popiół. Ale od jego popiołu zrodziły się mniej krwawe wampiry, które rodziły kolejne aż stało się tak, że co czwarte dziecko Aresa (w tym ja) chcą wypić trochę krwi, dlatego co miesiąc chodzimy do lazaretu, a tam nimfy wstrzykują albo dają do picia sztuczną krew. Takich osób w naszym domku jest mało. Ale rocznie znika więcej sztucznej krwi niż na 150 rannych. Ale odchodzę od tematu. Biegłam przez pola truskawek, minęłam most, gdy nagle ustałam. Oto on, znajdował się centralnie przede mną. Święty Wielki Dom, na przedzie zbudowany na wzór greckiej świątyni z tympanonem i 6 kolumnami po każdej stronie. Zobaczyłam obradujących wokół kolumn grupowych, Percy’ego, Piper, Jasona, Leona, Annabeth, tego ciula Michaela i innych. Mówiłam już jak nienawidzę tych z Apollina? Myślą, że są lepsi od nas, bo chowają się na drzewach i używają broni dalekiego zasięgu, ale niech tylko zejdą na dół, i wezmą miecze to wyrąbię jednego po drugim. Chejron, centaur, od pasa w górę człowiek, od pasa w dół konik, zwołał nas do środka na obradę wstępną:
– Witajcie grupowi – Zaczął. – Cieszę się, że nikt się nie spóźnił. – Spojrzał na mnie. – Zebrałem was tu, żeby ogłosić, iż za 2 dni zagoszczą u nas łowczynie z samą Artemidą. Ufam, że domek Hefajstosa dobrze wykona swoją robotę i zbuduje dla Pani Księżyca coś wyjątkowego. Poproszę także domek Apollina o przygotowanie specjalniej melodii na lirach i domek Afrodyty i Dionizosa o zorganizowanie dla nas sztuki. Tematyka dowolna, byleby Artemida nie zasnęła, tak jak 2 lata temu.
– To nie nasza wina Chejronie! – Zawołał Kevin z domku Dionizosa. – To Clavis rzucił to swoje senne zaklęcie! – Drużynowy Hipnosa, chyba nie za bardzo przejął się oskarżeniami, bo bidula obśliniła tylko cały stół, smacznie przy tym chrapiąc. My tu obradujemy, a on co robi cholera?! – Walnęłam w stół, aż śmieć podskoczył.
– Czy domek Aresa ma się jakoś angażować w przygotowania do wizyty?- Zapytałam. Lubię łowczynie, właśnie takie powinny być dziewczyny i kobiety, bohaterskie, a nie takie jak są. Mam u nich swoją przyjaciółkę „na 2 dni” bo zwykle tyle u nas goszczą. Nazywa się Hloris, jest córką Hekate. Uczy mnie jak robić trujące eliksiry czy jady. Lubię ją, ale czasami mnie łowczynie wkurzają, np. cały czas przegrywamy z nimi w ” Bitwie o sztandar”, to dołujące. Chejron wyglądał na zamyślonego, jakby oceniał, czy przy pomocy nie zrobimy większych szkód.
– Hm… może urlop?
– Jak to? Nic do roboty nie ma?
– Nie o to chodzi tylko… wszystkie prace są już wyznaczone, tak Argus? – Zapytał naszego kochanego stuokiego przyjaciela. On jednak kiwnął głową (czy raczej oczami) na nie, i pokazał Chejronowi coś na planie. Cokolwiek to było, Chejronowi nie podobał się pomysł przydzielenia nam roboty. Ogólnie też nie lubię pracować, ale jak nie ma z kim powalczyć, bo pustki na placu treningowym, to coś trzeba robić. Fakt, domek Aresa robi wiele szkód…no dobra sporo szkód, ale jak nie mamy nic do roboty, to nudzi nam się niezmiernie i możemy zrobić coś bardziej głupiego. Np. kiedyś mój brat Philip dynamitem wysadził w powietrze domek Hefajstosa. Jak zapytacie, po prostu. Nudziło się biedakowi, bo każdy domek poszedł zbierać truskawki i tylko my zostaliśmy, więc on, nie wiadomo skąd, wytrzasnął 12 pudeł z fajerwerkami, dynamitem i tego podobnym rzeczom, wkradł się do Hefajstosa i wsadził do ich kanciapy roboczej cały „ekwipunek”, podpalając jedno pudełko. A wtedy „buuum!” i domek znalazł się w lepszym miejscu, może w Elizjum. Ale widoki były piękne. Po pięciu dniach domek stanął na nowo, tym razem, z kodem do drzwi i okien, oraz ze stalową obudową jak w bunkrze. Od tamtej pory Chejron jeszcze bardziej nie chce wciskać nam roboty, ale też nie chce zostawić nas samych bez pracy.
– No dobra – powiedział Chejron – Domek Aresa szykuje nowe sztandary do gry, bo stare dziwnym trafem zniknęły…
– To nie my – Szybko syknęłam. Super, bosko. Mamy robić sztandary do gry, w której prawdopodobnie zostaną one podpalone, poszarpane, zniszczone. Jaka jest logika w ich robieniu? Zastanawiałam się nad tym, gdy nagle ujżałam jakąś czerwoną poświatę podobną do ognia. Nie, to nie może być, pomyślałam. – Dobrze Chejronie, zabierzemy się do tego jutro – palnęłam szybko i wybiegłam z Wielkiego Domu.
Na zewnątrz czekali moi bracia i siostry. Nie widziałam już tej dziwnej poświaty. Wszyscy jak gdyby nigdy nic śmiali się z Marka. Podeszłam do nich i Mark zapytał.
– I o czym mowa?
– Łowczynie nas odwiedzą – Powiedziałam lekko rozkojażona i spojrzałam się w stronę Wielkiego Domu, gdzie pozostali grupowi wychodzili do swoich braci. Mark zrobił niechętną minę.
– Będziemy musieli?
– Nie inaczej.
– To przecież nie ma sensu – Odwrócił się do mnie placami i kopnął w młode drzewo, które przewróciło się szybciej niż myślałam. – Co mamy do roboty?
– Będziemy robić sztandary.
– Super, a inni?
– Inni robią co innego. Wracamy do domku, zaraz będzie obiad. – Powiedziałam i kazałam ustawić się całemu rodzeństwu. Szliśmy przez pole truskawkowe, gdy pomiędzy drzewami zobaczyłam ten sam czerwony cień. Stanęłam.
– Eee… Clarisse? Wszystko w porządku? – Zapytała moja siostra Valery.
– Hm…? Valery, ja muszę coś sprawdzić. Wy idźcie do domku. Spotkamy się na obiedzie. – Zasalutowałam, a ona zasalutowała mi. Pobiegłam w stronę cienia, który zatrzymał się jakieś 300 metrów od pola do siatkówki. Lekka, czerwona mgiełka zaczęła jasno świecić. Wiedziałam, że muszę zasłonić oczy, bo właśnie mój papa Ares, zmienia swoją postać. Jakby to… O wiem! Przechodzi z trybu boskiego na normalny. Minęło już prawie półtora roku od naszego ostatniego spotkania, ale wciąż nic a nic się nie zmienił. Nadal miałam zamknięte oczy, gdy usłyszałam głęboki głos:
– Witaj Clarisse. – Powiedział Tato. Był ubrany jak metal, połączony z gotem. Miał czarną koszulkę „Slayer’a”, podarte dżinsy rurki, czerwone glany do kolan, no i był świeżo przystrzyżony na rekruta. – Jak ty wyrosłaś. Wdałaś się w ojca.
– Papo… Co się dzieje? – Próbowałam ukryć ekscytację ze spotkania.
– Czyż nie mogę odwiedzać własnych dzieci?! – Warknął, a potem zaczął się głośno śmiać – Chodź do swojego staruszka. Mam dla Ciebie prezent, Clarisse. – Powiedział i ze swojej żołnierskiej torby wyjął małego, srebrnego węża z rubinem zamiast oka, który oplótł się w dziwnym kształcie.
– Prosze, moja dzielna dziwczynko – Uśmiechnął się – Niech Ci służy.
– Co to jest? – Zapytałam.
– Kolczyk na lewe ucho – Oburzył się Ares – Ma magiczne właściwości, będziesz wiedziała kiedy go użyć.
– A jak go uruchomić?
– Proste, ściągasz go, naciskasz na rubinowe oko trzymając w dłoni.
– Super – Powiedziałam i założyłam kolczyk na ucho – Dzięki tato – Powiedziałam, gdy usłyszałam za mną wołający mnie głos. To był mój chłopak, Chris Rodriguez, syn Hermesa. Przybiegł do nas.
– Cześć Clarisse – Powiedział i dał mi całusa w policzek – Witaj Panie Aresie – Przyklękł na jedno kolano.
– Siemka leszczu… To znaczy Chris – Ares zrobił obojętną minę – Co ci się stało w oko? – Zapytał. Rzeczywiście, Chris miał podbite oko tak mocno, że jestem zdziwiona jak mogłam tego nie zauważyć.
– Nie… Znowu? Który tym razem? – Zapytałam, pewnie znów moi bracia próbowali go namówić do zerwania ze mną. Twierdzą, że on mnie deco….dek….dekoncentruje (durna dysleksja).
– Lenny – Odpowiedział Chris, z widocznym zmęczeniem.
– Dobrze dzieciaki, ja was opuszczam, muszę załatwić coś w lesie, mój święty dzik mi uciekł i muszę sprać tyłek Lenny’ ego – Uśmiechnął się do mnie szyderczo – Trzymaj się Clarisiu. A i bądź dzielna, nawet w sytuacji, która nastąpi niebawem.
– Zaraz…. co? – Zapytałam, ale on odwrócił się i pobiegł w stronę lasu. Zostaliśmy sami. Przysiadłam się na trawie obok Chrisa.
– Przykro mi z powodu oka – Powiedziałam.
– Nigdy bym cię nie opuścił – Odpowiedział. To było „słodkie”. Odwdzięczyłam się pocałunkiem w jego chore oko.
– Zabiję tego gnojka.
– Przejdzie mi. Zjem trochę ambrozji i oko się wyleczy – Zmusił się do uśmiechu. – Byłbym zapomniał po co przyszedłem, spóźniłaś się na obiad.
– Nie chce mi się jeść.
– Coś się stało?
– Sama nie wiem.
– Jak to? – Wpatrywał się we mnie jak w ósmy cud świata.
– Mam wrażenie jakby coś się miało stać…
– Ale co takiego?
– Nie mam pojęcia. Chodź, pójdziemy razem na stołówkę, może zostawią nam coś do żarcia…
Łał… jedno z najlepszych opowiadań, które czytałam na tym blogu(nie wliczam tu swoich, bo moje sa przegenialne :P) nawet się usmiałam z tym leszczu 😀
Fajne 😉 Pomysł super i wg jak na pierwsze opo…. Brawo, gratuluję 😀 czekam na cd
Naprawdę świetne! Super! 😀
Clarisse chyba jest nieco za miła, podobnie jej „kochany tatuś”… W dodatku jest cała masa popierdułkowatych błędów typu:
„Lubię Piper, jest normalną dziewczyną w porównaniu do tego całego hałastru z domku Afrodyty.” (wydaje mi się, że powinno być „w porównaniu Z TĄ CAŁĄ HAŁASTRĄ”…hałastra- rodzaj żeński)…
ALE opowiadanie mi się podoba, bo ogólnie lubię Clarisse. Mam nadzieję, że będą następne części.
Mi się bardzo podoba! Oby tak dalej ;P
Genialny geniusz geniuszy! 😀
No nawet fajne. Ale mam wrażenie że zbyt szybko zmieniasz tematy. Piszesz o czymś, ma się wrażenie że nie skoczylas, a tu już wyskakuje coś nowego, poprzednie zamknięte… Mam nadzieję że wiesz o co mi chodzi. Opko jest więc troche bez ładu I składu, ale poza tym ok. czekam na cd
Dzięki za miłe komenty. Myksa i Arachne, sorki, że trochę mi nie wychodzi, ale staram się jak mogę, mam dopiero 12 lat xD Nie jestem pisarką po studiach ;D Ale dzięki, wprowadzę pewne poprawki
No właśnie zgadzam się z Myksą i Arachne, ale fajne opko.
A ja mam lat 13.
Ciekawe, lecz zdaje mi się, że Clarisse za ,, łagodnie” o sobie mówi. Ale w sumie podoba mi się
Ach no bo po przeczytaniu 6 części Percy’ ego zdawało mi się, że Ares i Clarisse złagodnieli w stosunku do siebie 😉