Czy tak wygląda śmierć?
Nie wiem.
Niczego już nie wiem.
Nie widziałam żadnych tuneli, żadnych pociągów, żadnych gwiazd, żadnych świateł ani aniołów. Żadnych kos. Żadnych kapturów. Żadnych skrzydeł. Żadnych wyciągających ramiona bliskich.
Po prostu nicość.
Nie ciemność, bo ciemność jest jednak namiastką „czegoś”, choć na samej granicy „niczego”.
Nie potrafię określić, czy jest ciemno, czy jasno, nie jestem w stanie stwierdzić, czy stoję, czy leżę, czy po prostu się unoszę, nie mogę zarejestrować zapachu, dźwięku ani dotyku.
Nie mogę, bo tego wszystkiego po prostu nie ma.
Nie potrafię się ruszyć. Ciało mnie nie słucha. A może po prostu nie mam ciała?
***
Nie wiem, ile tu jestem. Może miesiąc, może rok. A może tylko kilka minut? Nie wiem. Próbowałam liczyć sekundy, ale po dziesiątce następowała osiemnastka, a zaraz potem dwunastka i piętnastka. Wszystko mi się plącze. Obrazy i słowa ulatują ze mnie jak powietrze z przekłutego balonika. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie własnego imienia zapisanego na kartce. Nawet jego brzmienie przypominam sobie z coraz większym trudem. Kolory i kształty zacierają się w mojej głowie, zmieniają w morze brunatnych krzywizn.
A potem wszystko staje się białe.
Wszystko, oprócz czarnego anioła stojącego naprzeciwko mnie.
Istota emanuje srebrzystym światłem. Wyciąga do mnie ramiona, a długie, rozpuszczone włosy unoszą się swobodnie w powietrzu, jakby nie działała na nie grawitacja i tworzą wokół głowy anioła czarną aureolę. Czarno-srebrna szata faluje leniwie, a wielkie skrzydła spoczywają na plecach.
Uśmiecha się do mnie łagodnie.
-Chodź.- Głos ma cichy i delikatni niczym szmer strumienia. Ciepłe palce zaciskają się na moim ramieniu, a potem anioł rozkłada czarne pióra i unosi mnie w górę, jakbym ważyła mniej niż nic.
Bo może tak właśnie jest.
***
Ze świstem zasysam powietrze.
Czuję się, jakby moje ciało zamieniło się w wielką, bezwładną kluchę. Zalewa mnie fala smutku- jeszcze niedawno byłam tak lekka… Tęsknię za tym uczuciem.
Nagle ktoś podrywa mnie z ziemi, krusząc cienką niczym lód zaporę oddzielającą mnie od tego, co czuje moje ciało.
-Żyjesz?! Błagam, powiedz, że żyjesz!- nie mogę tego zrobić, bo zmagam się z napierającym bólem i wrażeniem, że znalazłam się na ogromnej karuzeli. Wszystko wiruje…
-Odwaliło?!- przy każdym słowie dostaję w twarz. Ciosy sprawiają, że moja głowa odskakuje.
Jestem bezwolna, niczym szmaciana lalka.
***
Poruszana oddechem trawa łaskocze moje popękane wargi. Po rozpalonym policzku i szyi spływają strumyczki gorąca.
Jest dobrze.
Mogłabym leżeć tak przez całą wieczność, z zamkniętymi oczyma licząc obrażenia i wdychając zapach roślin.
Ale nie.
Ktoś obraca mnie na plecy. Robi to bardzo delikatnie, ale i tak okolicę czwartego żebra przeszywają lodowate igiełki bólu. Oddycham głęboko. Już dawno nauczyłam się nie krzyczeć.
Coś gorącego muska moją szyję, a ból na chwilę przybiera na sile, lecz zaraz potem ustaje zupełnie. To samo dzieje się z piekącą rysą na policzku.
Ktoś rozsmarowuje na moich wargach słodko pachnący płyn, a ja zlizuję go, zanim zdążę się powstrzymać.
Espresso. Mocne, z odrobiną chili. Dobre na wszystko.
Otwieram oczy.
Allan podtyka mi pod nos termos, a ja przyjmuję go z wdzięcznością i wypijam jednym haustem. Prawie natychmiast robi mi się lepiej, już nie czuję się jak mielonka. Raczej jak lekko rozbity schabowy. Na moich oczach znikają siniaki, a rozcięcia, z których sączy się limfa, zmieniają się w białawe blizny. Zawroty głowy ustają, a myślenie nie jest już takie trudne.
No tak. Mogłam się domyślić. Nektar.
***
Allan ma wzrok utkwiony w przestrzeni nad moją głową. Nie krzyczy już, ani mnie nie bije. Nie chce nawet na mnie spojrzeć.
Wygląda na smutnego i trochę obrażonego. Taki wyraz tej brudnej, zmęczone twarzy sprawia, że zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Tylko… dlaczego właściwie? Sama nie wiem, ale mam cholerną ochotę się popłakać. Na chwilę staję się znów tą skuloną sześciolatką, która podczas swojego pierwszego obozu łkała cicho w kącie namiotu. „Chcę wracać. Chcę do domu. Chcę do babci.”
Oddałabym wszystko, by móc teraz wsiąść w autobus, który powiózłby mnie do innego świata- do świata, gdzie nie jestem herosem, gdzie nie ma potworów, gdzie babcia nie umarła… Gdzie mam dom, do którego mogę wrócić.
***
-I po co ci to było, co?- Pyta Allan, a ja nie znajduję odpowiedzi. Nie wiem, po prostu nie wiem.
-Dziewczyno, jak masz jakiś problem, to, no nie wiem, pogadaj z kimś, zrób makijaż, idź na zakupy albo coś. A nie mi tu wyjeżdżasz z metodami ostatecznymi.- nic nie mówię, on też nie, cisza się przedłuża.
Milczymy.
Milczymy.
Milczymy.
A potem jednocześnie wybuchamy nerwowym śmiechem.
Jednak moje usta prawie natychmiast wykrzywiają się w podkówkę. Zaczynam się trząść i muszę całą siłą woli powstrzymywać się od płaczu. To takie głupie. Po prostu nie potrafię się pozbierać.
Allan momentalnie przestaje się śmiać. Przysuwa się powoli i zaczyna delikatnie głaskać mnie po głowie. Mam uczucie deja vu. W domu rzadko się rozklejałam, ale jeśli było naprawdę źle, to w taki właśnie sposób zachowywała się moja babcia… Babcia… Wiem dobrze, co by teraz zrobiła i powiedziała: najpierw dałaby mi się wypłakać, a potem ochrzaniła. Że jestem niemądra, że powinnam była jej powiedzieć, co mnie gryzie, że powinnam była jeść i więcej spać… A po całej tyradzie podsunęłaby mi kawałek jabłecznika wielkości mojej dłoni i powiedziała, żebym zjadła i poszła dalej. Że jestem jej małą bohaterką i że jest ze mnie dumna. Że zawsze będzie.
Cholera, muszę wziąć się w garść. Dla niej.
***
-I jak?- pyta Allan z troską.
-Chujowo.- odpowiadam zdławionym głosem.
-Mam coś, co poprawi ci humor. Plan uratowania obozu. I wiesz co?- dla lepszego efektu na chwilę zawiesza głos.- Wydaje mi się, że w tym przedstawieniu główną rolę grasz właśnie ty.
Świetne. Takie … z innego świata. Ale potem robi się zwyczajnie. Przed chwilą się powiesiła, a teraz będzie ratować obóz?
Jak zwykle ciekawe czekam na więcej.
już wiem co mi nie pasuje. Masz jak na mój gust za dużo opisów uczuć. I ja nie lubie przekleństw. Znaczy się w opowiadaniach. Teraz to bedę Cię krytykować! Buahahahahaha!
JA CI DZIĘKUJĘ!!!! Nie zniosłabym myśli, że mogłabyś zaprzestać pisania. To uczucie, z jakim piszesz, to, to… Ja po prostu nie potrafię tego opisać. Jeszcze raz po stokroć dziękuję!!!
Ale ja też nie lubię przekleństw ;p
Mam ochotę przytulić autorkę. Musi być nieźle popierdolona. To jest po prostu…. No nie wiem. Genialne, to za mało, zajebiste, też za mało. Po prostu brak mi słów.
ONA ŻYJE! Po ostatniej części można było sie wszystkiego spodziewać. Świetne!
Dziękuję ci! Kiedy zobaczyłam twoje opowiadanie, omal nie zaczęłam tańczyć. Tak się cieszę, że Arachne żyje. Blog bez twoich historii byłby pusty.
To prawda, jesteś powalona. I to jest w tobie najlepsze.
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ!
Fantastycznie, że żyje. A ten opis na początkui nieziemsko genialny.
Ha! Wiedziałam że przeżyje!! CUDO! CZEKAM NA CD!
Odpowiadam, komentuję, gadam bez sensu…
Blackstar- Ja taka jestem (jak stanie się coś TAKIEGO, to muszę się jak najszybciej czymś zająć- inaczej zwariuję). Sorry, że zrobiło się „zwyczajne”, ale takie musiało być.
Eris- Po raz kolejny dzięki za krytykę. A co do ilości opisów uczuć, to… taki mam styl (a akurat w tej konkretnej części jest JESZCZE WIĘCEJ emocji niż normalnie).
magiap- NIE WAŻ SIĘ MNIE PRZYTULAĆ!!!
WSZYSCY- Ok… Na blogu spróbuję nie przeklinać… a do opek wrócą moje kochane CENZURKI!!!
I jeszcze coś: szykujcie się- niedługo zacznie się zabawa!
A chrzanie to… Chrzanie że mam 30 częściowe zaległości I robie tak jak na innym blogu- zaczynam czytać od tąd. Nie mogę tego nie zrobić. Czytasz I komentujesz wszystkie moje idiotyczne wypociny. Mi osobiscie przekleństwa nie przeszkadzają oni trochę. Świetne opisy uczuć. Ewidentnie jesteś najlepsza z bloga. Geniusz! Geniusz! Geniusz! Przeczytam jeszcze poprzednią część, bo z komentów wynika że tam się działo… I tam że nic nie zrozumie. Jesteś najlepsza I kropeczka!