Ponownie spojrzałem na zegarek. Była równo dziewiąta. Westchnąłem ciężko. Do ferii zimowych zostało sześć godzin. Normalnie zleciałyby szybko. Nauczyciele od tygodnia dawali uczniom spokój na lekcjach, więc cały czas siedziałbym tylko i gadał, albo rzucał papierowymi kulkami, ale nie, wychowawczyni musiała zorganizować dziś wycieczkę! I to do muzeum! Bite pięć godzin spędzone na chodzeniu i oglądaniu staroci. Taa… tylko o tym marzyłem. Zwłaszcza, że na ostatniej takiej wycieczce zaatakowała mnie szalona nauczycielka od matematyki- Erynia. Chyba każdy miałby uraz do muzeum po takich przygodach.
W każdym razie , gdy dotarliśmy na miejsce zmówiłem szybką modlitwę do mojego ojca- Posejdona, żeby uchronił mnie przed morderczymi matematyczkami i śmiercią przez zanudzenie. Z niechęcią wyszedłem z autokaru na mroźne zimowe powietrze. Płatki śniegu wirowały na wietrze. Wychowawczyni szybko zaprowadziła nas do wnętrza muzeum.
Po zostawieniu kurtek w szatni zebraliśmy się przy wielkiej kolumnie stojącej na środku holu. Nauczycielka ustawiła nas w pary do policzenia. Moją parą był (o bogowie) Ernest. Chłopak uśmiechnął się głupkowato i zaczął mówią z prędkością karabinu:
-Ach, ja cie nie mogę! Zimno dziś, no nie? Ale to dobrze! Możemy porzucać się śnieżkami! Albo wylać wodę przed wejściem do szkoły i patrzeć jak ludzie się wywalają!- zawołał ochoczo. Mruknąłem coś w odpowiedzi. Ernest nie należał do najmądrzejszych, a jego plany zazwyczaj kończyły się zupełną katastrofą. Ostatnio próbował zrealizować pomysł z wylaniem wody, ale zapomniał zejść z chodnika i przymarzł. Dlatego właśnie nikt normalny nigdy nie pomagał mu w jego iście „szatańskich” planach. Na szczęście, zanim Ernest spróbował namówić mnie do ulepienia bałwana w kształcie dyrektorki, zjawiła się przewodniczka.
Miała brązowe włosy zmierzwione jak lwia grzywa, które opadały na twarz prawie ją zasłaniając. Przez chwilę zobaczyłem jej oczy pomiędzy kosmykami grzywki- miały jaskrawozielony kolor, jak u kota, a (może mi się wydawało) źrenice były wąskie i pionowe. Nie mogłem tego stwierdzić z całą pewnością, bo grzywka znów zasłoniła twarz kobiety. Nosiła włochaty sweterek w kolorze starego złota i długą beżową spódnicę. Na jej plecach zobaczyłem mały biały plecaczek.
-Witam. Jestem panna Sfeenx i będę dziś waszą przewodniczką- powiedziała. Na dźwięk jej głosu zadrżałem. Brzmiał jakby ktoś próbował grać żyletką na tarce.-Przejdziemy teraz do pierwszej sali, w której będziecie mogli podziwiać malarstwo średniowiecza, w tym wiele tryptyków…
Klasa maszerowała niemrawo przez wielkie pomieszczenie, a panna Sfeenx nadal opowiadała o wiekach średnich. Nagle urwała i wskazała na jednego z uczniów swoim pomarszczonym palcem zakończonym długim, brązowym paznokciem.
-Ty!- wykrzyknęła- powiedz mi chłopcze, jaka jest umowna data rozpoczęcia średniowiecza!
-Eee… nooo…może…313r. edykt mediolański i kilka innych, no..395r. i 476r.?…- wyjąkał chłopak.
-Bardzo dobrze!- pochwaliła przewodniczka. Zaraz jednak wskazała na kolejną osobę i spytała o język w średniowiecznej Europie. Uczeń (dzięki podpowiedzi kolegi) odpowiedział że łacina.
-Bardzo dobrze- wykrzyknęła przewodniczka, a ja zacząłem się zastanawiać czy to jedyne słowa pochwały, które potrafi powiedzieć. Panna Sfeenx spojrzała na mnie, a przynajmniej tak się domyśliłem, bo jej grzywka uniemożliwiała mi zobaczenie oczu.
-Może powiesz mi czym była scholastyka?- jęknąłem cicho. Nie miałem pojęcia czym była owa cholstyka.
-Przykro mi, ale nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.-stwierdziłem. Panna Sfeenx zamruczała niczym zadowolony kot. Zmrużyła (a przynajmniej tak mi się wydaje) oczy.
-Już się bałam, że odpowiesz na to pytanie. Musiałabym czekać na następną grupę, a jestem taka głodna. Skoro jednak nie podałeś odpowiedzi to wszyscy zostaniecie… POŻARCI!!!- skoczyła na mnie i nagle zaczęła się zmieniać. Jej sweter i spódnica stały się prawdziwym futrem w kolorze złota, biały plecaczek orlimi skrzydłami, a włosy prawdziwą grzywą. Jedynie twarz pozostała kobieca, choć nie do końca. Zęby wyostrzyły się w kły, a oczy rzeczywiście miały pionowe źrenice. Odruchowo sięgnąłem po mój magiczny długopiso-miecz, Orkan i zdjąłem skuwkę. Plastikowa obudowa stała się spiżowym ostrzem.
-Czym jesteś?- spytałem celując mieczem w potworę.
– Och, mój słodki, to ja tu zadaję pytania, ale i tak cię zaraz zjem, wiec udzielę odpowiedzi. Jestem sfingą.
Szybko starałem się przypomnieć odpowiedni mit. Coś mi zaświtało. Sfinks był potworem o ciele lwa, skrzydłach orła i twarzy kobiety (hmm… patrząc na nią- zgadza się), który siedział przy przełęczy i zadawał podróżnym pytanie (też się zgadza), a jeśli nie odpowiedzieli, rzucał się na nich i zabijał (niestety, to także pasuje).
Sfinga rzuciła się z dzikim rykiem na ludzi z mojej klasy, którzy teraz biegali po sali krzycząc i obijając się o ściany. Nie wiedziałem, co zdołali przejrzeć przez Mgłę, ale na pewno zauważyli, że panna Sfeenx nie jest już ich miłą przewodniczką. Ruszyłem za sfingą z zamiarem powstrzymania jej przed zjedzeniem moich kolegów. Niestety potwór już zbliżał się do Ernesta. Dystans pomiędzy nami był zbyt duży bym mógł ją zatrzymać więc robiłem pierwszą rzecz jaka mi wpadła do głowy- rzuciłem mieczem jak włócznią. Nigdy nie byłem dobry w celowaniu, ale udało mi się trafić w łapę swingi, a nie w Ernesta, co uznałem za jakiś sukces. Potwór odwrócił się z rykiem. Jej oczy zwęziły się w szparki. Lekko kulejąc, zbliżała się do mnie powoli jak polująca lwica. Spojrzałem wokół siebie. Miecz leżał po drugiej stronie sali. Nie miałem szans na dosięgnięcie go, a wiedziałem, że nim pojawi się w mojej kieszeni będzie za późno. Sfinga zbliżała się coraz bardziej. Nie miałem broni, ani pomysłu na wybrnięcie z tej sytuacji. Jedyne, co mogłem zrobić to złapać najbliższy obraz i użyć go jako tarczy, ale płótno raczej nie powstrzyma potwora na długo. I mówiąc „na długo” mam na myśli na dłużej niż dwie sekundy. W momencie gdy zacząłem się zastanawiać, do którego boga zmówić modlitwę, w ramieniu sfingi utkwiła srebrna strzała. „Łowczynie” pomyślałem i spojrzałem w kierunku, z którego nadleciał srebrny pocisk.
Stała tam jedna dziewczyna ubrana w srebrno-białą grecką tunikę. Na plecach nosiła kołczan pełen strzał. W jednej ręce trzymała łuk z napiętą cięciwą, gotowa do strzału. Tym razem wypuściła trzy pociski. Utkwiły w oku, boku i ogonie swingi. Potwora ryknęła zerkając z nienawiścią na łowczynię. Dziewczyna wyjęła dwa długie myśliwskie noże i zaatakowała. Sfinga gryzła i drapała broniąc się zaciekle, ale jej przeciwniczka robiła szybkie uniki. Bałem się, że łowczyni stanie się wkrótce karmą dla lwa więc podbiegłem do Orkana i chwyciłem go. Odwróciłem się gotów do walki, lecz zobaczyłem tylko jak długi nóż przebija bok potwora, który zmienia się w kupkę proszku w kolorze siarki.
Łowczyni zwróciła się w moją stronę. Zobaczyła miecz w moich rękach i przyjęła pozycje obronną. Szybko zmieniłem Orkana w długopis i schowałem do kieszeni. Po tym co dziewczyna zrobiła ze sfingą, nie chciałem być jej kolejnym przeciwnikiem. Poza tym gdzieś już widziałem podobną dziewczynę. Wyglądała wtedy trochę inaczej, ale z tego co wiedziałem mogła zmieniać kształty więc spytałem:
-Artemida?
Dziewczyna uśmiechnęła się chłodno. Schowała noże do kołczanu i odpowiedziała:
-Nie, herosie, nie jestem Artemidą. Bogini to moja opiekunka i patronka, a ja jestem jej nieśmiertelną pomocnicą i córką. Mam na imię Atalanta.
Artemida ma córkę? Może być ciekawie
Pierwsza!
Nie mam się do czego przyczepić, a to zdarza się na prawdę rzadko! Tak trzymaj!
Ło jejku, super ! czekam na cd
Geniusz! Jejku świetne. Nie ma się do czego przyczepić. No może do tej sfingi, bo wydaje mi się że jest tylko sfinks I się nie odmienia na r ż. Ale I tak przecudniaste!
fajne i ciekawe
myślisz o tej Atalancie z mitów?
w książkach R.R było napisane „sfinga”. sama byłam zdziwiona, ale nie będę się przecież kłócić z tłumaczem…
Wyjaśniam- w języku kraj, z którego mitologii pochodzi to stworzenie, wyraz „sfinks” jest rodzaju żeńskiego. I znana nam forma (r m) to nie błąd współczesnych, lecz pomyłka jakiegoś starożytnego ***, który sprawił, że ten potworek „jest facetem i już”- od jakichś dwóch i pół, trzech tysięcy lat. Może po prostu sądzili, że kobieta jest zbyt głupia jak na potwora… [śmiech]
„Sfinga” nie jest błędem!
Chociaż… jak się wczytać… to po grecku też był rodzaj żeński…
Czyli to najpewniej błąd jakiegoś polskiego tłumacza (najpewniej tego, co przekładał „Króla Edypa”).
Ge – nia – lne. Super śmieszne i straszne. Ciekawe kim jest Atalanta i jakim cudem jest dzieckiem Artemidy?
To narracja Percy’ego, tak?