„Przybycie dziecka gwiazd”
Ogromna, marmurowa sala, tak wysoka, że zwykły człowiek nie zobaczyłby sufitu, stojąc na podłodze. O ile w ogóle by się tu dostał, co byłoby bardzo dziwne. Na 600 – piętrze Empire State Building nie ma miejsca dla śmiertelników.
Na środku sali, w kręgu, wznosiło się 12 tronów. W samym centrum paliło się niewielkie ognisko, którego pilnowała dziewczyna w greckiej sukni. Obok niej drzemał na drewnianym trójnogu długowłosy mężczyzna w greckiej szacie, pochrapując co chwila. Od lewej na tronach z marmuru siedzieli:
– jasnowłosy mężczyzna (tak jak wszyscy inni w greckiej szacie), w skrzydlatych sandałach, dzierżący kaduceusz.
– znudzony mężczyzna z „lekką” nadwagą, obżerający się winogronami, które obrywał ze swojego tronu oplecionego winoroślą.
– kobieta o włosach w kolorze dojrzałego zboża.
– rudowłosa dziewczyna z łukiem przewieszonym przez ramię (na szyi błyszczał jej naszyjnik, na którym wisiał srebrny księżyc).
– przystojny mężczyzna z blond lokami okalającymi jego twarz, od którego biło jakby światło słoneczne. Przygrywał sobie leniwie i cicho na lirze.
– potężnie zbudowany mężczyzna o czarnej brodzie i o oczach koloru morza, Trzymał w ręku trójząb.
– kobieta o jasnobrązowych włosach, obok której kręcił się paw.
– jasnowłosy mężczyzna z krótko zgoloną brodą, dzierżący metalowy artefakt na wzór błyskawicy, wzdłuż którego przebiegały iskry elektryczne.
– mroczny, czarnowłosy mężczyzna w ponurym hełmie. U jego stóp leżał olbrzymi ogar o rubinowych oczach.
– kobieta o jasnych włosach i szarych oczach w greckiej zbroi (na ręce usiadła jej sowa)
– napakowany ciemnowłosy mężczyzna o ognistych oczach, jego szata była krwiście czerwona.
– blond włosa piękność w różowej sukni, przeglądająca się w lusterku zrobionym na kształt muszli.
– niski, kaleki mężczyzna o czarnych włosach i brodzie. Dzierżył w ręku młot kowalski.
Martwą ciszę trwającą juz od dłuższego czasu przerwał mężczyzna na środku kręgu. Wyraźnie zaniepokojony oznajmił:
– TA gwiazda zbliża się do Ziemi.
– Co, Zeusie, drogi braciszku, martwisz się o tych paru śmiertelników, których roztrzaska? – drwiąco zapytał siedzący obok niego ciemnowłosy mężczyzna. -Nie wierzę, że masz wyrzuty sumienia, że będę miał jeszcze więcej pracy.
– Niewiele mnie obchodzą, Hadesie. – po krótkim wahaniu odpowiedział Zeus – Nie zapominaj jednak o NIM.
Uśmiech spełzł z twarzy osób obecnych na sali.
– Jeśli śmiertelnicy odkryją życie na tej gwieździe, to będziemy mieli podwójnie przechlapane. – stwierdziła blondwłosa kobieta w zbroi.
– Racja. – zgodził się z nią niezwykle optymistycznie ten kulawy mężczyzna.
– A nie dałoby się ją zepchnąć z orbity ziemskiej? – zapytał napakowany mężczyzna w krwistoczerwonym chitonie.
– Nie zdążymy – powiedział Zeus
– Wiec pozostają nam 2 wyjścia: albo ktoś z nas GO zniszczy, albo nasze potężniejsze dzieci.
– Wybieram opcję B – oznajmił jasnowłosy przystojniak, wciąż pobrzękujący na lirze.
– Rzeczywiście, tak będzie rozsądniej, Zeusie. – powiedziała kobieta w zbroi, zwracając się do mężczyzny siedzącego na środku kręgu.
Zgodzili się z nimi prawie wszyscy na sali. Najgorliwiej głosował otyły mężczyzna, który wreszcie oderwał się od swoich winogronek.
– A ty, Hypnosie? – zapytał Zeus, zwracając się do wciąż drzemiącego mężczyzny na trójnogu – Co o tym sądzisz? Hypnosie!!!
Nazwany Hypnosem mężczyzna obudził się wreszcie, rozejrzał się po Sali lekko nieprzytomnym spojrzeniem, które zatrzymało się na Zeusie wyjąkał:
– Ja zgłaszam nieprzygotowanie!
Kobieta w zbroi zmierzyła go surowym spojrzeniem.
– No dobra. – westchnął. – Zgadzam się z większością. A teraz dajcie mi się zdrzemnąć, bo nie obchodzą mnie żadne spadające gwiazdki. – i wrócił do snu.
– Niech będzie. Możecie się rozejść – właściwie rozkazał koleś od pioruna.
Zaczęli się rozchodzić. Jako ostatni opuścili go: kobieta z sową i mężczyzna nazwany przez nią Zeusem.
Kobieta zdążyła go jeszcze zapytać:
– Wiemy, gdzie wyląduje?
– Prawdopodobnie w Forks.
Drzwi ogromnej sali zatrzasnęły się za nimi z hukiem
………………………………………………………………………………………………
Już z daleka od mojego nowego miejsca pracy w powietrzu unosił się niezbyt przyjemny zapaszek. Przypominał mi smród żuli spod śmietników na Manhattanie.
„Jak ja się dałam w to wciągnąć…” – zastanawiałam się, wlokąc się po drodze do wysypiska. Moja macocha wyprawiła mnie na miejsce mojej „lekkiej pracy wakacyjnej”, a ojcu wkręciła jakiś kit, że idę zbierać wiśnie. Buachachacha. Bardzo śmieszne.
Nie wyspałam się. Za to wykluczyłam wszystkie możliwości życia maksymalnie daleko od mojej macochy, jej różowej willi i mojego miejsca pracy wakacyjnej. Nie mogłam po prostu zwiać. Po pierwsze dlatego, że nie mogłam zostawić mojego taty w rękach tego babsztyla. Po drugie, nie miałam pomysłu jak i gdzie uciec. Jedyna osoba ze mną spokrewniona mieszkała na Alasce, a nie miałam ochoty koczować w namiocie ani żyć w sierocińcu. Nie widziałam przed sobą wyjścia.
Dowlokłam się jakoś do wielkiej, zardzewiałej bramy wysypiska śmieci, obok której stała gigantyczna ciężarówka wypełniona śmieciami, które wyładowywali jacyś panowie w robotniczych ubraniach. Na moje spotkanie wyszedł jasnowłosy facet w średnim wieku, ubrany w poplamiony garnitur. Rzucił mi przelotne spojrzenie i powiedział:
– To ty jesteś Sara Finnigan, tak?
– Zgadza się. – odpowiedziałam, myśląc „Za jakie grzechy?!”.
– Wiec wkładaj to, a potem przyjdź do mojego biura. Wyznaczę ci zadanie. – powiedział, wręczając mi jakieś podziurawione, nieprane chyba od miesiąca łachy, po czym oddalił się, lawirując pomiędzy stertami śmieci.
Skryłam się za wzgórkiem blachy i z obrzydzeniem założyłam te robotnicze łachy na moje dotychczas czyste ubranie. Następnie ruszyłam w kierunku biura wysypiska, czyli małego, w naprędce zbudowanego domku. Po krótkim wahaniu zapukałam w odrapane drzwi.
Po chwili drzwi się otworzyły i ukazał się w nich ten sam mężczyzna, z którym rozmawiałam wcześniej. Najpierw jego twarz wykrzywił grymas niezadowolenia i złości, właściwy ludziom, którym ktoś nagle przerwał ważną rozmowę z szefem powiedział:
– A, to ty. Dziś będziesz wyładowywała lekko przeterminowane owoce i warzywa z tego nowego supermarketu. Idź pod bramę. Za jakieś 15 minut powinni przyjechać. Miłej zabawy! – powiedział i uśmiechając się drwiąco, zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Udałam się powoli w kierunku bramy i usiadłam na najbliższej górce złomu. Następne 15 minut nuciłam sobie pod nosem „Za jakie grzechy, za jakie grzechy?!” i przeklinałam swój los. Myślałam też o tym, że moja ukochana macocha pewnie teraz je drugie śniadanie z moim biednym, otumanionym tatą i zastanawia się jaką ohydną robotę teraz wykonuję. Czułam do niej wręcz fizyczną nienawiść. Jak ona śmiała wkroczyć tak po prostu do mojego życia i zatruć je?! Zabrać mnie z miejsca, gdzie się wychowałam szczęśliwie z tatą. Co prawda mieszkaliśmy w 4 pokojowym mieszkanku, ale to lepsze niż różowa Barbie willa, nie? Poza tym należałam do kilkuosobowej paczki, z którą mogłam pójść do kina, na pizzę, albo po prostu się powygłupiać. Tutaj moja jedyną nadzieją była szkoła.
W szkole w NY, prawdę mówiąc, nie miałam za dużo przyjaciół. Tam pokazywałam tylko jedną stronę mojego charakteru: wobec nauczycieli byłam cicha i grzeczna, wobec uczniów byłam oryginalną samotniczką: ubierałam się nie tylko w markowe, modne ciuchy i nie słuchałam tej samej muzyki co większość. i miałam tylko jedną, serdeczną, ale niezbyt inteligentną przyjaciółkę Polę. Jednak tuż przed moim wyjazdem zaczęła chodzić za największą paczką w naszej klasie. A szczególnie za jej przywódczyniami Patricią i Bellą, dwoma psiapsiółkami. Spełniała wszystkie ich zachcianki. Unikała mnie przez tydzień. Ale w końcu udało mi się z nią porozmawiać. Najpierw udała, że o niczym nie wie (ona jest naprawdę roztargniona, więc prawie jej uwierzyłam), ale potem opryskliwie oświadczyła, że się jej znudziłam i że nic mi do tego, z kim się przyjaźni. Wtedy się zdenerwowałam i wykrzyczałam, że mnie to nic nie obchodzi. To był koniec naszej przyjaźni.
Najpierw było mi żal, po nocach łkałam w poduszkę. Ale kilka dni przed wyjazdem uznałam, że to przecież była jej decyzja. Miała do wyboru chichotać z największą paczką w klasie i mieć pewność, że nikt nie będzie nią pomiatał ani jej nie podskoczy, albo trzymać z silną outsiderką. Wybrała to pierwsze.
Nagle z rozmyślań wyrwał mnie pisk hamulców nadjeżdżającej ciężarówki wyładowanej po brzegi odpadkami.
…………………………………………….
Po czterech godzinach pracy na wysypisku śmieci (od dziś będę je nazywała „śmierdzisko”) mogłam w czterech słowach opisać moją pracę: brud, smród i katorga. Musiałam się babrać w zgniłych, spenetrowanych przez robaki owocach i warzywach oraz wdychać doprawdy zapierające dech w piersiach zapaszki. W dodatku wszyscy robotnicy się na mnie wydzierali, a jeden przez przypadek upadła na moją głowę zawartość worka ze zgnilizną. Dzięki temu miałam całe włosy upaprane w zgniłej, owocowej papce Dobra chyba wystarczy tych gorących newsów wprost z cudownego wysypiska śmieci w Forks.
Około 14:00 WRESZCIE rozpoczęła się pół godzinna przerwa w pracy. Natychmiast ustawiłam się w kolejce do hydrantu i po chwili moje włosy ociekały lodowatą wodą. No, ale przynajmniej były względnie czyste. Odeszłam w głąb śmierdziska, oddalając się od pozostałych śmieciarzy, którzy wyciągnęli butelki z piwem. Nienawidziłam alkoholu i narkotyków, a papierosy mi przeszkadzały.
Kopnęłam z wściekłością jakieś połamane krzesło i usiadłam ciężko na kilku starych kocach za wzgórzem zardzewiałej blachy i zakryłam twarz dłońmi. Moim ciałem wstrząsnął cichy szloch. Nie byłam beksą, ale sytuacja mnie przerosła.
-„Nie, nie zniosę takiego zajęcia przez całe 2 tyg.!” – krzyknęłam w myślach. – „Trudno, ucieknę z domu”.
Jedna półkula mojego mózgu już zaczęła układać plany ucieczki, ale druga powtarzała: „To zły pomysł! A jak cię złapią? A gdzie będziesz mieszkać? A co z tatą?”
Byłam jakby rozdarta na dwie połowy. Mogłam oczywiście pogadać z tatą, spróbować go przekonać, że jego ukochana to obrzydliwa jędza i powiedzieć co mi zrobiła. Ale nie miałam żadnej gwarancji, że mnie posłucha.
Zaczęłam już się przechylać na stronę pierwszej półkuli mojego mózgu, gdy nagle usłyszałam głośne sapanie, przypominające oddychanie Dartha Vadera. No dobra, przesadziłam. Bardziej sapanie zmęczonego szczeniaka, który zaraz zje smakowity obiad.
Podniosłam powoli oczy i zobaczyłam …. dwumetrowego, sapiącego jak mała lokomotywa pieska! Przypominał Puszka z filmu „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”, tyle że – na szczęście – nie miał 3 łbów. Z pomarszczonego pyska kapała mu ślina i miał ogniste oczy. Najgorsze było to, że gapił się na mnie jak na wyśmienity kąsek!
Głos mi zamarł w gardle. Zdołałam tylko wyszeptać rzucając pieniowi kanapkę z szynką:
– Grzeczny ppiesek…
Piesek nie zwrócił na kanapkę najmniejszej uwagi i zaczął się do mnie zbliżać krok za krokiem, nie spiesząc się. Zamroczona śmiertelnym strachem, ledwo zauważyłam, że staje i ugina mięśnie.
„Jak do skoku” – pomyślałam i zamknęłam oczy. Nie chciałam patrzeć, jak skoczy mi do gardła. Nie tak wyobrażałam sobie swoją śmierć: pogryzienie przez sweetaśnego, dwumetrowego psa i wylądowanie w jego żołądku. Nie chciałam tak skończyć. Bałam się bólu i nieznanego po śmierci.
Zaczęłam błagać w myślach (nie wiem kogo, może Boga?):
– „Proszę, błagam, mogę wrócić do mojej macochy. Mogę zostać w Forks do końca życia i pracować na śmierdzisku. Przyrzekam, że nie zwieję, ale ocal mnie!”
Zaczynałam już tracić przytomność, gdy nagle usłyszałam za sobą wielkie: „Bum”. Wydawało mi się, że zaraz pękną mi bębenki uszu! Nigdy dotąd nie słyszałam takiego huku. Nagle jakaś ogromna siła wyrzuciła mnie do przodu. Pamiętam jeszcze tylko zderzenie z twardą ziemią, a potem zapanowała ciemność.
……………
Otworzyłam powoli oczy i jak przez mgłę zobaczyłam, że leże na stercie blach. Głowa bolała mnie tak, jakby zaraz miała mi pęknąć czaszka. Nagle znów usłyszałam sapanie i zobaczyłam, że z ziemi tuż obok mnie podnosi się ten ogromny pienio. W jego rubinowych oczach było widać żądzę mordu. Popchnięta jakimś impulsem, chwiejnie wstałam, chwyciłam ostry kawałek blachy i w kilku susach dopadłam piekielnego psa. Cięłam z całej siły w jego szyję, ale on tylko cicho zawył i zaczął kłapać zębami tak, że cofnęłam się i potknęłam o jakieś żelastwo. Doskoczył do mnie, otworzył swoją straszliwą paszczę i … wybuchł w nagłym rozbłysku światła. Zdematerlizował się w kupkę popiołu!
Odwróciłam głowę i zobaczyłam coś, przez co zatkało mnie z zachwytu. Stojącego na kupce śmieci młodego chłopaka. Miał równe włosy do połowy szyi i był ubrany w gręcką szatę. Nie to było jednak najdziwniejsze. Ten chłopak promieniował srebrnym światłem tak, że ledwo rozpoznałam, że ma czarne włosy. Miał złote, hipnotycznie przyciągające oczy.
To był najpiękniejszy chłopak, jakiego w życiu widziałam. I wszystko wskazywało na to, że mnie właśnie uratował.
……………………………………………………………….
Przed bramę luksusowego, jak na Forks hotelu, zajechał z pikiem opon i hamulców czarny, zadbany mercedes. Momentalnie zgasł mu silnik. Po chwili wyszedł z niego szofer w czarnym garniturze, a za nim zza zaciemnionych szyb wyłonił się … 12, może 13 – letni chłopak. Miał – delikatnie mówiąc – dość oryginalny wygląd. Czarne i tak potargane włosy, jakby od miesiąca nie używał szczotki i atramentowe, duże oczy. Sprane jeansy i białą koszulkę z długim rękawem.
Gdy wyszedł rozejrzał się, zwichrzył już i tak potargane włosy i ruszył w kierunku bramy. Zadzwonił. Po chwili brama się uchyliła i wyjrzał zza niej chudy mężczyzna w średnim wieku. Gdy tylko zobaczył chłopaka, ukłonił się głęboko i zniknął za bramą, która po chwili otworzyła się na oścież. Czarny mercedes wjechał na zadbane podwórko, a za nim wszedł tam ten ciemnowłosy chłopak. Brama delikatnie się za nimi zamknęła.
Chłopak przeszedł niespiesznie ścieżką do drzwi wysokiego, zbudowanego z czegoś marmuropodobnego budynku, nad którymi wisiał neon „Hotel Vegas”. Otworzył je i zniknął w środku.
Znalazł się w ogromnym holu. Naprzeciw była winda, na prawo recepcja. Chłopak podszedł do recepcjonistki, która malowała paznokcie. Przyjrzała mu się uważnie, a potem wyszeptała mu coś na ucho. Chłopak kiwnął głową podszedł do windy, nacisnął guzik i już po chwili wszedł do wnętrza windy.
Jej drzwi otworzyły się na 2 piętrze. Chłopak wyszedł i ruszył korytarzem. Zatrzymał się przy drzwiach z numerem siedem i zapukał. Po chwili otworzył mu ciemnowłosy mężczyzna z krótko przystrzyżoną bródką w średnim wieku, ubrany w wojskowy mundur. Był obwieszony medalami. Na widok chłopaka jego twarz się rozjaśniła i otworzył szerzej drzwi, wpuszczając chłopca do środka. Znaleźli się w dużym pokoju z brązową boazerią na ścianach. Mężczyzna wskazał chłopakowi krzesło, ale ten od razu rozparł się na wygodnej kanapie.
– A więc, R., – odezwał się mężczyzna w mundurze. – jesteś gotowy na kolejną misję?
Chłopak bez wahania odpowiedział:
– Zawsze i wszędzie, Sir General.
super czekam na cd !
Ciekawe…
Wo kurca!
Dziewczyno!
Błędy interpunkcyjne, wyciągnięte z kosmosu wielkie litery, literówki…
Weź to ogarnij i będzie świetnie…
A, i chciałabym zwrócić na coś uwagę: „mieszkaliśmy w 4 pokojowym mieszkanku”. NIEKTÓRZY mają DWA pokoje ( z czego w jednym po wstawieniu łóżka, biurka, regału i komody zostaje miejsca na dwa kroki) + kuchnia i kibel. Jeśli dla ciebie cztery pokoje to mało…
Wow
Najwspanialsze opo na świecie jest! Gdy je ujrzałam miałam ochotę tańczyć I śpiewać (czyt. Wyć z radości). Ubóstwiam to! Kobieto padam przed tobą na kolana! Nieprzygotowanie mnie rozwaliło. Masz boski styl!
Arachne: Arwen ma wieeeeelgachny dom, wiem bo byłam I to nie raz
Wyjaśnienie: tak, ten R to mój R. Użyczylam Arwen tej postacii do tego opka. Możliwe że bedzie jego perspektywa z hego punktu widzenua pisana prze ze mnie. W końcu w spisku (kolejna część już nuebawem) ma 16, a tu 13. Musimy tylko pilnować by się za dużo nie dowiedział.
SUPER!!! BŁAGAM O CD!!! 😀
No wiesz mało, mam własny pokój, mieszkam poza miastem w domku jednorodzinnym(parter+piętro), na piętrze mam 7 pokoi, na parterze 8.
Jeszcze nie zaczęłam 3 cz., ale jutro zacznę.
Arachne, w któej części opka jest najwięcej błędów?
Dzięki za wszystkie komenty!