Gapię się na symbol Apolla z otwartymi ustami. Zaciskam pięści. Znowu. Znowu nie ja.
Shiten haben! Co ja, zaraza ziemniaczana jestem żeby nikt nie chciał się do mnie przyznać?! Czy jestem taka straszna, zła i niedobra? Czy według nich jestem potworem?
Spuszczam wzrok i, pogrążona w myślach, wlokę się w stronę obozu.
***
Leżąc na brzuchu, bez entuzjazmu wpatruję się w skraj lasu. W głowie trochę mi się kręci, to pewnie z niewyspania… A może dlatego, że nic nie zjadłam? Wypiłam kubek kawy (czytaj: kwaśnawej obozowej lury), ale na widok każdego innego pokarmu dostawałam mdłości. Teraz też mnie mdli. Kurczaki, co za dzień! Zwalony kompletnie!
Słyszę zbliżający się zbrojny patrol, więc wstaję i tracę kilka sekund na zapanowanie nad żołądkiem. Gdyby Clarisse zobaczyła, że się lenię, to po jej kopniaku przebiłabym dno teoretycznie bezdennego Tartaru i wylądowałabym w Chinach. Więc lepiej trochę się pomęczyć.
Po jakichś dwudziestu sekundach na wzgórze wdrapuje się oddział herosów, dowodzona przez grupową domku Aresa. Clarisse jest wkurzająca, brutalna, niewychowana i ogólnie nie do zniesienia, ale, trzeba jej to przyznać, umie zmobilizować ludzi. Jak tylko się obudziła, sklęła Andy’ego i po dziesięciu minutach od wstania z łóżka zorganizowała uzbrojoną grupę, mającą za zadanie bronić obozu. Rozstawiła osoby niezdolne do długotrwałego chodzenia w zbrojach (córki Afrodyty i lekko rannych) jako czujki w strategicznych punktach (i zagroziła, że jeśli coś przeoczą, to tak ich skopię, że pogubią wszystkie zęby). Resztę od rana przegania po całym terenie i zmusza ich do pocenia się w tych cholernych, spiżowych puszkach. Ja też przez pierwsze dwie godziny należałam do tej grupy, ale potem zaczęłam potykać się o własne nogi, więc Clarisse kazała mi iść do diabła. Zlądowałam tutaj.
Nikt nie miał odwagi powiedzieć córce Aresa, że niepotrzebnie męczy ludzi i że jeśli pojawi się potwór, to herosom mającym za sobą kilkanaście kilometrów będzie zdecydowanie trudniej go pokonać, niż herosom wypoczętym. Wszyscy się jej boją.
-Coś nowego?- pyta dowódczyni.
-Nic. Parę minut temu w lasku trzasnęła gałąź, ale poza tym spokój. I gorąc cholerny…- chcę jeszcze trochę ponarzekać, ale dziewczyna przerywa mi.
-Moje gratulacje, zmieniasz Łasica, bo się wlecze. Ruchy!- Clarisse popycha chwiejącego się na nogach chłopaka na ziemię (Michael musi być naprawdę zmordowany, bo nawet nie czepia się o „Łasica”), a mnie ciągnie za ramię, bym zajęła jego miejsce w szeregu.
***
Chejron, chwała mu za to, przerwał męczarnie. Uznał, zresztą tak jak my wszyscy, że wystawienie czujek to dobry pomysł, jednak zmuszanie nas do łażenia po wzgórzach to znęcanie się nad ludźmi. Clarisse starała się nie wyglądać na zbyt szczęśliwą i trochę się z nim pokłóciła, ale wrzeszczała bez przekonania, więc mam wrażenie, że nawet ona przyjęła pomysł odpoczynku z ulgą. Może wręcz czekała, aż ktoś to zaproponuje, po prostu z powodu godności i uporu nie chciała, by ta propozycja wyszła od niej- w końcu nawet córka Aresa nie jest niezniszczalna i ma granicę wytrzymałości. Linia jest dalej niż u innych, ale jednak istnieje i w którymś momencie można na nią natrafić…
Siedzimy w pawilonie jadalnym i ćwiczymy rzucanie nożem do tarczy. Gdy przychodzi moja kolej, staję na wyrysowanej kredą linii, jakieś cztery, może pięć metrów od celu i łapię broń za ostrze. Przez parę sekund oceniam odległość i wagę pocisku. Hmmm… blisko. Wystarczy sam nadgarstek… Błyskawicznie wykonuję krótki zamach.
-Cholera!- wyrywa mi się, gdy widzę, że nóż wbił się kilka centymetrów poniżej środka. Chyba jednak trzeba było rzucać z łokcia…
***
Stuk, trzask, trzask, stuk, stuk, trzask, stuk…
Moje buty uderzają o podłogę, wywołując wkurzające dźwięki, a im bardziej się staram nie hałasować, tym głośniejsze stają się odgłosy.
Stuk, trzask, STUK, STUK, STUK, TRZASK!
Staję, zirytowana, ale pomimo tego nie zapada cisza.
STUK! STUK! TRZASK! STUK! TRZASK! TRZASK!
Panele pod moimi stopami zaczynają wibrować, gruby ciemnofioletowy dywan się wybrzusza, faluje. Obrazy spadają ze ścian i suną w głąb korytarza, jakby był nachylony.
Nagle stukanie ustaje, ale z jakiegoś powodu brak dźwięków jest jeszcze gorszy niż poprzedzająca go kakofonia…
Coś porusza się pod moimi stopami. Chcę uciekać, ale gdy próbuję zrobić krok, okazuje się, że moje nogi oplatają cienkie złote linki. Cienkie, ale mocne.
Sięgam do prawej kieszeni po składany nóż, ale zamiast niego znajduję dziurę. Podobnie jest w lewej- scyzoryk gdzieś zniknął. Powoli zaczyna ogarniać mnie przerażenie. Moja ręka w ślimaczym tempie wędruje do broni przy pasku. Pokrowiec nadal jest na swoim miejscu… lecz w środku znajduję tylko ołówek, który zmienia się w niebieskawy płyn i przecieka mi pomiędzy palcami.
-Witaj.
Gdy dobiega mnie znajomy głos, odwracam się gwałtownie w jego stronę. Allan musi być jednak ukryty za otwartymi drzwiami, bo widzę tylko jego cień.
-Pomóż mi! Jestem umówiona!- krzyczę, jednocześnie zastanawiając się, czy to prawda. Może rzeczywiście ktoś na mnie czeka…
-Z miłą chęcią.- mówi i robi krok do przodu, wychodząc zza osłony, a ja wstrzymuję oddech z przerażenia. Bo to nie Allan. To Luke.
Były grupowy zbliża się do mnie wielkimi krokami, a ja mam wrażenie, że moja krew zamienia się w lód. Jasne włosy chłopaka są w niektórych miejscach skołtunione i posklejane czerwonobrązowym czymś, podejrzanie przypominającym mi… O cholera!
Skórę ma bladą, z obrzydliwymi plamami oparzeń, jego oczy są mętne, białka zielonkawe. Wokół unosi się koszmarny fetor rozkładu i mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
Luke łapie mnie za ramię, a ja stoję jak sparaliżowana, gdy podłoga znów się trzęsie. Przebiega przez nią jakby dreszcz, a z dywanu zaczynają wypruwać się pojedyncze nitki, które, falując, unoszą się w przesyconym zapachem rozgrzanego żelaza powietrzu. Oplatają moje łydki i pełzną w górę, przez uda, biodra, brzuch i klatkę piersiową. Po ramionach. Ku twarzy.
Mam ochotę uciekać, schować się pod łóżko, objąć ramionami i krzyczeć, krzyczeć tak jak nie krzyczałam od lat. Ale tylko stoję.
Spoglądam w dół i widzę, że koszulka jest w strzępach. To dziwne, ale wcale nie czuję się z tego powodu źle. Do chwili, gdy ciało zaczyna spływać z kości.
Próbuję wrzasnąć, ale z moich ust wydobywa się tylko skrzek, cichy niczym tchnienie. To, co kiedyś było mięśniami i skórą, teraz jest na podłodze, w postaci srebrzystej, cuchnącej środkami odkażającymi masy.
Widzę własne żebra, wokół których zapętlają się nitki, wstążki i inne ozdoby, które wydają mi się zupełnie nie na miejscu. Za nimi dostrzegam chorobliwie pulsujące serce i dziwacznie powyginany, żółtawy kręgosłup, stanowczo należący do osoby o wiele wyższej…
Luke odsuwa się z przerażeniem.
-Giń! Zasłużyłaś!- krzyczy głosem Allana, a ja czuję, jakby ktoś wbijał mi nóż w serce…
Piszczę cichutko, gdy, jakby w odpowiedzi na moje myśli, w rzucającym się rozpaczliwie po oplątanej ozdobami klatce z żeber mięśniu pojawia się pionowa szczelina, z której zaczyna coś wypływać… Nie, to nie krew, to coś innego, gęsta, cuchnąca starością, zielonkawa ciecz, która przepala wstążki, nitki i kwiatki, które wyrosły na moich kościach niczym pasożytnicze grzyby…
Cieczy jest za wiele, by mogła wypłynąć z serca. Tworzy kałużę u moich stóp, przeżera buty, skarpetki, podłogę… Wokół unoszą się opary o drażniącym zapachu, otaczają mnie gorącym pierścieniem rozedrganej zielonkawej mgły… Wtem po moich nogach zaczyna pełznąć ciepło. To ogień, fioletowo-czarny ogień, który tworzy wokół mnie idealny krąg, przepalając parkiet. Patrzę, zauroczona, na cieniutkie smużki dymu, zmieniające się w maleńkie węże, które z sykiem pełzną najpierw po podłodze, potem po ścianie, a wreszcie po suficie…
Trach! Krąg, wewnątrz którego stoję odrywa się i zaczyna z zawrotną prędkością opadać przez ciemność. Wiruję jak bąk, a mrok wokół mnie rozbrzmiewa echem okrutnego śmiechu… Mocno zaciskam powieki i zakrywam uszy dłońmi z taką siłą, że moja głowa może lada chwila trzasnąć jak jajko, ale prawie natychmiast coś zmusza mnie do otwarcia oczu. Rozglądam się wokoło i zamieram z przerażenia.
Czaszki.
Setki, tysiące czaszek, unoszących się w obezwładniającym smrodzie szpitala.
Wszystkie patrzą na mnie.
Czasem mają tylko puste, czarne oczodoły, ale niektóre łypią na mnie jednym lub nawet parą zmętniałych oczu koloru zbuczych jaj. A ze wszystkich pozbawionych zębów i języków ust wydobywa się złowrogi, odbijający się echem i tworzący przy tym nowe słowa szept:
-To ona, to ona, to ona…
Próbuję krzyknąć, ale z moich ust, zamiast wysokiego pisku, wypełzają węże, które wciskają się pomiędzy moje żebra, sycząc groźnie:
-To ona, to ona, to ona…
Martwe głowy formują krąg, który coraz bardziej się zacieśnia. Mam ochotę rzucić się w przepaść, bo węże, jedno po drugim, łamią moje żebra, a kości zamieniają się w kolejne gady, tym razem jaskrawożółte i wyposażone w długie, ociekające złotawym jadem zęby.
Skoczyć. Zniknąć. Zakończyć to.
Lecz za każdym razem, gdy zbliżam się do krawędzi, odpycha mnie od niej jakaś niewidzialna siła. Zrezygnowana osuwam się na kolana, a jeden z węży wgryza się w mój policzek i wyszarpuje kawał czerwonawego mięsa.
-To ona, to ona, to ona…
Zakrywam głowę rękoma, na twarzy czuję gorące łzy, które zdają się przepalać mi skórę. Czaszki napierają, jest ich coraz więcej, duszą mnie.
-To ona, to ona, to ona…
I nagle… wszystko ustaje, a w mojej zmaltretowanej głowie rozlega się jeden, jedyny dźwięk, czysty i silny.
-Zatrzymałem to, malutka. Przyłącz się do mnie.- mówi Luke głosem Allana i wyciąga w moją stronę dłoń, której brakuje dwóch palców.
***
Ciemność. Ciemność i ból. Pieczenie palców. Rwanie w policzkach, wargach i języku. Smak krwi w ustach.
Ciemność. Ciepło łez na twarzy. Kurz. Cudze oddechy.
Ciemność. Zapach kilkunastu niemytych ciał. Cisza. Spokój.
***
Stoczyłam się pod łóżko. Zaplątałam się w śpiwór, skrępował mnie jak kaftan bezpieczeństwa, ale i tak rozharatałam sobie język, wargi i wewnętrzne strony policzków. Zdołałam nawet poobgryzać paznokcie. Do krwi.
Kulę się, wstrząsają mną niekontrolowane dreszcze. Rozkładam miecz i owijam się wokół niego jak najciaśniej, niczym dziecko przytulające pluszaka. Jakby to mogło zapewnić mi bezpieczeństwo.
Ale nie łudzę się- już nigdzie, nawet we własnej głowie, nie jestem bezpieczna. Nie teraz, gdy wróciły koszmary.
To jest geeeeeenialne!!! A Arachne śni się, że jest w podziemiu? Ale i tak to jest geeeeeeeenialne!!!! (PIERWSZA!!!)
To jest BOSKIE!!! Dziewczyno ty jesteś genialna! Czytając twoje opowiadania popadam w jeszcze większe kompleksy, ale to nie ważne, bo KOCHAM to co piszesz!
Annabelle, a kto wygrywa konkursy? [pytanie retoryczne]
Tak, tak, tak, tak, tak!
Wreszcie następmna część!
Oryginalny sposób pisania.
ŚWIETNE!
Kto piszę świetne, herosowe i piękne opowiadanka ??? ARACHNE !!! ARACHNE !!!! ARACHNE !!!!
O jak!!! To było tak ohydne i nieznośne, że aż piękne!!! TY ni doceniasz swojego talentu! Twoja seria o Arachne jest thrillerem science fiction pomieszanym z horrorem i fan fiction o Percy’m!!! <3 😀