2 tygodnie i 5 dni od zniknięcia Chrisa.
Z Niną Vanessą Blackburn przyjaźnię się. Znamy się krótko, ale odkryłyśmy, że wiele nas łączy i się w wielu sprawach zgadzamy. Według niej sen mógł oznaczać, że ktoś jest w niebezpieczeństwie. Nie mam pojęcia co z tym zrobić. Iść do Diona? Albo do Chejrona? Nie.
Stoję boso, na jakiś kamieniach. Woda czasami kapie na moją głowę. Nagle oświeca się pochodnia i przede mną jest lustro. W lustrze zamiast siebie, widzę Chris’a, który leży gdzieś w lesie nieprzytomny. Obraz w lustrze zaczyna się zamazywać, a na końcu widzę jakąś postać, która biegnie i próbuje wziąć na ręce Chris’a. Potem słyszę głos – jakby 100 noży ocierało się o tablicę – Dzięki mnie możesz dowiedzieć się, gdzie jest Twój przyjaciel. Rozważ tą decyzję.
Tyle. Budzę się cała zlana potem, przestraszona. Ten głos. Aż przeszły mnie ciary.
-Cholera! Trening!
Jest 12! Nie zdążę. Co tam. Raz nie pójdę, nic się nie stanie. No może nie pierwszy raz. Ale to się wytnie. Wstałam, poszłam się umyć i ubrać + pomalować. Nie miałam co robić, więc chciałam iść na plażę. Chciałam, gdyby nie to, że Dion stał cały czerwony na werandzie WD, a obok niego chłopak z ciemnymi włosami i blondynka. Byli starsi ode mnie i to dużo. Postanowiłam tam iść, ale chód zamienił się w bieg. Wbiegłam na werandę.
-Panie D. ! Proszę się uspokoić. Do 10 i to już.
Dionizos wyliczył, a ja postanowiłam trochę pomęczyć ”nowych”.
-Kim jesteście? – pytanie prosto z mostu.
-Nie ważne. – odpowiedział czarny.
-Ależ ważne! – ryknął Pan D.
-To jest pana córka? – zapytała blondynka.
-Ejj! Ja miałam zadawać pytania. Nie jestem córką Pana D. Dlaczego wkurzacie dyrektora obozu i o co w ogóle chodzi?
Blondynka zaczęła mi się bacznie przyglądać. Potem zrobiła wielkie oczy.
-Popatrz. Przecież … Jakim cudem? – ostatnie zdanie było skierowane do Pana D.
-Nie wiem kogo jest córką. Ale na pewno nie jego.
-No właśnie. To by było niemożliwe. Mój tata nie był homoseksualistą.
-Był? – znowu czarny.
-Nie żyje, glonomóżdżku. – odpowiedziała blondynka. Nie. Ona przypomina mojego tatę!
-Jesteś córką Ateny?
-Tak.
-Glonomóżdżek. Posejdon?
-Owszem.
-Już wiem. Percy i Annabeth. Znam was z opowieści moich kumpli.
-Travis i Connor. – wyjaśnił z jadem Dion.
-O bracia Hood. – oczy Percy’ego rozbłysły.
-Nie ma ich już … – powiedziałam smutno.
-Przykro mi z powodu Twojego przyjaciela …
-Yhm. Dionizosie, mogę już odprowadzić gości do domków?
-Powinni spać w Wielkim Domu.
-Zróbmy wyjątek. Prooszę. – jeśli moje słodkie oczka nie podziałają, utopię się w oceanie.
-Nie patrz tak na mnie. Zgadzam się.
-Dziękuję! To znaczy dziękujemy. To chodźcie.
Odeszliśmy kawałek od WD.
-Jakim cudem nazwałaś tego dupka Dionizosem i nie zamienił Cię w winorośl?
-Gram z nim w remika i czasami pozwalam wygrać. Poza tym mówię do niego z szacunkiem, nie kłócę się z nim, nie wkurzam go. Mnie i Ninę lubi z obozu, nie licząc swoich dzieci. – Chris. Pan D. też go znosił, czego nie dodałam.
-A ta cała Nina jest określona?
-Nie, myślę nad Nyks i Iris.
-A może Dionizos?
-Mój i jej tata nie byli gejami. – odpowiedziałam z przekąsem.
-No tak.
-Wydaje mi się, że ta dziewczyna jest mądrzejsza od Ciebie, Percy.
-Nie! To nie jego wina, że czasami nie rozumie. Ja lubię logiczne myślenie, tak jak ty. Mój tatuś był synem Ateny.
-Więc to wszystko wyjaśnia. Wybacz, ale my się udamy do domku Percy’ego.
-Spoko. Ja znikam do Hermesa. Pa!
Nie mogę uwierzyć, że rozmawiałam z legendami wielkiej bitwy, ale jednak. Zapewne większość herosów może mi zazdrościć. Cóż. Kiedy miałam zamiar wejść do domku, zauważyłam Ninę idącą w moją stronę.
-Dlaczego nie było Cię na treningu?
-Zaspałam.
-Rozumiem. Co ty taka radosna?
-Percy i Annabeth. Oni tu są!
-Fajnie …
-Tak też się cieszę, jak na widok kalafiora!
-Szczególnie, że nie lubisz kalafiorów.
-Czepiasz się. Idziemy popływać?
-Jasne!
Po kilku chwilach siedziałyśmy na plaży.
-Tutaj jest tak spokojnie … Lubię to miejsce.
-Zdecydowanie masz rację.
-Jak jest tam na zewnątrz?
-Ha ha. Dlaczego zadajesz mi takie idiotyczne pytanie?
-Bo siedzę tu 6 lat, wyjeżdżając stąd jedynie w przesilenie zimowe. Oprócz tego 3 razy uciekliśmy na pegazach z Chris’em …
-Proszę, nie płacz. Nie wiem kim on był, ale kimś bardzo ważnym dla Ciebie.
-Był moim najlepszym kumplem.
-Jedynym kumplem Mallory.
-Skąd wiesz? – wybałuszyłam oczy. Przez chwilę myślałam, że wylecą z orbit prosto na mój ręcznik.
-Popytałam trochę w czasie, kiedy ty spałaś lub płakałaś za dnia.
-Ta. Minęło 5 dni od kiedy tu jesteś, a ja przy Tobie zapominam o nim. Dziwnie się z tym czuję. Wyobraź sobie, że kiedy Ciebie nie było, płakałam na okrągło. Dziękuję Ci, bo to dzięki Tobie tyle nie płaczę.
-Nie zapominajmy …
-Że ja wiem, że ty wiesz, bo ty nie wiesz, że ja nie wiem?
-Hah dokładnie! A teraz tak na serio – miałam przyjaciółki i nadal mam. Zapewne nie wiedzą co się ze mną dzieje, ale to się wytnie. Nigdy po pięciu dniach znajomości nie byłam pewna, że bardzo lubię kogoś, kogo nie znam i jestem pewna, że będę tęskniła jak już pojadę do taty na rok szkolny …
-Zostawisz mnie samą?
-Będę musiała.
-To nic. Ty wiesz, że ja mam tak samo. Rozumiemy się bez słów. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, Nina.
-Tak się bawimy? No to ja Ci powiem … Ha!
-Ale z Ciebie zbereźnik jest. Jo Ci dom! W tak młodym wieku!
-Ha ha ha! – jej śmiech przypomina lekką mżawkę. Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje.
-Mall …
-Com?
-Skoro byłaś na Olimpie, to dlaczego nie rozpoznałaś swojej matki?
-Zawsze jest tylko jeden Bóg, przeważnie Zeus. Raczej nie ma szans, żeby Zeus został moją mamusią. – nagle piorun oświetlił niebo, chociaż słońce świeciło. Ach tak. Zeus. – Przepraszam!
-Kogo przepraszasz?
-Zeusa głuptasie.
-Na jego miejscu też bym się wściekła.
-Masz absolutną rację.
Nastąpiła chwila milczenia, po czym (jakimś dziwnym trafem) oby dwie rzuciłyśmy się do wody w jednym czasie. Zbieg okoliczności? Chyba tak. Pływałyśmy, śmiejąc się ciągle. Nikomu to nie przeszkadzało. A bynajmniej tak myślałam.
-Czy ktoś udzielił Tobie pozwolenia o wchodzenie do wody?!
No pięknie. Ale coś jeszcze bardziej mnie zadziwiło. Nina odwróciła się na brzeg tak nagle …
-Shon?! Eric?! Co wy tutaj robicie?!
Nina zaczęła biec w kierunku moich dwóch koszmarów z ulicy wiązów pięć.
-Ty się zadajesz z nią? – odpowiedział wielce inteligentnie Eric.
-Ta ONA ma imię – warknęłam.
-Mallory …
-No właśnie, idź i się utop, i powiedz jak było.
-Shon …
-Ja Ciebie kobieto nie rozumiem. Jak można się z takim kujonem zadawać?
-Pozwolę sobie mieć odmienne zdanie. – zawołała jakaś dziewczyna. To nie była zwykła dziewczyna. To była Annabeth.
-A ty to kto? – zapytał z ironią Shon.
-Może tak łagodniej młody, co? – odparł Percy.
-Sam jesteś młody. – no to się zaczyna 3 wojna światowa w wersji a’la Percy vs. Shon. Czyli coś w stylu serce kontra rozum.
-Przeproś Mallory. – zaczęła Annie. Kocham ją i Percy’ego!
-Po moim i Shon’a … – zaczął Eric, ale nie skończył. Z zatoki wystrzeliły dwa słupy wody w kierunku Eric’a i Shon’a.
-Co się dzieje ? – zaczęła moja przyjaciółka.
-To jest Percy i Annabeth. A Eric i Shon to największe cwaniaki w obozie. Są synami Zeusa, dlatego tak szpanują. Od kiedy przyszłam doczepiali się do mnie, a ja do nich.
-Nie znałam ich z tej strony.
-Przeproście.
-Przepraszam!
-Ja też!
No i moi `koledzy` spadli na ziemię.
-Kim jesteś do cholery?!
-Hm. Percy Jackson, syn Posejdona. A to Annabeth Chase, córka Ateny. A ty?
-Pozwól, że ja przedstawię tych dupków. – posłałam im piorunujące spojrzenie, czego się trochę wystraszyli. – Eric i Shon Lalley, synowie Zeusa.
Z czego zaczęłam się śmiać z ich nazwiska. Po chwili dołączył do mnie Percy, Annie i Nina. Za chwilkę Percy się uspokoił, a my dziewczyny miałyśmy dalej głupawkę.
-Jak widzę synowie Zeusa, którzy nie potrafią ciosać piorunami. Dziwne. Thalia potrafi, pomimo długiego treningu.
To był cios poniżej pasa. Chłopacy odeszli, klnąc pod nosem, a my dalej naśmiewaliśmy się z nich. Mój zły humor się ulotnił. Teraz miałam znakomity humor. Ale się ulotnił przed kolacją.
-Taka ważna jesteś, Luisa?
-Witam Nathalie. Jakaś nowa gra? Posługiwanie się naszymi drugimi imionami?
-Spadaj. Wiesz o tym, że bliźniacy Lalley nie dadzą Ci spokoju?
-Od kiedy TY się o MNIE martwisz?
-Nie, ale radzę nie zadzierać Ci z nimi.
-Pff. Mam gdzieś Twoje zdanie.
-Jak tam chcesz. Baju.
Nie wierzę, ale właśnie się na nią zirytowałam. Przecież nic takiego nie powiedziała. Nagle przypomniał mi się on. A następnie pomyślałam o Ninie. Chris, Nina, Chris, Nina, tęcza. Iryfon? No tak! Nie mogę biec aż do zatoki. Jestem przy stajniach. No to idziemy nad strumyk.
Będąc na miejscu wyciągnęłam jedyną złotą drachmę. Znalazłam miejsce, gdzie była lekka mżawka.
-O bogini przyjmij moją ofiarę. – nigdy nie wysyłałam Iryfonu, ale coś mi podpowiadało, że mogę mówić. – Christopher Frank. Gdzie się znajduje?
Pokazał mi się las. Z daleko zobaczyłam postać, a potem iryfon został przerwany.
-Szlak by trafił!
-Który szlak?
-Aa! Bogowie! Nina. Nie strasz ludzi, bo zawału można dostać!
-Przesadzasz ; )
-No właśnie że nie. Idziemy na kolację. Prawda?
-Tak. Przyszłam po Ciebie, aby Ci to zaproponować.
-Skąd wiesz?
-Widziałam jak lecisz w stronę strumienia.
-Aha. Dobra idziemy zanim ktoś nam zajmie miejsce.
-Ok.
Wiecie co było dalej? Zamówiłam jedzenie, picie, tak samo jak Nina. Idziemy do trójnogu złożyć ofiary i jak zawsze – ja pierwsza, za mną Nina i cała zgraja Hermesowych. Wrzuciłam do ognia z tą samą prośbą co zawsze, tylko lekko zmienioną ` Mamuś pomóż mi, zaakceptuj mnie i powiedz mi gdzie jest Chris. Ty na pewno wiesz … `.
Jak zawsze nic się nie stało. Odchodzę zrezygnowana, aby coś zjeść, kiedy wszyscy wstają i patrzą się na coś za mną. Odwracam się i nie wierzę własnym oczom…
Fajne! Poprzednia część jednak była lepsza. Jednak I yak fajne
Super jak zawsze:-)
KOCHAM to opowiadanie!!! Chyba już wiem kogo zobaczą;)
Synowie Zeuska przyprawili mnie o atak śmiechu 😀
Nienawidzę tych synalków Zeusa! Strasznie mnie wkurzają (tak jak ich ojciec (grzmot)). Trochę chaotyczne, ale fajne.