Jestem James. Parę dni temu moje życie spłatało mi okrutny żart. Może wam opowiem o sobie. Mam 13 lat, niezbyt długie kruczoczarne włosy i turkusowe oczy. Cztery dni temu, jak zwykle spełniałem swój szkolny obowiązek, z tym większą przykrością, że coraz bliżej było do wakacji. Kiedy wracałem ze szkoły, jak zwykle ostatnimi czasy było ciepło. Woda skończyła mi się szybko i teraz byłem spragniony. Powłóczyłem się do domu, szybkim ruchem zrzuciłem plecak i poszedłem napić się wody. Pociągnąłem łyk i poszedłem do swojego pokoju. Włączyłem komputer i ulubione strony z newsami. Akurat trwały targi gier i na chwilę przyciągnęła mnie jedna informacja. Po przeczytaniu wyłączyłem komputer, wziąłem wodę i wyszedłem z domu. Chciałem iść do sklepu, na następnej ulicy. Gdy wracałem z puszką coli, nie wiedziałem, że długo nie będzie dane mi jej spróbować.
Przechodziłem między dwoma blokami, gdy nagle zaczepił mnie dres. Odwracając się, spodziewałem się zobaczyć jak zwykle niższego ode mnie dresa, ale zamiast niego zobaczyłem wielkoluda, zwanego dalej wielką maszkarą. Miał ponad dwa metry oraz niekompletne, krzywe zęby. Wziął wielki kij baseballowy i zamachnął się nim. Widząc pędzący ku mojej głowie kij, odskoczyłem i wylądowałem na ziemi. To coś uniosło pałkę nad moją głową i zamachnęło się. Leżałem przygwożdżony do trawy, nie miałem szans na ucieczkę. Gdy wielka maszkara uniosła kij i przygotowywała się do ostatecznego ciosu jej brzuch przeszył nagle sztylet . A później dołączyły do niego strzały i miecz wbity w ramię. Wielka maszkara zaczęła rozsypywać się w proch i jego dość duża grudka spadła mi na głowę. Jeszcze przez chwilę widziałem parę osób. A później zemdlałem.
Ocknąłem się przy ognisku. Oczy miałem obolałe więc nie chciałem ich otwierać. Usłyszałem dwie postacie zbliżające się do mnie. Pozostałem w bezruchu i wytężyłem słuch.
– Chyba żyje, ale lajstrygon mocno go przygwoździł do ziemi. Poza tym dostał tą grudką w głowę- powiedział pierwszy, zdecydowanie damski głos.
-Dobrze że Grover go odszukał. Nie wiem co teraz zrobić. On jest ranny i musi trafić jak najszybciej do obozu. Ale wyrocznia jasno powiedziała, że Grover też będzie uczestniczył w misji.
-Przecież kiedy byliśmy San Francisco to też niektórzy wrócili do obozu.
-Annabeth, w dwójkę nie możemy kontynuować misji.
-Ta misja może zostać niewykonana.
-Ale to zagraża Jej i innych dzieciom.
-Raczej nic się nie stanie. To nie było pewne.
Rozmówcy skończyli, a do mnie wrócił otępiający ból głowy. Po chwili wewnętrznej walki oddałem się mu.
***
Obudziłem się w jakimś wielkim namiocie. Leżałem na miękkim łóżku. Słyszałem wokół siebie głosy i powoli zaczynałem odzyskiwać wzrok. Starałem się przypomnieć sobie co się stało i stopniowo zacząłem sobie przypominać. Jakiś przerośnięty trój metrowy dres zaczepił mnie… trój metrowy! I jeszcze jego twarz. Była jakaś dziwna, pokryta szramami i wybrakowanymi zębami. No i przeszyły go strzały i sztylet, a on rozsypał się w proch. Otworzyłem oczy. Podjechał do mnie mężczyzna z brodą, na wózku inwalidzkim.
-Witaj. Jesteś w obozie herosów
-Gdzie?
-Na półwyspie Long Island, gdzie trafiają dzieci takie jak ty.- Rozejrzałem się wokół. Obok mnie leżeli na łóżkach pokiereszowani nastolatkowie.
-W jakimś szpitalu?
-Nie. Pewnie uczyli cię w szkole o mitologi greckiej, bogach, tytanach, potworach? To wszystko istnieje naprawdę.
-I co jakiś czas bogowie schodzili na ziemię?
-Tak, i związywali się z śmiertelniczkami i śmiertelnikami. A ich dzieci były herosami jak Perseusz, Herakles i ty. Jesteś pół bogiem – pół człowiekiem.
-I mam wam w to wszystko tak po prostu uwierzyć?
-Tak
To wszystko było takie nierealne, ale jednak coś głębiej mi podpowiadało, że to prawda. No chyba, że to był popsuty hot-dog.
Rankiem zwolniono mnie ze szpitala. Podszedł do mnie jakiś blondyn w krótkich włosach i z szelmowskim uśmiechem na ustach.
-Jestem Fenix, mam zaprowadzić Ciebie do naszego domku. Zanim zostaniesz uznany przez swojego boskiego rodzica, będziesz mieszkał w jedenastce, domku Hermesa boga podróżników, opiekuna gości.
Podeszliśmy do domku. Widać było na nim niedawne ślady imprez. Drzwi były świeżo pomalowane, ale dało się dostrzec w nich dziurę od strzały. Jedna z okiennic lekko wypadała z zawiasów, obnażając stłuczone okno. Weszliśmy do środka. Panował tam straszny bałagan. Tu i ówdzie walały się puszki po coli. Fenix zaprowadził mnie do łóżka na końcu pokoju i powiedział
-Na razie nie ma jeszcze dużo osób więc łóżko masz wolne.
-Dzięki
Rzuciłem swoje rzeczy na łóżko i postanowiłem wyjść na dwór i popatrzeć na zajęcia. Wychodząc minąłem jakąś dziewczynę w glanach i czarnej bluzce (Arachne, jeśli to czytasz, to wiedz, że coś się dzieję ).
Wypadłem z domku i postanowiłem pójść najpierw na strzelnicę. Zobaczyłem coś dziwnego. Ten sam mężczyzna, który przed chwilą siedział na wózku inwalidzkim teraz od tułowia w dół był koniem.
-Chejron jest centaurem.
Na to zdanie odwróciłem się i zobaczyłem spokojnie przechodzącego obok nastolatka w krótkich szortach i koszuli letniej. Poznałem Ten głos. To on mnie uratował. Nim zdążyłem mu za to podziękować odszedł.
Postanowiłem pójść teraz na arenę, żeby zobaczyć walki. Na środku areny walczyły dwie dziewczyny. Jedna zaciekle walcząc elektryczną włócznią, a druga co chwila znikając i pojawiając się zadawała ciosy sztyletem. Obydwie splecione w tańcu walki, bryzgały potem, i na ich twarzach po ciosie zadanym przez przeciwniczkę na chwilę pojawiał się grymas bólu, chwilę potem jednak ustępował. Stałem tam i patrzyłem jak walczą. Jeden błąd mógł zdecydować o losach pojedynku. W końcu blondynka za późno się wyłoniła i została uderzona włócznią w brzuch przez przeciwniczkę. Powinna zwijać się z bólu, jednak z trudem walczyła dalej. Rywalka triumfalnie spojrzała na nią i bezmyślnie zaatakowała, co dało szansę blondynce na podcięcie nóg rywalce. Pojedynek się zakończył. Odwróciłem się i zobaczyłem jaki inni oderwani od zajęć obserwowali wynik tego pojedynku. Poszedłem jeszcze zobaczyć zajęcia artystyczne. Niektórzy rzeźbili, inni malowali. Przyznam, że najchętniej malowały córki Afrodyty – mając przed sobą ogromne lustro. Postanowiłem pójść jeszcze tylko zobaczyć chór i wrócić. Kiedy wychodziłem z zajęć z bolącym uchem, które zafundowała mi jedna z córek Apolla, słońce zmierzało już ku zachodowi. Obserwowałem przez chwilę jak słońce stapiało się w jedno z morzem. Pomyślałem, że jutro czekają mnie ciężkie ćwiczenia i wróciłem do swojego domku. Natychmiast padłem na łóżko i odpłynąłem w krainę Morfeusza.
Byłem głęboko pod ziemią. W jakimś więzieniu. Widziałem co chwila rozbłyski i wybuchy, oraz dwie postacie. Były światłem. One nim nie emanowały tylko były. Wyglądały jakby walczyły. W końcu jedna z postaci zadała decydujący cios i zesłała przeciwnika w przepaść. Słyszałem krzyk. Obudziłem się zlany potem. Wiedziałem, że coś było nie tak. Bałem się. Odczuwałem lęk. Spojrzałem na dziwny, nieznanego pochodzenia zegar w domku. Była 23. Postanowiłem jeszcze raz spróbować zasnąć.
Tydzień później.
Od koszmaru minął tydzień. W tym czasie życie obozowe było jak z bajki. Wstawaliśmy o szóstej, mieliśmy kolację przy ogniskach. Mieliśmy nawet bitwę o sztandar, ale niestety zostałem ogłuszony od tyłu podczas pilnowania „pięści Zeusa”. Podobno przegraliśmy. Zresztą nie było to specjalnie dziwne, skoro byliśmy przeciwko domkom Aresa, Ateny, Posejdona, Hekate, Apolla i Nike. U nas głównie był domek Hermesa oraz Afrodyty. Szło mi nawet całkiem nieźle na zajęciach z Szermierki. Właśnie wybierałem się na nie. Wdychałem świeże powietrze i czułem lekki wiatr znad morza. Przed wejściem do areny postawiono niedawno dwa drzewka, które dzięki pomocy satyrów, oraz dzieci Pana D. urosły dosyć szybko. Tylko szkoda, że kiedy Cllarise zaatakowała Percy’ego to pocięła w zielone konfetti nowe drzewka. Wszedłem na arenę i przywitałem się z naszym nauczycielem – Percym. Porozstawiał nas i zaczął dobierać w pary. Wymieniał wszystkich i w końcu doszedł do mnie.
-James, twoją partnerką będzie Cllarise.
Doszukiwałem się nutki ironii w jego głosie. Jedyne w czym Cllarise mogła mi „pomóc” to w dołączeniu do martwej flory. Owszem, szło mi dość nieźle, ale byłem tu dopiero od tygodnia. Z miną męczennika na twarzy wszedłem na środek areny. I dzięki kochanemu nauczycielowi, wszyscy teraz gapili się na tą krwawą sieczkę. Podszedłem do Cllarise i ukłoniłem się jej. Może mi się wydawało, ale jej twarz wykrzywiła się w złośliwym uśmieszku. „Przerobi mnie na mielone” pomyślałem i z taką motywacją ruszyłem do walki. Czekałem na jej pierwszy ruch, ponieważ miała nade mną przewagę siłową. Byłem jedynie nieznacznie zwinniejszy. Natarła na mnie z użyciem małej siły. Była doświadczona i wiedziała, że na nic się nie zda używanie całej siły na początku. Szybko zablokowałem cios, instynktownie przewidując miejsce, w które uderzy. Odsunąłem się na bok i zmierzyłem ją wzrokiem. Miała przerwę w zbroi przy ramieniu. Cios tam nie powinien jej zadać dużych obrażeń, jednak powinien wyczerpać jej siły. Więc czekałem na okazję. Znowu zaatakowała. Natarła klasycznym pchnięciem, i wykonała obrót, pod koniec którego wymierzyła silny kopniak w mój brzuch. Na szczęście uskoczyłem i trafiła tylko w nogę, jednak straciłem równowagę. Szybko się podniosłem, by odeprzeć kolejny cios. Cios wymierzony w twarz z zabójczą precyzją i wielką siłą. Instynktownie podniosłem ostrze by uratować swoją twarz, jednak silny ból przeszył moje ramię. Nie mogłem nim walczyć, więc przełożyłem miecz do drugiej ręki. Cllarise popełniła błąd. Zawahała się chwilę, co ja wykorzystałem do szybkiego natarcia. Rozległ się brzęk stali i po chwili padłem na ziemię. Czułem jak czyjeś ciało pada obok mojego. Ledwo wykorzystując resztki sił udało mi się podnieść. To co zobaczyłem było niewiarygodne. Moja rywalka miała ranę tam gdzie chciałem uderzyć. Wszyscy zaczęli wiwatować, a nauczyciel kazał zaprowadzić mnie i Cllarise do szpitala. Czułem, że mam nowego wroga.
Po moim wyjściu słońce było już nisko za horyzontem. Na plaży siedziała jeszcze jakaś para, a z domku Aresa dobiegł dźwięk tłuczonego szkła i podejrzanego „chrupnięcia”. Wróciłem do domku i sprawdziłem czy mam wszystkie rzeczy. Były. Padłem na swoje łóżko i zacząłem rozmyślać. Jutro były moje urodziny. A nikt o nich nie wiedział. Zamiast imprezy z przyjaciółmi, czeka mnie siedzenie w samotności. Rozmyślałem też o Niej. Zauważyłem, że już wszyscy spali. Spojrzałem na zegarek. Była 2:30. Wyciągnąłem z torby laptopa po raz pierwszy od dwóch tygodni. Zobaczyłem nagłówki newsów „Włamania na serwery CIA i FBI”, „Hakerzy ujawnili tajne dokumenty policji stanu Arizona” oraz „Podsumowanie E3”. Po przeczytaniu ich i paru innych pograłem trochę w „Kick out Justin Bieber” i poszedłem spać.
UWAGA!
Aby uniknąć podobnych opowiadań na blogu, wysyłanie tego opowiadania zostaje zawieszone. Prawdopodobnie 2 część zostanie wysłana na początku września.
Na tą decyzję nie miał wpływu nikt oprócz autora. Opowiadanie będzie jednak dalej pisane (2 część jest już napisana).
Pozdrawiam, Oviec.
Super! Szkoda, ze druga cz. tak póżno…
Ale przynajmniej będą po niej szybko następne.
Muszę wypowiedzieć się po raz kolejny… GENIUSZ!!!
Gdzie geniusz?
Extra! To jest świetne i nic mnie obchodzi. Żądam cd od zaraz! Już!!! To jest zbyt fajne by tyle czekać
Zagadzam się z tobą Myksa! To jest zbyt fajne żeby czekać!
Jest tego za mało. Z opinia poczekam na więcej.
Opowiadanie świetne i pomysłowe! Czy druga część nie mogłaby pojawić się wcześniej?
PS: Chciałabym zwrócić uwagę na jedyny błąd jaki tu znalazłam, a który dość mocno rzucił mi się w oczy: nie pisze się „trój metrowy” tylko „trzy metrowy”.
@Juliet
Sorry, za błąd, ale jestem przyzwyczajony do sprawdzania mniejszej ilości tekstu, a tego słownik nie podkreśli. Chyba że słownik obsługuję jakieś zaawansowane algorytmy 😉
Cóż… Żeby nie wyrazić się źle… Fabuła jest porywająca i ciekawa ale… cała akcja dzieje się za szybko. Ale oprócze tego to gratulacje. Opowiadanko wspaniałe. A co do dlaszych części to dla zwiadowcy nie zrobisz wyjątku???
Wypisałabym wszystkie emoty typu dwukropek i nawias (Shift + 0), dwukropek i D etc., ale czasu nie mam… A co mi tam, „zaemotkuję” Cię we wrześniu!