To opowiadanie nie jest najlepsze i naprawdę nie katowałabym Was nim, gdybym nie musiała. Najchętniej nie wysyłałabym go w ogóle, ale (niestety) są w nim dość ważne rzeczy… Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nikt nie rzuci się z okna z powodu „powalającej” jakości mojej pisaniny.
Starajcie się nie zwariować!
Arachne
PS. Rozwaliłam je na dwie części, bo razem miało to prawie dziesięć stron. Część druga wkrótce
A.
Budzi mnie chłód. Po omacku staram się naciągnąć koc i spać dalej, ale okrycie gdzieś znikło. Przekręcając się na bok czuję, jak oprawka okularów wbija mi się w nos. Sięgam poza krawędź posłania, myśląc, że pled spadł na podłogę i krzywię się, gdy rozlega się przeraźliwe trzeszczenie sprężyn. Kilka osób niepokoi się i mamrocze w ciemności, ale nikt się nie budzi. Trudno się dziwić- jeszcze nie odespali Sylwestra, prawdopodobnie nawet ryk wściekłej Chimery nie wyrwałby ich z objęć Morfeusza.
I pewnie oni też zapomną… Nie, wróć, nie zapomną, po prostu nie będą wiedzieć, bo im nie mówiłam.
„Sto lat, sto lat…”- śpiewam smutno w myślach, jednak po chwili poczucie, że cały świat mnie ignoruje przechodzi. Po tylu latach przyzwyczajenie się do tego nie jest takie trudne.
Spod drzwi potwornie ciągnie, a blaszany dach powoduje, że domek Hermesa błyskawicznie się wychładza. „Ciekawe, co za geniusz to projektował?”- zastanawiam się ze złością, przy akompaniamencie skrzypiących sprężyn kuląc się w śmierdzącym śpiworze i wkładając dłonie pod sweter, by palce marzły choć odrobinę mniej.
To będzie dłuuuga noc.
***
Chyba jakimś cudem udało mi się zasnąć, bo gdy znów otwieram oczy jest już jasno. Kiedy niechętnie wygrzebuję się z nagrzanego śpiwora i wstaję, sprężyny znów dają koncert, ale jest chwilę po ósmej, więc uznaję, że reszcie lokatorów pobudka by nie zaszkodziła.
Wzdrygam się, gdy atakuje mnie chłód. Czym prędzej zakładam glany, ale nie jest ani trochę lepiej, wręcz przeciwnie, jest jeszcze gorzej, ponieważ blacha promieniuje zimnem. Cudnie…
Zakładam drugi sweter, (teoretycznie) letnią ortalionową kurtkę i rękawiczki. Cholerka! Mieli przynieść ten grzejnik już wczoraj!
A co mi tam. Idę obudzić któregoś Hooda. Niech ma za swoje!
Podchodzę cicho do najbardziej oddalonego od drzwi łóżka, błogosławiąc podłogę za to, że nie trzeszczy.
Spod koca w biało-niebieską kratkę wystają tylko kosmyki kręconych włosów… Zaraz zaraz! Koc w biało-niebieską kratkę?! Ostrożnie odchylam róg i zyskuję pewność- niezauważenie wyszytego srebrną nicią pajączka jest praktycznie niemożliwe… Wredny złodziej! Ja mu dam!
Delikatnie zdejmuję okrycie, składam je na pół i zwijam w „marchewę”. Biorę zamach i…
-Ty…Cholerna…Szujo!- przy każdym słowie uderzam kocem w ciało Hooda, który natychmiast się budzi i z wrzaskiem próbuje wyplątać się ze śpiwora.
-Już…Ja…Cię…Oduczę! Nie… Wolno…Kraść… Mi…Koca!- W momencie, gdy po raz kolejny wznoszę ramiona nad głowę i zaczynam formułować następne zdanie (w większości składające się z obelg) czuję, że ktoś od tyłu łapie mnie za ręce. Błyskawicznie okręcam się i staję twarzą w twarz z zaspanym i niewątpliwie wkurzonym Luke’em.
-Co tu się dzieje?!- pyta grupowy, mocno ściskając moje nadgarstki.
-Ten cholerny śmieć, którego Hermes wyciągnął z szam…- wściekły grupowy przerywa mi, zanim zdążę się rozkręcić:
-Nie interesuje mnie, co o nim myślisz, tylko co takiego się stało, że zaczęłaś go okładać. Bo jeśli miałaś po prostu za dużo energii, to informuje cię, że w czasie wolnym możesz pobiegać w zbroi. Więc mów, malutka.- zgrzytam zębami. Nie cierpię, gdy nazywa mnie „malutką”. To oznacza, że jest na mnie cięty i muszę się naprawdę dobrze bronić, by rzeczywiście nie przebijać się przez zaspy w pełnym uzbrojeniu. Gdy zaczynam mówić, staram się by mój głos brzmiał spokojnie:
-Ten chu… On zabrał mój koc. Stwierdziłam, że skoro tak bardzo mu się podoba, to chyba musi go „bliżej poznać”…
-Malutka, a czy to na pewno jest twój koc? W magazynie mógł być identyczny, może Connor go stamtąd wziął?- pyta Luke. Mam na to gotową odpowiedź:
-Nie, ten koc jest mój. Puść mnie, to ci pokażę.- grupowy uwalnia moje ręce, a ja (po chwili rozcierania nadgarstków) rozwijam koc i prezentuję mu srebrnego pająka.- Tego nie mógł wziąć z magazynu. Zrobiłam to własnoręcznie.- Podobne rozmowy były przeprowadzane dziesiątki razy, więc miałam już praktykę. W domku Hermesa nieustannie coś ginęło, więc po zniknięciu któregoś z kolei drobiazgu wpadłam na pomysł znakowania swoich rzeczy: przy pomocy igły i nitki, korektora, karteczki lub szpilki sprawiałam, że przedmiot leżący na podłodze nie stawał się od razu „niczyj”. Dzięki pajączkom i pajęczynkom zyskałam dowody.
Luke przenosi wzrok na Hooda i widać, że jego gniew również zmienia obiekt.
-No… zimno mi było! Co ja mam poradzić, że ogrzewania nie ma?- broni się rozpaczliwie Connor, a ja natychmiast odpowiadam:
-Najprostsze rozwiązanie: przytachaj ten elektryczny grzejnik, który wyniosłeś na Sylwestra. Miałeś to zrobić wczoraj, ale „zapomniałeś”, leniu patentowany.- sądzę, że skończyłam, ale po kilku sekundach do głowy wpada mi nowa myśl- A, i dobrym pomysłem byłoby uszczelnienie drzwi, bo jest pod nimi dziura wielkości Tartaru…
Udaję, że przekleństwa Connora do mnie nie docierają i jakby nigdy nic spoglądam na zegarek (żeby to zrobić, muszę najpierw odwinąć trzy warstwy ubrań). Śniadanie jest dopiero za pół godziny (podobno latem pobudka jest wcześniej, ale jestem tu za krótko by wiedzieć, czy to prawda), ale atmosfera w domku jest tak gęsta, że można by ją krajać nożem, więc wychodzę na dwór.
Podążam w kierunku łazienek. Mam nadzieję, że bojler już się grzeje i będę mogła zanurzyć się w cieple choć na kilka minut…
PAC!
W bok mojej głowy uderza śnieżka. Jest twarda, w środku ma lód i piasek, który teraz zgrzyta w moich ustach i spływa po twarzy i okularach w postaci strumyczków błota.
Za pierwszą kulką nadlatują następne, jednak jestem na to przygotowania i większość z nich nie dociera do celu. Rozglądam się i zauważam grupkę dzieciaków Aresa, nadal bombardujących mnie ubitym śniegiem. Już ja ich…!!!
Obie dłonie mam pełne śniegu. Pomimo rękawiczek, jego chłód przeszywa moje palce igiełkami bólu. Szarżuję, ignorując świstające mi koło uszu pociski i taranuję Clarisse, która wpada w zaspę, pociągając mnie za sobą. Wykorzystuję sytuację i natychmiast nacieram jej twarz obrzydliwą, brudną mazią, w którą zmienił się śnieg. Gdy próbuje zakląć, wciskam jej puch również do ust. Grupowa domku Aresa krztusi się i zaczyna energicznie wierzgać. Jej oczy płoną żądzą mordu.
Czyjeś ręce ciągną mnie w tył, a wielka łapa w jeszcze większej rękawiczce pakuje mi w twarz porcję śniegu, gigantyczną jak ego Zeusa.
Zimna breja dostaje się za okulary i sprawia, że cały świat staje się morzem bieli. Walę na oślep, ale nie na wiele się to zdaje. Ktoś kopie mnie w kolano, tak mocno, że się przewracam. Błyskawicznie zostaję przygnieciona do podłoża.
Chcę krzyczeć i przeklinać, ale uniemożliwia mi to wypełniający usta śnieg.
***
Dziesięć minut później jestem całkowicie przemoczona i, mamrocząc pod nosem coś, czego wolelibyście nie słyszeć, wlokę się w stronę łazienek.
Na szczęście bojler jak zwykle ogrzewa bardziej powietrze niż wodę, więc pomimo kiepskiej izolacji w umywalni panuje znośna temperatura.
Człapię prosto do kabiny i staram się usunąć z ubrań jak najwięcej śniegu i lodu. Zmrożona woda znajduje się jednak w każdym możliwym i niemożliwym miejscu, więc ciuchy i tak są wilgotne. Super. Po prostu super.
Skaczę w miejscu, by śnieg i lód nie zostały na podeszwach glanów. Robię to do momentu, gdy czuję przeszywający ból we śródstopiu. Nie zdejmując butów ściągam bojówki i widzę, jak od spodni, które były pod nimi odpadają kawałki na wpół roztopionego śniegu. Wzdycham i pozbywam się ich.
Wilgotna breja dotarła nawet do trzeciej warstwy ubrania- rybaczek.
Otrzepuję je (niestety, zdjąć ni mogę, choć łażenie wilgotnych spodniach nie jest najprzyjemniejsze) i wychodzę z kabiny, niosąc pod pachą zwinięte w kłąb ciuchy. Rozkładam je na zakurzonym bojlerze (na który już wcześniej rzuciłam rękawiczki), by choć trochę przeschły i zabieram się do sprawdzania, w jakim stanie jest góra mojego stroju. Kurtka w miarę mnie ochroniła, trochę nasypało się za kołnierz i pierwszy sweter również wymaga wysuszenia, więc go zdejmuję i układam obok spodni.
Ale poza tym da się przeżyć… Przynajmniej nie nasypało mi się do glanów…
Czekając, przypatruję się rosnącej pod moimi butami kałuży roztopionego śniegu.
Najlepsze urodziny w historii wszechświata!
***
Nerwowo zerkam na zegarek. Śniadanie zaraz się zacznie, a moje ubrania nadal są wilgotne. Chociaż… bojówki są mokre tylko na kieszeniach…
Podejmuję decyzję, chwytam spodnie i pędzę do kabiny. Przebieram się błyskawicznie, a wybiegając z umywalni rzucam rybaczki na bojler.
Zimne powietrze atakuje moje nogi, chronione już nie trzema, lecz zaledwie jedną warstwą ubrań. Szczypie jak nie wiem i po dziesięciu sekundach na dworze mam nastrój pod tytułem „zarazkogośzamorduję”. Wpadam do pawilonu i z ulgą stwierdzam, że posiłek jeszcze się nie zaczął. Nie zważam na śmiechy i złośliwe okrzyki dzieci Aresa, choć w środku aż się gotuję ze złości. Szybko nakładam sobie kopiasty talerz jajecznicy i wielkimi krokami podchodzę do trójnogu. Wrzucam w płomienie mniej więcej jedną czwartą porcji i krzyczę w myślach:
„Ujawnij się!!! Nie chcę żadnego innego prezentu, pragnę tylko wiedzy kim jestem! Proszę!”- gdy odpowiada mi cisza, a nad moją głową nic się nie pojawia, jestem bliska płaczu. Nie dbam już o to, co pomyśli sobie o mnie mój rodzic, chcę tylko uświadomić mu, jak bardzo go nienawidzę i jak bardzo jestem nań wściekła.
„Dlaczego?! Dlaczego mnie na to skazujesz? Nie jestem twoją zabawką, mam uczucia! To wcale nie jest miłe- nie należeć nigdzie! Czy jestem aż taka zła, że na to zasługuję?!”- nawet w myślach mój głos podnosi się przy ostatnim zdaniu prawie do pisku…
Po moim policzku toczy się jedna, jedyna łza. Z sykiem wpada w płomienie, a potem, w postaci pachnącego solą dymu, unosi się w przestworza by zanieść bogu słowa, których on nie zechce wysłuchać…
***
Gdy kończę jedzenie, mój humor jest już kompletnie zwarzony. Najpierw jakiś geniusz zła rzucił we mnie widelcem, przez co prawie oblałam się kawą, a potem zorientowałam się, że w moim kubku jakimś magicznym sposobem znalazła się śniegowa kulka…Nawet podejrzewam, kto był za to odpowiedzialny- Connorowi Hoodowi było zdecydowanie zbyt wesoło…
Nagle wszyscy wstają, jakby na umówiony sygnał. Chcę również się podnieść, ale mój sąsiad niezbyt delikatnie przytrzymuje mnie na miejscu…
I w jednym momencie ze wszystkich gardeł wydobywają się te same słowa:
-STO LAT, STO LAT, NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM…
Mam ochotę się pobeczeć, krzyczeć i przytulić cały świat. Chcę tego wszystkiego jednocześnie. Pytanie „Skąd wiedzieli?” zostaje błyskawicznie wyparte z mojego umysłu- pozostaje tylko radosna myśl „Ktoś pamiętał! KTOŚ O MNIE PAMIĘTAŁ!!!”
Gdy piosenka się kończy, podchodzi do mnie Annabeth z domku Ateny. Widzę, że ukrywa coś za plecami, ale nie dopytuję się, co to- jeszcze będzie na to czas.
-Niech gwiazdy zawsze świecą nad twą głową- mówi, patrząc na coś za mną.- Niech wiatr zawsze ci sprzyja. Niech drzewa zawsze wskazują drogę.- marszczy nieznacznie brwi, jakby próbowała sobie coś przypomnieć, a ja nagle załapuję: to nie córka Ateny wymyśliła te życzenia. Najprawdopodobniej ułożył je jakiś potomek Apolla, a Annabeth została oddelegowana do przekazania mi ich. Chyba powinnam się cieszyć, bo to oznacza, że zaangażowanych było wiele osób, ale… zamiast tego robi mi się trochę smutno…
Ale nagle córka Ateny prostuje się, jakby powzięła jakieś postanowienie i, patrząc mi prosto w twarz, kończy:
-I niech bogowie zawsze cię strzegą.- od strony stolika numer siedem dobiega kilka szybko stłumionych przekleństw i mam wrażenie, że Annabeth olała tekst, który jej podsunięto i powiedziała to, czego sama mi życzyła. W mojej klatce piersiowej budzi się ciepło i muszę bardzo pilnować, by nie wyciekło na zewnątrz w postaci łez.
Córka bogini mądrości wyciąga przed siebie to, co do tej pory miała schowane za plecami…
Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego.
W zaczerwienionych od mrozu dłoniach grupowej domku Ateny spoczywa kłębek jaskraworóżowej wełny typu moher. Biorę motek do rąk, a ten natychmiast zaczyna mnie gryźć… Fuuuj! Co ja jestem? Moherowy ninja?!
Mój uśmiech jest wymuszony, ale mam nadzieję, że tego nie widać- przecież musieli naprawdę nakombinować, żeby to zorganizować… No ale… kurczaki ziemniaki… mogli wybrać jakiś sensowny kolor, choćby zielony i wszystko, WSZYSTKO tylko nie moher, do którego przyczepia się co popadnie… Jeszcze raz przyglądam się prezentowi i… zamieram.
Trzymam w dłoniach kłębek grubej, miękkiej wełny w odcieniu khaki. Kurde, coś mi tu nie gra…
-Jest magiczna. Zmienia kolor i właściwości.- wyjaśnia Annabeth.- I, co najlepsze, nigdy się nie kończy.
Kładę dłoń na ustach, głównie po to, by nie zakląć z przejęcia, ale też dlatego, że boję się, iż inaczej będę musiała zbierać szczękę z podłogi…
Rozpinam kurtkę, by ukryć pod nią podarunek, ale…
…czyjeś ręce gwałtownie ciągną mnie w tył. Stojąca za mną ławka przewraca się z hukiem, podcinając mi nogi, a ja kopię rozpaczliwie i wykrzykuję kilka przekleństw, zanim zauważam, że domniemanym agresorem jest Clarisse, a ryki obozowiczów, które brałam za bojowe okrzyki, w rzeczywistości są wybuchami śmiechu.
Otacza mnie gromada roześmianych herosów. Pomimo moich protestów dźwigają mnie i zaczynają podrzucać.
-Raz…Dwa…Trzy…- kurtka zsuwa się na ziemię, a ja piszczę cienko:
-Ej! Przes- tań- cie!- wymawianie słów sprawia mi trudność, ponieważ latam wciąż w górę i w dół…
-Siedem…Osiem…Dziewięć…
-Hej! Tam coś jest!- jedna z trzymających się na uboczu córek Afrodyty wskazuje na niewidoczną dla mnie przestrzeń, z grubsza za Wielkim Domem…
-Dwanaście…Trzyna…
-Dym!!! To dym! Magazyn się pali!
Upadam na plecy, bo ci, którzy mieli mnie złapać, już biegną w stronę budynku. Zaplątałam się we własny sweter, więc ściągam go przez głowę i wstaję jak najszybciej się da, by podążyć za resztą grupy.
Pożar musiał się zacząć dość niedawno, bo nie widać jeszcze płomieni- tylko dym wydobywający się z dwóch otwartych okien i spod drzwi świadczy o tym, że coś jest nie tak.
-Gaśnice!- wrzeszczy Annabeth- Szybko!- na jej polecenie kilkoro dzieci Afrodyty pędzi, potykając się, na poszukiwanie „tych wielkich, czerwonych butli”, jednak wszyscy i tak wiemy, że jest to bezcelowe- brana była pod uwagę możliwość zapalenia się każdego budynku, nawet pawilonu jadalnego i łazienek…
Każdego miejsca, oprócz tego, które właśnie się fajczy.
Wszystkie piętnaście regularnie kontrolowanych i wymienianych gaśnic jest na strychu płonącego magazynu.
Luke odchodzi parę kroków od reszty i mamrocze coś po starogrecku. Mówi zbyt cicho, bym mogła rozróżnić słowa, ale skoro się oddalił, to domyślam się, że przeklina. Stara się, by inni nie uczyli się „ciekawych” wyrazów, a w szczególności obwinia się za moje „przebogate” słownictwo. Jakby miał z tym coś wspólnego!
Nagle grupowy domku Hermesa blednie.
-Czy ja dobrze pamiętam, czy w piwnicy jest benzyna?- równie pobladła Annabeth odwraca się w jego stronę i mówi cichym, przerażającym głosem:
-Benzyna jest naszym najmniejszym problemem. Martwmy się raczej o amfisbaenę.
W tym momencie wybucha panika. I przyznaję, że mnie też trochę ponosi- zaczynam przeklinać tak, że kilku moich sąsiadów aż się odsuwa. Ale w końcu mam do tego prawo.
Amfisbaena powstaje ze zmielonych kości potwora o tej samej nazwie i w kontakcie z ogniem jest tak wybuchowa, że trotyl i nitrogliceryna mogą się schować. Jeśli płomienie do niej dotrą, to cały obóz wyleci w powietrze. A my razem z nim.
Super! Bardzo mi się podaba! Nie mogę się doczekać ciągu dalszego. I twoje opowiadanie zamiasy sklonic mnie do skoku z okna raczej mnie od niego odwiedzie… Zginac nie znając cd?! 😉
W stu procentach zgadzam się z Myksą! Opowiadanie zarąbczaste! Chcę więcej! Teraz na pewno nie zasnę!
zgadzam się z MYKSĄ + Wreszcie kolejne opowiadanie! XD
Świetne opowiadanie!
Ale szkoda że chyba w konkursowym temacie, tak jak moje które powinno się ukazać już dzisiaj.
A wysłałaś już drugą część?
Świetne, herosowe, bomba 😀 !!!
Herosowe opowiadanie 😀
mocne było z tym kocem
czekam na cd
czytam pierwsze twoje opowiadanie i jestem zszokowany …….
pozytywnie oczywiście. Jednak tutejsi blogowicze słusznie uznają cię za blogowy-talent Chyba jestem zmuszony przeczytać inne twoje opowiadania, bo ten kawałek jest…zaje##sty. Oby cd było szybko. ( A może nie!! żebym zdążył przeczytać serię „Arachne I”, „Arachne II” i „Arachne III” )
@ Ramstein czytaj! Arachne I, II, III są super!
Po co miałabym rzucać się z okna? Świetne opowiadanie! Czekam na cd i chylę (znów) przed tobą czoło Arachne-Quin! 😀 😀
Czekam na drugą część z opinią.