Siedziałam z piórem w ręce i kreśliłam słowa w moim dzienniczku, jednym z wielu licznych. Zapisywałam w nich wszystkie moje dni. Były one puste, bez emocji, tekst oschły i nie do zniesienia. Wszystko to dlatego, że w moim życiu praktycznie nic się nie dzieje. Tylko raz na kilka lat spadnie z nieba jakiś heros. Zostanie tutaj kilka dni, czasami lat (ale to bardzo rzadko) i odpłynie. Zawszę będę sama, bo jestem córką Atlasa. Potężnego i złego tytana. Moje uczucia i dobre intencje się nie liczą, bo zawsze będę, kim będę.
Jestem Kalipso. Od wielu tysięcy lat kibluję na mojej własnej wyspie, o nazwie Ogygia. Mieszkam sama. Wszystko przez Zeusa, to on mnie tam uwięził. Zawsze uważał, że nie należę do tych dobrych. Ja jestem innego zdania, mianowicie, że to on jest tym złym.
Kilkadziesiąt lat temu przysłał na moją wyspę odważnego i bardzo bohaterskiego herosa – Perseusza Jacksona. Wiedział, że nie zostawi przyjaciół, dlatego zesłał go do mnie, aby złamał mi serce. Tak, nadal jestem po tym roztrzęsiona. Nigdy nie mogłam sobie tego wybaczyć, że pomimo, iż jestem piękna, to nadal brakuje mi uroku i przekonania, że mogę zapewnić komuś lepsze życie.
Kilka miesięcy później Percy (bo taki był skrót od imienia ostatniego herosa, który tu wpadł), gdy wygrał wojnę z tytanem Kronosem i w ten sposób ocalił świat, kazał opiekunowi wszystkich bogów dać wolność dobrym tytanom – takim, jak ja. Zeus uczynił to, ale po jakimś czasie na wolności za jeden głupi błąd zostałam skazana ponownie, jedna niewielka pomyłka, a on już uznaje Cię za tą, która stanęła po niewłaściwej stronie. Dla niego każdy powód jest dobry i to przez niego tak cierpię.
Wróciłam na wyspę kilka lat temu, od tamtej pory nic się nie wydarzyło, a ja dalej prowadzę życie, które zdaje się nie mieć ani sensu, ani końca.
***
Jak na co dzień, wyszłam ze swojej groty. Byłam całkowicie odizolowana od świata, ale zawsze miałam wrażenie, że pomimo tego inni oddychają tym samym powietrzem, widzą to samo słońce, ale nie mogą się przedostać do mojej krainy. To bardzo przytłaczająca myśl. Nie miałam żadnego kontaktu z tamtym światem, w którym żyją śmiertelnicy.
Chwyciłam jedną z białych sukienek, które nieco przypominały wielkie obrusy. Była mokra, ociekała wodą po praniu. Przypominała mi o przystojnym synu Posejdona. Nie byłam w stanie o nim zapomnieć, o jego połyskujących, czarnych włosach i hipnotyzujących oczach w kolorze oceanu.
Gołymi stopami przeszłam się po rozżarzonym, złocistym piasku i zarzuciłam szatę na drewniany wieszak. Postanowiłam poczekać aż wyschnie, w końcu i tak nie miałam nic ważniejszego do roboty. Usiadłam na piasku i rozmarzonymi oczyma wpatrywałam się w zachodzące słońce. Znudzona położyłam się. Dłonie oparłam na czole i zamknęłam oczy. Po jakimś czasie usnęłam.
Obudził mnie jakiś hałas. Wstałam jak oparzona. Rozejrzałam się po wyspie. W pewnym miejscu, nad koronami wysokich, tropikalnych drzew unosił się czarny dym. Na czubku najwyższych widoczny był płomień. Moja wyspa się paliła? Jak? Przecież to niemożliwe…
Biegiem udałam się w tamtą stronę. Czułam, że moje bose stopy są poranione. Co chwilę trafiałam nimi na jakieś wystające korzenie, czy twarde kamienie. Ciekła z nich krew, ale to nieważne. Musiałam sprawdzić, co się dzieje. Coś jest nie w porządku.
Zwinnie przeskoczyłam ostatnią gałąź i mocno zasapana spojrzałam zza krzaków. Płomienie przybrały wyraźny kształt okręgu. Pośrodku nich ktoś leżał. Nieprzytomny. Ogień się rozprzestrzeniał, musiałam coś zrobić.
Złapałam chłopca za ręce i z ogromną siłą (byłam potężna, pamiętacie pewnie, kto był moim ojcem) zawiesiłam go na swoich plecach. Stopy mnie piekły niewyobrażalnie, ale miałam zadanie, musiałam go bezpiecznie odprowadzić do jaskini.
Wreszcie, po męce, której były winne moje obolałe nogi dotarłam tam, gdzie chciałam. Położyłam chłopca na wygodnej kanapie i chwyciłam wiadro stojące przy szafce.
Podbiegłam do brzegu i napełniłam pojemnik morską wodą. Gdy był już pełny podniosłam go. Zniosłam kolejny odcinek. Wylałam całą zawartość na palące się lasy. Nic nie pomogło. Ogień rozprzestrzeniał się zdecydowanie szybciej. Na to byłam bezsilna. Czułam, że w oczach zbierają mi się łzy. Ja jestem nieśmiertelna, mnie ogień nie zniszczy, jestem córką tytanów, ale wszystko, co moje, mój świat, cała Ogygia miałaby spłonąć? Żyłam tutaj tyle lat, przywiązałam się. Pomimo, że miejsce nie było ciekawe nie pozwoliłabym mu się zniszczyć.
Do oczu napływało mi coraz więcej łez. Zrezygnowana opadłam na ziemię. Wbiłam w nią palce i czekałam, błagałam, aby ktoś mi pomógł, coś zrobił. Taka ze mnie była nimfa. Nie zasługiwałam nawet na to miano.
Wtedy usłyszałam za sobą ciche stęknięcie i wyraźny odgłos, że ktoś biegnie. Obróciłam głowę. W moją stronę pędził chłopiec, którego pół godziny wcześniej stąd wyniosłam.
Miał olśniewającą urodę. Był oliwkowej cery. Jego przystojną twarz zdobiły niesamowite, brązowe oczy. Do spoconego czoła przyklejały się gęste, brązowe włosy.
Będąc w jego pobliżu czułam coś, wiedziałam, że jest herosem. Udowodnił to zresztą właśnie w tej chwili.
Dzielnie stanął naprzeciwko ognia i uniósł głowę w górę. Chwilę później ponownie wbił wzrok w płomienie i wyszeptał jedno, ciche słówko.
-Proszę…
Swoją prawą rękę przyciągnął do klatki piersiowej i wykonał gest, jakby chciał odepchnąć zło. Przymrużył oczy i wykonał go jeszcze raz, ale ze zdecydowanie większym zaangażowaniem.
Ogień zgasł. On uratował moją wyspę, byłam mu wdzięczna, ale jednocześnie trochę na niego zdenerwowana, gdyż to on spowodował pożar. Na twarzy chłopaka pojawił się szeroki uśmiech. Zaczął zbliżać się w moją stronę. Jego oczy, tak samo, jak usta promieniały radością.
Byłam pewna, że Zeus zesłał mi kolejnego, nieszczęsnego herosa, w którym mam się zakochać, a potem on mnie opuści, łamiąc mi serce. Postawiłam stopę do przodu, wykonując pierwszy krok. Reszta poszła mi znacznie łatwiej. Wreszcie stałam naprzeciwko niego. Miał może około 5 centymetrów więcej. Wyglądał na szesnaście lat, czyli był mniej, więcej w moim wieku.
-Cześć – wyszeptał.
-Witaj – odpowiedziałam cicho.
O jeeejciu… Kalipso… Super! Jesteś genialna. Od razu widać, że potrafisz się w nią wczuć. 😀 No po prostu fenomenalne opowiadanie.
Mam tylko nadzieję, że nie zaniedbasz przez nie poprzedniego.
A tak poza tym – czekam, żeby się dowiedzieć co dalej. 😀
Ogólnie bardzo dokładnie i ciekawie napisane opowiadanko, jedyne do czego można się przyczepić to „był oliwkowej cery”.
PS. Adminko, doszło moje opowiadanie bo od 5 dni nie dostałem potwierdzenia?
ale fajne!:D 😀 😀 😀 😀
Ale super! Świetny miałaś pomysł z tą Kalipso. A ile to opowiadanie będzie miało części, bo sądzę, że niewiele? Czekam na cd, pisz szybko!
Zaczepiście!!! Biję pokłony i padam na kolana!!! Opowiadanie czytałam z zainteresowaniem, ale…
teraz przychodzi pora na mniej przyjemną część komentarza.
Przyczepię się, tak jak Voyt, do „był oliwkowej skóry” i dodam do tego jeszcze „Wyglądał na szesnaście lat, czyli był mniej, więcej w moim wieku.”- ona jest nimfą, ma TYSIĄCE lat. Chyba chodziło Ci o to, że ma ciało szesnastolatki, prawda?
Super! Opowiadanie jest bardzo ciekawe. Wciągnęło mnie i nie mogę się doczekać, co będzie dalej.
Oj tam – drobne błędziki… 😀 Fajnie, nie moge się doczekać CD!!! 😀
Całkiem nieżle napisane, jako pierwsza wpadłaś na ten pomysł.
Bardzo fajne opowiadanie. Nie zrozumiałam tylko fragmentu z tysiącem lat nimfy, ale …….co tam. Przeczytam z pewnością cd.
ciekawie się zaczyna