Obudziłam się wcześnie rano, jak dla mnie, to nawet bardzo wcześnie, bo zazwyczaj porą, kiedy zaczynałam normalnie funkcjonować i kiedy wstawałam z łóżka było południe. Niektórzy obozowicze kręcili się już po domku, a innych już wywiało. Przetarłam oczy ręką, próbując przyzwyczaić je do światła. Zaspanymi oczkami na progu dostrzegłam Luke’a. Przyglądał mi się.
-No i co się gapisz? – burknęłam.
-Zaraz śniadanie, może byś wstała?
-Przynieś mi do pokoju.
Chłopak westchnął i gestem ręki pokazał mi, abym wstała pomimo mojej prośby (a może rozkazu?) jednak podniosła się z łóżka.
-Zaraz… – wtuliłam twarz w poduszkę.
Po kilku minutach wreszcie ubrana, umyta i uczesana poszłam do pawilonu jadalnego. Moje miejsce już na mnie czekało. Najwyraźniej wszyscy bali mi się podskoczyć.
Dosiadłam się do stolika i zmierzyłam wszystkich wzrokiem. Potem driady przyniosły posiłek i wszyscy zaczęli go spożywać.
Po jakimś czasie, gdy mój talerz był już pusty, odeszłam od stolika i oparłam się o kolumnę. Podszedł do mnie Eroll.
-Czego tym razem chcesz, ciamajdo?
-Gdzie byłaś ostatniej nocy, Luke wspominał, że wyszłaś- spojrzał na mnie wyczekująco, najwyraźniej nie przejmując się obelgą.
-A co Cię to obchodzi?
-Nieważne, chciałem tylko wiedzieć.
-No widzisz, nie dowiedziałeś się.
-Zdążyłem zauważyć – mruknął i opuścił głowę w dół. Po chwili odszedł.
Odepchnęłam się od kolumny i skierowałam w stronę mojego domku. Stanęłam u progu mierząc wzrokiem puste pomieszczenie. Za chwilę padł on na kartkę przywieszoną koło drzwi. Kolejnym planowanym zajęciem na dzień dzisiejszy była… Starożytna greka?!
-To są jakieś żarty?! – wycedziłam pod nosem.
Przyjeżdżając tutaj, jedynym plusem jaki potrafiłam dostrzec było wyrwanie się ze szkoły, czyli przerwa od nauki. A teraz to już chyba nie ma żadnego. To prawie jak druga szkoła. Wpatrywałam się tępo w napis, który przed chwilą przeczytałam, a potem zerknęłam trochę niżej. Następne było czyszczenie zbroi i ekwipunku .
-Jeszcze lepiej – mruknęłam zrezygnowana – Prawie jak sprzątanie biurka, niewykonalne.
Po chwili ktoś wszedł do domku. Tym osobnikiem był oczywiście Luke. Zobaczył, że stoję przed tą beznadziejną kartką.
-Podoba Ci się? – spytał.
-Ale co?
-Plan zajęć.
-Nie – burknęłam.
-Dlaczego?
-Bo jest beznadziejny.
-Jak kto uważa, mi się bardzo podoba.
-Czy on jest obowiązkowy? – zapytałam.
-Na szczęście, tak.
-Na szczęście? A to niby dlaczego?
-No nie wiem, ale mnie to pasuje.
Westchnęłam i mruknęłam:
-A mi nie.
Chłopak przeszedł przez pokój i usiadł na swoim łóżku.
-Ty też jesteś nieokreślony? – spytałam, właściwie to nawet nie wiem, dlaczego zadałam takie pytanie.
-Nie.
-To dlaczego mieszkasz w 11?
-Jestem synem Hermesa, jest on bogiem wędrowców i podróżujących, czyli jednocześnie gościnności. To jest jego domek, a ponieważ jako nieokreślona jesteś traktowana trochę jako gość, to śpisz właśnie tutaj.
-Aha, to ja chcę, żeby mój szanowny pan rodzic mnie określił.
Luke westchnął i położył się wygodnie na łóżku.
-Gotowa na swoją pierwszą lekcję starożytnej greki?
-Nie.
-Ale i tak na nią pójdziesz.
-To ja chyba zdecydowanie wolę szkołę dla śmiertelników, bo jak tam pójdę na wagary, to nic się nie stanie, a tutaj ledwo co wyjdę poza granice obozu, a już mnie jakiś przerośnięty, żywy kotlet goni.
-CO Cię goni? – Blondyn zmarszczył brwi.
-No ten, Cerber, czy jakoś tak.
-Czyli zeszłej nocy byłaś jednak poza granicami obozu?! Myślałem, że to tylko jakieś plotki…
-Tak jakby.
-No to pięknie… Poradziłaś sobie z nim?
-Pewnie, kazałam mu, żeby mnie zostawił w spokoju i sobie poszedł.
-I poszedł?
-No.
Syn Hermesa uchylił usta ze zdziwienia i podniósł się do pozycji siedzącej.
-Niesamowite…
-Wiem, robię wrażenie, no nie? Opłacało się sobie taki image wyrobić.
Luke podrapał się po głowie i mruknął.
-Myślę, że to nie w tym rzecz, ale zobaczymy potem.
-Ale co, nie powiesz mi teraz?
-Nie.
-A może piąstka Cię przekona? – powiedziałam i uśmiechnęłam się szyderczo.
-Nawet nie próbuj, a teraz chodź, bo spóźnisz się na Grekę.
-Okej – wydobyłam z siebie i pozwoliłam się zaciągnąć do miejsca, gdzie odbywała się lekcja.
Dwie godziny później
No dobra, to był jak dotąd fatalny dzień. Czyszczenie ekwipunku nie było dla mnie żadną przyjemnością, więc zmusiłam jakiegoś młodszego herosa, żeby to zrobił za mnie. Greka też mnie nie zafascynowała, bo o dziwno już umiałam czytać w tym języku i nie miałam zamiaru rozwijać tej zdolności.
Najważniejsze, że jestem po, a od innych obozowiczek dowiedziałam się, że teraz będzie jedno z najlepszych zajęć na obozie – jazda na pegazach. Udałam się więc za wszystkimi na polanę. Konie z rogiem i skrzydłami już na nas czekały. Zmierzyłam wszystkie istoty wzrokiem. Do gustu przypadł mi jeden szczególny. Był cały czarny, a po bokach miał dwie siwe łaty, tuż pod skrzydłami. Jego nogi zdobiły „Skarpetki”, także koloru siwego. Takie umaszczenie sprawiało, że koń wyglądał trochę groźnie, co szczególnie mi odpowiadało.
Po wszelkich wytłumaczeniach instruktorki wreszcie dorwaliśmy konie. Miałam wielkie szczęście, bo mój był akurat wolny. Możliwe, że wszyscy bali się go dosiąść. Nieważne, ja w każdym bądź razie go dostałam.
Jazda na nim była świetna, chociaż nigdy nie przepadałam za tymi zwierzętami. W końcu było po wszystkim, a następne lekcje byłyby lajtowe, gdyby nie Mitologia. Nie znoszę się uczyć, dlatego nie przypadła mi do gustu, chociaż nawet ją lubiłam. Za bardzo przypominała mi szkołę dla śmiertelników. Najbardziej spodobała mi się siatkówka, a konkretnie, jak uderzyłam Travisa (Chyba jego, bo dowiedziałam się dzisiaj, że on ma brata bliźniaka i prawie nie da się ich odróżnić. Brat ma na imię Connor) piłką w głowę. To było bardzo widowiskowe. Aż się chłopak z bólu zachwiał i usiadł na ławce. A niby taką piłką nie boli. Teraz udowodniłam, że to zależy, kto nią walnie.
Jestem już po kolacji, zbliża się pora bitwy o sztandar. Ponoć to jedna z najfajniejszych zabaw na obozie. Zobaczymy.
Ubrałam się szybko w zbroję i wzięłam pierwszą lepszą tarczę. Przekręciłam węża w bransoletce i zaczęłam przyglądać się połyskującemu ostrzu. Słuchałam trochę na dzisiejszych lekcjach (Co się nie zdarza zbyt często) i dowiedziałam się, że nasze bronie są zrobione z niebiańskiego spiżu. Zachwyciłam się połyskującym metalem, ale wtedy ktoś, dobrze wiedziałam kto, przerwał moje obserwacje.
-Idziesz wreszcie?! Chodź, wszyscy są gotowi.
-Idę – odkrzyknęłam Luke’owi i skierowałam się w stronę wyjścia.
Wszyscy, tj. Nasza drużyna, ustawili się w kręgu i omawiali strategię. Wielkim plusem naszej było to, że w tym tygodniu domek Hermesa miał sojusz z domkiem Aresa, czyli mieliśmy w swoim teamie bardzo bojowe dzieciaki, łącznie ze mną, rzecz jasna.
Celem gry było przejęcie flagi przeciwnika i przeniesienie jej na swoją stronę strumienia.
Rozległ się gwizdek oznaczający rozpoczęcie zabawy. Zaczęłam biec przed siebie z wielką furią. W tej grze można było komuś nieźle dokopać, czyli coś dla mnie. Przez te właśnie emocje stwierdzono we mnie córkę Aresa, ale określona nie byłam, w końcu mój wygląd zupełnie na nią nie pasował. Nie byłam ani wysoka, ani dobrze zbudowana, ani brzydka. A to typowe cechy dla dzieci tego Boga (bez obrazy, Clarisse).
Biegłam przed siebie, co kilka minut zahaczając o korzenie i klnąc pod nosem po starogrecku (nie wiem, skąd mi się to wzięło). Wreszcie dotarłam do strumienia, oddzielającego stronę przeciwnej drużyny od naszej. Zwinnie go przeskoczyłam. Pędziłam szybkim tempem, wodząc wzrokiem po całym otaczającym mnie terenie. Miałam ambicję, aby odnaleźć flagę i doprowadzić do zwycięstwa mojej drużyny. Nagle krzyknęłam.
Pod moimi nogami coś się prześlizgnęło. Kamień spadł mi z serca, jak zobaczyłam, że to tylko wąż. W zasadzie, nie wiem, co innego mogłoby to być. Poczułam wtedy dziwne wrażenie, że zwierzę zaprowadzi mnie do sztandaru. Podążyłam za zwierzątkiem. Nie myliłam się, kilka metrów przede mną ujrzałam niebieską flagę przeciwnika. Otaczało ją trzech blondwłosych chłopaków. W rękach mieli łuki i uważnie obserwowali teren wokół siebie. Skryłam się za najbliższym drzewem i obmyślałam, jak ją przejąć. Nie miałam czasu myśleć, nieźle mi to wychodziło, ale w tym wypadku nie miałam pojęcia, co zrobić.
Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to biec. No więc zaczęłam biec, na tak zwanego chama. W moją stronę leciały teraz tony strzał. O dziwo, jak dotąd się przed wszystkimi uchyliłam. Dotarłam do pierwszego z blondasków i cięłam prosto w zbroję. Pojawiła się na niej ogromna rysa przecinająca ją na wylot. Chłopak jęknął i zrezygnowany osunął się na bok, a ja uśmiechnęłam się do niego posępnie. Z tyłu poczułam ukłucie, jedna ze strzał trafiła mnie w plecy. Obróciłam się zamachując się przy tym mieczem. Zrobiłam obrót o 180 stopni. Trafiłam chłopaka w hełm. Złapał się za głowę i upadł na długi, drewniany kij, na którym zawiązany był niebieski materiał. Został mi do załatwienia tylko ostatni chłopak. Pchnęłam na niego mieczem, ale zrobił unik. W jego ręce był tylko łuk, z którego miał możliwość strzelać tylko z daleka. Ubiegł kilka metrów i wznowił ostrzał. Uniknęłam prawie wszystkie strzały, niektóre odbiłam tarczą. W końcu do niego dotarłam. Walnęłam go tarczą dokładnie w pierś. Upadł na ziemię i nie wstał. W jego szeroko otwartych oczach widniał strach. Byłam naprawdę potężna. Chwyciłam flagę i zaczęłam biec w stronę strumienia. Przebiegłam spory kawał drogi, kiedy ktoś dźgnął mnie w plecy. Upadłam. Odwróciłam się kierując miecz w górę. Nikogo tam nie było. Przetarłam oczy. Chyba zaczynam mieć jakieś dziwne halucynacje. Podniosłam się dynamicznie i powróciłam do biegu. Ktoś mnie dźgnął… ponownie. Zrobiłam taki sam trik, jak w przypadku drugiego łucznika, broniącego flagi. Wtedy na trawę upadła czyjaś bejsbolówka, a przede mną stała blond włosa dziewczyna, o mądrych, szarych oczach. W rękach trzymała dwa sztylety. Najwyraźniej była zbyt przejęta zrzuceniem jej z głowy czapki. Wykorzystałam ten fakt i cięłam mieczem w nogi. Oszołomiona dziewczyna upadła. Chwyciłam flagę. DO strumienia pozostało mi tylko pięć metrów. Pokonałam je bez zarzutu. Zwinnie przeskoczyłam rzeczkę i zmęczona usiadłam po drugiej stronie strumienia. Za mną ludzie wiwatowali i wykrzykiwali różne słowa. Po około dwóch minutach wszyscy zgromadzili się wokoło, a gra była zakończona. Wygraliśmy, dzięki mnie. Teraz chyba można mnie było uznać za pełnoprawnego, nieokreślonego obozowicza. Byłam dumna.
Teraz mogłam tylko czekać na jutrzejszą wycieczkę, do której zostało coraz mniej czasu.
Cudowne opowiadanie. „Czyszczenie ekwipunku nie było dla mnie żadną przyjemnością, więc zmusiłam jakiegoś młodszego herosa, żeby to zrobił za mnie.” – jej charakterek wymiata!!!!!
Szybko pisz ciąg dalszy!
Zdarzają się literówki, ale nie zwracałam na nie uwagi- byłam zajęta tarzaniem się ze śmiechu. Jej teksty są za(j)ebiste!!!
Dobre! Ona jest po prostu super. 😀 Ja bym na kogoś takiego nie chciała natrafić będąc w obozie. Chociaż być nią musi być całkiem zabawnie. 😀
A opowiadanie po prostu ŚWIETNE!
Extra. Ona wymiata! To opowiadanie jest boskie!
Uwielbiam ją!!!! Czekam na więcej!!!
Zgadzam się z pozostałymi!
„-A może piąstka Cię przekona? – powiedziałam i uśmiechnęłam się szyderczo.” A ty dalej próbujesz nam wmówić, że ona nie jest córką Aresa?
To kto w końcu jest jej rodzicem, bo nie mam pomysłu…
Ej, spoko, ja też „przekonuję” ludzi przy pomocy pięści i nie znaczy to, że jestem córką Aresa. Może to dzieciątko Eris lub Enyo (bogini krwawej nawalany, matki/siostry/córki Areska)? Okaże się w następnych częściach…
Zgadujcie, zgadujecie, może to jeszcze trochę potrwać zanim się to okaże oficjalnie. Lecz, jak na razie można się domyślić z poprzednich części ;>
Heh, ma dziewczyna charakterek Ale od kiedy pegazy mają rogi?
Adminko, kiedy będzie premiera “The Demigod Files”? W ogóle jest planowana?
Wie może ktoś?
Myszorek, 16 czerwca tego roku, jeszcze przed the lost hero 😉 Wszystkie informacje są na bieżąco podawane na forum o PJ, które ta strona ma w partnerstwie 😉
Voyt, wybacz musiałam się pomylić. Pegazy zdaje się mają jeden róg. xD
Yea!!! Haha! Dzięki Evelyne!
Szykuje się wyjazd do empiku:D
http://images2.wikia.nocookie.net/__cb20101128212019/nonsensopedia/images/a/a5/Davefacepalm.gif
Voyt, dlaczego się „megafacepalm’ujesz”?
One są różnie przedstawiane zależy od źródła informacji –‚
Ja zawsze pamiętałam takiego, dlatego tak go przedstawiłam, nawet nie wiem skąd mi się to wzięło, ale tu masz przykłądowego pegaza: http://t3.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcQjgo5qCqHArc7GCv3ZMKGDXVtdtHemhBU9lVh102tsbBo8kN_SYw&t=1
ten mitologiczny pegaz niestety rogu nie miał
No nie miał… Niestety… Ale opowiadanko – jak zwykle cudowne 😀
jest cudowne