Nigdy nie sądziłam, że dyrektorka mojej szkoły pozwoli mi wyjechać na wakacje. Byłam zamknięta w tej szkole przez całe moje życie, a teraz, w wieku 13 lat (pech) mam w końcu opuścić jej mury. Kiedy tylko się urodziłam moi rodzice oddali mnie do tej szkoły na wychowanie, zostawiając tylko dwie pamiątki. Wisiorek z dość dużym fioletowym kamieniem i pierścień z ametystem. Do mojej szkoły można zacząć uczęszczać tylko od wieku 10 lat, a więc ja jestem wyjątkiem. Nie dość, że byłam w szkole od urodzenia, to tu nie ma wakacji. Tylko czasem grupka bardziej zorganizowanych wyjeżdża na wakacje. Ja nie mam nic przeciwko temu! Ta szkoła to mój dom, i kocham ją. Byłam więc bardzo zdziwiona i zbulwersowana, kiedy ciocia Matylda zapowiedziała mi, że w południa mam stać spakowana w holu. Ciocia Matylda jest dyrektorką mojej szkoły. Bardzo surową, ale w ciągu 13 lat przyzwyczaiła się, że mówię do niej ciociu. Tak na prawdę nie jest ze mną spokrewniona. Ale zawsze jej słucham, dlatego też dokładnie w południe stanęłam w holu z ciężką walizką w dłoni i czerwonym plecakiem zawieszonym na ramieniu. Po chwili usłyszałam stukot obcasów i lekka dłoń spoczęła na moim ramieniu.
– Jak zawsze punktualna. – usłyszałam miękki, przyjemny głos.
– Tak zostałam tutaj wychowana. – wyprostowałam się.
– Moja droga… Razem z resztą ustaliliśmy, ze te wakacje po raz pierwszy spędzisz po za terenem szkoły. – westchnęła. – Jesteś już dostatecznie wyszkolona. Poradzisz sobie w świecie śmiertelników.
– Czemu akurat teraz? Kiedy mam 13 lat?
– My przecież nie wierzymy w przesądy. Prawda, Juliette? – spojrzała na mnie.
– Tak. – przyznałam, ale nadal nie byłam spokojna.
Ciocie Matyldę znam odkąd tylko pamiętam. Podobno zajmowała się mną, kiedy byłam jeszcze niemowlęciem. Jej twarz zawsze wyrażała smutek i zmartwienie. Teraz jej twarz była sucha i pomarszczona. Po raz pierwszy od 13 lat pomyślałam, ze ciocia Matylda jest stara.
– Już rok temu miałaś zostać wysłana na wakacje. – zaczęła. – Ale… Pojawiły się drobne komplikacje. Dzisiaj wyjeżdżasz. Zaraz zbierze się ty jeszcze kilka osób.
Jak na potwierdzenie jej słów usłyszałam kroki, a po chwili ze schodów zeszło kilka starszych ode mnie dziewczyn.
– A gdzie młodsze? – powiedziała twardo ciocia Matylda.
– Z tymi małolatami to nigdy nic nie wiadomo. – prychnęła Amanda.
Amanda była jedną z najstarszych i najbardziej lubianych dziewczyn w szkole. Uwielbiała się znęcać nad młodszymi i wyśmiewać innych, pokazując im, ze jest lepsza. Amanda odgarnęła włosy i usiadła na schodach. Wtedy usłyszałam szybki stukot butów. Po chwili zobaczyłam pięć młodszych dziewczyn biegnących w naszą stronę.
– Przepraszamy. – powiedziała najstarsza z nich, ta w moim wieku.
– Mam nadzieję, ze wakacje miną wam spokojnie. Macie jakieś plany? – spytała ciocia Matylda.
– Nowa Zelandia! – krzyknął ktoś.
– Grecja!
– Jamajka!
– Hawaje!
– Bułgaria!
– Long Island! – krzyknęła dziewczyna w moim wieku.
To była jedyna nazwa jakiej nie kojarzyłam. Kiedy wszyscy ruszyli z walizkami do drzwi podeszłam do dziewczyny.
– Cześć. Jestem Juliette. – zagadnęłam.
– Jestem Gabrielle. – dziewczyna zlustrowała mnie wzrokiem.
– Gdzie jest to całe Long Island?
– W Nowym Jorku. Taka piękna mała miejscowość z malowniczą plażą. – westchnęła. – Co roku tam przyjeżdżam. – zamyśliła się. – Czasem na wzgórzu słychać dziwne odgłosy. Polecam ci to miejsce.
– Hmm… – zamyśliłam się. – Jeszcze nie mam planów na lato.
– A! Bo ty pierwszy raz! To pewnie zwiedzisz nasz Paryż. – przypomniała sobie.
– Nie. Mieszkam w Paryżu od 13 lat i nigdy go nie widziałam, ale pierwszy miesiąc wakacji chce spędzić gdzie indziej.
– Jak wolisz. – wzruszyła ramionami.
– Może wybiorę się na tą plażę w Long Island. – zaczęłam się zastanawiać.
– To cudownie! Niestety raczej się nie spotkamy. Ja na pierwszy miesiąc jadę na Cypr, później do Grecji i do Włoch i ostatnie parę dni tylko w Long Island. Ewentualnie zostawię jeden dzień na Paryż. – stwierdziła.
Nie miałam w ogóle planów na wakacje, więc zaczęłam się poważnie zastanawiać nad propozycją Gabrielle. Nawet nie zauważyłam, że dziewczyna odeszła, a koło mnie znów stanęła ciocia Matylda.
– Mam nadzieję, ze cię ochroni. – popatrzyła na mój wisiorek od mamy.
Był to dość duży fioletowy kamień zawieszony na srebrnym łańcuszku. Do wisiorka, moja mama doczepiła kartkę z napisanymi słowami:
A, że mi nic innego nie pozostało,
A szanse i tak miałam zbyt małą,
Zostawiam ci tylko amulet mój drogi,
Aby wiernie, do końca cię chronił…
Nie był to długi wierszyk i ostatni wers mi nie zbyt pasował, ale bardzo mnie wzruszał. Zawsze pragnęłam wierzyć, że matka nie chciała mnie oddać, ale coś ją do tego zmusiło. W dodatku możliwe, że moja mama była poetką, bo zamiast jakiegoś listu napisała wierszyk. Był on napisany złotą, piękną, pochyłą czcionką. Przestałam nosić karteczkę na szyi i włożyłam ją sobie do portfela. Z kolei tata nie napisał nic. Dał tylko wielki pierścień z ametystem, tak jakby myślał, że to może mi go zastąpić.
– To tylko amulet. Od mamy. – odrzekłam.
– Wiem. – powiedziała i zamyśliła się.
– Znała ją pani? – spytałam z nadzieją.
– Nie. – powiedziała. Ja jednak po tylu latach wiedziałam kiedy kłamie a nie. A teraz kłamała. Ale wiedziałam również, że jak kłamie to nic się z niej nie wyciągnie.
Wyszłam na dwór i świeże powietrze uderzyło mnie w twarz. Odetchnęłam głęboko napawając się zapachem świata. Przeszłam kilka kroków i oderwałam sie chcąc zobaczyć moją szkołę po raz ostatni. Był to olbrzymi, trzy-piętrowy zamek zbudowany z szarego marmuru. Ogrodzony był wysokimi murami zbudowanymi z tego samego materiału co szkoła. Jedynym miejscem w murze, gdzie można było dostrzec kawałek Paryża była czarna brama, którą otworzyć mógł tylko ogrodnik. Z prawej strony od drzwi zamku widniała tabliczka z informacją o szkole:
Prywatna Szkoła dla Młodych Czarodziejek,
Paryż
A niżej była skrzynka pocztowa, na której poukładane były ulotki reklamujące szkołę. Chwyciłam jedną taka ulotkę i przeczytałam:
Prywatna Szkoła dla Młodych Czarodziejek znajdująca się w Paryżu.
Odnajdą tę szkołę tylko osoby, które mają zadatki na czarodziei i czarodziejki.
Tylko ta szkoła wybiera uczniów!
Odnalazłaś przez przypadek naszą szkołę?
Zapisz się do niej, a przebudzimy twoje moce.
Zaczniesz się uczyć czarować, ważyć eliksiry i latać.
Niedawno nasza szkoła zaczęła organizować zajęcia walki na miecze i łucznictwa.
Bądź szczęśliwa! Magia jest najważniejsza w życiu. Możesz zrobić wszystko!
Westchnęłam. Nie wspomnieli w ulotce, że wyjazd tylko w wakacje i ferie. Był jeszcze jeden błąd. Pisało, że przebudzą twoje moce. Tylko ludzie, którzy nie mają w rodzinie czarownic, wróżek ani czarodziejek muszą doznać przemiany. Inne osoby – takie jak ja – rodziły się z rozszerzonymi zmysłami. Moja babcia od strony ojca była czarownicą i było wiadome, że ja też będę. Podobno moja matka była czarodziejką. Zyskałam ich moce i nie musiałam narażać życia budząc swoich mocy. Kiedy jest się czarodziejką, zmysły automatycznie się rozszerzają. Kiedy byłam dzieckiem było to okropne, ale z wiekiem zaczęłam się uczyć jak tłumić zmysły. Mogę na przykład wyłączyć wszystkie zmysły oprócz jednego, bo wtedy będzie on najbardziej wyostrzony. Poparzyłam na wielką skrzynkę na listy. To nie były listy do szkoły tylko listy do uczniów. Spojrzałam na mój numer – Pokój A126 Piętro 3 czyli w skrócie – A126, 3. W skrzynce było kilka listów. Miałam gdzieś klucz. Ale możliwe, że zostawiłam go w pokoju. Skupiłam się i pstryknęłam palcami. Moje ciało otoczyła srebrna poświata, a w powietrzu zapachniało liliami. Ku mnie leciał srebrny, malutki kluczyk. Chwyciłam go i otwarłam skrzynkę. Skrzynka musiała być magiczna, bo było tam około stu listów. Wpakowałam wszystkie do plecaka i wróciłam do grupy, która stała już pod bramą.
– Już idę, idę! – usłyszałam głos ogrodnika.
Mężczyzna miał siwe włosy i zawsze był przygarbiony. Podszedł do nas i otworzył bramę. Wyszłyśmy z terenu szkoły i nagle zamiast na pustkowiu znalazłyśmy się wszystkie w centrum Paryża. Za nami nie było szkoły, tylko przechodni. A trochę dalej wieża Eiffla. Pożegnałyśmy się i wszystkie poszłyśmy w swoją stronę. Reszta poszła spotkać się z rodzicami. Ja nie miałam się z kim spotkać, więc postawiłam na magię. Raczej nie wpuszczą mnie, nieletniej, do samolotu. Pochodziłam chwilę po ulicach Paryża i znalazłam w końcu ślepy zaułek. Roztarłam ręce i rzuciłam czar niewidzialności. Nie mogłam się teleportować, do miejsca którego nie znałam. Ponieważ byłam niewidzialna wzniosłam się w powietrze i kazałam wiatrom, żeby mnie niosły. Niestety tak wysoko ogarnęła mnie senność i nie podziwiałam pięknych widoków. A byłoby fajne zdjęcie na pocztówkę. Obudził mnie dopiero ból w kostce i trzask gałęzi. Otwarłam oczy i zobaczyłam, że jestem już na ziemi. Kostka mnie trochę bolała, ale jedno proste zaklęcie i ból ustał. Rozejrzałam się. Byłam na plaży. Stałam się widzialna i podeszłam do jakiegoś mężczyzny.
– Przepraszam? – powiedziałam. – Czy to Long Island?
– Tak. – odpowiedział i odszedł.
Poczułam zapach bryzy morskiej weszłam po kostki do morza. Było zimne, ale nie lodowate. Nagle usłyszałam potężny ryk i z morza wyłoniła się olbrzymia fala, która po chwili mnie pochłonęła. Coś złapało mnie za kostkę. Popatrzyłam w tamtą stronę. Jakaś kobieta chwyciła mnie mocno za ramię i przycisnęła do dna. Nie była to syrena, bo miała nogi, na których były baletki. Ogółem była ubrana jak jakaś baletnica.
– Nimfa? – spytałam nabierając wody do ust.
– Oczywiście, że nie. – westchnęła tamta z odrazą. – Nimfy są dobra. Ja jestem Niksą, czyli nimfą, ale złą.
Niksa… Zamyśliłam się. Uczyli nas o tych stworach, ale podobno ona nie istniała. Tylko w mitologi występowały Niksy. Mitologia grecka? Czemu mnie atakuje? Ja jestem czarodziejką. Mnie powinny atakować inne stwory!
– Co ty chcesz mi zrobić?
– Wielki pan kazał cię uśmiercić. – wysyczała.
„No to wielki pan będzie zadowolony.” – pomyślałam, ponieważ skończył mi się oddech.
Nie umiałam przypomnieć sobie, żadnego zaklęcia, nawet najprostszego. Zaczęłam się wyszarpywać, ale zła nimfa miała mocny uścisk. Zaczęłam się krztusić. I wtedy przypomniałam sobie zaklęcie!
– Maneant – szepnęłam, pokazując palcem nimfę.
Na początku nic się nie działo, ale po chwili kobieta po prostu znikła, a ja znalazłam się na powierzchni. Zaczęłam kaszleć. Byłam wyczerpana. Położyłam się na piasku, mając nadzieje, że ktoś zaraz mi pomoże. Tak też się stało. Po chwili koło mnie zjawił się jakiś chłopak. Miał brązowe włosy i niebiesko-zielone oczy w kolorze morza. Podszedł i ukląkł koło mnie. Miał na sobie pomarańczową koszulkę z napisem „Camp Half Blood”. To było dziwne. Obóz Herosów? Ale herosie występują tylko… W Mitologii Greckiej. Chłopak wziął mnie na ręce i ruszył w kierunku wzgórza. Jedyne co zapamiętałam przed straceniem przytomności był wisiorek na szyi chłopaka i zapach morskiej bryzy, który go otaczał.
Wow… Fajne. Bardzo. Kiedy CD? Już uwielbiam to opowiadanie!! 😀
bardzo fajne
B. fajne! Też umiesz się „odłączać”? Super, myślałam, że jestem jedyna! 😀
Wyłapałam ze dwie literówki, ale poza tym zajewyjeświetne.
Kocham to!!! Świetne jest to opowiadanie, po prostu świetne!
Połączenie Harryego Pottera, Percyego I czegoś tam jeszcze. Interesujące.
b.ciekawe, uwielbiam :*
Do Myksa: W tym nie ma Harry’ego Pottera. Specjalnie starałam się tego nie powiązać z HP, bo nie lubie tej książki i filmu… Za to część magiczną poświęcam mojej ulubionej serii „Sekrety nieśmiertelnego Nicholasa Flamela” w której jest magia z aurą i z ręki.
Do reszty: Dziekuje za miłe opinie!
Ooo. No to mnie zaskoczyłaś. Zazwyczaj już przy pierwszej notatce wiadomo, kto jest boskim rodzicem. A tak mam tylko wątłe podejrzenia (których nie będę ujawniać, bo możesz tego nie chcieć) Mam nadzieję, że już niedługo dodasz kolejną część i moje podejrzenia się potwierdzą.
A tak wogóle, to to opowiadanie jest boskie. 😀
Nie zgadzam się z tobą, że HP jest słaby, ale czytałam „Alchemika”, „Maga” i „Czarodziejkę” i rzeczywiście magia auralna bardziej pasuje do Twojego opowiadania. Choć nie potrzeba do niej zaklęć.
Odjazdowe opowiadanko!
To chyba córka Hekate, bo ona była coś w magię wmieszana.
ciekawe