Po śniadaniu jak już mówiłam poszliśmy dobrać broń. Ale, że ja miałam broń i nie brałam udziału w tej uroczystości. Poszłam do Dionizosa i powiedziałam, że byłam z Apollem i żeby mi więcej głowy nie zawracał. Kiedy wróciłam do lasu właśnie rozpoczynała się bitwa o sztandar. Clarisse dała mi tylko jedną misję – dokopać Percy’emu. Czemu ja go tak nienawidzę? Po prostu wczuwam się w rolę córki Aresa. Wujek Ares będzie zadowolony. Niezbyt wiedziałam gdzie go znajdę, bo od razu po rozpoczęciu bitwy zaszył się w lesie. No więc łaziłam po lesie rozglądając się czujnie, kiedy to usłyszałam stłumiony krzyk. Był tak cichy, że tylko będąc blisko można było go usłyszeć. Pobiegłam w tamtym kierunku. Twarzą do ziemi leżał Percy. Ziemia stłumiła krzyk. Jak miło… Ale czemu leżał? Otóż olbrzymi piekielny ogar siedział mu na plecach z zadowolenia machając ogonkiem. Pomyślałam wtedy, że ta rasa psów jest bardzo sweet i dopiero później przypomniałam sobie, że to potwór. Podeszłam do potwora z uniesionym mieczem. Już miałam go rąbnąć moim mieczem, ale zrobił on taką słodką minkę, że się zatrzymałam. Do obroży przypiętą miał karteczkę z napisem: Prezent od wujka Hadesa.
Percy coś tam mamrotał, żebym zabiła tego ogara.
– To jest ona. – przerwałam mu.
Był zdziwiony. Bardzo. Wyjęłam elektryczną włócznie i zaczęłam się zastanawiać gdzie go dźgnąć. Stwierdziłam, że pokonam go w walce. Gestem ręki kazałam ogarzycy zejść z syna Posejdona. Kiedy chłopak wstał byłam gotowa do walki.
– Walcz. – pokazałam mu mój miecz. Włócznię zostawiałam na koniec.
– Co? – spytał. – Zabijmy najpierw ogara!
Ale ja na niego natarłam. Kilka chwil protestował, ale w końcu pogodził się, że ja nie ustąpię. Walczyliśmy chwilę. Ja cały czas miałam przewagę. W końcu wytrąciłam mu miecz z ręki i dźgnęłam włócznią. Iskry i prąd przeszedł po całym ciele Percy’ego. Znieruchomiał po czym upadł na ziemię. Patrzył na mnie niewidzącym wzrokiem. Kopnęłam go w brzuch dwa razy, aż zemdlał. Kazałam ogarzycy zniknąć, a sama pobiegłam z powrotem do lasu. Bitwa nadal trwała. Nie widać było nikogo z mojej drużyny. Zaczęłam chodzić bez celu i wtedy go zobaczyłam. Go, czyli po prostu sztandar przeciwników. Uśmiechnęłam się. Chwyciłam sztandar i zaczęłam biec w stronę rzeki. I wtedy upadłam. Na szczęście wprost na Clarisse, która odebrała ode mnie sztandar i przeszła przez granicę. Zobaczyłam, że z przeciwnej strony biegnie Annabeth z naszym sztandarem. Trochę za późno. Wygraliśmy!
– Brawo! Wszyscy byliście genialni! – powiedziała Clarisse. Podeszła do mnie i pomogła mi wstać. – Brawo! – nachyliła się do mnie i szepnęła do ucha: – Załatwiłaś go?
– Leży gdzieś nieprzytomny w lesie. – szepnęłam.
– Gratuluję! – uściskała mnie.
Nie umiem opisać co było dalej. Chejron nas pochwalił i dopiero po chwili Annabeth zauważyła, że nie ma Percy’ego. Zaczęły się poszukiwania. To znaczy tylko domek Ateny i Chejron szukali. I to Chejron znalazł pobitego syna Posejdona. Percy mamrotał coś o ogarze i o mnie, ale wszyscy stwierdzili, że bredzi. Później była jakaś uroczystość czy coś, ale ja niezbyt uważałam. Poszłam do domku i usiadłam na łóżku. Usłyszałam dzwonek „Dostałeś boooskiego SMS’ka!”. Pomyślałam sobie WTF?! Sięgnęłam po swój telefon i przeczytałam krótką wiadomość. „Tu wujek Hades. Maria się spisała? Chciałabyś może odwiedzić moją krainę?”. Zaczęłam się zastanawiać: Kto to jest Maria? W końcu stwierdziłam, że to musiała być ta ogarzyca. Odpisałam Hadesowi, że tak. Po chwili nie wiem jakim cudem znalazłam się koło jakiejś rzeki. Jakiś kościotrup w długim płaszczu siedział na jakimś stateczku. Podeszłam do niego.
– Siema. Którędy na zamek? – spytałam.
– Tam. – pokazał palcem coś odległego. – Ale musisz być umówiona. A jesteś żywa.
– Jestem umówiona. – zapewniłam go. – A teraz pytanko. Jak się dostać na drugi koniec tej brudnej rzeki?
– To Styks. Jedynym sposobem jest moja łódź. Chyba, że chcesz sobie przepłynąć? – uśmiechnął się złowieszczo.
Zastanawiałam się chwilę nad tą opcją. Po zastanowieniu włożyłam koniuszek palca do wody i szybko wyjęłam. Palec szczypał okropnie. Popatrzyłam na niego i otwarłam szeroko oczy. Zamiast krwi zobaczyłam… Nie. To była krew, ale nie czerwona… Złota. Ichor chyba, czy jakoś tak.
– Ja chyba jednak skorzystam z łodzi. – rzuciłam do kościotrupa.
– Świetnie. – wyciągnął rękę. – Kaska.
– Aaa! – poszperałam w kieszeniach. Podałam mu kilka dolarów. Kasa natychmiast spłonęła. – Ej! Co jest?
– Tylko drahmy. – powiedział.
– Drahmy? A co to za cholerstwo? A! To ta kaska bogów. – poszperałam w bluzie. – Mam jedną.
– Niech będzie. – westchnął.
Weszłam do łodzi. Charon (jak się dowiedziałam) przewiózł mnie na drugi brzeg Styksu. Wysiadłam z łodzi. Przeszłam parę kroków i zobaczyłam bramki takie jakie się widuje na lotnisku. I nagle głośne „HAU” i przede mną pojawił się najdziwniejszy i najstraszniejszy i najsłodszy widok na świecie. Zobaczyłam olbrzymiego psa o trzech głowach. Był słodziutki! Jedna głowa zaczęła mnie obwąchiwać. Uśmiechnął się do mnie. O ile psy mogą się uśmiechać. Przekrzywił słodko wszystkie trzy głowy. Polizał mnie, przez co cała byłam mokra. Nie wiem skąd, ale w mojej ręce znalazła się olbrzymia, czerwona piłka. Rzuciłam ją Cerberkowi. Pies od razu zaczął się nią bawić. Postanowiłam pobawić się trochę z pieskiem.
– Hej mały! Nie nudzi ci się tu czasem? – krzyknęłam, a on zrobił smutną minkę. – Biedaczysko.
Koło nas przeszła dostojnym krokiem jakaś piekielna ogarzyca. Cerber popatrzył na nią z pożądaniem. Zrozumiałam o co mu chodzi.
– No leć mały! Idź ją poderwać! Później się ożeńcie… Chce być matką chrzestną waszych dzieci! – puściłam do niego oko.
Cerber chwilę się wahał. Po chwili wystawił język i mnie obślinił z wdzięcznością. Super, prawda? W końcu ruszył za suczką. Udałam się w stronę zamku. Wydawało się, że droga jest długa, ale pałac nagle po prostu stanął przede mną. Weszłam do tego jakże ogromnego pałacu. Szybko odnalazłam salę tronową. Były tam dwa trony, a w tym tylko jeden zajęty. Siedział na nim Hades. Uśmiechnął się do mnie.
– Jak ci się podoba krajobraz Podziemia? – spytał.
– No… Normalne miasto.
– Wielkie miasto. Jak tam podróż?
– Super. – powiedziałam mu o całej podróży.
– Złota krew? Niemożliwe. Chociaż… Pewnie masz złotą krew, ale jesteś śmiertelna.
– No tak. To głupie 25% człowieczeństwa. – westchnęłam. – A fajnie jest być bogiem?
– Zależy czego. Moja posada ostatnio mi się spodobała. – uśmiechnął się.
– Jak długo piekielna ogarzyca jest w ciąży? – spytałam wprost.
– Krótko. To w końcu potwór. Ciąża by tylko przeszkadzała w zabijaniu herosów. Bez urazy. – powiedział.
– To ile?
– Kilka godzin? – wzruszył ramionami. – Może nawet minut.
– Co?! Czyli za kilka minut mogę zostać matką chrzestną? – zdziwiłam się.
– A, chodzi ci o związek Cerbera z ogarzycą? – uniósł brwi.
– Tak. Jak będzie wyglądało to dziecko?
– Podobno to ma być czarny sznaucer miniaturowy. Będzie miał jedną głowę i czerwone oczy.
– Miniaturowy?
– Tak. Też uważam, że to dziwne, ale jeszcze się okaże. Cerber jeszcze nigdy nie był ojcem. – w jego oku (chyba) zakręciła się łza. – Jestem z niego taki dumny!
Uśmiechnęłam się. Gadaliśmy chwilę o tym jak się narodził Cerber i ogółem jaki był. Zajęło to trochę czasu. Myślałam, że zaczną mnie szukać na obozie, ale nie ruszałam się z miejsca. W końcu do sali tronowej wpadł jakiś duch. Poprosił nas nad Styks. Już z daleka zobaczyłam uradowanego Cerbera. I oczywiście jego towarzyszkę. Kiedy doszliśmy na odległość paru kroków zobaczyłam, że przed ogrzycą leży malutkie, czarne zawiniątko. Dopiero gdy stanęłam tuż przed tym „zawiniątkiem” okazało się, że to przecudny szczeniaczek. Był taki słodki!!! Uklękłam i wzięłam psiaka na ręce.
– To dziewczynka. Psy mówią, że pani jest matką chrzestną. A pan Hadesie ojcem chrzestnym. – powiedział bez emocji duch. Był to duch satyra, dlatego rozumiał mowę psów.
Przytuliłam malutkiego.
– Jak się nazywa?
– Nie ma imienia – powiedział duch. – To państwo macie je nadać.
– Hmm… – zaczęliśmy myśleć z Hedesem.
– Może Omega? – spytałam przypominając sobie, że ona była z Hadesem w moim drzewie genealogicznym.
– Piękne imię. – zgodził się Hades.
– Jestem twoją matką chrzestną, ale muszę iść. – powiedziałam smutno do Omegii.
– Ależ zatrzymaj ją! – powiedział Hades. – Będzie ci przypominała o Podziemiu.
– Ale to szczeniaczek. Musi go mama karmić. – powiedziałam.
– Ależ Amaltea będzie was odwiedzać i karmić Omegę.
– Nazwałeś ją Amaltea? – spytałam. – Porównujesz psa do kozy?
Zaśmiałam się a on dołączył.
– Idź do Obozu. Niedługo Omega i Amaltea dołączą do ciebie. – uśmiechnął się. – Tylko uważaj. Nie wydaj się, bo masz złotą krew, a to będzie podejrzane dla Carter. – mrugnął do mnie.
– Ok. – powiedziałam i pojawiłam się na plaży w Obozie.
Zdziwiona zauważyłam, że jest już wieczór. Trudno. Ruszyłam w kierunku domku numer 5.
– Gdzie ty byłaś?! – spytała z wyrzutem Clarisse. – Tak długo cię nie było!
– Zgubiłam się w lesie.
– Po co poszłaś do lasu?
– Z nudów. – powiedziałam.
Przypatrywała się mi chwilę, ale chyba nie wiedziała co zrobić. Poszłam do mojego łóżka. Po chwili zasnęłam. Na szczęście nie pamiętam co mi się śniło, bo pewnie byłby to kolejny koszmar. Kiedy się obudziłam wszyscy spali. Chwyciłam telefon i sprawdziłam godzinę.
„2 w nocy… Super” – pomyślałam zmęczona.
Usłyszałam jakieś szepty koło domku. Zerknęłam przez okno. Na ławce siedział Percy, a obok niego Annabeth. Byłam bardzo zmęczona, ale moja ciekawość wygrała. Wymknęłam się z domku i zaczęłam się przybliżać do ławki.
– …nie możemy siedzieć cicho… – usłyszałam głos Percy’ego.
– Wiem, ale to bardzo dziwne. Jutro się spytamy o to Chejrona. – przytaknęła Annabeth.
– Na początku daje nam dane Angelii McLevis, a później ona znika. – szepnął Percy. – Myślisz, że Chejron coś ukrywa?
– Nie wiem… Może? – westchnęła.
Chwilę gadali jeszcze o tamtej dziwnej misji. Może chcieli sprawdzić czy nie zwariowali. Napisałam chwilę? Przepraszam! Jakieś dwie godziny! A ja ich słuchałam, żeby mieć pewność, że nie nabiorą podejrzeń. W końcu zmienili temat.
– Kto lub co cię tak pobiło na bitwie? – spytała Ann, a ja miałam wrażenie, że nie pierwszy raz.
– Znów zareagujesz tak samo. – naburmuszył się. – Ale powtórzę. Zrobiła to ta nowa Carter od Aresa. Miała taką włócznię jak Clarisse, kiedy pierwszy raz przyszedłem do obozu.
– Dobra. Wierzę ci. – powiedziała Ann. – Ale czego ona chciała?
– Nie wiem. Może Clarisse ją nasłała?
– Wątpię. Chociaż… – zawahała się.
Nie wiem jakim cudem, ale gadali tak do szóstej. A przy okazji – czy im się nie chce czasem spać?! No ale teraz problem. Jest szósta, Apollo zaraz będzie, a oni nadal tu siedzą. Nie wiedziałam co robić. Już zamierzałam się wydrzeć, że potwory są w lesie i żeby tam pobiegli, kiedy przed ławką wylądował samochód słoneczny. Złapałam się za głowę z niedowierzaniem. To całe ukrywanie się miało iść na marna?! A teraz Percy i Annabeth nigdzie nie pójdą, bo będą czekać po co przyjechał Apollo. Bóg słońca wyszedł z auta i zmierzył ich wzrokiem. Gestem pokazałam mu żeby był cicho. On chwilę gapił się na mnie nie rozumiejąc.
– Aa! Pewnie zastanawiacie się, czemu tu przyleciałem? – spytał.
– No, tak… Jakbyś mógł nam to wyjaśnić? – poprosił Percy.
– A więc… – Zaczął myśleć. – Chciałem odwiedzić moje dzieci! – wydusił.
– O szóstej rano?
– No, a wy co tu robicie tak wcześnie? – spytał zerkając jednocześnie na mnie.
– No… Poranny, orzeźwiający spacerek. – powiedział Percy.
– To czemu wczoraj was tu nie było? – zapytał.
– A skąd wiesz?
– Jestem bogiem przepowiedni, nie? – starał się wykręcić.
Popatrzył na mnie przepraszająco. Co za id…. Dobra. Jest spoko, tylko nie umie wyczuć sytuacji. Annabeth odwróciła się, a ja nie zdążyłam się schować za drzewem. Później odwrócił się Percy. Gapili się chwilę na mnie.
– Ups… Nie te drzwi? – spytałam.
Odwróciłam się. Niestety nie było za mną żadnych drzwi. Cóż za pech!
– Co ty tu robisz? – spytała chłodno Annabeth.
– Mieszkam i żyję. – westchnęłam.
– Podsłuchiwałaś nas? – spytał Percy.
– Nie no co ty. – zadrwiłam.
I wtedy usłyszałam ciche szczekanie. Popatrzyłam w tamtym kierunku. W moim kierunku biegła Amaltea. W pyszczku trzymała koszyczek. Spodziewałam się co w nim znajdę. Uklękłam na ziemi. Amaltea położyła koszyk przede mną i polizała mnie po twarzy. Podrapałam ją za uchem i wyjęłam z koszyczka Omegę. Była taaaka słodziutka!
– Wiedzę, że już zakumplowałaś się z wujkiem Hadesem. – powiedział Apollo.
Posłałam mu wściekłe spojrzenie.
– Ale o czym ty mówisz? – brnęłam dalej.
– An… Carter… – nie wiedział co powiedzieć. – Chyba powinienem już zniknąć. – jęknął.
To mówiąc wsiadł do wozu i odleciał.
– Tak. – stwierdziła Annabeth. – A ty powinnaś nam coś wyjaśnić.
Amaltea odeszła zostawiając Omegę ze mną.
– Idziemy do Chejrona. – stwierdził Percy i oboje poprowadzili mnie w stronę WD.
bardzo, bardzo, bardzobardzobardzobardzobardzo fajne! kiedy cd?
Wujek Hades! Rozbroiłaś mnie! I dzięki tobie wyobraziłam sobie zmieszanego Apolla… Myślałam, że zlecę z krzesła! 😀 Nie mogę przestać się śmiać. Miałam zwrócić uwagę na jakiś błąd w tekście, ale nie pamiętam co to było… Aha! Satyrowie po śmierci nie idą do Hadesu, tylko odradzają się jako rośliny czy coś takiego. 😀 Ale oprócz tego opowiadanie po prostu boskie!
Ha! Ha! Ha! Świetne! Nie mogę doczekac się ciągu dalszego.
Nie no, natłukła Percy’emu!!! Wujek Hades! I ten dzwonek na komórce! Boskie (w 75% 😀 ,pozostałe 25% jest… zaje!).
Po prostu Boskie!!!!! Biedny Percy miał bliskie spotkanie z ogarem, ale trudno … 😀 Znakomity humor!
świetne *.*
Super
Boskie!!! Kiedy cd?
Niesamowite!!! Wujek Hades najlepszy!! Ale, że Apollo nie wyczuł sytuacji… To akurat dziwne. A no i … Nie musiał im się tłumaczyć!! Wystarczyłoby zniknąć albo pójść do WD (jaka ładna nazwa…) ❗ Ale i tak cudowne 😉
podoba mi się bardzo biedny Precy