Powiem szczerze, że nie miałam pojęcia co na to odpowiedzieć. Ja, córką Artemidy. To by wyjaśniało te dziwne rozmowy nieznajomych ludzi i moje zamiłowanie do łucznictwa. Kiedy tak się nad tym zastanawiałam, Artemida przyglądała mi się swoimi zielonymi oczami, które przypominały mi lasy i jeziora podczas pełni księżyca.
– Chciałabym dołączyć do Łowczyń, Pani. – powiedziałam po niedługim namyśle.
– A więc dobrze. – zgodziła się Artemida. – Ale najpierw musisz przejść pewnego rodzaju test. Musisz go przebyć, mimo to, że jesteś moją córką.
Test?! Zawsze chorowałam na „testofobię”! W szkole dostawałam szoku, nawet wtedy, kiedy pani zapowiadała sprawdzian na za dwa tygodnie.
– Wejdziesz do tego lasu. – kontynuowała Artemida, najwyraźniej nie przypuszczając, że mogę być przerażona. – Tam czeka na ciebie potwór, którego musisz wytropić. Jeśli ci się uda go znaleźć, musisz go tu przyprowadzisz, a zaliczysz test. Jeśli nie, zdasz go kiedy indziej.
– Dobrze… – powiedziałam pełna wątpliwości.
– Ten potwór nie będzie chciał cię zabić, ale natrafisz na przeszkody. Powodzenia!
W jednej chwili zniknęły wszystkie Łowczynie razem z Artemidą. Znalazłam się w środku lasu, z pakunkiem od taty w rękach.
– To chyba odpowiedni moment! – pomyślałam.
Kiedy rozdarłam papier w moich rękach pojawił się wspaniały łuk i kołczan z zapasem strzał. Kiedy wyjęłam jedną z nich, w jej miejsce pojawiła się następna.
– Błogosławieństwo Artemidy – wyszeptałam, nawet nie wiedząc skąd mam tę informację.
Założyłam kołczan na plecy i napięłam łuk. Wystrzeliłam strzałę, i trafiłam w drzewo. Na każdej z moich strzał wisiała mała, zielona chorągiewka. Pomyślałam, że pomoże mi to odnaleźć drogę powrotną.
Sądziłam, że spotkam jakiegoś strasznego potwora, który będzie stawiał opór. Ale, w głębi ducha, miałam nadzieję, że będzie to jakieś miłe zwierzątko.
Zaczęłam biec tak cicho, by nic i nikt mnie nie usłyszało. Wystrzeliłam następną strzałę w drzewo. Spojrzałam w niebo. Choć drzewa były wysokie udało mi się dostrzec Wielką Niedźwiedzicę. Za jej pomocą odnalazłam północ i pobiegłam w tamtym kierunku, ponieważ usłyszałam nagły szelest krzewu. Podczas biegu wystrzeliłam kilka następnych strzał, żeby oznaczyć drogę. Kiedy nagle… za sobą usłyszałam kroki. Szybko schowałam się za drzewem. Ale na szczęście to był tylko pies, trzymający w zębach królika. Zaraz, zaraz, pies?! Pognałam za nim. Kiedy go dogoniłam, zawołałam go:
– Piesku! Chodź do mnie!
Było to golden retriver ze złocistą sierścią. Wypuścił z zębów królika, który uciekł w krzaki, choć kulejąc na jedną łapkę.
Pies z chęcią bawił się ze mną. Kiedy chciałam sprawdzić obrożę, czy na niej jest może jego imię albo adres właściciela, usłyszałam głos dochodzący z nieba. Spojrzałam w górę, ale nie zobaczyłam nic, oprócz czubków drzew.
– Brawo! Znalazłaś potwora! Teraz wróć do nas.
To był ten straszny potwór! Myślałam, że wybuchnę śmiechem, ale przeszkodził mi w tym ryk niedźwiedzia. Kiedy się obróciłam, zobaczyłam biegnącego ku mnie wielkiego misia.
– A więc to jest przeszkoda! – Domyśliłam się. Spojrzałam na psa i krzyknęłam do niego – Biegnij za mną!
Rzuciłam się do przodu nie patrząc gdzie biegnę. Retriver był koło mnie.
– Niedźwiedzie mają krótkie łapy! Trzeba znaleźć górkę! – zawołałam do pieska. On szczeknął w odpowiedzi. Skręcił w lewo, a ja biegłam za nim. Za chwilę zobaczyłam górkę. Zbiegliśmy z niej w szalonym tempie, a niedźwiedź potknął się i zaczął koziołkować, obijając się o drzewa. Kiedy już przestał się toczyć, padł na ziemię. Spojrzałam na niego i powiedziałam:
– Przykro mi. Ale muszę. – Puściłam cięciwę. Nie celowałam w serce, bo nie chciałam go zabić, tylko w łapę, żeby znów nie zaczął nas gonić. Odeszłam razem z psem na niedaleką polankę. Kiedy usiadłam, spojrzałam na pieska i odetchnęłam z ulgą.
– Wiesz, nazwę cię Cursus, co po łacinie znaczy „bieg”. Jesteś naprawdę mądrym pieskiem. Musisz dobrze znać ten las, by znaleźć jedną małą górkę.
Cursus był wyraźnie zadowolony z nadanego mu imienia. Obejrzałam się za siebie.
– Patrz! Moje strzały!
Podbiegłam do drzew i wyciągnęłam strzałę, żeby sprawdzić czy to moja. Kiedy zobaczyłam, że faktycznie pochodzą z mojego kołczanu, zaczęłam główkować.
– Skoro one wbite są tak, to musiałam stać tam, czyli musimy biec w przeciwną stronę! Tak! Chodź Cursus! – krzyknęłam uradowana.
Biegliśmy razem przez kilka minut. Postanowiłam zrobić sobie przerwę. Kiedy usiedliśmy na polance położyłam się na plecach i zaczęłam rozmyślać. Chyba to wszystko mi się śni. Ale, że nie chciałam tego snu przerywać postanowiłam się nie szczypać w ramię, by się obudzić. Cursus wstał, więc i ja też się podniosłam. On zaczął węszyć, ale nie widać było, że ktoś się zbliża.
Kiedy nagle…
CDN
Boskie i Herosowe! To opowiadanie właśnie stało się jednym z moich ulubionych! Wspaniale piszesz. Kiedy ciąg dalszy?
Już wysłałam.
To wspaniale!
Już nie mogę się doczekać ciągu dalszego bo to opowiadanko jest bardzo ciekawie zaczęte… 😉
PRZERYWANIE W TAKICH MOMENTACH JEST NIEDOZWOLONE!!!
Jak dla mnie super. Zgadzam się, że nie można kończyć w takim momencie 😛 😛 tak sobie od rana weszłam na stronę i właśnie czytałam twoje opowiadanie, ale niestety musiałam iść do szkoły i przez cały dzien czekałam i rozmyślałam co się stanie
Okazało się, że doczytałam do ” i nagle…” a potem tylko cdn, więc czekam niecierpliwie na kolejną część 😛