Dochodziła ósma wieczór. Wszyscy herosi udali się do lasu, żeby ustawić się przed bitwą. Sztandar postawiliśmy na jakiejś polanie niedaleko strumyka. Chejron podał zasady (sztandar musi być widoczny, nie doprowadzać do śmierci i kalectwa, atakować dopiero na sygnał, magiczne sztuczki dozwolone) i oddalił się. Obozowicze od Apolla ukryli się na pobliskich drzewach, synowie Hermesa przygotowywali się do zwinięcia sztandaru czerwonych, a moje rodzeństwo od Ateny udało się na skraj lasu, żeby tam zaatakować. Percy ukrył się za jakimś kamieniem w strumyku, żeby w razie czego zablokować napastników wodą. Ja i Annabeth mieliśmy krążyć wokół sztandaru, niewidzialni. Czułem lekkie podniecenie i coś jakby… trema, jak mi będzie szło. Poza tym, trochę się bałem, ale nie tego, czy coś sobie zrobię, tylko czy przypadkiem z Annabeth na siebie nie powpadamy i czy przypadkiem ktoś od Apolla mnie nie trafi strzałą.
Usłyszeliśmy trąbienie, ale w pobliżu nas nic się nie wydarzyło. Słyszeliśmy z oddali uderzenia mieczy i krzyki. Na drugim brzegu zauważyłem skradających się Connora i Travisa z kilkoma ich braćmi. W pewnym momencie coś zatrzeszczało i po chwili kilku z nich wisiało w siatce na gałęzi. Przypomniałem sobie tą opowieść, jak Hefajstos w podobny sposób przyłapał Afrodytę z Aresem i zacząłem cicho chichotać. Musiało to naprawdę śmiesznie wyglądać.
Nagle od naszej prawej strony coś zaszeleściło w krzakach. Wyciągnąłem z kieszeni scyzoryk, ale nie otwierałem go, gdyż wtedy bym się ujawnił. Z zarośli wyszedł jakiś koleś od Aresa ubrany w panterkę. Rozejrzał się i zaczął się zbliżać. Za nim wyszło jeszcze chyba trzech. Wiedziałem, że to może być podpucha, że może być ich więcej, więc jeszcze nie atakowałem, lecz złożyłem ręce i zacząłem naśladować dźwięki sowy. Był to sygnał dla łuczników, żeby przygotowali się do ataku.
Z drugiej strony strumyka zauważyłem ukrywających się synów Hefajstosa. Było ich co najmniej ośmiu, w rękach mieli słoiki z greckim ogniem i zapalniczki. Aresowi zaczęli podchodzić coraz bliżej sztandaru. Wydałem dźwięk, który miał sygnalizować Annabeth: „Ja się nimi zajmę, ty uważaj na tamtych”, a łuczników: „jak będę miał problem, strzelajcie”. Zbliżyłem się do kolesia idącego na końcu i żeby nie otwierać scyzoryka, podstawiłem mu nogę (w glanie 😉 ). Gdy tamci zorientowali się co się stało, wyciągnąłem miecz i zaatakowałem któregoś. Zamachnąłem się i zdzieliłem któregoś głazem po głowie. Uznałem, że mogę się ujawnić, więc zdjąłem medalion Ateny i zacząłem walczyć. W tym momencie synowie Hefajstosa zaczęli biec w naszą stronę. Woda w rzeczce za sprawą Percy’ego podniosła się na wysokość około trzech metrów, spowalniając atak.
Gościu od Aresa, z którym walczyłem nie był jakimś fachowcem od szermierki. Gdy się zamachnął, kopnąłem go w tors, a on uderzył głową w drzewo i padł nieprzytomny. Drugiego zaatakowałem po nogach, trafiając go pod kolana, przez co upadł i złamał sobie chyba nos. Dwóch następnych chciało ruszyć ku mnie, ale kiedy tak stali jak gamonie, nie zauważyli, że wokół ich kostek owinęły się korzenie. Zanim je przetną, walka się skończy. Zza któregoś drzewa wychylił się Apu, zadowolony z siebie.
Podbiegłem do sztandaru, gdzie Annabeth, Percy i kilka osób od Ateny walczyli z synami Hefajstosa. Co chwilę któryś z nich przeskakiwał strumień, który nie był już wodną ścianą. Jeden z nich zaatakował mnie mieczem, a ja, chociaż miałem zbroję, padłem na ziemię. Nad dłonią tego gościa zaczęła formować się kula ognia. Już zamachnął się, żeby rzucić nią we mnie, gdy wydarzyło się coś dziwnego.
Kula nagle uciekła znad dłoni atakującego i przeleciała nad moją. Zamachnąłem się i rzuciłem w kierunku tego kolesia, a jego odrzuciło do rzeczki. W tym momencie rozległ się dźwięk konchy i przybiegli do nas Connor i Travis z czerwonym sztandarem. Chwilę później przybiegł Chejron i zwrócił się do mnie.
– *Słyszałem co się stało. Przyjdź za chwilę do Wielkiego Domu, dobrze?*
***
Chejron opatrywał rannych, a ja zastanawiałem się, jak to się mogło stać, że kontrolowałem ogień. Byłem w końcu synem Ateny i nie powinienem okazywać żadnych nadnaturalnych zdolności. Pogratulowałem Annabeth i Percy’emu, znalazłem Apu i wszyscy udaliśmy się w kierunku domków. Zdjąłem zbroję i schowałem ją pod łóżko, przetarłem mój miecz i złożyłem go. Przy okazji postanowiłem, że nazwę go Kentri – po grecku żądło. Zmieniłem koszulkę na jakąś świeżą i wyszedłem, aby porozmawiać z Chejronem.
Centaur czekał na mnie na werandzie. Pana D nie było, prawdopodobnie poszedł już spać. Chejron westchnął i podrapał się po brodzie.
– *Co się wydarzyło tam, nad strumieniem?* – zapytał.
Opowiedziałem mu o wszystkim. Nasz nauczyciej zaczął się zastanawiać, w końcu jednak odezwał się.
– *Nie jestem pewien, co do tego, ale chyba wiem, co to może być – rzekł. – Na początku obozu mówiłeś mi o tym, że nie jesteś tak naprawdę synem Ateny, lecz darem od niej dla twoich rodziców, zgadza się?
– Tak jest – odpowiedziałem.
– Żeby coś takiego mogło się przydarzyć, musi w tym brać udział jeszcze jedna bogini. Domyślasz się, która?
– Hmmm… – zacząłem przypominać sobie wszystkie greckie boginie. Rodzina i ogień, rodzina i ogień. No tak!
– Hestia? – zapytałem.
– Zgadza się. Kiedy się urodziłeś, przyjąłeś na siebie jej błogosławieństwo. Dzięki temu masz kontrolę nad ogniem, a prawdopodobnie też będziesz miał moc łagodzenia sporów. No, ale już się robi późno, a chyba powinieneś się odświeżyć po walce.
– Dobranoc* -powiedziałem, idąc w kierunku łazienek.
***
Ponieważ tego dnia było letnie przesilenie, słońce zachodziło dość późno. Po umyciu się nie poszedłem od razu spać, lecz wziąłem gitarę, usiadłem na brzegu morza (nie na plaży) i zacząłem grać. Do ciszy nocnej zostało około pół godziny. Po bitwie miałem kilka niegroźnych ran, które Chejron szybko opatrzył. Myślałem o czekających mnie długich wakacjach i wielu dniach podobnych do tego.
– *Czy to był Sandman? – usłyszałem za sobą głos. Odwróciłem się i zauważyłem tą dziewczynę od Apolla, która przyglądała się mi na stołówce. Miała na sobie czarną koszulę nocną i granatowy szlafrok. Usiadła obok mnie i zapatrzyła się w słońce.
– Zgadza się – odpowiedziałem. – Słuchasz ich?*
Dziewczyna odsunęła lekko rękaw szlafroka pokazując mi srebrną bransoletę. Był na niej spory napis: METALLICA. Uśmiechnąłem się. Coraz mniej ludzi słucha dobrej muzyki.
– *Ty jesteś Voyt, tak? – zapytała. – Fajnie grałeś tam na stołówce.
– Mam tylko nadzieję, że Percy się nie wkurzył, nie chcę sobie robić przeciwników. A ty nazywasz się…?
– Rosie Gers.*
Zaczęliśmy rozmawiać. O muzyce, o Metallice, o ich płytach i o koncertach, na których byliśmy i o tych, na które chcemy pojechać. Byłem zaskoczony, że tak dobrze mi się z nią rozmawia po angielsku. Czasem brakowało mi jakiegoś słowa, ale ogólnie nie miałem z tym problemów. Rosie przyjechała na obóz po raz pierwszy rok temu, gdy miała 14 lat, zaraz po wojnie z tytanami. Mieszkała w Chicago z mamą i ciocią, a metalu słuchała od podstawówki.
W końcu rozmowa zeszła na to, że chciałbym w przyszłości rozkręcić jakoś zespół, zacząć coś nagrywać, wydawać płyty itd. Wspomniałem też o tym, że mam już sporo melodii, ale nie mam tekstów, bo nie ma ich kto pisać. Rosie wyciągnęła z kieszeni jakiś notes i zaczęła w nim coś pisać.
– *Co to jest? – spytałem.
– Moje wiersze – odpowiedziała. – Większość mojego rodzeństwa je pisze.
– Mogę zobaczyć?*
Potaknęła i podała mi zeszyt. Otworzyłem na chybił trafił i zacząłem czytać, nucąc przy tym jakąś melodię, którą napisaliśmy razem z Apu. O dziwo, pasowała do tego, co czytałem. Przeglądałem dalej. Teksty Rosie pobudzały wyobraźnię, dostrzegałem w nich podobieństwo do tekstów Jamesa Hetfielda. Na ostatniej stronie zauważyłem jakiś wiersz, który na pierwszy rzut oka wydawał się inny niż pozostałe. Zamrugałem i dotarło do mnie, że przecież był on napisany po polsku…
– Znasz polski? – zapytałem Rosie zdziwiony.
– Tak, ty też? – odpowiedziała, nie mniej zdziwiona.
– Ja jestem z Polski, przyjechałem tu z kumplem kilka tygodni temu. A ty?
– Moja mama po studiach przyjechała tu z siostrą. Zamieszkały w Chicago, gdzie później poznała Apolla, a potem urodziłam się ja. – Mówiła płynnie, poprawnie, z ledwo wyczuwalnym akcentem. – Chodzę do amerykańskiej szkoły, ale w domu mówię po polsku.
No tak, jak zwykle kapuję za wolno. Rosie Gers. Gers. Tak jak gitarzysta Iron Maiden, Janick Gers, który jest z pochodzenia Polakiem. Gdy to do mnie dotarło, zapiszczał mój zegarek, sygnalizując, że właśnie minęła dziesiąta wieczór. Niechętnie wstaliśmy i skierowaliśmy się ku naszym domkom. Odprowadziłem Rosie do jej domku.
– Dobranoc – powiedziałem.
– Dobranoc – dziewczyna odwróciła się i weszła do domku. Jeszcze w drzwiach spojrzała w moją stronę, puszczając mi oczko. Myśląc o niej, skierowałem się ku mojemu domkowi, mając nadzieję, że nikt z mojego domku nie odkrył, że ten plecak pod moim łóżkiem służy do przechowywania Pepsi.
Twój humor – tutaj było go za mało. Mam wrażenie, że początek był dużo lepszy niż koniec. Pisz dalej, szybciej i lepiej!! 😉
A mi się podobało
Nawet bardzo
Bardzo, bardzo, bardzo 😆
G-E-N-I-A-L-N-E!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Tylko według mnie akcja na samym końcu iódmego akapitu dzieje się trochę za szybko, ale nic nie szkodzi bo reszta opowiadania to maskuje. Ze zniecierpliwieniem czekam na następnę część. 😀
Genialne!!!!!
Tylko według mnie akcja na samym końcu siódmego akapitu dzieje się trochę za szybko, ale nic nie szkodzi bo cała reszta opowiadania doskonale to maskuje. Bardzo mi się podobalo i ze zniecierpliwieniem czekam na następną część. 😀
Fajne, fajne. Ogółem mówiąc to mi się strasznie podobało. Widzę, że jesteś fanem rockowych zespołów. 😛 Podoba mi się nazwisko Rosie. Czekam na kolejne części i cieszę się, że nie tylko ja mam świra na punkcie rocka
Super-fajne:) Wiem już jakiej słuchasz muzyki:P
Za muzykę masz u mnie spory plus.
Ale przyczepię się do tego kopa w tors- z własnego doświadczenia wiem, że kopniaki powyżej brzucha przeciwnika (jeśli jest twojego wzrostu lub wyższy) są mało skuteczne, bo tracą siłę. Żeby to było prawdą, gościu od Aresa musiałby być znacznie niższy od ciebie, a przecież w książce wszystkie dzieci boga wojny są postury (znanych mi) dresów.
Podstawienie nogi w glanie też średnio mi pasuje. Jak kopiesz kogoś/coś „z czuba” albo ktoś/coś przydeptuje twoją stopę lub na nią upada to owszem, buty chronią doskonale, ale jak ktoś cię kopnie np. w kostkę to jesteś biedny…
Ale nie obrażaj się!!!
I tak KOCHAM TO OPOWIADANKO!!!
– co do humoru – no w tym rozdziale rzeczywiście jest go niewiele, ale w następnym jest go całkiem sporo
– co do podłożenia nogi – źle się wyraziłem, chodziło mi raczej o założenie „haka”
– co do wzrostu – umówmy się, że amerykański dres jest niższy od polskiego metala
Co do „mojego” humoru – przygotowuję jeszcze coś, ale to dopiero jak dojdzie 9 część 😉
Od wczoraj wieczór próbuję ci napisać, że Bardzo mi się to podoba, chociaż tym razem mam jakieś inne wrażenia niż po innych częściach. Może to przez to, że tuż przy końcówce wczoraj zostałam wygoniona sprzed komputera, a dziś rano dopiero ledwie zdążyłam dokończyć czytanie. Ale następnym razem nie dam się wygonić przed skończeniem czytania, i sądzę, że będzie normalnie, czyli jak zwykle pełen zachwyt. 😀 Bardzo ciekawe zakończenie, już się nie mogę doczekać 8 części i całej reszty też!
Super opoiwadanie! A punk rocka i rocka alternatywnego ktoś słucha?
Nie słucham metaliki itp., ale rozdział był fajny. I coraz więcej mocy!
fajny kawałek