Ponieważ postacie wymienione w opowiadaniu mówią w dwu językach, polskim i angielskim, dla wygody czytelnika początek i koniec rozmowy po angielsku będą zaznaczone gwiazdkami
– *Jesteście cali? – zapytał.
– Momencik – powiedziałem. – Ręka, jedna, druga, noga, lewa, prawa, wszystkie palce są. O! a co to? Aha, to głowa – nawet po cudownym uniknięciu śmierci z rąk nauczycielki musiałem zachować dobry humor. Nie mogłem inaczej, musiałem rozładować atmosferę.
– To był potwór – rzekł wielce błyskotliwie Apu.
– Stary! Myślałem, że wiesz to od trzech lat!
– Musicie uciekać, i to szybko – powiedział gościu. – Wszystko wam wyjaśnię po drodze.*
Udaliśmy się dość szybkim krokiem w kierunku osiedla, na którym mieszkamy. Po drodze Grover (bo tak się nazywał ten koleś) opowiedział nam o tym, że bogowie greccy istnieją naprawdę, że mają swoją siedzibę w Nowym Jorku i że prawdopodobnie jesteśmy dziećmi którychś z nich. Przez większość czasu ja i mój kumpel milczeliśmy. Wiedzieliśmy już o tym wszystkim od dawna, nawet o tym, że Grover jest tak naprawdę satyrem, podwładnym boga wina, pół-człowiekiem, pół kozłem. W pewnym momencie nasz nowy znajomy przystanął (ciekawe dlaczego, skoro zbliżaliśmy się do budy z meksykańskim żarciem 😉 ).
– *Chłopaki, momencik, zaraz wracam!* – oznajmił i pobiegł w kierunku baru. Wymieniliśmy z Apu spojrzenia.
– Chyba nie powiemy mu o tych książkach? – zapytał.
– Niee, jeszcze uzna nas za wariatów, albo się przestraszy i nas tu zostawi. A przecież cały czas mówiłeś, że chciałbyś pojechać na ten obóz!
Rzeczywiście, od kiedy przeczytaliśmy te książki, często rozmawialiśmy o Obozie Herosów, o tym, jakie bóstwa byłyby naszymi rodzicami i o przygodach, jakie by nas spotkały. Teraz to wszystko bez pukania weszło z butami w nasze życie. Nie powiem, że spotkanie twarzą w twarz z Erynią było przyjemną rzeczą, ale cieszyliśmy się, że nasze marzenia się spełnią.
Grover wyszedł z baru Carramba (bo tak się nazywała ta buda) z ogromną tortillą i trzema puszkami coli. Rzucił nam dwie z nich.
– *Na ochłonięcie – powiedział. – Tylko… oddajcie mi potem puszki bo chcę eee… wyrzucić je potem do kontenera na surowce wtórne.* – „Kontener zwany żołądkiem – pomyślałem”
Doszliśmy w końcu do miejsca, w którym zwykle z Apu się rozchodzimy do domów. Grover widząc, że się zatrzymaliśmy, zapytał:
– *To chcecie, żebym porozmawiał z waszymi rodzicami o tym wszystkim, czy wolicie sami?
– Poradzimy sobie – odrzekłem.
– OK. Spakujcie się na wyjazd, spotkamy się jutro…
– Pod domem Apu – zaproponowałem.
– Dobra. O wpół do dwunastej w południe. Trzymajcie – każdemu z nas dał garść złotych monet – drachm. – Jeżeli będziecie musieli się ze mną skontaktować, wrzućcie monetę do strumienia wody, na przykład do prysznica, powiedzcie „Irydo, bogini tęczy, przyjmij moją ofiarę” i moje imię. To na razie!
– A ty gdzie będziesz nocował? – spytał Apu.
– O to się nie martwcie, mam kryjówkę w lesie.* – i pobiegł.
– No to jesteśmy herosami – powiedziałem. – Fajnie, nie?
– Zobaczymy, czy będzie tak fajnie, jak się okaże, czyimi dziećmi jesteśmy – mruknął Apu.
– No to do jutra. I nie zapomnij spakować basu!
– Żegnaj, bracie mój.
– Bracie mój – i uścisnęliśmy sobie dłonie. Żegnaliśmy się w ten sposób od kilku lat, kiedy to zawiązaliśmy się braterstwem krwi, w iście indiańskim stylu. Nacięliśmy sobie kciuki i wymieszaliśmy naszą krew. Blizny mamy do dziś.
***
Opowiem wam trochę o mojej rodzinie.
Mieszkam z moimi rodzicami na przedmieściach pewnego małego miasta (jego nazwę zachowam dla siebie), mam dwie dużo starsze siostry. Miałem mieć jeszcze brata, który teraz byłby ode mnie jakieś 15 lat starszy, niestety zmarł zaraz po porodzie. Moje siostry mają już rocznych synów, a ja dobrze się odnajduję w roli wujka.
Stałem przed moim domem. Za chwilę miałem odbyć z moimi rodzicami najtrudniejszą rozmowę w życiu. Otworzyłem drzwi i zdjąłem buty. Moja mama stała w kuchni i kroiła warzywa.
– Cześć synku! Jak było w szko… Jezu, co się stało z twoją twarzą?!
– Zaraz ci wyjaśnię. Mamo, słuchaj… czy ja na pewno jestem waszym wspólnym dzieckiem, twoim i taty?
– Oczywiście, a dlaczego pytasz?
– A czy… jak się urodziłem, to nic dziwnego się nie wydarzyło?
– Nie, raczej nie… A tak, jak się urodziłeś, miałeś na rączce złotą opaskę, nikt nie wiedział skąd się wzięła.
– Czy… masz jeszcze tą opaskę?
– Trzymam ją w szafce obok mojego łóżka. A dowiem się w końcu, skąd te pytania?
Ale ja już pobiegłem na piętro mojego domu. Wszedłem do sypialni moich rodziców, wyciągnąłem szufladę z szafki mojej mamy i wytrząsnąłęm jej zawartość na podłogę. Znalazłem. Mała, złota wstążka, zapinana na guzik. Kiedyś pasowała na mój nadgarstek, teraz ledwo zmieściły się w nią moje dwa palce. Przyjrzałem się jej. Guzik był kościany i była na nim mała sowa…
Potarłem guzik palcem i wtedy stało się coś dziwnego. Opaska zaczęła rosnąć, zamieniając się w pocztówkę. Przedstawiała ona panoramę Nowego Jorku, z Empire State Building. Odwróciłem kartkę i zdębiałem. Kartka zapisana była drobną, misterną czcionką, czasem zamiast liter były greckie znaki. W rogu znajdował się znaczek z sową. Jako odbiorcy byli wymienieni moi rodzice, ale adres zwrotny…
Atena, Bogini Mądrości
Góra Olimp
Piętro 600
Empire State Building
5 Aleja 350
Nowy Jork
Początek listu brzmiał następująco:
Moi drodzy!
Wiem, że możecie nie zdawać sobie sprawy z mojego istnienia, ale nie przejmuję się tym. Wiem też, że od wielu lat staracie się o syna. Ponieważ jesteście dobrymi i mądrymi ludźmi ofiaruję wam to dziecko. Jest ono w połowie moim, a w połowie waszym potomkiem.
Czytałem dalej z ekscytacją. Atena pisała o wędrówce bogów na zachód, o Obozie Herosów, na który mam się udać, gdy nadejdzie odpowiedni moment, o niebezpieczeństwach, jakie na mnie czyhają i jak należy mnie przed nimi chronić. Uświadomiłem sobie, że moi rodzice tego nie czytali. Wróciłem do kuchni i powiedziałem:
– Mamo, pytałaś się co się stało. Myślę, że to wszysko wyjaśni.
– Co to jest? – zapytała. Zamiast odpowiedzi dotknąłem znaczka, a kartka natychmiast zamieniła się we wstążeczkę. Dotknąłem małej sowy i znów trzymałem w ręku pocztówkę z napisem „Greetings from NY”. Położyłem ją na stole.
– Myślę, że ty i tata powinniście to przeczytać.
Nie czekając na jej reakcję poszedłem do pokoju. Było to jedno z moich ulubionych miejsc na świecie. Kiedyś mieszkała tu moja siostra, ale kiedy się wyprowadziła, ja go zająłem. Zostały mi po niej szafy na ubrania, półki z książkami i komoda, w której trzymałem… no, po prostu wszystko co miało dla mnie jakąkolwiek wartość – stare zabawki, bilety i ulotki z różnych miejsc, płyty CD i DVD, jakieś sznurki i kable (zawsze mogą się przydać) itp. Wyciągnąłem jakąś dużą torbę z szafy i zacząłem się pakować. Wywaliłem do niej wszystkie moje majtki i skarpetki, wziąłem kilka moich ulubionych koszulek (i tak będę nosił pomarańczowe obozowe koszulki), kilka par spodni, dwie bluzy, kurtkę przeciwdeszczową i moją ulubioną kurtkę od niemieckiego munduru, którą kiedyś kupiłem na demobilu i odprułem flagi. Lubiłem ją, bo była wygodna, chroniłą przed wiatrem i miała dużo kieszeni. Następnie wyłączyłem mojego laptopa, włożyłem do pokrowca i schowałem na dno torby razem z zasilaczem i myszą. Później poszedłem do łazienki, gdzie spakowałem moje kosmetyki – szampon (od niepamiętnych czasów walczę z łupieżem), żel pod prysznic, szczoteczkę do zębów, pastę, przybory do szkieł, małe lusterko (przydatne, gdy muszę grzebać sobie w oczach), kilka ręczników i szczotkę do włosów. Potem zabrałem kilka rzeczy, z którymi nie mógłbym się rozstać – telefon z ładowarką, okulary, zapasowe soczewki i kilka książek. Na koniec spakowałem gitarę do pokrowca i zabrałem najważniejsze rzeczy potrzebne do gry na niej – kostki, zapasowe struny, elektryczny stroik, tabele chwytów, stojak, miniaturowy wzmacniacz i kilka kabli.
Wróciłem do kuchni, gdzie zauważyłem, że wrócił mój tata. Siedział przy stole i patrzył w sufit. Przed nim leżała pocztówka od Ateny. Naprzeciwko siedziała moja mama, wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała.
Usiadłem przy stole na swoim miejscu i czekałem, choć nie wiem na co. Nie wiedziałem, co powiedzieć. To, co się dzisiaj wydarzyło i czego się dowiedziałem było dla mnie szokiem tylko trochę mniejszym niż dla nich. Siedzieliśmy tak w milczeniu… nie wiem jak długo. W końcu odezwał się mój tata.
– Więc bogowie greccy istnieją naprawdę?
– Tak.
– Jesteś po części synem Ateny, tej bogini?
– Zgadza się.
– Masz jechać do Ameryki na całe wakacje.
– Dokładnie.
– Wiedziałeś o tym wcześniej?
– Słyszałem o tym, ale nie myślałem, że to istnieje naprawdę.
– Kiedy wyjeżdżasz?
– Jutro w południe spod domu Darka.
– Czy będziemy musieli coś za to zapłacić?
Zaskoczyło mnie trochę to pytanie.
– Nie, wszystko fundują bogowie – po chwili sobie uświadomiłem, jak głupio to zabrzmiało. Bogowie nie muszą nic fundować, bo wystarczy, że coś chcą i to się dzieje.
Ogólnie rzecz biorąc, fakt o tym, że nie są w pełni moimi rodzicami przyjęli całkiem dobrze. Była dopiero szósta po południu, więc jeszcze nie szedłem spać. Wyciągnąłem komputer i włączyłem muzykę. Idealnie trafiłem z utworem – było to „Sad but true” Metalliki. Nucąc słowa włączyłem jakąś grę i zacząłem grać. Potem wszedłem do internetu i zacząłem czytać jakieś głupoty i tak mi zeszło do około dziesiątej. Zszedłem jeszcze do kuchni, żeby zrobić sobie kanapkę. Kiedy smarowałem chleb masłem coś mnie tknęło. Wyciągnąłem jeszcze dwie kromki i przygotowałem dwie niemal identyczne kanapki. Poszedłem do piwnicy, gdzie stał wielki piec na drewno. Otworzyłem drzwiczki i wrzuciłem chleb w ogień.
– Dla ciebie, Ateno – powiedziałem. – Za to, że żyję.
Wróciłem do pokoju i poszedłem spać. Następnego dnia obudziłem się koło ósmej. Przetarłem oczy i powiedziałem: „O ww morrr…”. Przypomniałem sobie poprzedni dzień i próbowałem sobie uświadomić, czy to było naprawdę. Odzyskałem świadomość, gdy zauważyłem spakowaną torbę pod stołem. Wstałem, umyłem włosy i założyłem szkła. Następnie ubrałem się i poszedłem do kuchni. Z talerzem pełnym kanapek usiadłem przed telewizorem i odpaliłem jakiś kanał sportowy. Biathlon. Nudy. Curling. Nuuudy. Snooker. To w ogóle jest sport? O! Na TVP Sport leci żużel. Uwielbiam żużel od kilku lat, kiedy wujek zabrał mnie na pierwszy mecz. Na stadionie to wygląda znacznie lepiej niż w TV, uwierzcie mi. Zupełnie inne emocje, inna atmosfera, szczególnie, gdy się komuś kibicuje. Spojrzałem na zegar. Dochodziła 11. Akurat przyjechali moi rodzice. Prowadzili hotel i codziennie rano jeździli do niego, żeby przygotować śniadanie.
– No to ja wychodzę – powiedziałem beznamiętnym tonem.
– Bądź grzeczny – powiedziała mama.
– Słuchaj się starszych – dodał tata.
– I baw się dobrze.
– Oczywiście – odpowiedziałem. Wyściskaliśmy się na pożegnanie, obiecałem, że nie będzie ze mną problemów i poszedłem w stronę domu mojego kumpla.
Opowiadanko extra, ale jak dla mnie jego rodzice za szybko przyjeli do wiadomości, że on nie jest w pełni ich dzieckiem.
Ale bardzo mi się podobało i czekam ze zniecierpliwieniem na ciąg dalszy?
Zgadzam się z Cllaris. Wszystko dzieje się tak na luzie. Ja bym chyba oszalała, jakbym się dowiedziała prawdy o swoim „boskim” pochodzeniu.
Ale ogólnie to fajne Podoba mi się i czekam na następne
Fajne! Ale zgadzam się a Cllaris i *Annabelle*. Poza tym żużel ,to nie mecz, a wyścig. Tak dla przypomnienia.
Fajne, lubie to opko
Atalanta nie masz racji. Wyścig to jest w Formule 1. Mecz żużlowy składa się z 15 wyścigów.
Dobra… wiem, że ten rozdział mi nie wyszedł totalnie, ale następne są już gotowe i chyba wyszły mi lepiej od tego.
Voyt, kiedy będą następne rozdziały?
Stary, daj już spokój i wrzucaj następne części.. Wiesz dlaczego ten rozdział jest słaby? Za mało tam mojej skromnej osoby
Nie no, św to jest! Ja tam nie uważam, że rozdział jest słaby- takie wyhamowanie akcji jest potrzebne. Ale faktycznie, jego rodzice przyjęli to zbyt spokojnie…
Naprawdę fajne opko,tylko rzeczywiście jego rodzice przyjęli to za spokojnie. Poza tym czekam na cd 😉
Naprawdę fajne opko, tylko rzeczywiście jego rodzice przyjęli to za spokojnie. Poza tym jest ok, czekam na cd 😉
Hmm… Nie no – fajne. Zajefajne. Tylko… tak… nie zastanawiała ich ta opaska? 😉
Bardzo oryginalne! Najbardziej ta opasko- pocztówka od Ateny i pochodzenie Wojtka.
Bardziej podobał mi się zeszły rozdział, ale ten też jest fajne.
Ja się od strony stylu itp. opowiadania nie moge przyczepić, tylko do dwóch rzeczy:
-ten stoicki spokój rodziców
PS. Człowieku, chyba jesteś jedyną rozsądnie myślącą osobą na tym forum!
„Następnie wyłączyłem mojego laptopa, włożyłem do pokrowca i schowałem na dno torby razem z zasilaczem i myszą.” 😉
Taka mała uwaga- mysz jest dość podatna na uszkodzenia, więc dość dziwne że Wojtek ją brał.
fajne, ale myslalam że Grover jest członkiem Rady Starszych Kopytnych i już nie szuka herosów
super