Nigdy wcześniej zbytnio nie zastanawiałam się nad swoim życiem, ale ostatnie wydarzenia sprawiły, że mam sporo tematów do przemyśleń. Głębokich przemyśleń. Wiecie jak to jest całe życie żyć w kłamstwie? Ja wiem.
Nazywam się Lana Rose Conners, mam szesnaście lat i mieszkam wraz z rodziną w Nowym Jorku na Upper East Side. Jeszcze do niedawna żyłam całkiem normalne. Można wręcz powiedzieć, że przeciętnie. Nigdy niczym się nie wyróżniałam. Miałam idealne życie. Do czasu…
Może zacznę wszystko od początku? Tu pojawia się problem. Nie wiem dokładnie, od którego momentu w moim życiu mam zacząć. To może w skrócie opiszę siebie i rodzinę? Mam metr sześćdziesiąt dwa wzrostu, jestem szczupła i zgrabna. Mam czarne, kręcone włosy do połowy pleców i duże niebieskie oczy. Zawsze mam czystą i nieskazitelną bladą cerę. Koleżanki zawsze mi jej zazdroszczą. One nakładają sobie tonę pudru, by zakryć wszelkie niedoskonałości, a mi starczy truskawkowy błyszczyk i trochę tuszu do rzęs. Czy ja jestem ładna? Według moich rodziców, ciotek i koleżanek mamy, to tak. Ja osobiście uważam inaczej.
Czasem kiedy się ładnie ubiorę, uczeszę, umaluje i wystroję (a uwielbiam to robić) i mam dobry nastrój, to widzę w lustrze łabędzia. Ale wystarczy, że włosy mam jakieś oklapnięte albo nie chcą się ułożyć, lub po prostu mam zły humor, to wyglądam jak brzydkie kaczątko. W zasadzie, to bardziej chodzi o mój nastrój. Mogę mieć na sobie strój sportowy, ale jestem wesoła i pogodna, a wszyscy się za mną oglądają. Najbardziej podobają mi się moje oczy, bo mają naprawdę niesamowity odcień, mój mały, prosty nos i długie nogi.
Uwielbiam czytać książki. Najbardziej przygodowo-fantastyczne, koniecznie z wątkiem miłosnym. Często słucham muzyki. To mnie napełnia energią. Lubię też śpiewać, ale tylko wtedy kiedy jestem sama w pokoju, bo inaczej się wstydzę. Tylko czasem kiedy słucham przez słuchawki, zapominam się i zaczynam śpiewać. Chciałabym nauczyć się grać na gitarze. Moim największym marzeniem jest zostać aktorką. Moją pasją jest malowanie paznokci. Wiem, że to dziwne, ale tak jest. Paznokcie zawsze mam długie i zadbane. Maluję je na żywe kolory, robię wzorki, naklejam ozdoby,
brokat, cekiny i naklejki. Jestem szczera, otwarta, miła, wesoła, ambitna i kreatywna. Mam dziesięcioletniego brata. Nazywa się Jake. Jest mały, ma jasne, blond włoski, niebieskie oczy i trochę piegów. Można powiedzieć, że jest moim przeciwieństwem. Jake jest strasznie wkurzający, ciągle się we wszystko wtrąca, jest naiwny, łatwowierny (wystarczy, że powiem, że niebo spada, a on spyta gdzie? Płacze i śmieje się z byle powodu, nie umie się bronić i często donosi na mnie rodzicom.
Moja mama na na imię Claire. Jest dość wysoka. Ma krótkie włosy, które często farbuje. Obecnie są
blond. Nawet nie wiem, jaki ma naturalny kolor. Też ma niebieskie oczy, ale inne niż ja i Jake. Jest strasznie kochana. Oboje z tatą są prawnikami. Tata jest wysoki i szczupły. Ma ciemne oczy i włosy.
Nazywa się Mark. Nie jestem podobna, do żadnego z nich. Strasznie ich kocham, ale oni czasem są jacyś dziwni. Znaczy zachowują się dziwnie. Nie oszukujmy się. Każde małżeństwa się czasem kłócą, a zaraz się godzą. Z nimi jest tak samo. I zawsze chodzi o to samo. „W końcu się dowiedzą!” „Musimy powiedzieć im prawdę!” „To się wymyka spod kontroli. Nie możemy tego tak dłużej ukrywać!” Nigdy nie wiedziałam o co chodzi. Nie chciałam wiedzieć. Nie mogłam tego słuchać. W tych chwilach, nie lubiłam być sama. Szłam wtedy do pokoju Jake’a, by nie był smutny. Wchodziliśmy do łóżka, gasiliśmy światło, zamykaliśmy drzwi i oglądaliśmy stare bajki. Potem zazwyczaj wracałam do swojego pokoju, a Jake spał ze mną. To chyba na tyle. Co tu więcej mówić? Wróćmy do dnia, w którym moje życie zmieniło się na zawsze.
Był sam początek czerwca. Było ciepło, a lato zbliżało się dużymi krokami. Stałam w pokoju przed lustrem i szykowałam się do wyjścia. Ubrałam na siebie długą, luźną koszulę w ciemnofioletową kratę, jeansową kamizelkę, czarne leginsy i czarne, ozdabiane ćwiekami, długie kozaki na wysokim obcasie. Ułożyłam sobie włosy, narzuciłam biżuterię, umalowałam usta, wzięłam torebkę, wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę drzwi.
– Lana! – zawołał Jake, a ja westchnęłam
– Co chcesz? Wychodzę – oznajmiłam wchodząc do jego pokoju
Jake siedział przy swoim małym, starym biureczku (kiedyś było moje) i przeglądał jakiś album.
– No? Co tam?
– Nasza pani powiedziała, że na koniec roku szkolnego zrobimy w klasie prezentację. Mamy przynieść zdjęcia swoje i najbliższej rodziny, a tu żadnych nie ma!
– Mówiłam ci już, że nie ma zdjęć, kiedy byłam mała. Rodzicie nie mieli wtedy ani aparatu ani kamery. Nie ma żadnych zdjęć, kiedy mama była w ciąży ze mną i z tobą. Kupili aparat dopiero po twoich narodzinach. Pierwsze moje zdjęcie zostało zrobione, kiedy miałam sześć lat – wyjaśniłam i przyjrzałam się trzymanemu przez siebie zdjęciu Uśmiechnęłam się pod nosem.
Na zdjęciu byłam ja w wieku sześciu lat, Jake jako rozkoszna dzidzia (szkoda, że urósł) i rodzice. Byliśmy w Central Parku. Stare dobre czasy.
– Ładne. Wezmę je sobie… – mruknęłam i schowałam je do torebki
– A właściwie, to gdzie rodzice?
– Pojechali gdzieś wcześnie rano. Kazali ci przekazać, że nie możesz nigdzie iść
– Ale pójdę. Idę na miasto
– To co, nie pomożesz mi z tymi zdjęciami?
– Nie
– A kiedy wrócisz? Pewnie znowu w nocy!
– Co ci do tego? Wracam sobie, kiedy chcę. Zwłaszcza, że dziś jest sobota – stwierdziłam i wyszłam z pokoju Jake’a ? Nie spal domu! Pa! – dodałam i wyszłam.
Schodziłam po schodach, kiedy spotkałam mojego sąsiada Percy’ego Jacksona. Był to chłopak jakieś pół roku starszy ode mnie. Miał czarne włosy i morskie oczy. Był wysoki i wysportowany. Znaliśmy się w sumie od urodzenia, ale nie byliśmy przyjaciółmi. Byliśmy tylko sąsiadami. Tak naprawdę, to niewiele o nim wiem. Tylko tyle, że często były z nim problemy. Nasze mamy się lubią i często ze sobą rozmawiają. Zwłaszcza na klatce schodowej. Jego mama często się zwierzała, z jakiej szkoły go ostatnio wyrzucili, co mu się ostatnio przytrafiło itd. Kiedyś nawet chodziliśmy do jednej szkoły, ale zaraz go wyrzucili. Wiem, że ma ADHD i dysleksję, więc musiał mieć ciężko. Tak szczerze to ja też mam dysleksję, chociaż w poradni psychologicznej stwierdzono znaczną poprawę. Raczej z pisaniem nie mam problemów. Trochę gorzej jest z czytaniem. Kiedy jestem zdenerwowana i na dodatek się śpieszę, to strasznie przekręcam słowa. Z ADHD jest inaczej. Podobno, kiedy byłam mała, wszędzie musiałam wejść i wszystko zobaczyć. Nie mogłam usiedzieć w miejscu i się skoncentrować. Teraz przez to samo przechodzi Jake. Percy miał dużo problemów rodzinnych. Wychowywał się bez ojca, jego mama ciężko pracowała i do tego miał okropnego ojczyma, który kilka lat temu gdzieś zaginał. Z tego co wiem, to Percy co lato jeździ na jakiś obóz. Ma też dziewczynę. Widziałam ją tu parę razy. Bardzo ładna, szarooka blondynka. Percy jest bardzo tajemniczy i trochę dziwny. Jake go lubi. Ma to związek z pewną przygodą, która go spotkała. Otóż jak wspominałam, Jake nie umie się bronić i płacze. Pewnego razu, kiedy bawił się koło domu, zaczepił go jakiś bardzo, wyrośnięty koleś. Zaczął go zaczepiać i dokuczać. Jake się rozpłakał (jakaś nowość). Na szczęście Percy był w pobliżu i mu pomógł. Jake uważa, że ten koleś był olbrzymem, a Percy miał miecz, którym go zabił (?). To było tak absurdalne, że oczywiście mu nie uwierzyłam, ale od tego czasu Percy stał się dla Jake’a bohaterem i autorytetem.
Jak zwykle się zamyśliłam (tak już mam), ale wróćmy do tematu. Percy właśnie zamykał kluczem drzwi od mieszkania, kiedy prawie na niego wpadłam.
– O! Hej Lana! – przywitał się
– Hej Percy
– Co tam? – spytał
– Dobrze. Cześć – odparłam obojętnie i zbiegłam po schodach, zostawiając go ogłupiałego. Wyszłam na ulicę i uśmiechnęłam się pod nosem. Założyłam okulary słoneczne i pewnym krokiem ruszyłam ulicami Nowego Jorku. Teraz żałuję, że nie posłuchałam Jake’a i nie zostałam w domu…
Chodziłam sobie po moim ukochanym mieście. Miałam w planach odwiedziny u koleżanki i zaciągnięcie jej na zakupy. Najpierw udałam się na najbliższą stację metra. Lubię metro. Szybko się
jedzie i czuć taki tajemniczy klimat. Kupiłam sobie bilet i usiadłam na ławce, czekając na pociąg. Nagle poczułam na szyi czyjeś ostre szpony. Aż podskoczyłam. Chciałam odwrócić się do tyłu, ale uścisk był tak silny, że nie mogłam się ruszyć. W pierwszej chwili, pomyślałam, że to może być napad.
– Radziłabym ci się nie ruszać… – mruknął mi kobiecy głos na ucho
– Chyba nie chcemy robić przedstawienia? – dodała
Czułam, że ze strachu zemdleję. Nie codziennie w metrze napada na mnie obca kobieta z paznokciami jak scyzoryk. Nikt z przechodniów niczego nie zauważał. W pewnym momencie przyjechał pociąg. Wtedy nad moją głową zapaliła się żaróweczka. Nie wiedziałam, czego chce kobieta, ale przeczuwałam, że nie chodzi o pomoc w dotarciu na Time Square. Nagle wyrwałam się z jej uścisku i odruchowo dotknęłam szyi. Zasyczałam z bólu. Pod palcami czułam ciepłą krew spływającą mi po szyi. Spojrzałam na zdezorientowaną kobietę. Była piękna. Na ramionach spoczywały jej kaskady płomiennorudych loków. Twarz miała idealnie białą. Ubrana była w długi czarny płaszcz. Kobieta była dość wysoka i szczupła. Jej oczy… One były czerwone… Jak u demona. Miała też białe kły. Po jej długich, czarnych paznokciach spływała moja krew. Kobieta wzięła głęboki wdech, jakby rozkoszowała się zapachem. Następnie zlizała krew ze swoich palców. Patrzyłam na nią z przerażeniem. Kobieta uśmiechnęła się szyderczo.
– Zapewne, nie domyślasz się, kim jestem? – spytała
Jej głos był bardzo uwodzicielski i kuszący. Nie wiedziałam kim jest, ani co zamierza. Coś w mojej głowie, podpowiadało mi, że muszę uciekać.
– Jestem Lamia
– Nie znam cię. Czego chcesz? – wyjąkałam
– Chcę twojej krwi – odparła po chwili, a moje serce zaczęło bić ze zdwojoną szybkością
Kompletnie nie wiedziałam co się dzieje. Co to za Lamia, dlaczego tak dziwnie wygląda i dlaczego chce wypić moją krew? I niby jak ona chce to zrobić?! Zaczęłam podejrzewać, że to jakaś ukryta kamera.
– To chyba jakaś pomyłka. Ja nie wiem, o co chodzi
– O nie. To nie pomyłka. Zapach twojej krwi mówi wszystko – mruknęła, wyszczerzyła kły i zbliżyła się do mnie
Nagle coś we mnie wstąpiło. To było jak na filmie kung-fu. Aż sama nie wiem, jak to zrobiłam. To było naprawdę dziwne, a zarazem… niesamowite. Odbiłam się nogami od ziemi, machnęłam prawą nogą i z całej siły kopnęłam Lamię w brzuch. Ustałam chwiejnie na nogach, wytrzeszczyłam oczy i zdumiona przyłożyłam dłoń do ust. Fajnie! Lamie mój kopniak nawet trochę nie zaszkodził. Co gorsza, tylko ją rozzłościł. Zafurczała groźnie i przybrała pozę lwa, który szykuje się do ataku. Jej oczy zrobiły się jeszcze czerwieńsze. Widziałam w nich żądzę mordu.
Najszybciej jak potrafię, rzuciłam się w stronę pociągu. Ludzie dalej zachowywali się jakby, niczego nie zauważali. Wpadłam do wagonu, gdy zamykały się już drzwi.
Opadłam na siedzenia, oparłam się plecami, zamknęłam oczy i dotknęłam swojej zakrwawionej szyi.
– To musi być sen… To tylko sen… – szepnęłam
Nagle coś jakby runęło na dach pociągu. Jak to możliwe? To przecież metro. Ludzie zaczęli się niespokojnie wiercić. Coś co było na dachu poruszało się. I to zwinnie. To ona. Lamia. Wskoczyła na dach. To się nie dzieje naprawdę… Nie wiedziałam co teraz. Pociąg dojeżdżał już na stację. Usłyszałam straszny zgrzyt. Spojrzałam w górę. W dachu była dziura, z której wystawały długie, czarne paznokcie. Po chwili pokazała się w niej głowa Lamii.
– Myślałaś, że tak łatwo mi uciekniesz? – spytała, a ja poderwałam się z miejsca i zaczęłam biec do drzwi
– Znajdę cię wszędzie! Zabiję cię! Słyszysz?! – krzyczała za mną
Pociąg zatrzymał się, a drzwi otworzyły się w chwili, kiedy Lamia wskoczyła do środka. Wybiegłam niemal z krzykiem. Biegłam tak szybko, że wpadałam na zabieganych przechodniów. Bałam się odwrócić. Czułam, że Lamia jest blisko. Miałam nadzieję, że zgubiła mnie w tłumie ludzi wchodzących do pociągu. Zatrzymałam się na chwilę, by odetchnąć. Wyjęłam a torebki chusteczkę i otarłam nią szyję. Złapałam najbliższą taksówkę i wyrzuciłam chusteczkę. Wsiadłam do środka, podałam adres i kierowca ruszył. Całą drogę wierciłam się roztrzęsiona. W końcu samochód się zatrzymał. Biegnąc po schodach, kilka razy się potknęłam. Wpadłam do mieszkania jak burza.
– Mamo! Tato! – zawołałam zamykając drzwi, na wszystkie spusty
Weszłam do salonu. Rodzicie siedzieli na kanapie i oglądali telewizję. Na mój widok wstali i podeszli do mnie.
– Lana! Skarbie, co się stało?! – spytała zaniepokojona mama, oglądając moje zadrapanie
– Ktoś cię napadł? Gdzie ty byłaś? Przecież miałaś nigdzie nie wychodzić – dodała tata
– Tak, wiem. Przepraszam. Ale chodzi o to, że… – nie zdążyłam dokończyć, bo do pokoju wszedł Jake
– Co się stało? Dlaczego tak krzyczycie?
– Nic się nie stało Jake. Wszystko jest w porządku – powiedziała spokojnie mama
– Mamo! Nic nie jest w porządku! Stało się coś strasznego! W metrze napadła mnie jakaś kobieta! Miała zęby jak wampir, czerwone oczy i szpony! – krzyknęłam i odgarnęłam włosy
– Ale fajnie! – zachwycił się Jake
– Chciała wypić moją krew! Jak wampir!
Rodzice spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Mama westchnęła.
– To się musiało stać… Trzeba było powiedzieć im to już dawno temu…
– Co?
– Dzieci siądźcie. Musimy wam coś powiedzieć
– Ale… – zaczęłam
– Lana. Proszę. Usiądź – poprosiła spokojnie mama
– Moja szyja… – mruknęłam i razem z bratem usiadłam na sofie
Co się tu dzieje?! Najpierw ta demonica, a teraz te dziwne zachowanie rodziców. Co takiego chcą nam powiedzieć? Powinniśmy to gdzieś zgłosić, czy coś… No w końcu zaatakowała mnie jakaś nawiedzona kobieta, która chce wypić moją krew. Takie coś nie jest normalne! Nawet na Nowy Jork!
– Dzieci, wiecie, że i tak was kochamy, prawda? – zaczęła mama łamiącym się głosem, a to oznaczało, że zaraz będzie płakać. Westchnęłam i założyłam ręce na piersiach.
– Czas byście dowiedzieli się prawdy o swoim pochodzeniu…
– O! Już wiem! Tak naprawdę jestem księżniczką i mam własny kraj! – wypaliłam
– Ale ty jesteś głupia! Na pewno jesteśmy kosmitami! – krzyknął Jake
– Sam jesteś głupi!
– Mamo, a ona mi dokucza!
– Zamknij się! – A nie mówiłam, że jest wkurzający?!
– Głupi dzieciak!
– Dobra! Możecie się pośpieszyć?! Ja tu mam ranę! – ponagliłam ich
– Dzieci! – mama już płakała – Musicie dowiedzieć się prawdy!
– Oboje z mamą przygarnęliśmy was, kiedy byliście mali – wyznał z bólem tata, a ja zamrugałam kilkakrotnie oczami
– Zaraz, chwila, moment… Co? – spytałam powoli
– Nie, no! Teraz to już na pewno jest ukryta kamera!
– Musicie wiedzieć, że bardzo was kochamy i zawsze tak będzie
– To prawda. Ty miałaś sześć lat, a Jake był jeszcze niemowlęciem… – wyszlochała
– Błąkałaś się po Central Parku. Mówiłaś, że twój braciszek płacze. Poszliśmy tam z tobą. Jake leżał pod drzewem owinięty w kocyk. Zabraliśmy was na policje i do szpitala. Ty nic nie pamiętałaś. Nie wiedziałaś skąd się wzięłaś w parku. Zależało nam na was. Postanowiliśmy, że was zaadoptujemy.
Nastała cisza. Trwało to chyba wieczność, ale w końcu zaczęło to do mnie docierać. Czułam się jak idiotka. Jak kompletna idiotka. Dziesięć lat. Przez dziesięć lat byłam oszukiwana przez najbliższych mi ludzi. Ludzi, którzy udawali moją rodzinę. Ludzi, którzy udawali moich rodziców. Więc to, chcieli nam powiedzieć, ale nie mieli odwagi. Mówili na mnie „córka”. Ja nazywałam ich „mamą” i „tatą”. Jak obce i pozbawione sensu są te dwa słowa. Puste. Nic nieznaczące. Ci ludzie nie są moimi rodzicami i nigdy nimi nie byli. Oni ich tylko udawali. Prawda jest taka, że ja nie mam rodziców.
W tej jednej chwili zostałam sama. Całe moje życie legło w gruzach. Jak oni mogli mi to zrobić?! Oszukiwać mnie przez tyle lat! Kłamać w żywe oczy! Nie powiedzieli mi prawdy, bo się po prostu bali! Myśleli tylko o sobie!
– Ja nie chcę! – powiedział Jake i zaczął płakać
– Dlaczego? – spytałam cicho
– Chcieliśmy was chronić…
– NIE! – krzyknęłam i wstałam
– Po prostu baliście się powiedzieć nam prawdy!
– Lanuś, to nie tak… – zaczęła „mama” i otuliła mnie ramionami
– Nie dotykaj mnie! – wrzasnęłam jak poparzona i wyrwałam się jej – I nie mów tak do mnie! Nie masz prawa!
Zaczęłam płakać. „Tata” usiadł na fotelu i schował twarz w dłoniach. „Mama” stała i płakała. Jake siedział w bezruchu i szlochał cicho. Jego też musiało to zaboleć. Normalnie rzuciłby się w jej ramiona, a teraz nie pozwalał jej się do siebie zbliżyć.
– Oszukiwaliście nas przez całe życie! Kłamaliście! Udawaliście, że jesteście naszymi rodzicami!
– To jeszcze nie wszystko… Nie wiecie jeszcze o jednej rzeczy…
– O! Jakiej?!
– Wy… Nie jesteście do końca ludźmi…
– Czyli, że jednak jesteśmy kosmitami?! Zaraz wyrosną nam czułki?!
– Nie, kochanie. To…
– Nie mów tak do mnie! To wszystko przez was! Oszukiwaliście nas, a teraz chcecie nam wcisnąć jakąś bajeczkę!
– To prawda…
– NIE! Mam tego dość! Niby dlaczego miałabym wam wierzyć?! ? krzyknęłam i złapałam Jake’a za rękę ?
– Nienawidzę was! Odchodzę! Zostawcie mnie w spokoju!
Ciągnąc Jake’a za rękę, wyszłam z mieszkania i trzasnęłam drzwiami. Zbiegliśmy po schodach. Nie obchodziła mnie już ta demoniczna kobieta. Nic mnie nie obchodziło… Oboje płakaliśmy. Kiedy byliśmy już na samym dole, przez przypadek wpadłam na Percy’ego, który właśnie wchodził do budynku.
– O! Hej sąsiadka! Znów się spotykamy! – przywitał się wesoło, a potem spojrzał na moją zapłakaną twarz. Chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za ramię.
– Co się stało? – spytał, a ja odwróciłam się w jego stronę
– Co ci się stało?! – krzyknął, gdy zobaczył zakrwawione szramy na mojej szyi. Zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Jake przytulił się do mnie.
– Usiądźcie tu. Musicie mi wszystko wyjaśnić
Usiedliśmy na schodach. Skuliłam się, wciąż przytulona do Jake’a. Tylko on mi został. Był moim bratem. Jedyną bliską mi osobą. Musimy sobie radzić sami… Ech… Kogo ja oszukuję?! Nie damy sobie rady! Jak dwójka dzieciaków ma sobie poradzić na ulicy?! Jedyne co mam, to wciąż przewieszona na ramieniu torebka.
– Wszystko w porządku?
– Nie, Percy. Nic nie jest w porządku – odparłam słabo
– Postarajcie się uspokoić i opowiedzieć, co się stało – rzekł spokojnie
Czułam, że zaraz zemdleję. Wyprostowałam się i przetarłam oczy. Rana zaczęła mnie bardziej szczypać. Krew już nie leciała. Ciekła tylko gdzieniegdzie.
– Co się stało? – zapytał ponownie
– Gdzie są wasi rodzice? Czemu nie jesteście w domu?
– To nie są nasi rodzice, a to nie jest nasz dom…
– Jak to?
– Właśnie powiedzieli nam, że jesteśmy adoptowani – wydusiłam z siebie, a Percy zrobił wielkie oczy
– Jak to możliwe?
– Nie wiem. Nic nie wiem… Okłamywali nas przez całe życie, a do tego próbują nam wcisnąć jakąś bajeczkę. Powiedzieli, że nie jesteśmy do końca ludźmi A do tego ta diablica…
– Co?! Jaka diablica?! – spytał z wyraźnym przejęciem
– To było na stacji metra. Zaszła mnie od tyłu i podrapała. Miała czerwone oczy i kły. Chciała mi wypić krew! Wiem jak to brzmi, ale ja nie zmyślam! To prawda! Zrobiła dziurę w dachu pociągu. Nikt nie reagował. Jakby jej nie widzieli.
– O bogowie… Chodźcie! Już! Szybko! – poderwał się nagle
– Co? Dlaczego?
– Muszę was gdzieś zawieść
– Nie ma mowy! Nigdzie nie jadę!
– Lana, zaufaj mi. To ważne
– Lana… – odezwał się Jake – Zrób to
Z trudem, ale zgodziłam się. W sumie to nie miałam za bardzo wyboru. Miałam siedzieć na zimnych schodach całą wieczność? A może wrócić do „domu” i udawać, że nic się nie stało? Percy wziął samochód swojego ojczyma. Wpakowałam Jake’a na tylne siedzenie, zapięłam mu pas, a sama usiadłam z przodu. Ruszyliśmy z piskiem opon.
– Dobra, może to nie najodpowiedzialniejszy środek transportu, w tych okolicznościach, ale nie ma czasu
– Gdzie jedziemy?
– Na Long Island
– A co takiego jest na Long Island?
– Miejsce, w którym ty i Jake będziecie bezpieczni. A teraz opowiedz mi o tej kobiecie
Musiałam się naprawdę mocno skupić, żeby wszystko sobie przypomnieć.
– Lamia?! To była Lamia?! – spytał, kiedy powiedziałam, jak nazywała się kobieta
– Tak, a co to jest?
– Sam dokładnie nie wiem. Ta nazwa chyba kiedyś obiła mi się o uszy. Tyle lat, a moja wiedza na ten temat wciąż kuleje. Ale Annabeth na pewno wie. Chejron też.
– Kto taki? Percy o czym ty mówisz?! Proszę niech to będzie sen. Tylko sen…
– Sen to dobry pomysł. Powinnaś zasnąć. Ty Jake też. Wszystko już dobrze? – zwrócił się do mojego brata
Jake smętnie pokiwał głową.
– Spróbuj zasnąć. Obiecuję, że potem wszystko się wyjaśni – szepnęłam
– Obiecujesz?
– Obiecuję… – szepnęłam i spojrzałam przez okno na zmieniający się krajobraz
Nastała cisza. Chciałam przemyśleć sobie parę spraw, ale było to bardzo trudne. Kiedy tylko próbowałam coś sobie poukładać, łzy napływały mi do oczu. Spojrzałam na śpiącego Jake’a. Od teraz muszę się nim opiekować…
– Wiesz, że ja też mam brata – powiedział Percy, a ja spojrzałam na niego pytająco
– Naprawdę? Czemu nie mieszka z tobą?
– To bardzo skomplikowana sprawa. Jest moim bratem przyrodnim. Wiele razem przeszliśmy. raz myślałem, że go straciłem. Strasznie go kocham. Jest wspaniały. Poznasz go – odparł spokojnie
– Jest tam, gdzie jedziemy?
– Tak. Ma teraz wakacje od pracy
– Co to w ogóle za miejsce?
– Jeszcze ci nie powiem
– Uprowadzasz mnie? – spytałam podejrzliwie
– Bo mogę w każdej chwili wyskoczyć – dodałam, a Percy się zaśmiał
– Spokojnie sąsiadka! Niedługo dojedziemy. Spróbuję wyjaśnić wam wszystko, kiedy będziemy na miejscu
– Ok. Postaram się do tego czasu, nie zwariować…
– Nie zaśniesz?
– Nie. Nie dam rady. Wolę patrzeć przez okno… Możesz włączyć radio?
– Jasne – odparł, włączając radio
– Muzyka zawsze mi pomaga… – westchnęłam
– Naprawdę? – spytał podejrzliwie, jakby mocno się nad czymś zastanawiając ?
– Co ty powiesz? A wiersze piszesz?
– Co? A co to ma do tego?
– A nic, nic. Tak tylko pytam
Próbowałam ogarnąć myślami dzisiejszy dzień. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie koniec niespodzianek. Nawet nie zauważyłam, kiedy samochód się zatrzymał.
– Ok, Lana. Wychodzimy – oznajmił Percy
Wyszłam z samochodu i obudziłam Jake’a.
– Lana, gdzie my jesteśmy? – spytał zaspany
– Sama chciałabym to wiedzieć – odparłam i rozejrzałam się
Znajdowaliśmy się u zbocza wzgórza. Nigdy wcześniej tu nie byłam.
– Percy co to za miejsce? Gdzie ty nas wywiozłeś? – spytałam, ale Percy zignorował moje pytanie
– Chodźcie za mną – powiedział i ruszył pod górę
Spojrzeliśmy na siebie z bratem pytająco, wzruszyliśmy ramionami i ruszyliśmy za chłopakiem.
– Jake – zaczął Percy
– Co takiego?
– Pamiętasz tego olbrzyma, który cię zaatakował?
– No pewnie! Zabiłeś go! Kto to był?!
– To był prawdziwy olbrzym. A dokładnie Lajstrygon
– Lajstrygon? – powtórzyliśmy
– Yhm. Lajstrygonowie to mityczne plemię ludożerców. Walczyłem z kilkoma takimi – objaśnił beztrosko
– Myślałem, że ten, który cię zaatakował przyszedł po mnie, ale teraz to wszystko ma sens – dodał
– Skąd wziąłeś ten miecz? – spytał zaciekawiony Jake
Percy wyciągnął z kieszeni zwykły długopis, który po chwili zamienił się w miecz. Przystanęłam i otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
– Niewiarygodne…
– Ale super! – zachwycił się Jake, a miecz Percy’ego znów zamienił się w długopis
– Czyli to była prawda? Ten olbrzym i miecz? – spytałam powoli
– Yhm – odparł Percy, nie zatrzymując się
– Jak to możliwe? Potwory nie istnieją, a długopisy nie zamieniają się przyrządy masowej zagłady!
– Też tak kiedyś myślałem.
– Możesz mi w końcu wyjaśnić co się tu dzieje?
– Znasz się trochę na mitologi? – odpowiedział pytaniem
– Można powiedzieć, że posiadam przeciętną wiedzę na ten temat. W szkolnym przedstawieniu byłam Afrodytą
– A gdybym wam powiedział, że to wszystko prawda?
– Czyli co?
– Co co???
– No, co jest prawdą?! – uściśliłam nieco poirytowana
– A! Mitologia. Ona jest prawdą. Wszystko jest prawdą. Bogowie, potwory, herosi, tytani itd.
– No, chyba nie
– A jednak. Lana, jak wyjaśnisz to co się stało w metrze? Albo to, że Jake’a zaatakował olbrzym ludożerca, a mój długopis zamienia się w miecz?
Otworzyłam usta, jednak szybko je zamknęłam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Kompletnie mnie zacięło. Byłam w kropce.
– Percy, posłuchaj… To był naprawdę ciężki dzień. Jestem zmęczona i na wyczerpaniu zdrowia psychicznego. Możesz to sobie darować?
Percy zatrzymał się i westchnął.
– No dobra. Niedługo będziemy na miejscu. Tam się wszystkiego dowiecie. Jak widać uświadamianie nie jest moją mocną stroną – stwierdził, ruszył dalej, a my za nim. Szliśmy w ciszy jeszcze kilka minut, aż weszliśmy na sam szczyt wzgórza. Podeszliśmy do dużego łuku z napisem: Obóz Półkrwi.
Obok łuku rosła ogromna sosna, ale nie to było dziwne. Drzewo było owinięte, czymś co wyglądało na złote futro. Coś jakby runo owcy… Ale to jeszcze nie to. Wokół sosny spał… smok! Tak, ja wiem, jak to brzmi, ale to naprawdę był smok! Przystanęłam i przyciągnęłam do siebie Jake’a. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Smok był naprawdę olbrzymi i przerażający, jednak gdzieś w głębi, czułam, że mnie nie skrzywdzi… W tym miejscu było coś tajemniczego i magicznego.
– Co to za miejsce? Co to za smok? – spytałam Percy’ego
– Ten smok to Peleus. Pilnuje bezpieczeństwa. Nie bójcie się. Nic wam nie zrobi
– Ale super! Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem! – zachwycił się Jake
– Chodźcie za mną. Musimy zejść w dół – wyjaśnił Percy i wszedł w łuk
Przygryzłam dolną wargę. Wahałam się. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Niczego nie byłam pewna. Jake strasznie się rwał. Pociągnął mnie za rękę i razem weszliśmy w łuk.
– Witajcie na Obozie Półkrwi!
– Pół?? Czyli co? Jesteśmy jakimiś mutantami?
– Jesteśmy niezwykli – odparł po chwili namysłu
– Możesz mi przypomnieć, dlaczego z tobą idziemy? – spytałam z sarkazmem
– Jesteś niedowiarkiem, prawda? – odpowiedział pytaniem
– Jestem po prostu rozważna. W życiu kieruję się rozsądkiem i logiką
– Percy, pamiętasz, jak mi nie uwierzyła, kiedy mówiłem jej o Lajstrygogonie? – przypomniał Jake
– Lajstrygonie – poprawił go
– Lana, powiedz… jak zdołałaś uciec Lamii?
– Najpierw się jej wyrwałam, a potem… z wielkim rozmachem ją… kopnęłam… – wyznałam
– Aha… Kopnęłaś…
– Wielkie rzeczy! To była adrenalina!
– O to chodzi. W obliczu niebezpieczeństwa potrafimy zrobić naprawdę niesamowite rzeczy. Takie, których nie zrobiliby zwykli śmiertelnicy – wyjaśnił, ale najwyraźniej z mojej miny wywnioskował, że nic nie rozumiem, bo dodał
– Obiecuję, że wszystkiego dowiecie się, gdy dojdziemy na miejsce
– Ależ ty jesteś tajemniczy!
– Zapewniam cię, że wkrótce wszystko zrozumiesz
– A czemu nie teraz?!
– Bo po prostu chcę wam oszczędzić wstrząsu. I tak już za dużo wiecie – wyjaśnił
Dalszą drogę przebyliśmy w milczeniu. Coraz bardziej to wszystko przestawało mi się podobać. Czemu ja się w ogóle dałam na to namówić?! Może dlatego, że nie miałam innego wyjścia… Nie miałam gdzie iść. Nie miałam rodziny. Nie miałam niczego. Tylko gdzie ten Percy nas wywiózł?! Może to jakiś obóz koncentracyjny?! Zaraz zwariuję! Przed nami rozciągała się przepiękna dolina. Wygrzewające się w słońcu pola truskawek, jezioro, las i piękne cudowne widoki. W dole doliny stało dwanaście różnych domków, ustawionych w podkowę. Nieopodal stało kilka mniejszych. Był też pawilon wsparty na kolumnach, odeon i okrągła arena. W oczy rzucał się duży niebieski dom, do którego ewidentnie zmierzaliśmy.
– No! Jesteśmy na miejscu! Na szczęście bez żadnych komplikacji. Obóz Półkrwi! – ucieszył się Percy
– Czy to jest ten obóz, na który jeździsz od kilku lat?
– Yhm…
– A co my mamy tu robić?
– Zostaniecie tu
– Ale wakacje się jeszcze nie zaczęły, a poza tym nie mamy pieniędzy. Nie planowałam spędzić wakacji na obozie – oznajmiłam
– No i nie mamy żadnych rzeczy i…
– Spokojnie – przerwał mi i zatrzymaliśmy się z tyłu niebieskiego domu
– Zaczekajcie tu. Idę powiadomić o waszym przybyciu – dodał
– Nie zostawiaj nas! – przestraszył się Jake
– Nie bój się. Tu jesteście bezpieczni… – pocieszył go i przyjrzał się mojej szyi
– Trzeba, by też cię opatrzyć. Możesz dostać jakiegoś zakażenia. No nic, idę! – dodał i poszedł sobie
– Lana… – zaczął niepewnie Jake
– No?
– Będziesz się mną opiekować? – spytał łamiącym się głosem, a ja przyciągnęłam go do siebie i ucałowałam w głowę
– Od teraz będziemy razem. Już nic nas nie rozdzieli. Wszystko będzie dobrze, bo mamy siebie – powiedziałam i otarłam mu łzę spływającą po policzku
– Jakoś sobie poradzimy – dodałam.
Po kilku minutach przyszedł Percy.
– Dobra. Wszystko już załatwione. Najpierw porozmawiacie z Chejronem. Chodźcie za mną
Weszliśmy za chłopakiem na dużą, przestronną werandę. Na jej końcu, przy niewielkim stoliku, siedzieli dwaj mężczyźni. Jeden z nich wyglądał niemal komicznie. Był gruby, niski, miał czarne, kręcone włosy i nos tak czerwony, że wyglądał jakby miał katar. Ubrany był w hawajską koszulę w tygrysi wzór. Straszny wieśniak… W jednej dłoni trzymał puszkę dietetycznej coli, co było absurdalne, bo był gruby! Czy ten koleś myśli, że jak pije ten dietetyczny syf, to nie utyje?! No, nic… Za to w drugiej dłoni trzymał kilka kart do gry, w których utkwił wzrok.
Drugi mężczyzna siedział na wózku inwalidzkim. Zrobiło mi się go szkoda. Zawsze współczuje takim ludziom. W ich obecności, czuję się winna, że mam zdrowe nogi. Jest mi głupio, że ja mogę chodzić. Ale wróćmy do tematu. Mężczyzna miał tweedową marynarkę, brązowe włosy i bródkę. W przeciwieństwie do grubasa, wyglądał sympatycznie. W jego oczach skrywała się zdobywana przez wieki mądrość i doświadczenie.
– Chejronie, Panie D., to jest Lana Conners i jej młodszy brat Jake Conners! – przedstawił nas Percy, a my skinęliśmy niepewnie głowami
– To jest Pan D. – dyrektor obozu, a to Chejron – koordynator zajęć – najpierw wskazał na grubasa, a potem na mężczyznę na wózku
Pan D. mruknął coś pod nosem, nie odrywając wzroku od kart, a Chejron uśmiechnął się do nas ciepło.
– Witajcie moi drodzy. Miło was widzieć. Usiądźcie tu – powiedział spokojnie Chejron i przysunął nam dwa krzesełka do stolika
– Czekajcie – zatrzymał nas delikatnie Percy
– Co? – spytałam szeptem
– Nie popełniajcie tego samego błędu co ja. Uważajcie na Pana D. Nie wkurzajcie go, nie podpadajcie, nie zadawajcie głupich pytań, odpowiadajcie grzecznie i z szacunkiem – wyjaśnił szeptem, a ja słuchałam go z uwagą
– Jest kimś ważnym, tak?
– Tak. Zaraz się dowiesz kim. Postaraj się być miła i uprzejma…
– Jestem miła i uprzejma! – wypaliłam, a Chejron i Pan D. spojrzeli na mnie
– Percy, czy wszystko w porządku? – spytał Chejron
– Tak, tak. Muszę im jeszcze tylko coś powiedzieć! – odpowiedział i ponownie zwrócił się do nas
– Na bank przekręci wasze imiona, ale nie zwracajcie na to uwagi… Lana? Potrafisz się podlizywać? – spytał nagle, a ja zatrzepotałam rzęsami
– O! Percy! Wcześniej nie zauważyłam jakie masz cudne oczka! Pewnie wszystkie dziewczyny na ciebie lecą! I tak ładnie ci w tej koszulce!
– Niezła jesteś… – mruknął spod przymrużonych powiek, a ja uśmiechnęłam się wesoło
– Wiem, dziękuję – odparłam i razem z bratem usiadłam na krzesełku przy stoliku
– No, jak już tu jestem, to pójdę poszukać Annabeth. No i muszę znaleźć Grovera i Tysona – powiedział Percy i odwrócił się od nas
– Nie kłam Peterze. Wiemy, że będziesz podsłuchiwał… – mruknął Pan D.
– Annabeth najprawdopodobniej jest na arenie. Chyba nie jest dziś w najlepszym humorze… – rzekł Chejron, całkowicie ignorując Pana D., a Percy westchnął i spuścił głowę
– Znowu… – mruknął załamany i poszedł sobie
Poczułam się niezręcznie. Siedziałam z jakimiś dwoma, dziwnymi mężczyznami w zupełnie obcym miejscu. Nie wiedziałam co powiedzieć. I jeszcze Percy sobie poszedł. Na szczęście był ze mną Jake.
– Lano i… – zaczął Chejron, ale przerwał mu Pan D.
– Chejronie, może ja zacznę i będę to mieć za sobą? – zaproponował
– Niestety muszę to powiedzieć. No więc, Leno, Joshu witam was na Obozie Herosów bla, bla, bla itd. Oby nie zabił was pierwszy lepszy potwór, czy coś – mruknął obojętnie i upił łyk coli
Jake i ja wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Przekręcił nasze imiona, tak jak mówił Percy. Udałam, że tego nie zauważyłam.
– Drogie dzieci, czy wiecie czemu tu jesteście? – spytał Chejron
– Nie. Percy powiedział, że tu będziemy bezpieczni – odparłam cicho
– A on ma miecz! Zabił wielkiego olbrzyma! A koło drzewa śpi smok! – podniecił się Jake
– Nie ciesz się dziecko. Nie ma czym – mruknął Pan D.
– Muszę zadać wam parę pytań dotyczących waszego życia. Opowiedzcie mi o swojej rodzinie – mówił Chejron, całkowicie ignorując Pana D.
– Tak naprawdę to nie mamy rodziny. Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy adoptowani – wymamrotałam
– Podobno, znaleźli nas w parku, jak miałam sześć lat. Jake był jeszcze niemowlęciem. Postanowili nas adoptować. Nie wiem, kto nas porzucił
– Hmm… Rozumiem. Bardzo mi przykro… A czy zdarzały wam się kiedyś dziwne rzeczy?
– Co pan ma na myśli?
– Proszę mówcie mi Chejron
– Dobrze. Więc o co dokładnie chodzi?
– Jake, wspomniałeś o olbrzymie?
– Yhm… To było dawno. Zaatakował mnie, ale Percy ciachnął go swoim mieczem
– Czy później działo się coś podobnego
– Aż do dzisiaj nie…
– Musicie wiedzieć, że jesteście wyjątkowi. Nie urodziliście się jako zwyczajny śmiertelnicy. W waszych żyłach płynie krew bogów – wyznał powoli, a ja zamrugałam oczami
– Co?
– Och. Kolejni nie uświadomieni
– Panie D., to dla tych dzieci bardzo trudny moment
– No już, już. Kontynuuj – ponaglił go
– To co zaraz powiem, może być dla was wstrząsem. Pewnie zastanawiacie się, co to za potwory i dziwne rzeczy, których w ostatnim czasie doświadczyliście. Tak naprawdę są to mitologiczne potwory – wyznał powoli
– Mitologiczne? Ale to przecież niemożliwe. To są tylko mity. Wszystko to jest tylko wymysłem. Ludzie wymyślali sobie bajeczki, bo nie było jeszcze telewizji – powiedziałam nieco zdenerwowana
Nie, no! Dość tego! Najpierw ta kobieta w metrze, potem… potem to co się stało w moim dawnym domu (bo ja tam już nie wrócę), smok, miecz, olbrzym, te dziwne zachowanie Percy’ego, tajemniczy obóz dla świrów i wszyscy chcą mi wcisnąć jakąś bajeczkę! Że to niby istnieją potwory?! I to jeszcze z mitologii! Czy ci ludzie powariowali?! Dobra, może to jest dziwne, ale nie przesadzajmy! To jest prawdziwe życie, a nie książka, czy film! Pora się obudzić i wrócić do rzeczywistości! Co ja tu właściwie robię?! Czemu ja posłuchałam Percy’ego i dałam mu się wywieść?! Już miałam wstawać, ale zatrzymał mnie Chejron.
– Lano, usiądź i wysłuchaj mnie do końca – poprosił, a ja powoli opadłam na krzesło
– Przepraszam, ale ja nic z tego nie rozumiem. Co my tu właściwie robimy?
– Po pierwsze, mitologia to nie bajeczka. Wszystko to jest prawdą
– Ale to jest… – nie dokończyłam, bo Chejron mi przerwał
– Wiem co myślicie, ale to prawda. Bogowie olimpijscy żyją, mają dzieci, które walczą z potworami. Zwyczajni śmiertelnicy nie mają o niczym pojęcia. Oni nic nie widzą. A prawda jest taka, że bogowie wciąż żyją i robią to samo od kilku tysięcy lat. Dbają o porządek na ziemi. Czasem zdarza im się zejść z Olimpu i zakochać się w zwyczajnym śmiertelniku. Wtedy najczęściej rodzi się półboskie dziecko. Półboskie, bo w połowie jest bogiem. W jego żyłach płynie boska krew, ma niezwykłe zdolności i umiejętności, które dziedziczy po rodzicu. Dla jego dobra wychowywane jest w niewiedzy. Kiedy nadchodzi czas, dowiaduje się prawdy, zaczyna trenować, by móc walczyć z potworami, które zamierzają go zabić. Takie dzieci to herosi. Ci którzy mają taką możliwość, przyjeżdżają tutaj, bo to najbezpieczniejsze miejsce dla półbogów. Tu mogą rozwijać swoje umiejętności, uczyć się i szkolić, by przetrwać poza granicami obozu – oznajmił powoli i zapadła cisza.
Jake i ja wpatrywaliśmy się w niego z szeroko otwartymi buziami. Nie wiedziałam co mam myśleć… W głowie miałam zamęt. Nie wiedziałam, czy mam w to uwierzyć. Było to absurdalne, niedorzeczne i… dziwne. Nic nie miało sensu. Z drugiej jednak strony, dlaczego ten spokojny człowiek miałby kłamać? Po co to?… W głowie miałam zamęt. Nic nie trzymało się kupy. Ci bogowie olimpijscy żyją? Niby jakim cudem? To wszystko jest tak skomplikowane… Wciąż miałam nadzieję, że to może tylko straszny sen. Zbyt wiele przeżyć jak na jeden dzień.
– Czyli… To wszystko jest prawdą? – spytał Jake
– Tak. Wszystko, co przeczytaliście w książkach, wszystko o czym się uczyliście, jest szczerą prawdą – odrzekł
– Załóżmy, że to prawda… Co my mamy z tym wspólnego? – spytałam powoli
Szczerze mówiąc, to bałam się odpowiedzi. Bałam się usłyszeć, że jestem jakimś potworem. No, bo co jeśli to prawda? Jeżeli te wszystkie mity są prawdziwe, te przeróżne stwory, bogowie, tytani i wszystko co pamiętam z lekcji? Nie. Nie wierzę w to. Mity miały być wyjaśnieniem zmian zachodzących w przyrodzie i dać ludziom lekcję, że nie wolno zadzierać z bogami. Na przykład mit o Demeter i Korze, który wyjaśnia skąd się wzięła jesień i zima. Albo mit o Dedalu i Ikarze albo o Syzyfie lub ten o Prometeuszu. One nie mogą być prawdziwe. A co jeśli jednak są?…
– To miejsce jest zaczarowane. Gdybyście byli zwyczajnymi śmiertelnikami, to nie weszlibyście tutaj. Obóz Półkrwi ma specjalną barierę ochronną. Nie zobaczylibyście też potworów. Żylibyście w nieświadomości, ale tak nie jest. Jesteście istotami półkrwi, a to znaczy, że jedno z waszych rodziców jest bogiem…
Zapadła cisza, która trwała chyba wieczność. Czułam się tak samo, kiedy dowiedziałam się, że jestem adoptowana. Powróciły te same emocje, ale ze zdwojoną siłą. Ból, smutek, niedowierzanie, niezrozumienie, wściekłość. Tylko teraz czułam się jeszcze gorzej. Jak to możliwe, że jedno z naszych rodziców jest bogiem? Czyli, że ja w połowie jestem bogiem? Ale ja nie mam żadnych super mocy. Nie latam, nie przenikam przez ściany, nie podnoszę budynków itd. To nie ja. To nie ja!
Z oczu zaczęły spływać mi łzy. Bolało. Bolało bardzo, chociaż nie wiem, co najbardziej. Życie w nieświadomości i oszustwie, czy odkrycie mitologicznego świata, którego w dodatku jestem częścią? Dlaczego to musiało spotkać akurat mnie?! Miałam normalne życie! Życie, które kochałam! Miałam dom, rodzinę, znajomych, marzenia, a w jednej chwili wszystko to zostało mi odebrane. Wszystko straciłam. Wszystko… Czemu tak się musiało stać? Dlaczego
– Ha ha! Wygrałem! – krzyknął nagle Pan D., a my wbiliśmy w niego wzrok
– Panie D! Zepsuł pan taką dramatyczną chwilę! Miałem już opracowaną przemowę, a pan wszystko zepsuł! – oburzył się Chejron
– A poza tym, to ja wygrałem! – dodał i wyłożył karty na stół
Pan D. mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Chciał napić się coli, ale puszka była już pusta. Odstawił ją na stole, machnął ręką, a przed nim pojawił się kieliszek czerwonego wina. Przystawił kieliszek do nosa i delektował się zapachem.
Panie D., zakaz – przypomniał mu Chejron, a Pan D. zrobił się jeszcze bardziej czerwony, na twarzy, a kieliszek wina zmienił się w puszkę dietetycznej coli
– Super… – mruknął Jake, a ja wierzchem dłoni otarłam łzy spływające po policzku
– Nie, nie, nie! To się nie dzieje naprawdę! – krzyknęłam wstając
– To jest jakaś pomyłka! To nie może być prawda! Słyszycie?! Ja się na to nie zgadzam! To nie ma sensu! Ja i tak w to wszystko nie wierzę!
– Jednak to prawda. Jesteście herosami. Lano, rozumiem twoją reakcję, ale musisz pogodzić się z faktem, że jesteś półboginią
– Och! Chejronie! Przestań się cackać z tymi bachorami! Niech idą do domku i spokój. Jeśli nie wierzą, to niech wracają do domu. No… Chyba, że umieją grać w karty – powiedział Pan D., a mi coś zaiskrzyło
Pan D. umie wyczarowywać wino. No i uwielbia wino. Normalny człowiek tak nie potrafi, a Percy mówił, że jest bardzo ważny i, że trzeba z nim uważać. No i skąd ten skrót? Pan D. Co takiego zaczyna się na D? On musi być jakimś bogiem… Stop! Przecież ja w to nie wierzę!
– Jest pan Dionizosem, prawda ? Bogiem wina… – szepnęłam, a Pan D. spojrzał na mnie w skupieniu
– Nie! Demeter! – odszczeknął z sarkazmem i zaczął tasować karty
– He he he. Spryt godny Ateny – zaśmiał się Chejron, a ja usiadłam z powrotem na krześle
– Sama widzisz, że to prawda. Nasz biedny Pan D. został ukarany przez swojego ojca Zeusa. Jego karą jest pobyt na tym obozie. No, ale wróćmy do tematu. Oboje jesteście herosami. Jedno z waszych rodziców jest bogiem, a drugie śmiertelnikiem. Nie powinniście się za bardzo przejmować czyimi jesteście dziećmi. Bogowie obiecali uznawać wszystkie swoje dzieci, zanim te ukończą dwanaście lat.
– Ja mam dziesięć – powiedział Jake
– A ja szesnaście. W zasadzie, to prawie szesnaście… – wymamrotałam
– Na pewno niedługo zostaniecie określeni, a tymczasem…
– Nie, nie, nie! Ja się na to wszystko nie zgadzam! Nie pisałam się na takie życie! Nie chcę być żadnym dzieckiem półkrwi! Chcę być normalna! – przerwałam mu i znów się rozpłakałam
Chejron westchnął, a Jake przytulił się do mnie. To wszystko dzieje się za szybko. To nie miało tak być. Miałam iść na zakupy z koleżanką i spędzić miłą, zwyczajną sobotę, a tymczasem ledwie uszłam z życiem, dowiedziałam się, że nie mam prawdziwych rodziców, a na końcu trafiam do jakiegoś pokręconego obozu, gdzie koleś, który podaje się za boga zamienia colę w wino. A, no i jeszcze dowiaduję się, że ja sama jestem córką boga. To nie miało być tak! Nie tak!
– Co to za miejsce? Co my tu robimy?
– Na obozie wszystkie półboskie dzieci uczą się jak przetrwać. Wy też. Zostaniecie tu, ile tylko będziecie chcieli
– Chejronie, kim ty właściwie jesteś? – spytałam, a on uśmiechnął się ciepło
– Jestem centaurem – wyznał i zrobił coś co całkowicie mnie zszokowało
Chejron zaczął zsuwać się ze swojego wózka inwalidzkiego! Myślałam, że spadnie i odruchowo zasłoniłam oczy. Po chwili je otworzyłam. To co zobaczyłam totalnie mnie przeraziło. Przede mną stał Chejron! Ale nie stał na nogach. Cudów nie ma. On stał na kopytach! Od pasa w dół miał ciało konia! Dwie pary kopyt i do tego ogon! Zaczęłam krzyczeć.
– Aaa! Jesteś mutantem?!
Chejron tylko się zaśmiał.
– Nie. Jestem centaurem. Przybieram tylko ludzką postać, by od razu nie nastraszyć nowych herosów. Ale teraz kiedy wszystko już wiecie, nie muszę się ukrywać na tym żelastwie
– Czy twoja mama była koniem, czy człowiekiem? – spytał Jake, a ja palnęłam go w czoło
Chejron znowu się zaśmiał. Zaczęło mi się robić słabo. Czułam, że zaraz zemdleję. Serce zaczęło mi szybciej bić. Miałam zawroty głowy. Zaczęłam się chybotać na krzesełku.
– Mam dość. Wymiękam – powiedziałam i schowałam twarz w dłoniach
– Ups. Przyszliśmy nie w porę? – spytał znajomy głos
Poderwałam się z miejsca. Na drugim końcu werandy stał zakłopotany Percy. Podbiegłam do niego. – Wiedziałeś o wszystkim? Też w tym jesteś? Czemu nie powiedziałeś mi od razu? Wyjaśnisz mi to, czy będziesz się tak patrzył?
Eee… to może ja sobie pójdę…
Nie. Zostajesz. Chejron powiedział, że jesteśmy dziećmi jednego z bogów olimpijskich. Czy to prawda? I, czy on jest prawdziwym centaurem? A Pan D. to naprawdę Dionizos?
– Tak. Jestem Dionizosem – powiedział poirytowany Pan D.
– Oj… – mruknęłam i odwróciłam się w jego stronę – To niesamowite! Wie pan, że jest pierwszym bogiem, jakiego widzę! Uważam, że ma pan wspaniałą moc. To jak wyczarował pan to wino i w ogóle. Sądzę, że ta kara jest bardzo niesprawiedliwa. Potraktowano pana niesłusznie. Siedząc tu, nie może pan zajmować się najwspanialszymi winnicami na świecie! Powinien pan podróżować i kosztować najlepsze wina! A tak poza tym, to ma pan bardzo ładną koszulkę! – dodałam pośpiesznie, a Pan D. wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu
– Dobra jest… – mruknął Chejron
Musiałam się powstrzymywać, żeby na widok uśmiechu Dionizosa nie wybuchnąć śmiechem. Skłoniłam się tylko lekko i wróciłam do rozbawionego i zaskoczonego Percy’ego.
– Czekam na wyjaśnienia
– No więc… Tak to prawda. To jest obóz dla herosów. Ja też jestem herosem. Moim ojcem jest Posejdon
– Naprawdę? To niewiarygodne… Czekaj, powiedziałeś – Posejdon?? Wiesz, że to jeden z moich ulubionych bogów? – powiedziałam – No oczywiście po Dionizosie! – dodałam szybko i odetchnęłam z ulgą
– Sprytnie
– Prawie jak na córkę Ateny – usłyszałam czyjś głos
Zaczęłam się rozglądać. Nagle koło Percy’ego zmaterializowała się dziewczyna o długich, blond kręconych włosach. Była bardzo ładna. Miała niesamowite szare, jak burzowe chmury oczy. Ubrana była w pomarańczową koszulkę z napisem: Camp Half-Blood i krótkie jeansowe spodenki. W ręku trzymała bejsbolówkę jankesów.
– Cześć! Nazywam się Annabeth Chase i jestem córką Ateny! – powiedziała dziewczyna i uścisnęłyśmy sobie dłoń
– Miło mi. Ja jestem Lana Conners, a to mój brat Jake – powiedziałam i wskazałam na krzesełko, na którym siedział Jake
– To, co? Wszystko już ustalone? – spytała Annabeth
– Musimy jeszcze omówić kilka spraw – odparł Chejron
Westchnęłam i odgarnęłam włosy do tyłu.
– Jej! Co ci się stało?! – wykrzyknęła Annabeth
Odruchowo dotknęłam swojej szyi. Natrafiłam na wciąż jeszcze świeżą ranę. Z tego wszystkiego całkiem o niej zapomniałam.
– Aaa… To nic takiego… – machnęłam ręką
– To Lamia – dodałam, a Annabeth zrobiła wielkie oczy
– CO?! – krzyknęła, a Chejron podszedł do nas na tych swoich kopytach
Jej! Chyba się do tego nie przyzwyczaję…
– To naprawdę nic poważnego. Krew już nie leci. Prawie o tym zapomniałam… – uspokoiłam ich, ale nie na wiele się to zdało. Chejron dokładnie obejrzał moje zadrapanie, po czym potarł się po brodzie. Kątem oka zauważyłam, że Pan D. uczy Jake’a grać w karty.
– Lano chyba musisz nam wyjaśnić jeszcze jedno – rzekł centaur
– Dobrze, ale kim właściwie jest Lamia?
– Lamia jest dość często kojarzona z empuzami. Tak naprawdę była królową Libii. Miała romans z Zeusem. Kiedy Hera dowiedziała się o zdradzie, zabiła wszystkie dzieci Lamii, po czym ta zamieniła się w potwora pożerającego cudze dzieci. Potrafi przybrać postać pięknej kobiety, by uwodzić młodych mężczyzn, a następnie wypić ich krew. – wyjaśniła Annabeth, a ja zaczęłam się trząść jak liść na wietrze
– Lano, opowiedz dokładnie co się wydarzyło – poprosił Chejron
– J-ja p-poszłam na stację m-metra. Usiadłam sobie na ławce. Nagle poczułam, że ktoś złapał mnie za gardło. To była ona. Powiedziała, żebym się nie ruszała, ale ja się jej wyrwałam. Ona miała czerwone oczy i kły. Przedstawiła się i dodała, że chce wypić moją k-krew. Powiedziałam, że to musi być pomyłka, a ona na to, że nie. Że zapach mojej krwi mówi wszystko. Potem ją kopnęłam i uciekłam do pociągu… – wymamrotałam zdenerwowana
– Czy mówiła, lub zrobiła coś jeszcze?
– Tak. Wskoczyła na dach pociągu. Zrobiła w nim dziurę. Krzyczała, że jej nie ucieknę, że mnie znajdzie i zabije…
– Coś jeszcze? – pytał poddenerwowany Chejron
– Potem jej uciekłam. Myślałam, że zgubiłam ją w tłumie. Zatrzymałam się tylko na chwilę, bo musiałam otrzeć chusteczką krew z szyi i złapałam taksówkę – odparłam łamiącym się głosem, a oczy centaura i Annabeth zrobiły się wielkie jak spodki
– Co zrobiłaś z chusteczką? – spytał głośno, wyraźnie i powoli Chejron, a ja zmarszczyłam czoło, bo nie mogłam sobie tego przypomnieć
– J-ja ją chyba wyrzuciłam na ulicę… – wymamrotałam
Chejron i Annabeth wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Zaczęli coś między sobą szeptać. Tak, wiem. Nie powinnam śmiecić! Zazwyczaj tego nie robię. Wyrzucam śmieci do śmietnika, a nie na chodnik, ale to była kryzysowa sytuacja. Byłam ścigana przez Lamię, leciała mi krew i nie miałam głowy do szukania kosza na śmieci! Następnym razem, kiedy będzie mnie gonił wampir, postaram się uciekać drogą, gdzie są śmietniki.
– Czy tylko ja nie wiem co się dzieje? – spytał Percy
– Lamia to bardzo niebezpieczna istota – rzekł Chejron
– I z jakiś powodów obrała sobie Lanę na cel – dodała Annabeth
– Ale dlaczego akurat mnie?
– Tego nie wiem. Lamia pożera małe dzieci i wypija krew z młodych mężczyzn. Więc dlaczego uwzięła się na ciebie? – spytała retorycznie Annabeth
– Chyba, że się mści…
– Przecież jej nic nie zrobiłam
– Ty nie… Pomyślcie trochę! Dlaczego Lamia taka jest?
Chejron milczał. Wyglądało na to, że zna już odpowiedź. Czekał chyba tylko na to, aż dojedzie to do mnie i do Percy’ego.
– Lamia mści się, bo Hera zabiła wszystkie jej dzieci…
– Dlatego, że miała je z… Zeusem – przerwał jej Percy, a Annabeth uśmiechnęła się triumfalnie
– Zaraz! Chyba nie myślicie, że… – zaczęłam, ale oni tylko milczeli
– Nie, nie, nie! Nie wrobicie mnie w to!
– To by się zgadzało…
– Tak, ale teraz Lana jest w niebezpieczeństwie
– Nie może się stąd ruszać…
– Chwila, moment! Co się dzieje?! O co teraz chodzi?! – zaczęłam się jeszcze bardziej denerwować, zwłaszcza, że oni zaczęli sobie dyskutować, a ja nie wiem co się wokół mnie dzieje
– Chodzi o to, że kiedy wyrzuciłaś zakrwawioną chusteczkę…
– To Lamia pewnie ją znalazła…
– I złapała twój trop…
– Chociaż już go pewnie znała, skoro cię znalazła i w ogóle…
– Ale teraz wie dokładnie gdzie jesteś. Szła za tobą do miejsca, w którym twój zapach utrzymywał się najdłużej.
– Czyli do twojego domu…
– Możecie przestać mówić wszystko równocześnie?! Nic nie rozumiem, jak każde z was coś mówi! – krzyknęłam w końcu, by się uspokoili
– Lana, ona wie gdzie mieszkasz. Możliwe, że poszła do twojego domu
– Rodzice… – mruknęłam
– Właśnie. Lamia na pewno wie, że tu jesteś i zrobi wszystko, by cię dopaść. Może do tego wykorzystać twoich rodziców
– To moja wina! Muszę im pomóc! – krzyknęłam i ruszyłam przed siebie, ale Annabeth i Percy mnie zatrzymali
– Nie. Nie możesz.
– Oni są w niebezpieczeństwie. Ona może ich zabić. Ja muszę tam iść!
– Nie możesz stąd wyjść. Poza granicami obozu jesteś narażona na wiele niebezpieczeństw
– Lamia może zabić moich rodziców!
– Jej chodzi o ciebie
– To prawda. Nie możesz stąd wyjść, dopóki Lamia sobie nie odpuści
– Ona będzie tu krążyć i czyhać na ciebie. Ani ty, ani Jake, nie możecie opuścić obozu
– Ale to może potrwać wieki! Nie mogę tu siedzieć! Ja mam swoje życie! Co ze szkołą i znajomymi? Nie mam nawet swoich rzeczy! Nie wiem dlaczego Lamia chce mnie dopaść, ale wiem jedno! Nie mogę tak siedzieć bezczynnie!
– Lana, jeśli chcesz pomóc, to musisz tu zostać. Tylko tak uda wam się przeżyć
Westchnęłam i podeszłam do balustrady. Oparłam się i zamknęłam oczy. Musiałam przemyśleć kilka spraw. To wszystko działo się tak szybko. Jednego dnia moje życie przewróciło się o trzysta sześćdziesiąt pięć stopni. Westchnęłam i spuściłam głowę.
– Ok. Niech będzie. To co mam zrobić?
– Annabeth oprowadzi cię i Jake’a po obozie, a ja pomyślę co powinniśmy zrobić
– Do jakiego domku mam ich zaprowadzić? – spytała Annabeth
– Do Hermesa. Jeszcze nie zostali określeni – odparł Chejron
– A ile to potrwa?
– Nie wiadomo. Ale na szczęście bogowie od jakiegoś czasu uznają wszystkie swoje dzieci. Dzień, czy dwa, a bogowie was uznają
– A, który bóg jest naszym rodzicem?
– Hmm… To dość trudne do stwierdzenia. Kręg „podejrzanych” się zawęża, kiedy wiemy jakiej płci jest śmiertelny rodzic. Jeżeli heros wychowuje się z matką, wiemy, że boskim rodzicem jest bóg… – powiedział Chejron
– Tak było w moim przypadku – wtrącił się Percy
– A jeżeli śmiertelnym rodzicem jest mężczyzna, wiemy, że boskim rodzicem jest bogini. Ale wy nie znacie swojego śmiertelnego rodzica, więc tym drugim może być bóg, ale równie dobrze bogini – dodał Chejron
– Czyli pozostało nam czekać? – upewniłam się, a oni pokiwali głowami
Super. Teraz jeszcze muszę się modlić, by nasz rodzic łaskawie nas uznał… Poszliśmy z Annabeth. Najpierw obejrzeliśmy film instruktażowy. Był naprawdę ciekawy i trochę pomógł mi to wszystko ogarnąć. Potem poszliśmy do czegoś co było taką jakby lecznicą polową. Nie wiem jak to nazwać. W każdym razie usiadłam na łóżku, a Annabeth poszła po kogoś, kto założyłby mi opatrunek.
– Jak myślisz, kto jest naszym rodzicem? – spytał Jake
– Nie wiem, ale mam nadzieję, że nas uzna. Po tym co widzieliśmy na filmie może to trochę potrwać
– Ciekawe, czy my też będziemy umieli walczyć i strzelać z łuku… – zastanowił się
– Hej, a czy ty nie boisz się takich niebezpiecznych sportów? – spytałam zdziwiona
– Odkąd jestem herosem to nie. Jak Percy nauczy mnie walczyć, to sam będę zabijał olbrzymy i będę mógł cię obronić przed tą wredną Lenią – powiedział i wypiął dumnie pierś
– He he he. Lamią! – poprawiłam go rozbawiona i przyciągnęłam do siebie
– Czy to znaczy, że teraz tu zostaniemy?
– Nie wiem. Widziałeś film. Bardzo dużo dzieciaków zostaje tu na cały rok. My też możemy. Myślę, że nie będzie tak źle – próbowałam go pocieszyć, ale coś mi nie szło
– A co z naszym życiem?
– Chyba… chyba musimy o nim zapomnieć i zacząć od zera… – odparłam powoli i zamilkliśmy Po chwili przyszła Annabeth, a za nią jakiś chłopak. Był strasznie przystojny, wysoki i dobrze zbudowany. Miał blond włosy, niebieskie oczy i przepiękny, śnieżnobiały uśmiech. Ubrany był w biały podkoszulek i czarne spodenki do kolan, co bosko komponowało się z jego opalenizną. Wyglądał na jakieś szesnaście, może siedemnaście lat.
– To Jessy – przedstawiła chłopaka Annabeth – A to Lana i jej brat Jake
– Cześć!
– Cześć. Nie widziałem cię tu wcześniej. Pierwszy dzień i już takie przygody – powiedział i wskazał na moje zadrapanie
– Po prostu miałam dziś pecha
– E tam. Nie będzie aż tak źle. Oczyszczę ją, a potem założę opatrunek.
– Dobra, to ja poczekam przy drzwiach. Chodź Jake! – zawołała go Annabeth i razem wyszli
Jessy usiadł naprzeciwko mnie i odgarnął mi włosy do tyłu. Czułam, że się rumienię, więc musiałam się odezwać.
– Więc… Też jesteś herosem?
– Tak
– A kto jest twoim boskim rodzicem?
– Apollo – odparł i zaczął oczyszczać moją ranę mokrymi gazikami
– Fajnie. Ja nie wiem, kto jest moim rodzicem. Jeszcze nie zostałam określona
– Ja stawiałbym na Afrodytę – powiedział, spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się
– Czy Apollo to bóg flirciarzy?
– Nie, ale medycyny tak. Najlepsi na świecie medycy to dzieci Apolla
– Tak? To czemu na aptekach jest kaduceusz Hermesa, skoro to Apollo bardziej się zna na medycynie? – spytałam, a on zmarszczył czoło
– Hmm… Nigdy się nad tym nie zastanawiałem
Jessy posmarował mi czymś moje zadrapanie. Trochę piekło, ale szybko przestało. Na końcu założył mi opatrunek.
– No i gotowe!
– Bardzo dziękuję
– Nie ma problemu. Mam nadzieję, że szybko się zagoi
Zeszłam z łóżka i podeszłam do drzwi, gdzie czekali na mnie Annabeth i Jake.
– To część! – zawołałam
– Cześć
– Gdzie teraz idziemy? – spytałam podchodząc do blondynki
– Oprowadzę was po całym obozie, zaprowadzę do domku Hermesa, a potem razem z nimi pójdziecie na kolację
I tak zaczęliśmy zwiedzanie. Annabeth o wszystkim nam opowiadała i wszystko wyjaśniała. Dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy. Blondynka przedstawiła nam parę napotkanych osób. Wszyscy byli bardzo mili i życzliwi. Nie mogłam uwierzyć w panujące tam relacje. Nie zdążyłam jednak ze wszystkimi porozmawiać, bo śpieszyli się na różne treningi i ćwiczenia. Chyba wszyscy mieli na sobie pomarańczowe koszulki i ciężkie zbroje. Przy końcu wycieczki, byłam już naprawdę zmęczona. Annabeth zaprowadziła nad do domku Hermesa. Był to dość przeciętny domek. Z wnętrza słychać było rozmowy i śmiechy.
– Aha! Pamiętajcie! To są dzieci Hermesa – boga kupców, handlarzy, podróżników i złodziei.
– Okradną was ze wszystkiego co macie! – ostrzegła nas
– Ale ja mam tylko tą torebkę
– Radzę ci, nie zostawiaj jej tam. Mówię to szczerze
– Nie przepadasz za nimi?
– To dość skomplikowana sprawa.
– Ale to nie ma znaczenia – odparła i zapukała do drzwi
Po chwili otworzyli je nam dwaj chłopacy. Byli to wysocy i szczupli bliźniacy. Obaj mieli brązowe włosy i łobuzerskie rysy. Na ich twarzach malował się chytry uśmieszek.
– Cześć. Poznajcie, to Travis i Connor Hood – synowie Hermesa, a to Lana i Jake Conners. Są jeszcze nieokreśleni – wyjaśniła ogólnie Annabeth, a chłopacy uśmiechnęli się do mnie
– Cześć, co tam?
– Masz może coś do picia?
– E… nie…
– To coś dla ciebie skołujemy A teraz wchodźcie
Annabeth uśmiechnęła się do mnie zachęcająco, ale ja tylko spojrzałam na nią błagalnie i ścisnęłam torebkę. Ja i Jake weszliśmy do środka. Wewnątrz domku panował istny rozgardiasz. Na każdym łóżku ktoś siedział. W ogóle to domek był większy, niż mi się zdawało. Było bardzo dużo łóżek. Po podłodze walały się różne przedmioty. Wszyscy byli weseli i pogodni. Witali się z nami i zagadywali.
– No, to witamy u Hermesa!
– Pierwszy dzień na obozie, co?
– Zobaczycie, że będzie fajnie!
– Macie szczęście, że teraz jest mniej osób niż kiedyś. Z pewnością znajdziemy jakieś puste łóżko
– Tak, a jeśli nie, to ja odstąpię ci swoje – zaoferował się jeden z braci Już miałam zaprzeczyć, kiedy wtrącił się drugi.
– Nie, no Travis! Ja jej odstąpię swoje łóżko!
– Connor! Moje łóżko jej się bardziej spodoba!
– Ja ją pierwszy zobaczyłem!
– A wcale, że nie. Zobaczyliśmy ją równo!
– Zawsze lecisz na córki Afrodyty!
– Ej! Chłopaki! Stop! – krzyknęłam i stanęłam pomiędzy nimi – Nie jest powiedziane, że jestem córką Afrodyty i przestańcie mnie traktować jak przedmiot albo zdobycz – dodałam i na szczęście to ich uspokoiło
Wspólnie znaleźliśmy jedno wolne łóżko, więc musiałam spać z bratem. Usiedliśmy na nim. Wszyscy zaczęli do nas podchodzić i zagadywać. Panowała naprawdę luźna atmosfera. Czułam się tak dobrze. Co prawda, bałam się o torebkę, ale dawałam radę. Poznałam naprawdę wiele fajnych osób. Opowiadali mi o zwyczajach i tradycjach. Ogólnie wprowadzali mnie w obozowe życie. Potem ustawiliśmy się przed domkiem i ruszyliśmy na kolację. W samą porę, bo zaczęło mi już w brzuchu burczeć. Doszliśmy do pawilonu jadalnego. Stało tam pełno stołów. Wszyscy byli gdzieś porozsadzani. Dostrzegłam Percy’ego siedzącego samego przy stole Posejdona. Musiało to oznaczać, że jest sam. Najwyraźniej jego brata tu nie ma. Annabeth siedziała ze swoim rodzeństwem z domku Ateny. Ja i Jake usiedliśmy przy przepełnionym stole Hermesa. Travis wyjaśnił nam, co trzeba zrobić, żeby dostać posiłek. Zażyczyłam sobie spaghetti i zimną colę z lodem. Najpierw wstał Chejron, coś tam pogadał, ale nie wiem co, bo go nie słuchałam, a potem wszyscy zaczęli wstawać ze swoich miejsc. Bez namysłu uczyniłam to samo. Ustawiliśmy się w kolejce do trójnogu. Connor powiedział, że przed posiłkiem należy złożyć ofiarę za bogów. Po prostu wrzuca się część jedzenia i śle prośbę. Kiedy nadeszła moja kolej, wrzuciłam część makaronu z mięsem w ogień. Kimkolwiek jesteś, proszę, uznaj nas – pomyślałam i odeszłam na swoje miejsce.
Po zjedzonej kolacji wróciliśmy do domku. Usiadłam koło Jake’a na łóżku. Dyskretnie sprawdziłam, czy zawartość mojej torebki nie uległa zmianie. Trochę rozmawiałam z nowymi lokatorami. Potem przyszła Annabeth. Razem z nią wyszłam na zewnątrz domku.
– I jak pierwszy dzień? Przyszłam sprawdzić jak się trzymasz
– Całkiem nieźle. Chyba to wszystko jeszcze do mnie nie dotarło – odparłam
– Przyzwyczaisz się. Hej! Zaraz! Ty masz w ogóle w czym spać? – spytała nagle
– E… Wiesz, właściwie, to jeszcze o tym nie myślałam, ale nie. Nie mam żadnych rzeczy…
– To poczekaj! Przyniosę ci jakieś ubrania
– Bardzo ci dziękuję
– Spoko! – krzyknęła biegnąc do swojego domku
Z powrotem weszłam do domku i usiadłam koło Jake, który rozmawiał z jakimś chłopcem na temat strzelania z łuku. Wolałam nie myśleć to tym, co będzie się działo na moim pierwszym treningu. Po kilku minutach przyszła Annabeth. W ręku niosła dwie kolorowe reklamówki. Usiadła koło mnie.
– Proszę. Włożyłam ci tam ręczniki, coś do spania i do ubrania na jutro. Skombinowałam też obozową koszulkę. Powinno pasować – powiedziała i wręczyła mi jedną reklamówkę
– Aha! Mam też coś dla Jake! Mam brata w podobnym wieku – dodała i podała blondynkowi drugą reklamówkę
– Dziękuję! Jesteś kochana! – powiedziałam i uścisnęłam ją
– Nie ma za co. Chodź. Pójdziemy do łazienki
Wstałyśmy i wyszłyśmy z domku Hermesa. W łazience spotkałyśmy kilka córek Afrodyty. Wszystkie były bardzo piękne. Poruszały się z wdziękiem baletnicy. Stały przed lustrem w koszulach nocnych, pielęgnowały swoją urodę i namiętnie o czymś dyskutowały. Wciągnęły nas do rozmowy. Poza tym, że mam cudne oczy, które idealnie podkreśli czarna kredka, to nie wiele zrozumiałam.
Głównie rozmawiały o urodzie i chłopakach. Pożyczyły mi wiele kosmetyków. Wzięłam prysznic, a one zajęły się układaniem i stylizacją moich włosów. Trochę podcięły mi końcówki. Doradziły jak się malować, w co się ubierać, by podkreślić moja figurę i i jakie dobierać dodatki. Zrobiły mi takie małe SPA. Chciały mnie też zwerbować do siebie, by zrobić „małą” sesję. Miałam być czymś w rodzaju chodzącej lalki Barbie. Nie skorzystałam jednak z tej przyjemności. Powiedziałam im, że jestem za bardzo zmęczona i razem z Annabeth pośpiesznie opuściłyśmy łazienkę.
– Jej! Im dłużej tam byłyśmy, tym bardziej czułam jak spada mi IQ! – zaśmiała się Annabeth
– No, ale chociaż dowiedziałam się, że mam „całuśne usta” – dodała rozbawiona
Pożegnałyśmy się, a ja wróciłam do domku Hermesa. Jake też był już umyty i przebrany w piżamę. Schowałam reklamówkę zresztą ubrań pod łóżko i usiadłam obok brata.
– Co ty robiłaś tak długo? – spytał
– Wykąpałam się, a potem zajęły się mną córki Afrodyty. Podcięły mi włosy, wysuszyły je i takie tam babskie sprawy.
Potem ktoś rzucił pomysł, by zagrać w karty. Oczywiście wszystkim pomysł bardzo się spodobał. Przyłączyłam się, choć wiedziałam, że nie mam szans z dziećmi Hermesa.
W końcu zrobiło się naprawdę późno i trzeba było iść spać. Wszyscy już spali, tylko nie ja. Nie mogłam zasnąć z kilku powodów. Ktoś straszne chrapał i na dodatek Jake się wiercił. Zaczęłam myśleć o całym dniu. O tym co się stało w metrze, o tym co czułam kiedy dowiedziałam się, że jestem adoptowana, o tym co powiedziałam rodzicom, o tym, że teraz i oni i ja jesteśmy w niebezpieczeństwie, o obozie, o bogach i w ogóle… Zaczęłam trochę szlochać.
Powoli usiadłam na łóżku i wierzchem dłoni otarłam spływający po policzku potok łez. Westchnęłam głęboko. Musiałam wyjść na zewnątrz się przewietrzyć. Na nogi zarzuciłam trampki Jake’a. Były trochę za małe, ale wolałam je, niż moje kozaki. Nie miałam nawet bluzy, ale nie przeszkadzało mi to. W samej piżamie od Annabeth wyszłam na dwór. Było tak przyjemnie cicho i spokojnie. Księżyc był w pełni. Wiedziałam, że obozowicze mają zakaz opuszczania w nocy domków, ale trudno. Zazwyczaj rzadko się kogoś słucham. Oczywiście groziło mi pożarcie przez harpie (Travis mi mówił), ale gorzej już być nie mogło. Nie wiedziałam dokładnie gdzie powinnam pójść. Zamknęłam oczy i już wiedziałam gdzie iść. Rozglądnęłam się tylko, czy nikt mnie nie widzi. Miałam przeczucie, że zabłądzę, jednak bez trudu dotarłam nad jezioro. Byłam tam wcześniej na wycieczce z Annabeth i jakoś mi się spodobało. Usiadłam na krańcu pomostu i spojrzałam w czarna toń. Zaczęłam tonąć w myślach. Tyle się wydarzyło… To mój pierwszy dzień bycia herosem… Nagle usłyszałam czyjś znajomy głos. Tak się zlękłam, że omal nie wpadłam do wody.
– Nie wiesz, że tylko mi wolno tu przychodzić? – spytał Percy i usiadł koło mnie
– Jej! Co ci się stało? – spytałam
Jego prawe oko było całe podbite. Miał wielkiego, fioletowego siniaka.
– Aaa… To… – mruknął i dotknął sińca
– Annabeth miała dzisiaj zły dzień. A kiedy ona ma zły dzień to uwielbia się na mnie wyładowywać – dodał
– Aha! To dlatego wieczorem była taka szczęśliwa – zaśmiałam się
– Ha ha ha. Zaraz i tak nie będzie po tym śladu
Percy wskoczył do wody w ubraniach i zanurkował. Po chwili wypłynął. Był całkowicie suchy! Jakby w ogóle nie był w wodzie. A jeszcze dziwniejsze było to, że nie miał fioletowego sińca pod okiem.
– Jak ty to zrobiłeś?
– Jeden z plusów bycia synem Posejdona – odparł i wspiął się na pomost
– Czemu tu przyszłaś? Wiesz, że harpie mogą cię dopaść?
– Ciężki dzień. Nie mogłam zasnąć
– Rozumiem. Też tak często mam. Aha, kontaktowałem się z moja mamą. Poszła do twoich rodziców i powiadomiła ich o wszystkim.
Lamii tam nie było, ale obiecali, że nie będą wychodzić z domu. Cieszą się, że tu jesteście… Bardzo się o was martwią…
– Możemy zmienić temat?
– Spoko, a o czym chcesz pogadać?
– Hmm… Opowiedz mi jak zaczęła się twoja przygoda z obozem i cała tą resztą. Opowiedz o wszystkim co się przez ten czas wydarzyło
– Uuu! To może trochę potrwać. Masz czas, bo to naprawdę bardzo długa i bardzo skomplikowana historia?
– Opowiadaj! I tak pewnie nie zasnę!
I tak Percy zaczął całą historię. Naprawdę nie żartował. To było bardzo skomplikowane. Opowiadał mi o bogach, o ojcu, o Annabeth, o swoim przyjacielu satyrze Groverze, o swoim bracie cyklopie Tysonie, o córce Zeusa Thalii, o przyjaciółce Rachel, o synu Hermesa, którego zwiódł Kronos, o obozowiczach i ogólnie o wszystkim. Przeżywał tak niesamowite przygody, że książkę można by napisać. Naprawdę nie żartuję.
– I to wszystko zaczęło się kiedy miałeś dwanaście lat? – spytałam z niedowierzaniem, kiedy skończył opowieść
– Yhm…
– Jej… A moją największą przygodą, jaka mi się w tym wieku przydarzyła, była przeprowadzka do osobnego pokoju – powiedziałam zażenowana swoim nudnym i zwyczajnym życiem, a Percy się zaśmiał
– To był dopiero pierwszy dzień
– Wiem, a ja już mam dość.
– Życie herosa nie jest łatwe. Żyjemy z dnia na dzień. Nic nie jest pewne…
– To trudne… te rozstanie z dawnym życiem…
– Wiem, ale większość z uczestników tego obozu nie miało łatwego życia. Każdy za nas miał problemy. Nasze życie nie było idealne
– Moje było… – szepnęłam
– Miałam cudowne życie. Rodzice, dom, szkoła, przyjaciele. Nie miałam nigdy większych problemów. A nagle tego jednego dnia wszystko się zmieniło – dodałam cicho
– Jakoś to będzie. Zobaczysz – pocieszył mnie
– Mam nadzieję… Dobra, teraz powiedz od kiedy chodzisz z Annabeth
– To też skomplikowana sprawa
– No weź! To takie romantyczne! Uwielbiam takie historie!
– No, to tak jakby zaczęliśmy chodzić jakiś rok temu, w tamte lato, po wojnie, ale nie wiem, kiedy tak naprawdę się w niej zakochałem. Dokładnie pamiętam te momenty, kiedy myślałem, że ją stracę. Wiele razem przeżyliśmy. Nawzajem ratowaliśmy sobie życie. Pamiętam kiedy się pierwszy raz pocałowaliśmy. To było w wulkanie. Kazałem Annabeth uciekać. Bała się, że zginę, więc mnie pocałowała. Potem ja trafiłem na wyspę Kalipso. Spędziłem tam kilka dni. Wróciłem w momencie, kiedy Annabeth wygłaszała mowę pożegnalną na moją cześć. Żebyś ją widziała, kiedy dowiedziała się, że żyję. Jednak potem nasze relacje trochę się poluźniły. Zacząłem więcej czasu spędzać z Rachel, a Annabeth była zazdrosna. Na szczęście wszystko się jakoś ułożyło. W końcu zdaliśmy sobie sprawę ze swoich uczuć. Szkoda tylko, że zajęło nam to tak dużo czasu…
– Ależ to romantyczne! Mogę ci coś szczerze powiedzieć? Od początku waszej znajomości było pewne, że będziecie razem!
– No chyba nie – zaśmiał się
– No poczekaj! Pomyśl chociaż o tym, jak się poznaliście. Annabeth opiekowała się tobą, kiedy przybyłeś na obóz, a potem wyruszyliście razem na misję. Wciąż ocieraliście się o śmierć, no i jechaliście wagonikiem miłości! To takie słodkie! Fajnie było?! – spytałam nakręcona, a Percy spojrzał na mnie z politowaniem ?
– No co? Ja uwielbiam takie zawiłe historie miłosne. A! No i trzeba dodać, że wasza miłość była zakazana! Przecież Posejdon i Atena się nienawidzą! Jesteście jak Romeo i Julia, tylko wy się nie zabiliście. I to lato, kiedy się nie widzieliście. Ta tęsknota! I sam najlepiej wiesz co się stało na Morzu Potworów…
– Ja ci to wszystko przed chwilą mówiłem? Skąd ty to wszystko pamiętasz?
– Nie przeszkadzaj, bo nie skończyłam. No i… Aha, na Morzu Potworów pływaliście samotnie małą łódeczką. To musiało być takie dramatyczne! I wyspa Kirke! I to jak uratowałeś ją przed syrenami! To wszystko jest tak pasjonujące! A to, jak Annabeth została porwana! Ty biedaku! Musiałeś strasznie cierpieć! Zresztą! Po co ja ci to wszystko mówię?! Ty przecież wiesz najlepiej! Ja tylko twierdzę, że wasz związek był od początku do końca zaplanowany
– Skończyłaś? – spytał rozbawiony
– Tak
– Wiesz, że mówisz dokładnie jak Afrodyta?
– A co ona ci mówiła?
– No… W zasadzie to samo. Też uważa, że musimy być razem. Ja oczywiście się wtedy wypierałem, ale kłótnia z Afrodytą nie ma sensu
– No widzisz!
– Aj! Dobra, Lana! Chodź już spać. Jest już późno, a rano trzeba wstać – powiedział zrezygnowany i wstaliśmy
Pożegnaliśmy się i każde z nas wróciło do swojego domku. Najciszej jak się da, wślizgnęłam się do środka i położyłam koło Jake’a. Na szczęście bardzo szybko zapadłam w głęboki sen.
Śniło mi się, że stoję gdzieś pośrodku ciemności. Nic nie widzę. Jestem tylko ja i czarna przestrzeń dookoła.
– Widzę cię… – usłyszałam przeszywający całe moje ciało głos Lamii
– Znajdę cię. Nie uciekniesz mi. Wiem gdzie jesteś. W końcu cię dopadnę i rozszarpię na strzępy!
Zaczęłam krzyczeć, płakać i miotać się jak opętana. Nagle z czerni zaczęła się wyłaniać przerażająca postać Lamii. I nie tej pięknej. To było jej prawdziwe wcielenie. Okropny, krwiożerczy potwór. Obudziłam się w momencie, kiedy jej szpony zbliżyły się do mojego gardła. Zerwałam się z łóżka. Koło mnie stali bracia Hood uśmiechający się głupkowato.
– No cześć!
– Jak tam pierwsza noc?
– Miałam straszny sen… A gdzie Jake?
– Jest już ubrany i poszedł z nowymi kolegami się zabawić. Ty też już wstawaj. Niedługo śniadanie!
Powoli się otrząsnęłam. Wzięłam spod łóżka reklamówkę i torebkę i poczłapałam do łazienki. Tam ubrałam się w pomarańczową koszulkę i jeansowe, krótkie spodenki, podobne do tych, które Annabeth miała dzień wcześniej. W reklamówce była też para trampek. Annabeth pomyślała o wszystkim! Ona jest genialna! Muszę ja uściskać. Jak na te warunki, nawet nieźle się ogarnęłam. Wyczesałam włosy (szczotkę i trochę innych kosmetyków miałam w torebce), umalowałam usta błyszczykiem i wyszłam z łazienki. Odniosłam rzeczy do domku i schowałam je pod łóżkiem. Ustawiłam się na zbiórkę z innymi i razem ruszyliśmy do pawilonu jadalnego. Poprosiłam o bułkę z serem, szynką i pomidorem i sok wiśniowy. Właściwie to wzięłam dwie bułki, ale jedną oddałam jako ofiarę dla bogów. Powtórzyłam prośbę z wcześniejszego dnia. Po śniadaniu podeszli do mnie Percy i Annabeth.
– No hejka! Jak się spało?
– Cześć. Miałam koszmar. Śniła mi się Lamia
– Herosi często mają takie sny
– Ja nigdy takich nie miałam
– Wiesz, może dlatego, że dopiero teraz się o tym dowiedziałaś
– Nie wiem Percy. Nie chcę o tym myśleć – powiedziałam
– Jeszcze raz bardzo ci Annabeth dziękuję za te ubrania i w ogóle
– Nie ma sprawy. Drobiazg. Przyniesiemy wam niedługo wszystkie wasze rzeczy
– Jak to? – spytałam marszcząc brwi
– Wiesz dziś jest niedziela, a jutro trzeba jeszcze iść do szkoły. Wakacje się jeszcze nie zaczęły. Mama nawet nie wiedziała, że tu będę ? No a ja przyjeżdżam tu tylko na weekendy ze szkoły z internatem. Jeszcze dziś muszę wrócić
– No. Dlatego najpierw pojedziemy do mnie i zajdziemy do twoich rodziców. Weźmiemy wszystkie najpotrzebniejsze dla was rzeczy i wrócimy tu z nimi
– Bardzo dziękuję wam za pomoc. Jesteście wspaniali
– A gdzie Jake? Spytam go co mam mu przynieść – oznajmił Percy i zaczął się rozglądać
– Nie mam pojęcia. Wyszedł wcześnie rano, a zaraz po śniadaniu znowu gdzieś zniknął – odparłam
– No nic. Poszukam go. Na razie – stwierdził, pomachał nam i poszedł sobie
– Chodź przejdziemy się i powiesz mi dokładnie co mam ci spakować
Razem z Annabeth poszłyśmy się przejść po obozie. W tym czasie mówiłam jej co wziąć i co gdzie leży. Bez trudu wszystko zapamiętała. Nie musiała niczego zapisywać. Chyba fajnie jest być córka Ateny.
– Moja mama ci pomoże. Będzie wiedziała co spakować
– Dobrze. Chciałabyś im coś przekazać?
Zawahałam się. Musiałam chwilę namyślić się nad odpowiedzią.
– Powiedz im, że przepraszam. Przepraszam za wszystko. Za to co powiedziałam… Powiedz, że żałuje i wcale tak nie myślę. I, że dalej ich kocham…
– Dobrze. Przekażę im. Masz moje słowo
Potem Percy i Annabeth opuścili obóz. Chejron kazał wszystkim zabrać się do treningu. Niestety mnie też to dotyczyło. Jedna z sióstr Annabeth zabrała mnie i Jake’a do zbrojowni. Najpierw dobrała nam zbroję. Podobno spiżową. Trochę trudno było znaleźć taką, żeby pasowała na Jake’a, bo jest mały i chudy. Sprzeciwiałam się temu, by on też walczył. Jednak ateńska córka zapewniła mnie, że on będzie tylko ćwiczył na manekinach, bo jest za mały.
Następną niezbędną rzeczą, jaką trzeba było zrobić to znalezienie dla nas odpowiedniej broni. Wbrew pozorom mieliśmy z tym problem. Miecze były za duże, za małe, za ciężkie, za lekkie itd. W końcu się poddałam.
Żaden miecz mi nie pasował. Jake miał to samo. Nie było już czasu, więc musieliśmy wybrać pierwsze lepsze miecze. Ten Jake był za ciężki, a mój za długi. Szczerze mówiąc to się bałam. W życiu nie trzymałam tak ciężkiego żelastwa. Mama się bała kiedy chodziłam po domu z nożem, co tu mówić o mieczu. Jednak jeszcze bardziej bałam się o Jake’a. On jest taki mały. Przecież obiecałam, że będę się im opiekować. Co jeśli coś mu się stanie? Jestem za niego odpowiedzialna.
Wyszliśmy na dziedziniec i udaliśmy się na arenę. Wszyscy zawzięcie ze sobą walczyli. Na szczęście Chejron wszystko nadzorował. Spytałam się go, od czego powinniśmy zacząć. Kazał nam poćwiczyć na manekinie. Podszedł do nas jeden z braci Annabeth. Powiedział, że to ona kazała mu się nami zająć. Uważała, że ćwiczenie z dziećmi Aresa może się nieciekawie skończyć. Jej brat dodał, że kiedy ona wróci, to osobiście się nami zajmie i chociaż chwilę z nami poćwiczy. Chłopak pokazał nam kilka podstawowych pchnięć, ciachnięć i uników. Szło mi chyba nie najgorzej… No dobra, to była masakra. Miecz ciągle wypadał mi z rąk.
Potem mieliśmy chwilę odpoczynku. Jake i ja siedzieliśmy na trawie i rozmawialiśmy.
– No cześć! – zaskoczył nas nagle głos Annabeth
Wstaliśmy pośpiesznie. Przed nami stała córka Ateny i syn Posejdona z czterema napchanymi torbami.
– Proszę! Dwie dla ciebie i dwie dla Jake’a – oświadczyła Annabeth
– Aż tak dużo?
– Wasi rodzice nam pomogli. Najlepiej wiedzieli co wam spakować. Rozmawialiśmy z nimi i wszystko wyjaśniliśmy. Przekazałam im też wiadomość
– A masz wszystkie zabawki z listy? – spytał Percy’ego Jake
– Tak. Mam wszystko – oświadczył dumnie Percy
– Dał ci listę zabawek?! – spytałam z niedowierzaniem, a chłopak wyciągnął z kieszeni zapisaną kartkę
– No co? – spytał niewinnie Jake
– Jesteś okropny! – powiedziałam do niego
– Zaraz. Jak wy się uwinęliście tak szybko?
– Polecieliśmy pegazami – odparli
– Super… – mruknęliśmy równocześnie
– Bardzo wam dziękujemy
– To nic takiego
– Tak, a jak tam treningi?
– Ciężko. Nie możemy sobie dopasować miecza
– Spróbujemy wam coś znaleźć
– A jeśli nic się nie znajdzie, to synowie Hefajstosa na pewno coś wam zmajstrują
– No, a teraz pomożemy wam zanieść rzeczy do domku
Każdy z nas wziął jedna torbę i ruszyliśmy do domku Hermesa. Annabeth wzięła wszystko o co prosiłam! Wszystkie moje ukochane rzeczy! Tak się ucieszyłam widząc je. Nie wiedziałam tylko gdzie mam je położyć, więc zostawiłam je w torbach.
Potem poszliśmy z powrotem na arenę. Annabeth i Percy należą do najlepszych na obozie. Ich pokaz szermierki był niesamowity.
Walczyli z taką gracją, jakby tańczyli. Jakby każdy ich ruch była zaplanowany. Mieli wrócić dopiero wieczorem, więc mieli czas. Bardzo mi pomogli.
Usiedliśmy sobie na ławce. Zaczęliśmy rozmawiać. Nagle przyszedł brat Annabeth, z którym na początku ćwiczyłam.
– O! Tu jesteście! Wszędzie was szukam! Wszyscy grupowi mają się stawić nad jeziorem.
– Lana i Jake też mają iść – powiedział po czym odszedł bez słowa wyjaśnień
Spojrzeliśmy po sobie pytająco i bez słowa ruszyliśmy nad jezioro. Na miejscu stał Chejron, a przed nim kilka innych obozowiczów. Kojarzyłam ich już z widzenia. Był tam Jessy – syn Apolla, który opatrywał mi rany, Rose – córka Afrodyty, którą poznałam dzień wcześniej w toalecie, Travis i Connor i reszta, ale ich imion już nie znam. Ustawiliśmy się obok nich.
– Witajcie. Miło was widzieć. Lano, Jake? Mogę was tu prosić? – spytał grzecznie Chejron
Spojrzeliśmy na siebie. Percy i Annabeth równocześnie wzruszyli ramionami. Przełknęłam ślinę i razem z bratem wyszłam na środek. Stanęliśmy koło centaura.
– Wiemy, że jesteście potężni. Nie jesteście dziećmi pomniejszego boga. Wasz zapach jest bardzo intensywny. Mamy pewność, że to ktoś z dwunastki. Zaprosiłem tu ich, by sami ocenili – oznajmił
– Ale co mają ocenić?
– Widzisz Lano, od wczoraj próbuję ustalić kto może być waszym rodzicem. Zazwyczaj bierze się pod uwagę wygląd, umiejętności, zainteresowania, charakter i talenty. W waszym przypadku jest to dość trudne do określenia. Kiedy przybyliście na obóz, Percy powiedział mi, że oboje posiadacie wiele cech boskich, ale są one bardzo pomieszane i ciężko stwierdzić pochodzenie. Dlatego wpadłem na pomysł, by obozowicze to ocenili. Można by poczekać, aż zostaniecie określeni, ale to może to przyśpieszyć. Tak więc, każdy przedstawiciel poszczególnego domku będzie zadawał wam pytania, na które będziecie odpowiadać. Będziecie też poddawani różnym testom sprawdzającym. To kto chce zacząć?
Nastała cisza. Nagle z grupy wyszła jedna dziewczyna.
– Cześć. Jestem Kate od Demeter. Czy macie rękę do kwiatów? – spytała
– Kiedyś zjadłem stokrotkę – powiedział Jake, a reszta parsknęła śmiechem
– A u mnie nie utrzymał się nawet kaktus – dodałam, a oni zaśmiali się jeszcze bardziej
– To może po kolei? Domek Dionizosa – powiedział Chejron, a przed grupę wyszedł chłopak
– Hmm… Lubicie winogrona?
– Ja lubię – powiedzieliśmy równo
– A jaki gatunek najbardziej?
– E… Nie znam się na tym – odparłam
– Zielone – rzekł Jake
– A wina?
– Nigdy nie piłam. Jake tym bardziej
Chłopak wrócił do grupy.
– Domek Aresa
Wyszła wielka i bardzo umięśniona dziewczyna. Wyglądała jak jakaś zapaśniczka. Miałam wrażenia, że z chęcią by kogoś pobiła.
– Nie, no! Beż żartów! Takie chuchro miałoby być dzieckiem Aresa. Przecież to się złamie, jak weźmie miecz do ręki! – powiedziała głośno i wskazała na mnie
– Te chude przeszczepy nie dadzą rady skręcić komuś karku! – dodała
Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie przeszkadzało mi to, co mówi. Szczerze, to nawet się cieszyłam, że raczej nie jestem córką Aresa.
– Clarisse! Silena też nie wyglądała jak sumo. Liczy się odwaga, a nie sam wygląd! To ona nas tego nauczyła! Pokazała, że będąc córką Afrodyty można być tak samo dzielną i waleczną jak dziecko Aresa! – oburzyła się Annabeth, a wszyscy zamilkli
Do Clarisse też to dotarło i poruszyło ją. Stała przez chwilę w miejscu i starała się głęboko oddychać.
– Moja biedna siostrzyczka… – zaszlochała Rose
Travis wyciągnął do niej ramiona, ale ona spojrzała na niego wilkiem i spoliczkowała.
– Mądralo, nie zapominaj, że Silena była moją przyjaciółką. Doskonale pamiętam czego dokonała. Nie musisz mi przypominać – odparła Clarisse
– Możemy kontynuować? – spytał Chejron
– No dobra… Czy macie czasem ochotę kogoś pobić, skręcić mu kark, urwać wkurzający łeb, a potem zagrać nim w nogę? – spytała śmiertelnie poważnie, a mi opadła szczęka
– N-nie… – wyjąkałam, a Jake schował się za mnie
Clarisse wróciła do szeregu. Chejron mruknął coś niezrozumiałego, po czym dodał głośno:
– Domek Hefajstosa
Przed nami stanął wysoki, dobrze zbudowany chłopak. Był bardzo umięśniony.
– E… No… Kurde… Czy ogień parzy waszą skórę? Czy lubicie takie miejsca jak kotłownia, czy kuźnia? Interesujecie się mechaniką i różnymi takimi sprzętami? – spytał zakłopotany
– Raczej nie
– Ja się boję ognia – szepnął Jake
Chłopak wrócił do reszty.
– Domek Hermesa
Przed nami stanęli uśmiechnięci bracia Hood.
– No hej!
– Umiecie kraść?
– Travis!
– No co? Standardowe pytanie. Czy umiecie coś zwędzić?
– Nie!
– Grać w karty też nie umieją. Pamiętasz co było wczoraj?
– Connor!
– No co?
– Ale to dobrze, że nie jesteś naszą siostrą. Pewnie jesteś córką Afrodyty – stwierdził Travis
– A to nam pasuje – dodał Connor
– Won! – krzyknęłam, a oni rozbawieni wrócili do reszty
Ja nie wiem, czemu ludzie uparli się na tą Afrodytę…
– Domek Apolla – wywołał Chejron, a z grupy wyszedł Jessy
– Hej. Jak tam rana? – spytał, a ja dotknęłam szyi
– Już dobrze
– Przyjdź później na zmianę opatrunku
– Ok
– No dobra… Hmm… Jake bardziej niż Lana wygląda na dziecko Apolla. Zazwyczaj moje rodzeństwo ma jasne włosy, choć nie zawsze
– Ale oboje mają niebieskie oczy – odezwał się ktoś z tłumu
– Mają bardzo szczególny odcień – dodał ktoś inny
– Strzelaliście już z łuku?
– Jeszcze nie
– A interesujecie się sztuką?
– Ja tak. Bardzo lubię pisać. Nie od razu wiersze, ale napisałam kilka piosenek. Nic wielkiego. Takie tam. Czasem też śpiewam. Nie przed publicznością. Tak tylko. Chciałabym nauczyć się grać na gitarze. Uwielbiam słuchać muzyki. Zawsze mnie uspokaja i pomaga. Nakręca mnie i dodaje energii.
– A Jake?
– Ja lubię lepić z plasteliny. Często ludziki z bajek
– Całkiem nieźle. Moglibyśmy postrzelać z łuku? – spytał Jessy
– Teraz? – spytał zdziwiony Chejron
– To zajmie dosłownie chwilkę
– Dobrze, ale kiedy inni skończą
Jessy wrócił do grupy.
– Domek Afrodyty
Wyszła do nas piękna córka bogini miłości. Rose ma kręcone, blond włosy, duże niebieskie oczy, prosty nos i olśniewający uśmiech. Jest szczupła, zgrabna i porusza się z gracją baletnicy. Uśmiechnęła się do mnie.
– Uważam, że jesteś bardzo ładna i możesz być moja siostrą. Mamy takie same proste nosy! Czy lubisz komedie romantyczne?
– Ach! Ja je kocham! Uwielbiam walentynki, miłosne i dramatyczne historie i romansy!
– Ulubiony dramat?
– Romeo i Julia?
– Ulubiony kolor?
– Różowy
– Ulubiony zapach błyszczyka?
– Truskawkowy
– Lubisz biżuterię?
– Kocham. Uwielbiam wszystkie świecidełka
– A sukienki?
– Też. Mam ich pełno
– Masz prześliczne paznokcie. Są twoje?
– Och! No, wiesz? Oczywiście! Annabeth przywiozła cały mój zestaw kosmetyczny. Jak chcesz, to możemy się umówić i zrobię ci taki manicure, że…
– Starczy – przerwał nam Chejron
– Ale ja się dopiero rozkręcam – pożaliła się Rose i wróciła do reszty
– Domek Ateny
Wyszła do nas Annabeth. Uśmiechnęła się.
– W zasadzie, to ja mam już swoje podejrzenia, co do pochodzenia Lany i Jake’a. Moją matkę raczej wykluczam. Tak jak i w przypadku Apolla i tu, Lana powinna mieć jasne włosy, no i oboje mieliby szare oczy. Ale oczywiście zadam pytania. Czy interesujecie się architekturą?
– A to się je? – spytał Jake, a ja go zignorowałam
– Podobają mi się te wielkie, stare i zabytkowe budowle, ale nic poza tym. Rysowałam kiedyś różne szkice i projekty mieszkań. Całkiem nieźle mi szło, ale nie czuję do tego powołania
– A matematyka?
– O nie! Matematyka! Nie moja działka. Ja wprost nie cierpię matmy. Zawsze mam straszne oceny. Nigdy nic nie rozumiem. Nie lubię liczb i liczenia – odpowiedziałam od razu
– Ja tak sobie. Na razie w szkole na matematyce, mamy proste rzeczy
Annabeth wróciła do reszty.
– Domek Hadesa
Wyszedł do nas niski chłopiec. Miał oliwkową cerę, ciemne oczy i włosy. Był troszkę straszy od Jake’a.
– Widzicie duchy albo czujecie, kiedy ktoś umiera? – spytał cicho, a my zamarliśmy
– Nico… – mruknął Percy, a chłopiec wzruszył ramionami i powrócił na swoje miejsce
– Domek Posejdona – rzekł spokojnie Chejron, a przed nami stanął Percy
– Hmm… Umiecie pływać?
– No
– A lubicie pływać?
– No
Percy zamyślił się chwilę, wyciągnął rękę w stronę jeziora, a po chwili ogromny słup wody wystrzelił w powietrze. Stałam osłupiała. Chłopak szybko skierował rękę na nas, a hektolitry wody błyskawicznie runęły na nas. Omal się nie przewróciłam. Byłam cała mokra. Zaczęłam się krztusić.
– Ups… – mruknął Percy i podrapał się po głowie
– Przepraszam, ale tak najłatwiej mogłem to sprawdzić – dodał,a inni zaczęli się śmiać
– No dzięki! – krzyknęłam
– Hmm… Dziękuję wam. Macie jakieś wnioski? – zapytał Chejron
– Czy możemy iść na strzelnicę? – spytał szybko Jessy
– No dobrze. My tu poczekamy, bo chciałbym omówić jeszcze jedną sprawę
Ja, Jake i Jessy szybkim krokiem ruszyliśmy na strzelnicę. Na miejscu nikogo nie było. Podczas gdy Jessy wszystko szykował, ja oceniałam straty. Włosy tylko trochę miałam mokre. Pomarańczowa koszulka była cała przemoczona, tak samo jak spodenki. Jednak nie było mi zimno. Pogoda była cudowna. Było bardzo ciepło. Niemal czułam jak moje ubrania wysychają. Przyszedł uśmiechnięty Jessy z dwoma łukami i pełnymi strzał kołczanami.
– Kto pierwszy?
– Ja! – krzyknął uradowany Jake
– Ok! Chodź!
Jessy dokładnie mu pokazał, jak należy trzymać łuk, gdzie trzeba patrzeć, jak się celuje itd. Starałam się temu wszystkiemu dokładnie przysłuchiwać, ale jakoś mi nie szło. W końcu zaczęli strzelać. Nawet nieźle im szło. Najpierw strzelali razem, potem Jake starał się robić to samodzielnie. Potem nadeszła moja kolei. Stanęłam wyprostowana i skupiona. Wzięłam do ręki łuk. Z kołczanu, którego miałam na plecach, wyjęłam jedną strzałę. Trochę trzęsła mi się ręka. Jessy to zauważył i podszedł do mnie. Najpierw stanął z boku i dokładnie po kolei objaśniał co powinnam robić. Zbliżył się jeszcze bardziej i delikatnie ujął mnie za łokieć. Drugą rękę położył na moim ramieniu. Był już na tyle blisko, że czułam na szyi jego ciepły oddech. Czułam, że się rumienię. Serce zaczęło mi szybciej bić. Wciąż szeptał mi na ucho niezbędne wskazówki. Na jego znak puściłam strzałę, która z niezwykłą precyzją trafiła w sam środek tarczy!
– Jej! – krzyknęłam i razem zaczęliśmy się śmiać
– Świetnie ci poszło!
– Nie bez twojej pomocy!
– Jesteś świetnym łucznikiem! Pewnie mówiło ci to już sporo dziewczyn
– Tak… – westchnął rozmarzony, spojrzał w niebo, a ja zmrużyłam oczy
– Ale to były moje siostry – dodał po chwili i oboje zaczęliśmy się śmiać
– To co? Dalej ćwiczymy?
– Jasne. Poczekajcie tylko chwilę. Skoczę po swój łuk. Możecie w tym czasie poćwiczyć – odparł i pobiegł w stronę domków
Przez chwilę patrzyłam się w miejsce, w którym zniknął. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Jake’a.
– Nieźle ci poszło
– Tobie też. Fajna zabawa nie?!
– No! Patrz jaki mam fajny kołczan na plecach! – ucieszył się
– Ja też. Fajne te łuki, nie?
– Twój jest chyba większy
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę o nowym zainteresowaniu, kiedy usłyszałam jakiś niepokojący szelest dochodzący z lasu. Zaczęłam się rozglądać. Wokół nas nikogo nie było. Byłam tylko ja i Jake. Chyba zaczynam wariować…
– Słyszałeś coś? – spytałam zaniepokojona
– Nie. Może ci się zdaje
– Pewnie tak, ale na wszelki wypadek się rozejrzę – oznajmiłam i odeszłam na kilak metrów
Syna Apolla dalej nie było. Chejron i grupowi siedzieli nad jeziorem, a reszta obozowiczów pewnie siedziała w domkach, czy coś. Nie jestem tu na tyle długo, by wiedzieć, co herosi robią w wolnych chwilach. Zaczęłam się wracać. Kiedy doszłam na strzelnicę zobaczyłam coś strasznego.
Kilka metrów dalej stała rudowłosa, szczupła, wysoka, zgrabna kobieta. W powietrzu trzymała Jake’a. Swoimi szponami trzymała go za gardło. Chłopak wyrywał się ile sił, ale nie miał szans.
– Gdzie ona jest?! Powiedz, a ją pierwszą zabiję! Powiedz, a może zabiję cię w mniej bolesny sposób! – krzyknęła i wzięła głęboki wdech
Zadziałam instynktownie. Najciszej jak się da, zakradłam się do Lamii. Wyjęłam jedną strzałę z kołczanu i napięłam cięciwę. Stała do mnie tyłem. Miałam idealną pozycję do strzału. Jake chyba wiedział, co zamierzam. Widział mnie. Na migi dałam mu znać, żeby się nie ruszał. Puściłam strzałę, która trafiła prosto w plecy Lamii. Kobieta zawyła i puściła Jake’a na ziemię. Odwróciła się w moją stronę. Jej oczy zabłysły żądzą mordu, a ostre, białe kły zalśniły w słońcu. Zgarbiła się trochę i przybrała pozę lwa, szykującego się do ataku. Zafurczała groźnie i skoczyła na mnie. Kiedy była w powietrzu, wystrzeliłam jeszcze jedną strzałę, która ugodziła ją w serce. Siła z jaką wypuściłam strzałę, powaliła mnie na ziemię. Lamia upadła na ziemię, jednak zaraz się podniosła. Była jeszcze bardziej wściekła i co najgorsze, dalej żyła… Zaczęła do mnie podchodzić. Kiedy już miała rzucić się na mnie, w tył jej głowy trafiła strzała. Lamia zatoczyła się chwiejnie i upadła. Nagle przybiegł Chejron, Jessy i reszta wystraszonych herosów. Zatrzymali się widząc ciało Lamii, które po chwili zamieniło się w proch, który porwał wiatr. Leżałam nadal na ziemi, podparta łokciami. Wszyscy milczeli, wpatrzeni w coś, co świeciło się nad głową Jake’a. Powoli wstałam i spojrzałam w górę. Nad moją głową dogasał zielony hologram przedstawiający wielki, iskrzący się piorun.
Wszyscy zebrani zaczęli się nam kłaniać. Pochylili głowy i w ciszy uklękli. Domyśliłam się co to znaczy. Zostałam określona.
imponująco długie 35 stron zajmowało to opowiadanie!
super 😀
Opowiadanie świetne, i wogule 😀
Co jeszcze mogę powiedzieć ?
Morze : gratuluje, bardzo bardzo wciągające, prosze pisz dalej takie opowiadania!!!!!! 😀
Świetne ^^ Życze powodzenia
Cudowne opowiadanie.
pisz dalej please
Super.Pisz dalej proooszę
Jezu! Jakie to długie! 😛 Ale naprawdę fajne
Błagam! napisz cd.
WOW! TO jest CUDOWNE! MUSISZ napisać ciąg dalszy!!!!!!!!!!!
FajnE ! :d
Opowiadanie super, ale długość mnie przygniotła. Naszczęście doczytałam Bardzo fajne i błagam pisz dalej 😛
Super!!! Córka Zeusa!!!!!!!!!!
Lekko się czyta, fajnie i długo napisane – bomba!! MUSI być CD!!!
To jest po prostu wspaniałe! Cudowne! Jesteś od teraz jedną z dwóch moich ulubionych pisarzy na tym blogu. Świetny pomysł z dodaniem tak długiego tekstu za jednym razem. Czytanie zajęło mi chyba parę godzin. Proszę, postaraj się napisać coś jeszcze jak najszybciej się da.
To jest ŚWIETNE! Pisz dalej i to koniecznie!
Co z tego, że czytałam to kilka godzin. Warto było
Bogowie….. Chce mi się płakać… ;_;
Ponad rok jak mnie tu nie było. Wchodzę, a nic się nie zmieniło.
Czytam te stare komentarze, widzę znane nicki, avatarki…. ;_;
I tak się tylko zastanawiam, czemu odeszłam i czy jest sens by to wrócić…..
bajeczne
Bogowie, ale mnie dziś wzięło na sentymenty.
Miło tak wrócić do początków. To są dobre wspomnienia. <3