Gdy się obudziłem ujrzałem nad sobą cztery twarze. Annabeth razem z Sileną Beauregard siedziały po mojej prawej stronie, a po lewej Chejron i Charles Beckendorf. Wszyscy oni mieli zmartwione miny, a w szczególności Annabeth. Byłem jeszcze zbyt zmęczony by czuć ponownie na nią gniew. Otarła mi czoło mokrą ścierką i wpatrywała się we mnie poczernionymi oczami. Domyśliłem się, że pewnie płakała co raczej rzadko się jej zdarza. Nie było mi jej żal. Postąpiła okropnie zostawiając nas w tym więzieniu, zmęczonych i oplutych jadem mymerków. Spróbowałem odtrącić jej rękę z mojego czoła, ale nie udało mi się. Moja ręka była zbyt ciężka, więc zaraz opadła.
– jesteś jeszcze osłabiony, Percy – powiedział Chejron – Charlie już doszedł do zdrowia jeśli chcesz wiedzieć. Twoi pozostali przyjaciele – wskazał z gniewną miną na Annabeth i Silenę – opowiedzieli mi o wszystkim. Bardzo żałują, że was pozostawiły w tak okropnym stanie i nie zawiadamiając mnie wcześniej co się stało.
– Eee – wyjąkałem. Nie potrafiłem nic na to powiedzieć, nic mądrego.
– kto wygrał bitwę? – zapytałem słabym głosem, choć domyślałem się odpowiedzi.
– domek Ateny -odpowiedział mi Beckendorf z mieszaną miną. Teraz miałem pewność, że mój wysiłek poszedł na marne, ale przynajmniej odegrałem się przez moment na Annabeth za to więzienie.
Nastała cisza.
– Jak długo byłem nie przytomny?- zapytałem wciąż słabym i ochrypłym głosem.
– niecałe dwa dni – odpowiedziała mi Annabeth – jest teraz wieczór. Całe dnie przesiedzieliśmy u ciebie, twoja moc okropnie cię wtedy osłabiła…Percy…Ja…Bardzo mi przykro…
– nieważne – powiedziałem teraz już normalnie. W mojej głowie znów żarzył się gniew na nią – zostawiłaś nas tam na pastwę losu. Jestem ciekaw czy byś wysłała kogoś tam po nas po bitwie, czy byś nie zapomniała, że my tam pozostaliśmy.
– Percy nie gniewaj się już na nie – odezwał się tym razem Beckendorf .
– Jasne – Prychnąłem.
– Percy, proszę wybacz nam, już dostałyśmy od ciebie nauczkę tam wtedy przed strumieniem – powiedziała Annabeth załamanym głosem. Nie sądziłem, że kiedyś się załamie, ale naprawdę chyba nie miałem ochoty żeby patrzeć jak łzy ciekną jej po policzkach.
– Ekhm – Chejron odchrząknął.
– Myślę, że powinieneś odpocząć, Percy. Jutro zobaczycie się przy śniadaniu, a teraz spróbuj zasnąć.
Po chwili już znów spałem. Śniła mi się Annabeth, Grover oraz Luke. Szedłem właśnie ścieżką prowadzącą na arenę gdzie Luke dawniej nauczał nas szermierki. Zobaczyłem tam Annabeth, która właśnie walczyła z nim swoim sztyletem.
Chciałem tam pobiec i krzyknąć, że Luke jest zły i za chwilę ją zabije, ale nie mogłem nic z siebie wydusić, a ja sam biegłem jakby w zwolnionym tempie. Wtedy zobaczyłem jak jej sztylet wypada jej z ręki, a ona sama upada na ziemię. Z rozciętej wargi spływała jej powoli krew. Patrzyłem na to wszystko, jak Luke śmieje się tryumfalnie, a ona sama wpatruje się w niego z nadzieją. Poczułem złość, wściekłoś, a przede wszystkim nienawiść do Luka. Miałem chęć podbiegnięcia do niego i zaatakować go Orkanem, ale wtedy się obudziłem. Poczułem jak zimny pot spływa powoli po moim ciele i usłyszałem gong. Jasne promyki słońca wpadały do domku przez okno. Wstałem z łóżka i podszedłem do okna by je uchylić i powitać nowy dzień. Pomyślałem, że tego dnia nic mi nie może popsuć, ale się myliłem.
Na śniadaniu siedziałem jak zwykle sam przy moim stole. Nie miałem jakoś apetytu, w ogóle na sam widok jedzenia jakoś mnie mdliło, więc przez całe śniadanie wpatrywałem się w Annabeth. Nadal była przygnębiona i jej chyba też nie chciało się jeść, bo dłubała swoim widelcem w jajecznicy wpatrując się przy tym w wielki dom. Miała rozpuszczone włosy tym razem uczesane, a jej podkoszulek obozowy był nowy, tylko jeansy miała stare oraz porozdzierane na kolanach. Poczułem smutek, nagle zrobiło mi się jej żal, ale sam nie wiem czemu, bo niedawno gotowałem się ze złości na nią.
W pewnym momencie odwróciła się w moim kierunku i zauważyła, że wpatruję się w nią. Szybko odwróciłem wzrok i zająłem się wpatrywaniem w swój talerz.
Na lekcji greki nie odzywaliśmy się do siebie nawzajem, a gdy ćwiczyliśmy razem na arenie po paru minutach ją rozbrajałem kierując Orkanem w jej szyję. Za którymś kolejnym razem, gdy ją rozbroiłem na jej twarzy zagościł gniew i rozżalenie.
– Musisz się bardziej starać i skupiać na walce – wycedziłem.
– Myślisz, że się nie staram glonomużdżku?- zapytała ze złością- proszę bardzo w takim razie wyzywam cię na pojedynek bez żadnych zasad, co ty na to?
– Proszę cię bardzo.
I po chwili ciąłem ją Orkanem, a ona odparowała mój atak swoim sztyletem. Kopnęła mnie w brzuch, a ja zatoczyłem się do tyłu. Jej chyba spodobała się taka taktyka, bo przy późniejszej okazji podcięła mi nogi. Byłem wściekły i natarłem na nią. Ciąłem ją w nogi, lecz ona jakimś cudem za każdym razem odparowywała mój atak. W końcu udało mi się ją zranić w prawe ramię tak, że teraz musiała walczyć lewą ręką. Teraz już jej tak dobrze nie szło. Zapędziłem ją pod ścianę zbrojowni, gdzie jak myślałem, że uda mi się jej wybić sztylet z ręki. Jak bardzo się myliłem. Annabeth przejęła mój cios na rękojeść sztyletu, wykorzystała moje zdziwienie i popchnęła mnie mocno w tył.
Upadłem, a miecz wypadł mi z rąk. Skierowała swój sztylet w moją klatkę piersiową.
– Moją matką jest Atena, bogini wojny i mądrości. Nie wygrasz ze mną w prawdziwej walce- powiedziała z powagą i gniewem. Wpatrywałam się w jej oczy, które teraz wyglądały jakby szalał w nich jakiś huragan.
– Zobaczmy – powiedziałem do niej i wykorzystałem jej nieuwagę by złapać Orkana.
Natarłem na nią i w końcu udało mi się wybić jej sztylet z ręki. Skierowałem ostrze miecza do jej szyi. Wpatrywałem się w jej twarz, na której widać było niedowierzenie.
– A jednak – Uśmiechnąłem się do niej.
-Wygrałeś, ale mógłbyś dużo wcześniej wygrać gdybyś mnie nie traktował z lekceważeniem.
Wstała i odeszła w kierunku swojego rodzeństwa.
Wracając do domku, dopiero wtedy zauważyłem jak wiele obozowiczów było świadkiem mojego pojedynku z Annabeth. Gdy minąłem już wielki dom przykłusował do mnie Grover.
– Chejron kazał mi ciebie znaleźć- oznajmił- chce z tobą porozmawiać i z resztą.
– Gdzie?
– Jest na werandzie.
– Dzięki.
Zawróciłem i pobiegłem w kierunku wielkiego domu. Parę metrów przed werandą zauważyłem tam Chejrona. Nie był sam, tuż koło niego stała, Silena oraz Beckendorf no i Annabeth. Podszedłem do nich i zaczekałem, aż Chejron wyjaśni mi po co chciał się ze mną widzieć.
W kilku miejscach w dialogu były nap9isane małee litery zamiast dużych i zamiast nauczał można było napisać uczył. Ale dość krytyki, tak wgl. to bardzo fajne!!! 😀 😛
Ekstra.Dalsze części Spiżowego smoka są zawsze wspaniałe.Czekam na więcej.
świetne
Herosowe! Świetnie mi się czyta mimo paru błędów. Pisz dalej.
Super!!!
Tylko takie obrażalstwo niezbyt pasuje mi do Percy’ego… Szczególnie w stosunku do Annabeth… 😉
Maggie McKinley mówi:
16 lutego 2011 o 19:51
Super!!!
Tylko takie obrażalstwo niezbyt pasuje mi do Percy’ego… Szczególnie w stosunku do Annabeth… 😉
Jak to nie, Why?? Przecierz na końcu 4 części też skakali sobie do gardeł i dobrze, czekam na scenę w której ją przeprosi…Pisz dalej uwielbiam twoje opowiadania <3<3<3
sorki bardzo za błędy, podobno ktoś sprawdza ortografie itp. trzecia cześć już jest gotowa…
fajne
fajne
super
ciekawe ciekawe…
Świetnie ukazujesz relacje Annabeth 0- Percy. Boskie! Herosowe!
Nie no, on nie wygrał! Ona go pokonała i walka się skończyła, a wtedy on zaatakował z zaskoczenia, jakby po 90 minutach strzelił gola!
super podoba mi się