Znalazłam się w tak dobrze znanym mi miejscu: ogromny kremowy budynek z czarnym jak smoła dachem. Obok niego stały boiska, na których tyle razy starłam sobie kolana i łokcie. Tak dobrze znałam ten zapach, nagle poczułam się jak w domu. Moja szkoła. Do jedenastego roku życia spędzałam tutaj wiele godzin. Kochałam to miejsce, ale nagle przypomniałam sobie jak za ,,budą” napadł mnie pierwszy potwór w moim życiu. Nie byłam tutaj od czasu kiedy stałam się całoroczna. Jak miałam trzynaście lat wracałam z ojcem ze szkoły, a jakiś potwór zaatakował mnie, mój ojciec nieodporny na mgłę nie wiedział co się dzieje i zaczął odpychać stwora. W rezultacie spędził rok w szpitalu w Chorwacji, i tam poznał swoją miłość. Katrina znienawidzona przeze mnie kobieta omamiła tatę, a ten został w Chorwacji. Ma teraz małego synka jeszcze niemowlaka Roberta i w takie trio tworzą szczęśliwą rodzinkę.
Siedziałam tak kilka minut, wspominając, kiedy zorientowałam się, że mojej mamy już z nami nie ma. Potem obudziła się Semele i Mike następnie Carla i na końcu John. Starałam się nie zwracać uwagi na Erica, który robiło dokładnie to samo.
-To znaczy, że po tylu latach Zeus mi pomógł? To znaczy, że jestem wolna?- Zapytała Semele z oczami pełnymi łez.
– Nie do końca. Musi pani z nami jechać do obozu herosów. Wie pani co to jest.
– Ah, więc to tam jest teraz mój synuś? Dionizos? Rose… to nie jest zły bóg, jest złośliwy po ojcu.
Ma dość świeże informacje… siedząc kilka setek lat w lochach? Zaczęłam się zastanawiać …
– Jak dotrzemy do obozu ?- Zapytałam
– To proste od czego są pegazy- zaśmiała się rozanielonym śmiechem Carla, a potem zagwizdała głośno i zawołała Mrocznego i jego ekipę.
Zza chmur wyleciało sześć pegazów i za kilka sekund ustawiły się przed nami w rządku. Mroczny zarżał do córki boga mórz. A ona znowu się zaśmiała. Nie miałam pojęcia czemu ona jest taka szczęśliwa. Wsiadłam na karmelowego pegaza, który zwał się Cukier, a ten zarżał. Pstryknęłam palcami przed każdym pyskiem, a konie od razu zaczęły gadać jak najęte. Odezwała się Szarlotka : Hej! Dzięki, nie wiedziałam, że tak umiesz.
Puściła mi oko i ruszyła z Mikem na grzbiecie.
Ej, y… misjonarze? Nie ważne, Tu są bardzo silne wiatry trzymajcie się – to było rżenie Mrocznego, który wydał z siebie ,, Uuuuiiiiii”
Faktycznie zalała nas fala silnego, gorącego i suchego powietrza. Wtuliłam się w sierść Cukra i zaraz bym zasnęła, gdyby Mike nie śpiewał hitów Shakiry i nie fałszował, tak strasznie. Kiedy wylądowaliśmy na obozie, przy wielkim domu, było pusto. Było to dziwne bo przez ostatnie 12 lat obóz po prostu pękał w szwach. Jedyne głosy dochodziły w lesie.
Pobiegliśmy tam ile sił w nogach. Zobaczyliśmy wielką grupkę mieszkańców obozu. Przepchnęliśmy się do środka, Semele na czele. Zobaczyłam Chejrona. Był przerażony, i machał szybko swoim ogonem.
-Chejronie! Wróciliśmy, co się dzieje??- Uprzedził mnie John
Centaur spojrzał bez słowa na nas i na Dionizosa. O matko, już wiedziałam czemu wszyscy są w takim stanie. Nasz dyrektor leżał, zdawało się, iż ledwo żyje. Carla jęknęła mimowolnie.
Przy bogu wina klęczały dzieci Apolla. Byli tam najlepsi z tego domku: Eva, Jason, Julian i Sofia.
-Co się…
Zamilkłam, bo z okręgu wyleciała Semele i jej syn. Tak, specjalnie powiedziałam ,,jej syn” bo nie chcę nawet wspominać tego imienia. Śmiertelniczka spojrzała porozumiewawczo na Chejrona, a jej oczy mówiły ,, Spokojnie wiem co robić”. Wzięła pana D. za rękę i ścisnęła go mocno. Poczułam zapach dojrzałego wina. Semele mamrotała coś niezrozumiałego.
Nagle olśniło mnie, chociaż zupełnie nie wiem dlaczego. Dionizos zaczął tracić swoją moc i zaczął gasnąć, nikt Nie wie czemu. Do odratowania boga potrzebna była jego matka, której Dionizos zostawił część swojej mocy. Wiedziałam też skąd ten zapach, tak pachnie moc pana D. Semele oddawała mu swoją część magii, a jej syn zaczął zdrowieć na moich oczach, zaraz… jeden syn. Eric był blady i osunął się na kolana, podtrzymałam go magią na chwilę, zanim Julian skapnął się o co chodzi. Nikt oprócz mnie Mike’a i Juliana nie zauważył całego incydentu. Tym razem nic nie rozumiałam. Bo Dionizos jest już prawie zdrowy, a jego brat… no UMIERA. Podbiegłam, już zapłakana, a Mike u mojego boku (on nie był zapłakany on nawet nie był poważny, smutny itd.)
-Eric… nie… co się dzieje? Powiedzcie… co wy mu robicie do jasnej cholery ???!!!! – teraz już każdy patrzył na nas, dwoje bliźniąt od Apolla podbiegło. Moja siostra Luisa też. Mimo sytuacji miło było widzieć ją taką jaką zobaczyłam ją przed dziesięcioma dniami.
Przytuliłam Erica do piersi i poczułam jego oddech na skórze.
– Nie gniewaj się… ja nie chciałem cię urazić na łące Rose.
Nagle zrobiło mi się go żal. Tak naprawdę pierwszy raz jest na powierzchni ziemi. Urodził się w lochach Hadesa i tam spędził całe życie. A teraz energia z niego po prostu spływała. Opadł na moje kolana. Przestraszyłam się.
-Ch… Chej… Chejronie!! Co się z nim dzieje?? On ledwo żyje.
Nie dostałam odpowiedzi, ale już zdrowy Dionizos podbiegł do niego.
– To nie Semele oddaje mi swoją moc, to mój brat. Ah… przecież patron bez swojej mocy jest powietrzem. Eric jest patronem winiarzy. A teraz jego ,, patronowatość” ulatuje.
Nigdy nie widziałam go tak przejętego. Nagle przed moimi oczami pojawił się satyr Raymond .
-Ja mogę mu oddać swoje życie jestem jednym z wielu satyrów, a utrata patrona to coś ważnego, proszę zgódźcie się…- powiedział zdecydowanie i powoli.
Wielu herosów przytaknęło. Pewnie tylko dlatego, że nie chcieli się sprzeciwiać tak zasłużonemu satyrowi. Wszyscy go szanowali. Nie wiadomo czemu Raymond czekał tylko na moją zgodę, jego czarne oczy po prostu o to błagały. Więc i ja przytaknęłam, i przytuliłam go mocno. Płakałam długo, bo miałam w ramionach umierającego satyra i ocierającego się o śmierć patrona. W końcu satyr zastygł, a Kevin objął go magiczną złotą poświatą. Prawie cały obóz płakał. To straszne uczucie, decydować o tym kto umrze, ale ja widziałam, że on chce zrobić coś dobrego. Dionizos pomógł Ericowi wstać. A ja podeszłam do niego i …
CDN
BOSKIE!!!
tylko szkoda tego Satyra…
Noo… satyra szkoda.
Tylko:
-co robią wielkie litery w środku zdań
-przecinki- czasem brakuje, a czasem jest za dużo.
Poza tym świetne, herosowe,super…a, i jeszcze boskie dla Pana D., że w ogóle zaczął przejmować się czymkolwiek, co nie jest winem.
*za to, że
Fajowe!!! Ale tego satyra to naprawdę szkoda… No i przedewszystkim brawa dla Pana D. ale on był tutaj zbyt poważny…
delfia, ja tą poważność stworzyła celowo, to w końcu jego brat
Super!!! Pisz dalej
zgadzma się z wszystkimi, wiesz, że I’m your fan
Biedny satyr… Ale może uda mu się spotkać Pana, gdzieś tam, gdzie tylko satyry trafiają.. 😉 A opowiadanko… Fajne
ciekawe