-Prosiłbym abyście nie powodowali uszkodzeń trwałych. I nie pozabijajcie się przypadkiem. Satyrowie będą krążyć po lesie i w razie czego opatrywać rannych i brać ich do szpitala. Jakieś pytania?- prawił swoje przemówienie Chejron.
Staliśmy wokół strumienia. Po jednej stronie obóz z Europy po drugiej my. Wszyscy mieli już na sobie pełne zbroje. Swoją drogą strasznie to ciężkie. Dla odróżnienia my mieliśmy czerwone pióropusze, a oni czarne. Wszyscy z zaciętą miną słuchali Chejrona, co chwilę posyłając przeciwnikom mordercze spojrzenie.
-Skoro brak pytań to rozejdźcie się. Rozpoczynacie przy swoim sztandarze. Nie wolno wam być na stronie przeciwnika zanim rozbrzmi trąbka. Satyrowie będą zwracać na to uwagę. Macie jeszcze dwadzieścia minut. Pamiętajcie, że to nie jest typowa bitwa. Sztandar ukryty jest w lesie. Nie tak jak zawsze stoi na zawołanie. Chyba wszystko powiedziałem. Czas leci.
Pobiegliśmy do swojego sztandaru. Był schowany na drzewie. Nagle sobie coś uświadomiłam.
-Mea!- dziewczyna obróciła się do mnie.- Sztandar jest zbyt prosto schowany. Oni go znajdą zanim my dotrzemy do strumienia.
-Nie dadzą rady. To wspaniała kryjówka.
-Jak zrobią tak jak my kiedyś. Łucznicy z drzewa na drzewa przeskakują to nie mamy szans. Mam pewien pomysł. Niech go ktoś będzie miał przy sobie. Ktoś z obrony, bo jak sami przeniesiemy sztandar przez strumień to będzie źle.
-To wcale nie jest taki zły pomysł.- poparł mnie Chris.- To powinien mieć ktoś odpowiedzialny. Ktoś kto nie da się zaskoczyć.
Wszyscy spojrzeli na Meę.
-No dobra, dobra. Zmiana planów. Ja zostaję jednak na obronie, a za mnie na atak pobiegnie Alice.
-Ja?!
-No raczej. Kto by inny. Kevin, ściągniesz sztandar?
Chłopak w mgnieniu oka wszedł na drzewo i po chwili znów był przy nas.
-Gdzie go założysz?- zapytał ktoś od Aresa.
-Przewiąż ten sztandar na ręce.- powiedział Rick i wszyscy pokiwali głową.
Mea natychmiast to uczyniła. Po tym jak to zrobiła Kevin znowu przypominał nam jaki był plan. Po tym jak zakończył mówić rozległ się dźwięk trąbki. Od razu pobiegliśmy przez las w stronę strumienia. Po drodze spotkaliśmy kilkunastu przeciwników. Ja miałam na drodze tylko jednego i to od Apolla (który nie jest tak dobry w szermierce jak ja, zwykła śmiertelniczka), wiec uporałam się z nim bez
problemu. Reszta jednak dalej walczyła. Chciałam pomoc Chrisowi, ale on powiedział:
-Lec po sztandar!
Posłuchałam go. Minęłam już strumie kiedy przed moimi nogami wylądowała strzała. Popatrzyłam do góry. Drzewa niespokojnie się poruszyły.
Dziecko Apollo na mnie poluje. Lepiej być nie mogło (-.-)… Przyspieszyłam bieg. Ostrzeliwali mnie z każdej strony.
-Ał!
Jedna strzała trafiła mnie w ramię, gdzie nie miałam zbroi. Przeklinałam się w duchu, że nie chciałam brać tarczy. Nagle przestali strzelać. Gdy spojrzałam przed siebie ogłupiałam. Przede mną stały sztandary. A dokładniej dziesięć. Przestali strzelać pewnie dlatego, że chcieli zobaczyć jak wpadam w pułapkę.
-Dziecko Hekate.- mruknęłam.
Za sobą usłyszałam szelest drzew i krzaków więc się odwróciłam i podniosłam miecz. Natychmiast go opuściłam gdy zobaczyłam kto biegnie. Moi koledzy.
-Co tak sto…?- chciał powiedzieć Kevin zanim dowiedział się co mam za sobą.
-Aaaa to zmienia postać rzeczy. – mruknął.
Przyszło ich siedmiu. Tylko czterech znałam. Chris, Kevin, Patrice, Emma (!) i reszta tylko z widzenia.
-To robimy wyliczankę. No nie?- w duchu modliłam się by mieli lepsze pomysły od mojego.
-Dziewięć z nich to na sto procent pułapki.- powiedział Chris.
-Teraz na to wpadłeś?- zakpiła Emma i się zaśmiała.
-Mam pewien pomysł.- zaczął jakiś chłopak, którego nie znałam.- Musimy po prostu poświęcić siebie nawzajem.
-Zwariowałaś?- zapytałam.
-To nie jest zły pomysł, Alice.- poparł Chris Patrice.- Oni mogą być już daleko. Zaraz pewnie dorwą Meę.
Na te słowa razem z Kevinem zaczęliśmy się śmiać.
-Już to widzę. Mea goni po całym lesie i ucieka przed jakimś herosem.- mówił Kevin.- Naprawdę… ciekawa wizja.
W momencie się opanowaliśmy i wróciliśmy do problemu jakim są sztandary.
-Szansa na to, że trafimy na ten jedyny jest minimalna. Lepiej niech jeden zostanie i czeka aż reszta spróbuje, jak każdy polegnie to tamta osoba ma nie mały problem. Zróbmy głosowanie kto ma zostać.- skończył mówić Chris.
-Alice.- powiedziała dziewczyna, której nie znałam.
-Alice.- poparł ją Kevin i posłał mi ten swój uśmieszek.
-Popieram.- powiedziała Emma.
Popatrzyłam na nich baardzo zdziwiona.
-Chcecie powierzyć losy wojny zwykłej śmiertelniczce?- zapytałam z niedowierzaniem.- Taaa najlepiej później na kogoś zwalić całą winę.
Zignorowali mnie. Tak po prostu mnie zignorowali!
-Alice.- powtórzyła cała reszta grupy.
-Po prostu świetnie!
-Młoda, nie gorączkuj się tak.- powiedział Kevin.
-Zaczynajmy- ponagliła nas Emma.
O dziwo z nią nie rywalizowałam. Postęp (:D)… Patrzyłam jak podchodzili do sztandarów. Jeden chłopak wpadł do jakiejś dziury. Chciałam do niego podbiec, ale usłyszałam z drugiej strony krzyk Patrice. Gdy tam się odwróciłam nikogo nie było. Spojrzałam na Kevina. Już dotknął sztandaru, kiedy drogę powrotną zagrodziła mu klatka. Chris zmagał się z żywymi manekinami także w klatce. Zaraz, zaraz… To nie manekiny! To trupy. Emmy też nigdzie nie było widać.Więc na jaką kolwiek pomoc nie mogłam liczyć. Zostałam sama. Nie, jednak nie sama. Były jeszcze te głupie trzy sztandary! Może teraz wyliczanka? Nie, to nie mądre. Może któryś bóg mi pomoże? Nie, po tym co na Olimpie zrobiłam na pewno nie. No to zostaje mi intuicja. Zabiją mnie jak ta intuicja mnie zawiedzie, ale mówi się trudno. Po krótkim zastanowieniu wybrałam sztandar po mojej prawej stronie. Ledwo tam podeszłam, a ziemia pode mną się zapadła. Zdołałam się jednak chwycić brzegu dziury. Teraz dziękować bogom za to, że na podciąganie się na poręczy miałam piątkę. Bez dalszych problemu wyszłam na zewnątrz.
-To został jeszcze jeden dobry, jeden zły.
Wybrałam teraz ten co był po lewej stronie. Gdy podchodziłam coś było nie tak. W drzewach nasi przeciwnicy zaczęli się niespokojnie poruszać.
-Bingo.- mruknęłam i wyjęłam sztandar z ziemi. Nic się nie stało. Ściągnęłam sztandar z tego patyka i włożyłam go do kieszeni od spodni. Uśmiechnęłam się i chciałam ruszyć z powrotem do strumienia, gdy zorientowałam się, ze ktoś za mną stoi i klaszcze.
-Brawo. Masz szczęście.
-Bogowie… dlaczego ja ?!- mruknęłam, wyciągnęłam mieca i obróciłam się do Marco.- Siema, jak tam zdrówko?
-Oddasz sztandar i rozejdziemy się w swoje strony.
-Nie widzi mi się to.- odpowiedziałam.
Nagle ziemia pode mną zaczęła się trząś. Powstała wielka szczelina, z której zaczęły wychodzić yyy… trupy !
-Cholera.- mruknęłam.
-Alice, uciekaj!- usłyszałam głos Chrisa.
-Spoko… jasne.
Rzadko uciekam, ale to była inna sytuacja. Goniły mnie żywe trupy, z góry cały czas nadlatywały kolejne strzały. Jedyne co było na moją korzyść to to, że byłam blisko strumienia. Gdy wyszłam już na przestrzeń wolną od drzew, a przede mną płynął strumień poczułam nadzieję, że mi się uda. Jednak to nie jest film i nie mogło być happy endu. Z drugiej strony biegli tamci. Jeden miał na ramionach oszołomioną Meę. Byli jednak jeszcze daleko. A mi jak na ironie drogę zagrodziła kolejna wielka dziura, do której wpadłam. W ostatniej chwili chwyciłam się korzenia. Wzrokiem szukałam kolejnego korzenia umieszczonego wyżej. Na szczęście znalazłam i podciągnęłam się. Byłam jednak zbyt głęboko aby rękami dosięgnąć brzegu przepaści. Najlepiej bym przeklęła po starogrecku tak jak Mea, ale nie umiem. Trzebało uważać na lekcjach greki. Korzeń, na którym wisiałam powoli się urywał.
Bingo! Znalazłam kolejny korzeń, który miał posłużyć mi jako droga do wyjścia. To był chyba ostatni. Przeniosłam się na niego w ostatniej chwili, bo na tym co wisiałam sekundę przedtem poleciał w głąb przepaści. Nasłuchiwałam aż uderzy o posadzkę, ale nic takiego się nie wydarzyło. Serce podeszło mi do gardła. Teraz tylko podciągnąć się i jestem na powierzchni. Uczyniłam to już bez większych problemów. Przeciwnicy z sztandarem jeszcze nie przeszli strumienia, więc miałam szanse. Oni jednak byli baaardzo blisko. Za mną szalały trupy.
-Mea!- krzyknęłam i zaczęłam się modlić do bogów by się obudziła i dokopała przeciwnikom.
Moje modlitwy zostały spełnione. Mea w momencie się poderwała i zaczęła kopać i gryźć tego co ją niósł, więc musieli przystanąć i ją uspokoić co nie pójdzie im łatwo znając moją przyjaciółkę. Ja w tym czasie goniona przez trupy przeszłam przez strumień i wyciągnęłam sztandar z kieszeni. W momencie zza drzew wyszedł Chejron wraz z innymi herosami i satyrami.
Nasi zaczęli wiwatować. Chejron musiał krzyczeć abyśmy coś usłyszeli.
-Bitwę o sztandar ogłaszam za zakończoną. Wygrał obóz… a zresztą nie ważne.
Wszyscy do mnie podbiegli. Kevin, Chris i reszta też byli już wolni. Zauważyłam Marco stojącego obok drzewa i przyglądającemu się temu wszystkiemu z uśmiechem.
-Dobra, skończcie. Jeszcze wyniki ogólne.- przypomniałam im.
W momencie się uspokoili, a Chejron mógł nam przekazać kolejny informacje.
-Spotykamy się na ognisku po kolacji. Za dwie godziny obiad, więc idźcie do domków przygotować się. Po obiedzie lekcje greki i łucznictwa. Możecie iść.
Ruszyliśmy do kwater z wspaniałymi humorami. Przyjaciele żartowali i wygłupiali się. Ja jednak szukałam wzrokiem Marco. Nie znalazłam go, więc oddałam się w wir rozmów. Gdy już się przebrałam poszłam za resztą obozowiczów z domku na obiad. Później greka (fatalnie mi szło ;p), a na koniec kolacja. I ognisko. Siedzieliśmy na pniach drzew wokół paleniska. Było już po ogłoszeniu wyników zawodów. Dzieci Apolla zajęły się muzyką, więc dużo osób tańczyło. Śmialiśmy się razem z nimi, bawiliśmy.Nie było już między naszym obozem, a obozem z Europy takiej wrogości. Nigdzie jednak nie widziałam Marco. Jakby zaszył się pod ziemie. Azyl biegał wokół tańczących. Ja jak zawsze-pogrążona w myślach. A Kevin tańczył właśnie z Meą. A ja, jak zawsze w swoim świecie, w świecie myśli. Daleko od tego.
-Nie pogratulowałem ci jeszcze.- powiedział ktoś za moimi plecami.
Serce podeszło mi do gardła. Przestraszyłam się. Nie lubię niespodzianek.
-Marco! Nie skradaj się tak! Chciałeś abym zawału dostała?!
-Sorry.- usiadł obok mnie. Znów ten chłód.
-Czemu tak uciekłeś po bitwie?- zapytałam.
-Widziałaś co się potem działo. Nie lubię takiego gwaru.
-Myślisz, że w to uwierzę?
Uśmiechnął się.
-Miałem taką nadzieję.
-A teraz na serio to …
-Poszedłem od razu do domku.
-Wiesz jak to nie ładnie kłamać? Oj nie ładnie, nie ładnie.- zakpiłam.
-Dobra, dobra! Poddaję się. Tak na prawdę to z kimś rozmawiałem.
-A tym kimś był… ?
-Więcej ci nie powiem, młoda!- powiedział na żarty.
-Tylko nie młoda! Nie młoda! Wolę bardziej określenie… hmmm… wykwalifikowana śmiertelniczka do spraw bogów i herosów w bardzo młodym wieku. Lub osoba, która ma więcej do powiedzenia niż inni. .- zaśmiałam się, a on ze mną.
Dzieci Apolla zaczęły grać właśnie wolną piosenkę. A Marco wstał i podał mi rękę.
-Mam zaszczyt z tobą zatańczyć?- i lekko się uśmiechnął.
Wstałam i też wykonałam lekki ukłon dla żartów.
-Ależ oczywiście.
Obracaliśmy się w kółko i deptaliśmy sobie po nogach śmiejąc się przy tym jak nigdy. Zauważyłam, że obozowicze z Europy posyłają na Marco i na mnie zdziwione spojrzenia. Jakby pierwszy raz coś takiego widzieli. Po piosence poszliśmy po napoje i znów zajęliśmy miejsce na pniu drzewa. Świetnie mi się z nim spędzało czas. Później poszliśmy jeszcze na wycieczkę do lasu razem z Azylem.
-Więc jak się tak dobrze nauczyłeś naszego języka?- zapytałam znów.
-Od mojego pierwszego słowa zacząłem się uczyć.
-A tak na serio?- nie chciało mi się w to wierzyć.
-To naprawdę prawda!
-Powiedzmy, że ci wierze. A inni? Ci, którzy przyjechali z tobą?
-Mało jest osób, które znają tak perfekt ten język.
-A skąd jesteś?
-Z Włoch. Ale akurat nasz obóz jest wielonarodowy. Czasami trudno nam się dogadać, ale jakoś dajemy rady. Głównie używamy Starogreckiego. Lecz zdarza się czasami, że ktoś się zapomni i mówi w swoim ojczystym języku. Jest wtedy naprawdę śmiesznie.
-Włosi przeważają?
-Co?
-Czy najwięcej w obozie jest włochów?
-Nie. Oczywiście, że nie. Jestem jednym z niewielu.
-A wracając do tych języków jakimi się posługujecie to z nami też rozmawiacie po starogrecku?
-Ogólnie tak. Ale jak słyszysz. Z tobą rozmawiam po twoim języku.
-Bo nie znam greki.- mruknęłam.
-Ale świetnie walczysz. To ci trzeba przyznać. Jak na śmiertelnika…- uśmiechnął się.
-Co masz do ludzi? Czasami potrafią więcej niż wy Herosi.
-Masz ciekawy pogląd na rzeczywistość.
-Każdy mi to mówi.- powiedziałam z dumą.
Popatrzył na zegarek.
-Wracajmy już. Pewnie jesteś zmęczona?
-Zwariowałeś? Ja zostanę jeszcze i posiedzę z Azylem. Harpie lubią go, więc nic mi nie grozi. A ty jak masz coś do załatwienia to leć. Wrócę później.
Poszedł, a ja zostałam sama razem z Azylem. Podrapałam psa za uchem. Faktycznie- Marco jest bardzo tajemniczy. Ale nie jest wredny i głupi. Siedziałam tak dziesięć minut. Z zadumy wyrwał mnie szelest krzaków przede mną. Moja dłoń przywarła do breloczka. Lecz gdy dowiedziałam się kto to znów powróciłam go głaskania Azyla.
-Cześć- powiedziała dziewczyna.
Mogła mieć około piętnastu lat. Z Europy była. Kojarzę ją jak wysiadała z autobusu. Ciemne włosy, lecz to samo spojrzenie co u Mee czy Chrisa. Córka Ateny. Miała ubrany zwykły T-shirt i długie spodnie.
-Hej.- odparłam.
Usiadła obok mnie. Mówiła (o dziwo) w moim języku, tylko nadal miała ten akcent.
-Jak ty to robisz?
-Ale co, bo nie rozumiem?
-Marco- zawsze skryty, małomówny, byle z dala od wszystkich. A dziś. Rozmawia z praktycznie nieznajomą. A co dziwniejsze! Śmieje się. Jak to robisz?
-Po prostu z nim gadam.- odpowiedziałam jakby to było logiczne i proste.- A tak na marginesie. Jestem Alice.
-Wiem kim jesteś Ja Marcelina. Pochodzę z Polski.
Jak to imię w ogóle się wymawia? Zresztą, nie ważne.
-I gadasz tak świetnie w moim języku?- ciągnęłam.
-No skoro z tobą gadam.- przewróciła oczami.
Fakt- to było głupie pytanie. Ale nie jestem z tych najmądrzejszych.
-Naprawdę Marco jest taki nieobecny?
-Skoro jest synem Hadesa.
Też fakt. To co zrobił na bitwie było super. Ale nie jest dla mnie synem z Wielkiej Trójki, lecz zwykłym herosem. To pozytywna ocena. Nie robi koło siebie tyle szumu.
-Ja muszę lecieć. Na razie.- pożegnała się Marc… Mar.. Marcelina. Na prawdę to trudne imię! Nie śmiejcie się!
Po pięciu minutach ruszyłam do domku. Jutro miało się wydarzyć coś niedobrego, tylko ja jeszcze o tym nie wiedziałam. Jak każdy z resztą.
Opowiadanie świetne! Bardzo podoba mi się to, że połączłaś dwa kontynęty, to naprawdę bardzo oryginalne!
Super!!!!! Bardzo fajne, na prawdę:D Ten Marco rzeczywiście jest taki tajemniczy… Opowiadanie jest SUPEROWE!!!! Czekam z niecierpliwością na następne:P
Uwielbiam to!! nie mogę sie doczekać kolejnej części…
I <3 TO OPOWIADANIE!!!
to jest doprawdy wspaniałe ,,To naprawdę prawda” 😉
suuuuuper podoba mi się ciekawy czy będą razem