Cz.5„Kąpiel w coca-coli”
Śniło mi się coś dziwnego. Na wzgórzu stała kobieta w greckiej zbroi, wyglądająca, no…tak jak ja. Miała te same rysy twarzy, takie same przenikliwe niebieskie oczy, identyczne blond włosy. Mogłaby uchodzić za moją starszą siostrę bliźniaczkę. Wiedziałam jednak, że nie jest to moja matka. No nie wiem jak, po prostu wiedziałam. W ręce trzymała …to coś wyglądało, jak złączenie dwóch mieczy w rękojeściach, tak, że z dołu i z góry widać było ostrze, a po środku miejsce, gdzie kobieta trzymała miecz. Było strasznie gorąco, mogłam dostrzec krople potu na jej twarzy i zaduch tego miejsca. Patrzyła w dal, zamyślona, gdy nagle powietrze obok niej zaczęło się zmieniać i po chwili zmaterializowała się tam szarowłosa dziewczyna. Naprawdę miała szare włosy! I białe oczy! Odziana była w szaty, jakie widuje się na greckich przedstawieniach mitologicznych. Skłoniła się przed blondwłosa, po czym przemówiła. Jej głos jakby rozbrzmiewał zewsząd.
-Twoja matka wysyła mnie, zaklinając cię, abyś zawróciła. Jeszcze możesz to zrobić. Nie musisz z nią walczyć.
Kobieta spojrzała smutno na przybyłą, po czym stuknęła mieczem o ziemię. Zawiał chłodny wiatr, który zmniejszał duchotę.
-Nie mogę. Nikt z was nie chcę się jej przeciwstawić, więc ja to muszę zrobić. Pokonam ją, albo zginę w walce. To moje przeznaczenie i nie chcę, by musieli na tym ucierpieć śmiertelnicy.
-Wiesz, że bardzo rzadko rodzą się dzieci mojej pani. Jeśli ty umrzesz, może być dla niej to cios, po którym się nie podniesie. Na tym mogą ucierpieć śmiertelnicy.
-Nie można wybierać pomiędzy mniejszym, a większym złem- kobieta spojrzała z góry na dziewczynę, choć jej spojrzenie nie było karzące- Rozmawiałam dziś z Wyrocznią Delficką.
Szarowłosa otworzyła szeroko oczy i ze zdumienia aż oparła się o pobliskie drzewo.
-Wiesz, pani, że nie powinnaś- blondwłosa uśmiechnęła się szeroko.
-Wiem. Jednak dzięki temu będziesz mogła pocieszyć moją matkę. Wyrocznia przepowiedziała, że przyjdzie na świat mój dziedzic, silniejszy ode mnie i że przywróci on ład i porządek.
-Czyli ty pani?…To znaczy, że?- białookiej zabrakło tchu. I ja to zrozumiałam. Skoro ten dziedzic miał przywrócić ład, to jej miało się to nie udać. Miała zginąć. Jednak kobieta nie czekała już, tylko przytuliła do siebie dziewczynkę, a następnie ruszyła w dół zbocza.
-Żegnaj, Cirra.
Tamta odwróciła wzrok, by nie patrzeć na odchodzącą wojowniczkę.
-Żegnaj, Arrana.
Obudziłam się, jak zwykle przed oczyma mając biały sufit. Podniosłam się i przekonałam, że jest jeszcze bardzo wcześnie- ledwie słońce wzeszło. Podniosłam się z łóżka i pogramoliłam do plecaka. Mimo wszystko, chodź zamierzałam spędzić tu (póki co) całe lato, nie rozpakowałam się jeszcze. Wygrzebałam pierwszą, lepszą bluzkę, po czym wymknęłam się cicho do łazienki, aby przebrać się. Gdy wróciłam, spakowałam piżamę i wyciągnęłam książkę, na chybił trafił. Mity greckie. Przekartkowałam ją, by dotrzeć do spisu treści. Żadnej Arrany. Może to tylko zwykły sen? Ale czy ja jestem zwykłą osobą? No i czemu kobieta ze snu miała taki sam wygląd, jak ja? Postanowiłam nad tym nie rozmyślać zbyt głęboko i pójść przespacerować się po lesie. Nie wyglądał tak źle, a poza tym brakowało mi spaceru w całkowitej ciszy. Wyszłam z wielkiego domu przez okno, po czym ruszyłam w stronę pobliskiego drzewa. Pamiętałam, co się stało w parku, podeszłam więc powoli, po czym delikatnie zapukałam w korę. W odpowiedzi coś zachrobotało i nagle z pnia wychynęła zielona twarz kobiety, patrzącej na mnie z wyrzutem.
-Czy mogłabyś z łaski swojej…- nie dokończyła, bo gdy tylko przyjrzała mi się, jakby pobladła i wróciła do środka drzewa, krzycząc „To ona!”. Załomotałam w korę, jednak twarz nie pojawiła się już więcej. Ruszyłam w głąb lasu, kopiąc przed sobą kamyk. Po prostu genialnie. Nie dość, że jestem nowa, to jeszcze wszyscy zwiewają na mój widok. Przecież się uczesałam! Zaczęłam kopać ten kamyk tak zawzięcie, że nie zwracałam uwagi na to, gdzie idę. Nagle kopnięty przeze mnie kamień wpadł do jakiegoś dołu, a ja za nim i zewsząd otoczyła mnie lepka, brązowa maź, a ja czym prędzej usiadłam, by złapać oddech. Brązowa maź okazała się colą. Zanim zdążyłam sobie zadać, co za idiota robi takie rzeczy, nade mną odezwał się głos.
-Wybacz na chwilę siostro, ale jakaś oferma wpadła do dołu ofiarnego.
„Tylko nie oferma!” chciałam zaprotestować, nim jednak zdarzyłam cokolwiek uczynić, coś chwyciło mnie pod ramiona i zostałam wyciągnięta na światło dzienne. Odgarnęłam lepkie włosy, by zobaczyć, kim jest właściciel głosu. Przede mną stał wysoki, ciemnowłosy chłopak, a obok niego, niczym zemsta najgorętszych wielbicieli horrorów, widmowa postać. O ile nie można było określić jej…nazwijmy to kolorem, to widać było, że ma na sobie kurtkę, oraz spodnie, a do tego łuk. Chłopak natomiast wyglądał, jak gitarzysta rockowy. Długie, ciemne włosy, równie ciemne oczy, miecz, wojskowe spodnie i czarną koszulkę. Tyle zdołałam zauważyć, no może jeszcze to, że oboje wpatrywali się we mnie natarczywie, jakby z pytaniem, co ja tu robię. Jakby przed chwilą nie widzieli tego na własne oczy. Wsunęłam rękę do kieszeni spodni i przekonałam się, że mascara nadal tam jest. Chociaż nie wiem, po jakie licho byłaby mi ona teraz potrzebna. Na pewno nie zamierzałam się malować.
-No nie gapcie się tak na mnie- mruknęłam gniewnie.
-A co innego mamy robić?- zapytała dziewczyna, a jej brat chciał coś dodać, jednak wtrąciłam się wcześniej.
-Patrzeć się w inną stronę?- popatrzyłam na nią znacząco, jednak oboje powiedzieli w tym samym momencie jedno słowo
-Heroska.
Nie, naprawdę? Nie wiedziałam. Chciałam wyjąć rękę z kieszeni, jednak przy okazji tylko wyrzuciłam tusz. Bogowie, czy ja muszę być taką niezdarą? Na ogół dobrze sobie radzę, tylko teraz jakoś mi nie szło. Schyliłam się i usłyszałam „Córeczka Afrodyty”. Nie wiem czemu, ale to mnie zdenerwowało. Przypomniała mi się kobieta z mojego snu i jej słowa „Przyjdzie mój dziedzic.” Zauważyłam na tuszu niewielkie, srebrne kółko. Właściwie nie wiem, czemu to miało służyć, ale przekręciłam je. I omal nie krzyknęłam. Oto nagle w moim ręku, zamiast mascary, pojawił się piękny, podwójny miecz. Broń z mojego snu. Tak jak tamta kobieta, stuknęłam nim lekko o ziemię i to wystarczyło, by zawiał lodowaty wiatr. Usłyszałam szepty i obejrzawszy się, spostrzegłam, że z drzew wychodzą driady, aby się mnie przyjrzeć. Nie wytrzymałam tego i z zaciętym wyrazem twarzy popędziłam w dół zbocza, by potem wejść przez okno do swojego pokoju i rzucić się na łóżko.
***
Po kilku minutach stwierdziłam, że nie wytrzymam dłużej w ciuchach przesiąkniętych colą, więc wzięłam inną bluzkę i drugą parę spodnie. Pomyślałam sobie, że dziś będę musiała zrobić pranie- w końcu nie miałam aż tak dużo rzeczy. Gdy już umyłam się i przebrałam, usłyszałam taki sam, jak wczoraj, dźwięk konchy, więc ruszyłam na śniadanie. Wszyscy rozmawiali z ożywieniem, jednak ja nie mogłam nic przełknąć. Myślałam intensywnie nad tym, co się wydarzyło. W końcu mam taki sam miecz, jak ze snu- ale trochę mniejszy, którym mogę się posługiwać- wyglądam tak samo, jak ta kobieta ze snu, jednak za Chiny nie mam pojęcia, kim jest moja matka, ani kogo niby miałam pokonać. Miałam jechać w zapasowym rydwanie, który nie miał żadnych dodatków, ani nic. Miałam, ogólnie rzecz biorąc, marne szanse. Po śniadaniu, gdy zakładałam zbroję, miałam okazję przyjrzeć się innym rydwanom. Każdy miał coś niezwykłego i wcale mnie to nie pocieszyło. Stanęłam na starcie, upewniając się, że mam w kieszeni mascarę. Wiedziałam, że jeszcze się przyda. Gdy tylko Chejron dał znak, ruszyłam na przód. Postanowiłam zmienić taktykę i na początku oszczędzać konie. Co prawda zostałam na końcu, ale mnie to nie przeszkadzało. Dopiero na ostatnim okrążeniu zaczęłam przyśpieszać. Wyminęłam kilka rydwanów i stwierdziłam, że może nie jest tak źle. Co prawda, podjechał do mnie rydwan Hermesa, ale mimo moich niezbyt wielkich umiejętności szermierczych, zdołałam skutecznie zniechęcić ich moim podwójnym mieczem. Dobra passa widocznie nie mogła trwać długo w moim przypadku, gdyż zaraz podjechał rydwan Aresa. Jęknęłam cicho w duchu, gdyż chyba nie mogło być gorzej. Spróbowałam kilku pchnięć, jednak Clarisse odbiła je wszystkie z gromkim śmiechem. Wiedziałam, że zaraz mnie zmiażdży i wtedy wezbrał się w mnie gniew. Tak jak tamta kobieta, stuknęłam mieczem w podłogę mojego rydwanu. A wtedy…miecz córki Aresa zamarzł. Tamta wrzasnęła i wypuściła go, ale nie miałam szansy się nad tym dłużej zastanowić, gdyż właśnie, jako trzecia przejechałam linie mety. Nawet nie zwracałam uwagi na zwycięzców i miałam odejść, gdy usłyszałam stukot kopyt i koło mnie pojawił się Chejron.
-Musimy porozmawiać.
Pokiwałam głową, kierując się do wielkiego domu
wow… super. Ma charakterek 😀
„Charakterek” to mało powiedziane! To jest „charakterzysko”! 😀
„Przecież się uczesałam” Mwahahaha!
Genialne zgadzam się z poprzednimi komentarzami.
Całkiem fajny miecz, a to zamrażanie: super!
ciekawe