Udało im się! Udało! UDAŁO!
Misja wypaliła! Wrócili!
Percy, Annabeth i Grover wrócili do obozu. Wszyscy (oprócz Pana D. , ale on się nie liczy, bo jest wiecznie ze wszystkiego niezadowolonym, nadętym bubkiem) bardzo się ucieszyli i niewiele brakowało, a udusiliby bohaterów. Kalina cała promieniała, ale nadal wstydziła się podejść do satyra. Odbyło się uroczyste palenie ich całunów i oczywiście impreza, ale nie jestem pewna, czy sami zainteresowani na niej byli. W każdym razie poszło kolejne krzesło i dostaliśmy opieprz od Chejrona, który w końcu zauważył brak mebli.
***
Obóz wygląda jak każda letnia kolonia. Dzieciaki Aresa kłócą się z synem Demeter (jestem pewna, że wieczorem zastanę go w szpitalu), Percy ściga się z kimś na kajakach, a Terry zwiewa przed Beckendorfem, którego najwyraźniej postrzelił z łuku.
Molly radzi sobie coraz lepiej. Małe dzieci zazwyczaj szybko się nudzą każdym zajęciem, ale ta dziewczynka z godnym podziwu uporem ćwiczyła ze mną szermierkę. Jej entuzjazm podsyciła jeszcze moja obietnica, że za dwa dni będziemy po raz pierwszy walczyć mieczami, zamiast patykami. Martwiło mnie tylko, że jedna z mieszkanek naszego domku, trzy lata od niej starsza Irene, zaczęła jej dokuczać. Imię tej małej to jakaś kpina: Irene znaczy pokój, a ona wszędzie wywołuje kłótnie, spory i bójki. Podejrzewam, że ta mała wredota jest córką Aresa lub Eris. Kopie młodszych obozowiczów, a już szczególnie nie lubi Molly, ale nigdy nie zaatakuje kogoś większego od siebie. To tchórz, ale jest niebezpieczna. Eris też nie była szczególnie znaczącą boginią, ale dzięki sprytowi doprowadziła do rozpętania wojny trojańskiej…
Lato jak lato. Nic się nie dzieje. Oto parę opowiastek pod hasłem „Jestem zwyczajnym herosem” (o ile coś takiego w ogóle istnieje)
Molly prawie dosięgła mnie swoim sztyletem. Jest coraz lepsza, muszę podnieść jej poprzeczkę. Odwinęłam się i uderzyłam z półobrotu. Mała uchyliła się, Nareau świsnął jej nad głową. W walce jej niski wzrost był atutem. Dziewczynka zamierzyła się na moje nogi. Podskoczyłam, tylko po to, by zaraz po wylądowaniu odbić się ponownie. Kątem oka dostrzegłam za sobą kamień. Po raz trzeci uniknęłam ciosu, lecz tym razem wylądowałam na głazie. Szybko się od niego odbiłam, przeleciałam nad zaskoczoną Molly, lądując za jej plecami. Błyskawicznie się obróciłam i przyłożyłam dziewczynce ostrze do gardła. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, usłyszałam kpiący głos:
-I znowu przegrałaś! Popatrzcie tylko! Największy cienias na obozie znowu dostał bencki!- to była Irene. Nie zdążyłam zareagować. Molly wyrwała mi się i z wściekłością uderzyła na złośliwą koleżankę. Ta zasłoniła się w ostatniej chwili. Wtedy stało się coś dziwnego: jakaś siła wyrwała miecz z ręki Irene i rzuciła go daleko w krzaki. Molly uderzyła ją łokciem, a gdy ta leżała już jak długa na trawie, wysyczała jej w ucho:
-I kto tu jest cieniasem?
W tym momencie nad głową Molly pojawiła się pochodnia- symbol Hekate.
***
Wpatrywałam się w ognisko. Ledwo się tliło. Na specjalne życzenie Pana D. śpiewano jakąś smętną balladę. Dionizos jak zwykle zachowywał się (i wyglądał) jak, hmm… napity żul. A uwierzcie mi, znam się na tym (wspominałam już, że mieszkałam niedaleko nocnego monopolowego?). I jak na żula przystało, po chwili przysnął w pozycji siedzącej. Dwóch nieszczęsnych satyrów odniosło go do Wielkiego Domu. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Zaśpiewaliśmy kilka piosenek. W końcu już nawet dzieci Apolla nie pamiętały żadnych tekstów, rzępoliły tylko bezmyślnie na gitarach. Gorączkowo szukałam czegoś, co moglibyśmy zaśpiewać. Znałam parę szant, ale większość z nich brzmiałaby po ocenzurowaniu jak komunikat morsem (PIIIIP,PiiP,PIIIIIIIIIIP…). Ale może…
-Pożyczysz gitarę?- zapytałam siedzącego obok mnie chłopaka od Apolla
-Jak nie rozwalisz, to spoko.- wzruszył ramionami. Chyba było mu wszystko jedno. Niepewnie chwyciłam gitarę. Uderzyłam w struny. Zaczęłam śpiewać.
„Wiatr przystojny w garniturze
chce spodobać się złej chmurze
Chmura w złości deszczem go przędza
Wiatr się schował w jakimś oknie
Jest szczęśliwy że nie moknie
A miał właśnie chmurze być za męża…”
Do refrenu włączył się syn Apolla, ten który pożyczył mi gitarę, potem coraz więcej jego braci i sióstr, a pod koniec także inni obozowicze. Ognisko strzelało coraz wyżej. Niestety piosenka była krótka. Ale ludzie się rozkręcili. Zaśpiewali „Przysięgę” i „Zapach magii”. Niektórzy zaczęli rozchodzić się do domków. Nagle syn Apolla, ten co pożyczył mi gitarę, powiedział:
-Ładnie śpiewasz. Jesteś Arachne, tak?
-Amerykę odkryłeś. Tak jestem Arachne. A ty?
-Allan. Też odkryłaś Amerykę.
-Spadaj.- burknęłam, ale uśmiechnęłam się, po raz pierwszy od kilku dni.
***
Płynęłam kajakiem. Ścigałam się z Allanem. Trochę się z nim zakumplowałam, często jak mieliśmy wolne to ścigaliśmy się, pojedynkowaliśmy, albo gadaliśmy. Na kajakach zawsze wygrywam, bo mam więcej siły w rękach, ale z kolei w biegach on jest dużo lepszy. Czasem, jak Molly walczy z Irene (za każdym razem wygrywa), to się trochę tłuczemy. To jest jak jakieś RPG: zwinność kontra siła. Najczęściej jest remis, ale nierzadko robimy sobie bekę…
-Znowu wygrałaś!- śmieje się Allan.
***
Siedzę w kuchni i zmywam naczynia. Jest koszmarnie gorąco i czuję, że zaraz się uduszę.
-Ej! Śpiąca Królewno! Obudź się!
-Spadaj.- powiedziałam łagodnie- Gdyby nie ty, nie musiałabym tu siedzieć.
-To moja wina? To ty śpiewałaś!
-Ale ty mnie podpuściłeś!
Bo widzicie, syn Dionizosa usłyszał, jak śpiewam przeróbkę „Morskich opowieści” (dość niecenzuralną) z jego tatą w roli głównej, a Allan akompaniuje mi na gitarze. Oczywiście poleciał na skargę do Wielkiego Domu, ale (na szczęście) nie zastał tam Pana D., lecz Chejrona. Centaur obiecał, że surowo nas ukarze. Zafundował nam służbę kuchenną, ale mimo wszystko wolę to, niż karę, jaką zgotowałby nam bóg wina. W jego wersji pewnie też byśmy się smażyli, tylko że nie w kuchni, a na Równinie Kar…
-Niezły piekarnik się tu zrobił!
-No. Niby ta lawa jest lepsza od Domestosa, ale o wiele trudniejsza w użyciu!
-„Chcę roznosić choroby, choroby, choroby…”- zaczął śpiewać „Hymn Domestosa”. Zachichotałam i przyłączyłam się do niego.
superowe =)
Czekam na ciąg dalszy.
To trochę nielogiczne: Molly uczy się walki by chronić swoją matkę, a jej boskim rodzicem jest Hekate- BOGINI :p
Ale ogólnie opowiadanie świetne, jak zwykle.
Thalio- masz trochę racji. Ale Molly jest adoptowana i chodziło o jej śmiertelną „mamę”.
Ach, już teraz rozumiem 😀
Super ; )
Albo świetne .
jak zawsze zaje*****!!!
ekstra 😉
Genialne!!!!!!!!!! 😀 😀 😀 😀 😀
Cudo.
to co wyżej
To z RPG mnie rozwaliło:)
ZAJEFAJNE!!!!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!:) !!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!! !!!!!!
Chyba się zakochałam. ;D I to w opowiadaniu! xD
genialne