Już od kilku dni przebywałam w Obozie Herosów. Pływałam.Trenowałam szermierkę. Z dumą nosiłam pomarańczową koszulkę.
Czułam się świetnie, naprawdę.
Tylko coś mi tu nie pasowało.
Tęskniłam za mamą.
Oczywiście w granicach rozsądku. Przecież nie ryczałam nocami w poduszkę. Tak beznadziejna to nie jestem.
Wracać do domu też nie chciałam.
Ale nikt w obozie nie budził mnie o 3 nad ranem pytając czy kupiłabym taką i taką książkę o treści takiej i takiej. Jedzenie tu było normalne. Nie byłam zmuszana do zjedzenia pizzy z plasterkami tofu. Nie musiałam wysłuchiwać Chopina codziennie o 20.
Może dla kogoś to było… dziwnie, ale ja to uważałam za codzienność.
Wiedziałam co muszę zrobić by oderwać się od tego ponurego nastroju. Nie, nie zadzwonić do mamy, tylko…
Ukraść colę.
I tu pojawiało się pytanie: jaki związek ma cola z moją mamą?
Otóż ona nienawidziła coca coli. Uważała, że bąbelki pozbawiają weny i szarych komórek. A ja, jak zwykle musiałam zrobić jej na złość i w dzień w dzień musiałam pić ten napój. Nie ma przebacz.
Plan był dość prosty: narzuciłam na siebie dżinsową kurtkę, a do kieszeni włożyłam podręczny nożyk.
Miecz, który wybawił mnie od śmierci z rąk drakain po kilku dniach zmienił się… w bezużyteczne dwa kawałki spiżu.
Zmuszona byłam korzystać z obozowych mieczy, co jakoś nie wprawiło mnie w wesoły nastrój.
Wymknęłam się z obozu i ruszyłam w poszukiwaniu pobliskiego sklepu.
Z każdym krokiem czułam się coraz głupiej. Po co to wszystko? By ukraść jedną, marną puszkę napoju? A co jeśli mnie złapią? Nie wierzyłam w to za bardzo skoro jestem córką Hermesa, ale przecież wszystko może się zdarzyć.
Szczerze mówiąc cały ten pomysł był godny 9-latki. Naprawdę.Myślałam, że w Obozie Herosów dojrzałam, a tu proszę…W moim nowym domu ludzie naprawdę mieli problemy. Mają je nadal. Czemu, więc ja ryzykuję dla puszki coca coli?
Miałam ochotę zawrócić, ale było za późno. Stałam przed dość nędznym sklepikiem „U Dave’a” (na szczęście rozczytałam to bez żadnych problemów pomimo dyslekcji).
„U Dave’a” był urządzony w takim samym stylu jak inne sklepy blisko autostrady. Na półkach stały po dwa, trzy produkty, w większości alkohol. Z radia leciała muzyka z lat 60, a na parapecie leżało kilka martwych much. To miejsce idealne nadawało się do nakręcenia horroru.
Jedyną uwagę przyciągał sprzedawca. Wysoki, na oko miał 2 metry, posiadał łapska jak u goryla. Jego żółte zęby były krzywe, a oczy…Szczerze mówiąc nie mogłam stwierdzić jakie miał oczy. Po pierwsze, był dla mnie zbyt za wysoki i musiałabym stanąć na palcach by je dostrzec, co na pewno nie wyglądałoby normalnie, a po drugie takim ludziom nie patrzy się w oczy. Przynajmniej ja nie patrzę.
Rozglądałam się w około w poszukiwaniu jakiegokolwiek gazowanego napoju. W tym momencie mój plan się kończył. Teraz pozostało mi zwyczajnie poprzyglądać się produktom i chytrze wsadzić puszkę do kieszeni kurtki. Ze względu na moje korzenie wydawało się to dość łatwym zadaniem.
Minęłam chleb i mąkę. Przystanęłam by obejrzeć gazetki. Przeleciałam wzrokiem po tytułach magazynów. „Potworzyca Style” – głosił jeden. No pięknie, już zupełnie mi odbiło! – pomyślałam i zaczęłam iść dalej. Aż w końcu…. tak! Masa czerwonych puszek coca coli była w zasięgu mojej ręki. Zatrzymałam się i wzięłam głęboki wdech. Z niewiadomych mi powodów chciałam jak najprędzej opuścić sklep „U Dave’a”.
Kolejna denna piosenka dobiegła końca. Ze sprzętu odezwał się zachrypnięty głos:
– Hej, hej! Witajcie potwory i potworzyce przemawiamy do was prosto z czeluści Tartaru! W naszym studiu gościmy przez wszystkich lubianego Alexa!
– Dzięki, Steve – odezwał się kolejny głos.
– Powiedz nam Alex, jaka prognoza na dziś?
– Herosi korzystają ze słonecznego dnia i wybiegają na świeże powietrze! Tak, tak, herosów już dzisiaj będzie można spotkać na każdym boisku. Radzę zaopatrzyć się w noże i widelce!
– Dzięki, Alex. A już po reklamach w naszym radiu powitamy Sfingę wraz ze swoją niesamowitą zagadką dzięki której przez tysiące lat nieumarła z głodu! Zostańcie z nami!
Zdołałam wydusić z siebie coś w stylu:
– O bogowie…
Odwróciłam się. Sprzedawca szczerzył do mnie zęby. On po prostu…. rósł w oczach. Liczył teraz ze trzy metry, a jego oczy… a raczej oko przypatrywało mi się z uwagą.
Cyklop. Bomba.
Przełamał ladę na pół i zaczął biec w moją stronę.
Wiedziałam o cyklopach wystarczająco. Przynajmniej tak mi się zdawało. Nie były zbyt mądre ani zwinne, za to silne jak diabli.
Nie ruszyłam się z miejsca. Odczekałam parę chwil, a następnie uskoczyłam w bok. Nóż wypadł mi z kieszeni i wylądował na podłodze.Cyklop, nie zdążywszy zahamować, uderzył głową w półkę i upadł nieprzytomny,swoim cielskiem przygniatając moją broń.
Mogłam go tak zostawić i pobiec z powrotem do bezpiecznego obozu. Mogłam, ale tak nie zrobiłam.
Zaczęło mnie to wkurzać. Chcesz sobie zwyczajnie ukraść puszkę coli, a tu co? Musisz walczyć z cyklopem. Jakby nie mogli wziąć sobie urlopu, wyjechać na Hawaje, a nas zostawić w spokoju. Z resztą, kto wie ile niewinnych ludzi zginęło z jego rąk. Czas położyć temu kres.
Problem tkwił w tym, że nie miałam żadnej broni. Przydałyby mi się jakieś magiczne zdolności albo coś.
Nie traciłam nadziei. Pewnie wiele herosów zawitało tu przede mną, więc Dave (sądziłam, że cyklop ma na imię Dave, skoro tak nazywał się sklep. Chyba, że zjadł poprzedniego właściciela. Ale założyłam, że tak się nie stało) musi mieć tu jakieś miecze.
Jak strzała pobiegłam na zaplecze. Nie miałam zbyt wiele czasu. Potwór niedługo pewnie się obudzi i z pewnością będzie chciał mnie zjeść na kolację.
Gorączkowo grzebałam w kartonach, ale żadnego ostrza nie znalazłam. Byłam bliska załamania.Pozostało mi tylko użyć kiepskiego scyzoryka znajdującego się w pudełeczkuo znakowanym jako „M. Scyzoryk”.
Taka broń nie wiele mi tu da – pomyślałam. – Ale przynajmniej zginę honorowo, w walce.
Otworzyłam scyzoryk i… w mojej dłoni pojawił się najprawdziwszy, spiżowy miecz.
-Na Zeusa…- mruknęłam. Na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
Cyklop Dave zdezorientowany rozglądał się po sklepie.
– Maja! – zakrzyknęłam i zaszarżowałam.
Potwór zaczął walić pięściami na prawo i lewo, blokując mi szansę podejścia bliżej i zmiażdżenia go na proch (dosłownie).
Kucałam i turlałam się. Próbowałam zajść go od tyłu, ale Dave jednym ruchem potężnego łapska wytrącił mi z ręki miecz i posłał pod półkę z konserwami. Puszki z łoskotem spadły na moją głowę. Do oczu napłynęły mi łzy.Wstałam lekko oszołomiona. Miecz znajdował się kilka metrów o de mnie, ale drogę zasłaniał mi rozwścieczony cyklop. Znajdowałam się blisko puszek coca-coli. Myślałam gorączkowo. W końcu w mojej głowie ułożył się głupi, ale dość prosty plan. Sięgnęłam po jedną coca colę i wstrząsnęłam ją mocno. Następnie otworzyłam ją i rzuciłam w stronę Dave’a. Potwór popatrzył na mnie głupio, zapewne myśląc „Czy to miało mnie zaboleć?” co dało mi czas na podniesienie mego ostrza i zamachnięcie nim w plecy cyklopa. Zrobiłam tak jeszcze kilka raz aż wreszcie usłyszałam znany mi syk, a u moich nóg leżał zielony pył.
Ledwo stałam na nogach. Załatwiłam cyklopa. Uśmiechnęłam się promiennie. Miecz znów przemienił się w zwyczajny scyzoryk. To był mój szczęśliwy dzień. Uniknęłam śmierci, znalazłam magiczny gadżet i miałam dla siebie całą półkę puszek coca coli. Zgarnęłam je wszystkie i popędziłam z powrotem do obozu. Ot, kolejna córka Hermesa po wygranej walce wracała do bezpiecznego domu.
Super!!! Radio Potwory
fajne!
Radio P.- potwornego dnia XDDD
PS: Fajna mamuśka 😉
superowsko, herosowsko 😉
super
Haa ;D
Świetne 😉
Tytuł kojarzy mi się „Z pamiętników olimpijczyków”. 😉 Ale treść całkowicie inna. 😀
super super super
Nie w moim stylu ale nawet fajne
ja bym pewnie tego nie dała rady napisac 😀
(L)
bardzo ciekawe fajny pomysł z radiem
WOW!!! Potworne radio- extra pomysł. 😀