Te głupie sny…-pomyślałam- Dlaczego nie może mi się śnić coś normalnego?! W tym śnie czuję się jak nie ja tylko „ona”… To okropne…- Nagle zorientowałam się, że gapi się na mnie pół domku.
– Co?- zapytałam się, dość głupio, bo już wiedziałam.
– Załatwiłaś żarówkę. Znowu. A to oznacza, że cerujesz moje skarpetki!- Travis skakał z radości jak małe dziecko. Wybiegł z domku. On albo Connor, ani ja, ani nikt inny ich nie rozróżnia. I tak pewnie będę musiała zaszyć skarpetki im obu…
A gdzie ja właściwie jestem? Cóż, chyba wiszę wam wyjaśnienie.
Pamiętacie tych wszystkich greckich bogów? No wiecie: Zeus, Posejdon, Hades, Atena itd. itp. Uwaga: Trzymajcie się mocno, albo spadniecie z krzeseł. Oni naprawdę istnieją!!!
Oni i te wszystkie potwory (hydra, mantikora, Minotaur). Bogowie siedzą sobie na Olimpie trzy tysiące lat i tak jakby trochę znudziło im się towarzystwo współmałżonków. Więc czasem schodzą na ziemię i „zaprzyjaźniają” się ze śmiertelnikami. Tak powstajemy my- herosi. Tak, dobrze usłyszeliście- my. Ja też jestem herosem. Stworzono dla nas specjalne miejsce, gdzie uczą nas jak przeżyć- Obóz Herosów. Bo te wszystkie potwory, o których wspominałam, bardzo chcą nas bliżej poznać (czytaj: zjeść nas). Praktycznie każdy heros spotkał te paskudy jeszcze przed przybyciem do Obozu: mnie dwa razy napadł cyklop (kilkumetrowy gościu z jednym okiem), no i spotkałam jakąś morską szkaradę, przez którą tu trafiłam.
Okazało się, że jestem adoptowana, a moi „rodzice” wiedzieli kim jestem. Jak miałam 11 lat to przeprowadzili się na Wyspę bo potwory zaczęły nagabywać mnie na każdym kroku. Na Wyspie uniknęłam wysłania do Hadesu przez potwora, który jednak dał radę mnie znaleźć, ale straciłam przytomność w morzu i po dwóch tygodniach (!!!) wyrzuciło mnie na brzeg w Obozie.
W Obozie jest 12 domków, każdy należy do jednego Boga Olimpijskiego (a raczej do jego dzieci). Ja, odkąd tu przybyłam, kibluję w jedenastce- domku Hermesa, boga gościnności. Będę tu mieszkać, aż moja mama/ mój tata (niepotrzebne skreślić) raczy mnie uznać za córkę.
Domek Hermesa jest wiecznie przepełniony, ponieważ mieszkają tu wszyscy, których boski rodzic jest nieznany. Podobno latem nie starcza miejsc i ludzie śpią na podłodze. Za kilka dni się przekonam. Ja doszłam we wrześniu i mieszkam tu cały czas, ale niektórzy przyjeżdżają tylko na wakacje. Jednak całorocznych też trochę jest. Z naszego domku: Luke, Travis, Connor i jeszcze paru innych. Zostaje córka Ateny, Annabeth i jakiś jej brat, kilkoro dzieci Afrodyty i parę osób od Aresa, w tym Clarisse. Jest dość fajna, zawsze chce się bić. Jako córka Aresa jest oczywiście lepsza niż ja, ale i tak świetnie się bawię… No, poza tym incydentem, kiedy Clarisse stratował pegaz. Następnego dnia koleś od Apolla ułożył o tym wiersz i skończył z głową w kiblu… J
To już chyba wszystko. A nie! Jeszcze trzy rzeczy: po pierwsze naszym opiekunem jest Chejron, który jest centaurem, po drugie dyrektorem obozu jest Dionizos (który jest tu za karę i nie lubi herosów, ale mnie chyba najbardziej, bo jak pierwszy raz zobaczyłam satyra, czyli pół kozła, to tak się wydarłam, że pękła butelka wina, która była Przytulanką Pana D.) i po trzecie muszę lecieć, bo spóźnię się na szermierkę.
Stoję na placu i czekam. Ludzie powoli się schodzą. Nagle pojawia się Clarisse. Olewa grekę, demonstracyjne ignoruje sztukę, specjalne spóźnia się na inne zajęcia, ale o szermierce nigdy nie zapomina.
– Zgniotę cię na miazgę cieniasie!- to standardowe powitanie, które w języku dzieci Aresa oznacza: „Cześć, jaki piękny dzień! Miło mi cię widzieć!!!”.
Wreszcie przyszedł Luke, który prowadzi zajęcia. Zaczął pokazywać nam nowy, skomplikowany ruch, pozwalający na rozbrojenie przeciwnika. Ja ćwiczyłam z Clarisse. Wyciągnęłam swój miecz (jest długi na pół metra, ale w „wersji mini” zmienia się w wisiorek z pająkiem- takim samym, jak na rękojeści). Córka Aresa zaatakowała pierwsza. Odparowałam cios, a potem próbowałam uderzyć ją w ramię. Oczywiście zrobiła unik, ale udało mi się zarysować jej pasek… Walczyłyśmy kilka minut, aż w końcu dostrzegłam okazję i postanowiłam wykorzystać ruch, którego uczył nas Luke. Miecz p r a w i e wypadł z ręki Clarisse. Oo! Chyba się wkurzyła, i to tak konkretnie (a jak ona jest zdenerwowana, to najbliższe bezpieczne miejsce jest 100 km dalej). W oczach zapłonął jej ogień. Po dwóch minutach walki straciłam broń. Miecz przeleciał nad głową Clarisse i wbił się w ziemię za jej plecami. Rzuciłam się w bok, unikając ciosu. Niestety trochę mi nie wyszło- straciłam równowagę i wylądowałam na ziemi. Córka Aresa zbliżyła się do mnie. A ja znienacka kopnęłam ją w kolana. Zachwiała się i zawahała. Przeturlałam się i poderwałam do biegu. Dopadłam mój miecz, wyciągnęłam go i z trudem odparłam cięcie wymierzone w moją szyję. Walka trwała dalej.
– Dobra, koniec! Byliście świetni! Obiad za 20 minut!- krzyknął Luke.
Byłam padnięta i zlana potem. Muszę się umyć. Pognałam do umywalni. Kilka córek Afrodyty wpadło na ten sam pomysł. Ale mój ulubiony prysznic był wolny. Chyba nikt poza mną z niego nie korzysta, bo leci z niego tylko zimna woda. Mnie to nie przeszkadza.
Gdy weszłam pod lodowaty strumień od razu poczułam się lepiej. Fizycznie czułam, jak wraz z potem spływa ze mnie zmęczenie. Po kilku minutach wyszłam spod prysznica, ubrałam się i pobiegłam do domku. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy była nowa żarówka. Czyli witajcie skarpetki Travisa. To stała „cena” za wszystko, o co się go prosi. On nic nie robi bezinteresownie. Bo, choć według niego skarpet nie trzeba prać, to cerowanie jest niezbędne.
Rozległ się dźwięk konchy. Pobiegłam do pawilonu jadalnego i nałożyłam sobie surówkę z selera, ziemniaki i 2 szaszłyki. Jeden z nich wrzuciłam w płomienie na trójnogu, jako ofiarę dla bogów. I wyszeptałam prośbę, taką samą jak co dzień: „Mamo/Tato, proszę cię, uznaj mnie”. I, jak co dzień, moja modlitwa pozostała bez odpowiedzi.
Extra opowadanie, jedno z najfajniejszych
dyrektorem obozu jest Dionizos (który jest tu za karę i nie lubi herosów, ale mnie chyba najbardziej, bo jak pierwszy raz zobaczyłam satyra, czyli pół kozła, to tak się wydarłam, że pękła butelka wina, która była Przytulanką Pana D.) —> To mnie po prostu rozwaliło xD
Świetne 😀 😎
, po drugie dyrektorem obozu jest Dionizos (który jest tu za karę i nie lubi herosów, ale mnie chyba najbardziej, bo jak pierwszy raz zobaczyłam satyra, czyli pół kozła, to tak się wydarłam, że pękła butelka wina, która była Przytulanką Pana D.) – haha, dobre. Świetnie opowiadanie ;]
Zgadzam się s Thalią G.
opowiadanie cudne
Zapewne cóka Posejdona 😉
Zapewne córka Posejdona 😉
świeeeeeeeetne
b. super
Świetnie piszesz ;D Bardzo dobry pomysł 😉
Extra! to z przytulanką pana D. mnie powaliło! tak jak Mama/Tata (niepotrzebne skreślić)!!! Genialne!
super
„Pękła butelka wina, która jest przytulanką Pana D.”
„Mama/Tata (niepotrzebne skreślić)”
– Normalne rewelka, arachne powala na kolana!!!
To opowiadanie sprawiło, że spadłam z krzesła [dosłownie!]. Jest idealne. Świetnie opisujesz walkę. Masz poczucie humoru :). Zapiszmy w równaniu:
Ty + twoje opa = geniuszka!
😀
W niektórych momentach normalnie zsunęłam się z kanapy i zaczęłam turlać się po podłodze, rechocząc ze śmiechu. 😀 Boskie opowiadanie!!! 😀
bombowe opowiadanie