Z dedykacją dla aktywnych blogowiczów i wszystkich którzy to czytają. Przepraszam za tak długą przerwę ale wena opuściła mnie całkowicie a dodatkowo ledwo miałam czas by coś naskrobać. Za to ten rozdział jest długi. Bardzo długi. Za literówki przepraszam.
Arion
Kilka okazji i jedna wielka impreza, czyli sztuka przetrwania wśród roztańczonych herosów.
Percy
Przeglądam się w prostym lustrze. Koszula jest ok, włosy nie są potargane bardziej niż zwykle. Zielone oczy przenoszą wzrok na zniszczone mokasyny i ciężko wzdycham. Pocieszam się myślą, że po zmroku to i tak wszystko jedno. Odwracam się i płynnym ruchem, zabieram Orkan z półki i chowam do kieszeni czarnych spodni. Obok leży zapakowany w ozdobny papier w Sowy i Kłapouchego z Kubusia Puchatka ( nie chcecie wiedzieć dlaczego te, a nie inne postacie) miecz. Biorę prezent i wychodzę z domku. Przemykam bokiem i chowam prezent w obozowej kuchni. Przy okazji biorę tacę z ciastkami i wynoszę ją do jadalni i kładę na wielkim stole pod wschodnią ścianą. Po prawej płonie trójnóg z obozowym ogniskiem, zaś po lewej jest stół dla pana D., Chejrona i.., no właśnie dla kogo jeszcze? Jadalnia została magicznie powiększona z dwa razy. Przy północnej ścianie stanęła scena przyozdobiona kwitnącą winoroślą. Korynckie poduszki kolumn nagle nabrały kolorów i zaczęły się wić i rozrastać. Rozszerzyłem oczy ze zdumienia.
– Robi wrażenie prawda?- powiedział Polluks.
– Nom- mówię nadal wpatrując się w kolumnę.
– Taka tam niespodzianka dla taty, pomogła mi Miranda, choć mogłoby być lepiej…- powiedział. Zanim zdążyłem odpowiedzieć syn Dionizosa znikną w kuchni. Westchnąłem cicho. Podchodzę do wciąż zapełniającego się stołu i kładę tacę obok jeszcze ciepłego keksu.
Już chcę wracać do kuchni po kolejne przekonski, gdy zaczepia mnie Leo.
-Hejka, pomożesz mi i Harley’owi pozawieszać lampiony?- pyta i nie czekając na odpowiedź wciska mi kilkanaście do rąk. Nieco skołowany podchodzę do drabiny, na której chwieje się dziesięciolatek. Widzę piętę wystającą poza krawędź stopnia, pół stopy rozmiaru 5. Kątem oka widzę jak linka trzymająca pod odpowiednim kątem ,, nogi” drabiny pęka. Kątem drugiego oka widzę za sobą Jasona.
– Orient!- krzyczę i rzucam mu lampiony. Drabina się składa, Harley traci równowagę i krzyczy. Nogą odpycham drabinę, i krzyczę:
– UWAGA!- Łapię syna Hefajstosa i odskakuję od spadającymi na mnie zapalonymi lampionami, których chłopiec nie zdążył dobrze przymocować. Odchodzę jeszcze kawałek. Całe zdarzenie trwało góra dwadzieścia sekund. Chciałem postawić Harley’a, ale ten tylko się we mnie mocniej wtulił i cicho zaszlochał. Rozejrzałem się i po zdziwionych i wystraszonych półbogach. Na ziemi paliły się lampiony, ale to łatwo będzie posprzątać, problemem będzie drabina, która spadła na stolik i go zniszczyła. Uniosłem kąciki ust gdy zobaczyłem syna Jupitera, który miał minę jakbym mu rzucił nie lampiony tylko radioaktywną, świecącą małpkę.
Odwróciłem się i poszedłem na pomost. Tam delikatnie odczepiłem palce chłopca od swoich ramion i bezgłośnie westchnąłem z ulgą, gdy na powrót poczułem palce.
– Hej, Harley spójrz na mnie. – powiedziałem delikatnie. Chłopiec niechętnie spojrzał na mnie. Duże, piwne oczy były zapłakane.
– Na… na.. na… waliłem- wyszeptał między spazmami. Czasami zapominałem, że ma dopiero dziesięć lat, a już stracił matkę, i widział jak walczyliśmy z Gają, i sam był gotowy walczyć własnym, tak samo śmiercionośnym i ostrym mieczem jak każdy inny z obozowej zbrojowni gdyby Chejron nie zamkną go w Wielkim Domu wraz z Valentiną ( która złamała nogę) i Melanie.
– Ciii… Spokojnie, to nic takiego… sprzątnie się raz dwa, Skąd miałeś wiedzieć, że linka w środku jest przetarta, skoro z osłonką było wszystko ok? – Spytałem retorycznie. Wprawdzie osłonka była przetarta i postrzępiona, ale w innym miejscu. Ochrzciłem Leona w myślach paroma niemiłymi przydomkami. Jak mógł pozwolić dziesięciolatkowi włazić na ponad dwumetrową drabinę. Nawet go nie pilnował i nie sprawdził czy stara, wyciągnięta z piwnicy drabina jest w pełni sprawna.
– Te… la… mpiony… były… taaakie… ładne… – wysapał między haustami powietrza. Przytuliłem go do siebie, ciągle uspokajając i pogłaskałem po głowie.
– Nic ci nie jest? – Spytałem. Pokręcił głową. – I to jest najważniejsze- powiedziałem. Nastała nieco nie zręczna cisza. Harely, już nieco się uspokoił, ale nadal był roztrzęsiony.
Spojrzałem na Nyssę, która wychodziła z damskich łazienek. Była ubrana w sukienkę do kolan. Materiał został tak utkany, że gdy córka boga kowali się poruszała zdawało się, że jej sukienka się pali. Zauważyła nas i podbiegła.
– Harley… – powiedziała niepewnie. Pokręciłem delikatnie głową na znak by go nie pocieszała,-
-… Opowiem ci historię, jak ja kiedyś narozrabiałam.- Chłopiec podniósł i spojrzał na nią dużymi, piwnymi, niewinnymi i zapłakanymi oczami.
– Okey – wyszeptał drżącym szeptem i odczepił się ode mnie. Nyssa usiadła na pomoście i przytuliła do siebie młodszego brata. Jestem opiekunem. Pomyślałem i wróciłem do jadalni, po drodze osuszając koszulę z łez chłopca siłą woli.
Annabeth
Spojrzałam na zegar. Jeszcze dwie godzinki.
– Co mogę zrobić?- spytałam Emmy. Dziewczyna zamyśliła się po czym spojrzała na swoje pomalowane paznokcie.
– Możesz na nich namalować jakiś wzorek.
– O nie nie nie. Co to, to nie. – zaprzeczyłam gwałtownie. Moja siostra wzruszyła ramionami. Nie mając nic do roboty wzięłam do ręki ,,Mity mało znane i te całkiem nie znane” i zaczęłam czytać. ,, Mało kto wie, że swoją nadludzką siłę Heralkes, a Odyseusz ponadprzeciętny spryt zawdzięczają pewnej kłótni i zakładowi między Aresem i Ateną.Poszło o to co jest ważniejsze w walce, spryt czy siła. Apollo zaproponował by wybrali któregoś z herosów, którzy nie będą ich dziećmi i obdarzyli tym co cenią. Toteż Ares dał Heraklesowi siłę, a Atena Odyseuszowi spryt i mądrość. Jak wiadomo Herakles zmarł w strasznych męczarniach włożywszy na siebie koszulę upraną we krwi centaura, a Odyseusz zmarł uprzednio znacznie wzbogacając swoją krainę i doczekawszy się odpowiedzialnych potomków. Jednak i Odyseusz nie zmarł śmiercią naturalną zasnąwszy we własnym łóżku. W prawdzie spłacił wszystkie długi z czasów swojej tułaczki jak te wcześniejsze, które był winien. Niestety nadal miał zostać pochłonięty przez morze, tak też się stało. Pewnego dnia płyną z synami na podległą im wyspę, by kupić tam oliwki ( były to najwyborniejsze oliwki w całej Helladzie). Niestety, gdy dopływali zaatakowali ich piraci. Synowie dzielnie walczyli, lecz przewaga wroga była miażdżąca. Zabili rodzinę królewską i załogę, a statek okradli i zatopili. Niektórzy nie wierząc w przypadki uważali, że to Hera i Ares chcieli położyć tragiczny kres życiu herosa, każdy z innych przyczyn lecz kierowanych tą samą emocją: zazdrością.” Nagle zarejestrowałam, że ktoś coś do mnie mówi.
-… Ty mnie słuchasz w ogóle? – spytała zirytowana Emma
– Cooo?- spytałam nieprzytomnie.
– No, jasne ty kogoś się o coś pytasz, prosisz a ta cię olewa – zrzędzi obrażona. Nieco mnie to zirytowało. Dałam jej znać, że jej słucham.
– Pytałam się,.. czy wiesz… gdzie jest… moja torebka… ta od Gucciego- spytała dobitnie.
– Schowałam ją w Wielkim Domu – odpowiedziałam spokojnie. Dziewczyna aż zapowietrzyła się z oburzenia,
– Jakim prawem! To moje! Jakoś nikt nie zabiera dzieciakom od Afrodyty tych ich świecidełek za grube tysiące… Co ja mówię miliony! – krzyknęła. Zdenerwowałam się. Jednak jakaś dyscyplina musi być. Ta torebka była tylko do szpanu i jako cel drobnych rabunków Hermesowców, To, że jej ojciec zbił fortunę jako inżynier nie oznacza, że ona ma się teraz tym pysznić. Grupową domku bogini piękna jest Piper/Drew i to ich/jej sprawa co robią ze swoimi ciuszkami i biżuterią. Na obozie wszyscy powinni być równi, dużo jest przecież herosów, których rodzice nie żyją.
– Emma, czy ty się tu nie za bardzo panoszysz? – spytałam spokojnie, na luzie.
– Ja? Ja tylko się zastanawiam dlaczego ty jesteś grupową domku Ateny, skorą cały czas cię nie ma i na dodatek chodzisz z synem Posejdona. – Powiedziała, z każdym słowem mówiąc coraz głośniej. Gdy tylko to wypowiedziała wszyscy wstrzymali oddech a ona sama, zakryła przerażona usta dłonią. Zagotowałam się ze złości. I kto to mówi!
-Prze… prze… – dukała cichutko. Podeszłam do niej i powiedziałam cicho, lecz ostro, tak by brzmiało to groźnie.
– W sprawie torebuni… Wszyscy w obozie są równi, a jeśli chcesz zdobyć w swoim domku uznanie przez szastanie pieniędzmi ojca, to pomyliłaś domki. W domku Ateny, czy w ogóle na całym obozie, uznanie i szacunek zdobywa się samemu, przez misje, treningi i zachowanie. A teraz druga sprawa. Nie mam obowiązku ci tego mówić, ale powiem, pokazać ci, że ja sama zapracowałam na szacunek. Nie mnie ma bo ratuję tyłki takim osobom jak ty, lub żyję poza obozem, a i tak przynajmniej raz w miesiącu przyjeżdżam tutaj. Po drugie, to wydobyłam Ten posąg- wskazałam palcem na Sosnę Thali i Atenę Paterson za oknem. – i dokonałam tego jako jedyna. Kolejny argument jest taki, że jestem najstarszą obozowiczką, siedzę tutaj dziesięć lat; a to z kim chodzę to moja prywatna sprawa. Jasne?- spytałam. Emma zbladła, przestraszyła się, zrobiło mi się jej szkoda, nie powinnam się wyżywać na ludziach tylko dlatego, że nie radzę sobie ze stresem. Po chwili przypomniałam sobie, co mówiła. Emma jest na obozie, dopiero drugie lato, rok temu przyjechała dopiero w drugiej połowie sierpnia, nie walczyła, nie wie, jak to jest walczyć, widząc umierających wokół siebie przyjaciół, i kolejną falę wrogów, ale to jej nie usprawiedliwia.
Kiwnęła głową, nadal blada z oczami wielkości pięciozłotówek. Zamyśliłam się…
– Kilku satyrów zgłaszało, że przyjadą nowi obozowicze, powalczysz ze mną na walce pokazowej.- zarządzam, niech wie jak można sobie zapracować na uznanie i szacunek. Kiwa znowu głową.
Spoglądam na zegar, Jeszcze godzina czterdzieści. W domku jest bardzo napięta atmosfera. Wzdycham cicho. Zazwyczaj gdy sytuacja w domku była ciężka, zawsze miałam n podorędziu jakieś żarty, gry, łamigłówki… Cokolwiek, teraz zresztą też coś miałam, ale jak by to brzmiało: grupowa ostro dyscyplinuje jedną z obozowiczek z własnego domku, po czym rzuca żartami i wymyśla zagadki jakby nigdy nic? Westchnęłam i podeszłam do biblioteczki. Zajmowała całą, największą ścianę, i po niektóre książki trzeba było wspinać się po drabinie. Po taką książkę chciałam właśnie sięgnąć, jednak przypomniałam sobie, że mam na sobie długą suknię balową i zrezygnowana, postanowiłam czegoś poszukać niższych półkach. ,, Konstrukcje mostów”, ,, Biografie geniuszy”, ,, Łamigłówki Archimedesa”, ,, Sztuka wymowy” , ,, Podręczny słownik starogrecko-angielski i anglelso-starogrecki”, ,,Dyslektyczne triki herosa”, ,, Przewodnik po mitologii”, ,,Sztuka przetrwania”, ,,Gwiazdy”, ,, Trucizny Achlys”, ,, Historia matematyki”. Zmarszczyłam brwi i cofnełam się troszkę. ,, Trucizny Achlys”? Będę musiała się tym zająć. Na razie muszę iść na ten bal czy co to będzie,
PERCY
Wszedłem (o ile do otwartego pawilony można wejść) do kantyny i aż zamarłem z wrażenia. Po marmurowych kolumnach wiły się latorośla, kwitły, rodziły winogrona, które można było zerwać i zjeść. Lecz nie rozrastały się tak gęsto, by całkiem pokryć kolumny, przez co tworzył się niesamowity kontrast pomiędzy zimną bielą marmuru, a żywymi, kolorowymi pnączami. Fryz, który łączył kolumnadę został delikatnie podświetlony, a po środku, pod nieistniejącym sufitem zostały porozwieszane kolorowe lampiony nadają dodatkowy klimat. Stoły rozświetlał jasny ogień płonący w alabastrowych* koksownikach. Przerobiona jadalnia została tak magicznie rozszerzona, że wszyscy się mieścili, nie było ani za pusto, ani za tłoczno. Zobaczyłem Piper, na widok której większość chłopaków niemal nie dostawała oczopląsu. Nic dziwnego, balowa suknia bez ramiączek w kolorze malinowym, przepasana purpurową wstęgą zawiązaną na okazałą kokardę z tyłu. Do tego misterny warkocz w plecionymi szmaragdami i spięty srebrno-złotą obręczą… Mówiąc krótko: spokojnie mogła konkurować ze swoją matką na Miss urody.
Hazel, która rozmawia z córką Afrodyty postawiła na klasykę: czarny chiton, idą w dół zmieniający kolor na złoty, z grubym, pozłacanym pasem, i innymi złotymi elemenami robiła wrażenie. Gdy się do mnie odwróciła zauważyłem, delikatny złoty cień do powiek.
– Hej Percy- przywiała się z uśmiechem. Kiwnąłem głową na powitanie – Widziałeś gdzieś, może Franka?-dodała.
-Chyba, jest po drugiej stronie pawilonu. Widziałaś Annabeth?- odpowiedziałem. Hazel uśmiechnęła się tajemniczo.
-Dzięki, jest przy …-Dalej nie słuchałem, bo już ją zauważyłem. Biła wszystkich na głowę. Zabrakło mi tchu. Powiedzieć, że była ładna, to kłamstwo. Powiedzieć, że, było piękna to wielkie niedomówienie. Powiedzieć, że była zniewalająco olśniewająca, to zdrobnienie. Po prostu mój mózg się stopił ,,ERROR”
Nie byłem w stanie myśleć o niczym innym, nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem.
Szarawo srebrna suknia, wydawać się przy najmniejszym ruchu mienić tysiącami kolorów. Wąski fioletowy pasek oddzielał nieco obcisłą górę od rozkloszowanego dołu. Głębokie wcięcie na plecach, rozwidlało się i tworzyło coś w rodzaju skrzydeł o złotych końcówkach. Miodowe loki, misternie, spięte wysoko na głowie niedużym, złotym wieńcem laurowym. Odwróciła się do mnie, i uśmiechnęła różanymi ustami. Idealnie w wgłębieniu między obojczykowym leżał naszyjnik z rodzinnym pierścieniem i czymś jeszcze. Gdy podeszełem do niej na miękkich nogach dojrzałem, że to oprawiano w złoto szafirowa perła,ode mnie.
– Ann…-nie skończyłem. Uśmiechnęła się.
– Podoba mi się jak mówisz do mnie Ann… -przerwał mi. Nie byłem w stanie oderwać od niej wzroku.
– Wyglądasz…wyglądasz… jak bogini, nie to za mało…- próbowałem wyrazić to co czuję. Moja dziewczyna uśmiechnea się cierpko.
-Wiesz jestem nią w połowie- odpowiedziała, ignorując drugą część zdania. Pokiwałem przecząco głową.
– Jeśli spotkam kiedyś Afrodytę, która będzie przemieniać się w te swoje piękności to zamieni się w ciebie, tyle, że trzy razy brzydszą.- szepnąłem jej do ucha. Annabeth zarumieniła się.
-Przesadzasz.- odpowiedziała lekceważąco. Pokręciłem głową. Czy ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy, że wygląda jak królowa?
Zamilkiśmy, gdy Chejron zastukał kopytem w scenę. Obok niego stał Pan D. z kobietą ubraną w klasyczny, wykwinty, łososiowy chiton z zielonymi i purpurowymi dodatkami. Diadem przypominający bluszcz przytrzymywał kok kasztanowych loków.Miała urodę elfa. Pan D. patrzył na nią z uczuciem. Był to widok cokolwiek dziwny. Andromeda- pomyślałem.
– Witajcie! Jak już zapewne zauważyliście nie jest to zwyczajna impreza urodzinowa. Zebraliśmy się tu z dwóch…
-… Z TRZECH!- krzykną ktoś z tłumu. Fam sobie głowę uciąć, że od Hermesa. Chejron zmroził go wzrokiem, a przez tłum herosów przeszedł szmer śmiechu. Też się uśmiechnąłem.
– … Powodów. Dionizosie.- dokończył centaur oddając głos bogowi. Pan D. leniwie podniósł się z ozdobnego fotela cały czas trzymają za rękę swoją małżonkę.
-Hmm… Tak więc stary Gromowładny dał mi warunkowe i nie muszę się z wami męczyć kolejne dekady. Z tegoż powodu… ogaszam ten rok Rokiem Dionizosa! Jakoś trzeba nadrobić te Dionizeje…- uśmiechnąłem się, chyba jak wszyscy.-… dlatego te wakacje będą pełne imprez! A ta je rozpoczyna! Dla mniej ogarniętych…
…czyli wszystkich- dodał ciszej, jednak i tak wszyscy go słyszeli.- … Oto moja wspaniała żona Andromeda- tu ją przytulił i pocałował. Wszystkich, łącznie ze mną wmurowało. Pan D. był dla kogoś miły i go przytulał. Pan D. Dionizos. Kompletnie ignorując naszą reakcję kontynuował.- … a za Chejronem kryje się Kalipso.- Chejron wbił wzrok w naszego ex-dyrektora.
-… A i jeszcze stuka osiemnastka pewnej niegłupiej architekce. Jak ona miała na imię? A! Annabeth Chase… znaczy Annabelle Cook. -powiedział. Przytuliłem solenizantkę i musnąłem wargami jej zarumienione policzki. Gdy krzyki i oklaski ucichły. Dionizos dodał.
-Doprawdy, jakbym mógł zapomnieć o bachorze, który męczy mnie tu już jedenasty rok?- dodał ze śmiechem. Chejron spojrzał na niego skonserwowany. Andromeda zdecydowanie poprawiała humor swojemu małżonkowi.
-A teraz rzecz prawie najważniejsza… tort i TOAST!- krzykną z kielichem który zmaterializował się w jego dłoni. Na stoliku obok zauważyłem kieliszki szampana. Podałem jeden Annabeth i wziąłem drugi.
– Za Pana D. Za Annabeth! Za herosów i za bogów! – zawołaliśmy chórem unosząc kieliszki na górze i stykając je z przypadkowymi osobami. Przytuliłem córkę Ateny i popchnąłem ku scenie, na której wjechał gigantyczny tort wraz ze stosikiem prezentów. Skosztowałem szampana. Gazowany, słodki z nieco cierpkawym posmakiem.
ANNABETH
Weszłam na scenę. Uśmiechnięty Chejron wręczył mi nóż do pokrojenia ciasta. Przytulił mnie i pocałował we włosy.
– Brawo Annuś. -szepną mi na ucho. Uśmiechnęłam się, nazywał mnie tak, gdy byłam mała i potzebowałam ciepła. Ojcowskiego ciepła.
– Dziękuję- odszepnęłam. Podeszłam na miękkich nogach do tortu i zamknęłam oczy. Nie wiedziałam co pomyśleć. Jeszcze tydzień temu pomyślałabym by zestarzeć się uprzednio założywszy rodzinę z Percym. Ale nie teraz. Już wiem. ,, Proszę o siłę do życia. Dla każdego. Umiejętność podziwiania go.” I zdmuchnęłam osiemnaście świeczek. Dokonałam tego. Nowy, kolejny rozdział w moim życiu, choć nie wiem jak będzie krótki. Będzie. Jak obiecałam, tacie, Chejronowi… Otworzyłam wilgotne oczy i pokroiłam tort. Nie rozkleiłam się. Jestem silna, gdybym nie była nie kroiłabym tego tortu. Gdy skończyłam. A trochę to trwało ponieważ tort miał starczyć dla jakiś 110 osób. Przyszła kolej na prezenty.
Gdy każdy prezent miał już swojego nadawcę zeszłam ze sceny. Percy przytulił mnie.
Dionizos powstał niedbale, z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Alkohol tylko dla pełnoletnich.- wtrącił Chejron. Dionizos uśmiechną się jeszcze szerzej.
– A teraz rzecz najważniejsza. Teraz czas na ZABAWĘ!- krzykną a zewsząd popłynęła skoczna muzyka. Percy odwrócił się w moją stronę i wysuną rękę z szelmowskim uśmiechem.
– Zatańczysz? – spytał. Złapałam go za dłoń.
– Jeszcze się pytasz, Glonomóżdżku – odpowiedziałam ze śmiechem. Percy położył mi drugą rękę na mojej talii i wyprowadził na środek. Zaskoczył mnie tym, że potrafi tak dobrze prowadzić. W tańcu przyjrzałam się mu. Biała koszula, proste granatowe prawie czarne spodnie i skórzane buty.
Zjadłam tort. Był pyszny: orzechowo- kawowy. Reszta łakoci też była niczego sobie. Bawiłam się jak nigdy dotąd. Po kilku… nastu piosenkach na scenę weszły dzieci Apolla z instrumentami i sprzętem muzycznym. Śpiewali różne klasyki, obozowe piosenki a nawet kilka własnych. Na sam koniec oznajmili, że chcą założyć zespół ale nie mają pomysłu na nazwę. Wymyśliłam nazwę ,, The Sun Heroes” którą wszyscy ochoczo przyjęli.
Nie pamiętam dokładnie całej imprezy, tańczyłam chyba ze wszystkimi z czym zgodzą się moje nogi. Skończyliśmy gdy świtało.
Tylko jedna rozmowa nie dale mi spokoju.
Stoję przy stolę z napojami. Podchodzi do mnie Ryana. Witamy się. Nagle pyta się mnie o Clarisse. Odpowiadam jej, że nie żyje. Na co ona kręci głową, mówiąc, że nie dalej niż trzy dni temu rozmawiała z nią [Clarisse].
Zmęczona zasnęłam gdy budzik wskazywał szóstą.
Matko… Tak mi przykro że komentuję dopiero dziś! Naprawdę fajny rozdział! Prosty ale ciekawy. Super opisy które mnie nie zamęczyły i przeurocze/zabawne dialogi. BOMBA!!!
OMG! Skomentowałaś! Nawet nie wiesz jak się cieszę widząc, że ktoś to czyta i nie olewa. Jeszcze weny dostanę, bo ostatną przelewałam na historię z wattpada, i się trochę tutaj zaniedbałam 😌.
Ale ten twój komentarz dał mi kopa i już się biorę do pisania. 😊