Czy straciliście kiedyś ukochaną rzecz? Swój talizman, coś, co przynosiło wam szczęście? Wtedy wydaje się, że już nic nigdy wam się nie uda.
Do tej pory nie wiedziałem, jakie to uczucie. A teraz… Teraz straciłem Orkana.
Nie będę wam teraz opowiadał, jak to się stało. To długa historia, i tak niewiarygodna, że sam w nią nie wierzę. Przecież miecz powinien zawsze do mnie wracać, prawda? No cóż, tamtym razem nie wrócił.
Przez trzy dni nie wychodziłem z domku, w nadziei, że to wszystko okaże się złym snem. Annabeth i Grover próbowali mnie wyciągnąć na różne sposoby – kusili niebieską Coca Colą, prosili, grozili, a nawet przyprowadzili Chejrona. Żeby ich nie martwić, w końcu zgodziłem się na wspólny spacer.
Przez jakiś czas chodziliśmy bez celu po obozie – poszliśmy nad jezioro, patrzyliśmy, jak dzieciaki grają w siatkówkę, zajrzeliśmy do stajni. W końcu Annabeth stanęła przede mną, wzięła głęboki oddech i powiedziała:
– Percy, wiem, że to dla ciebie trudne, ale… Musisz wybrać sobie nowy miecz.
– Chyba żartujesz! Nie potrafiłbym walczyć niczym oprócz Orkana. Może Tyson jeszcze da radę go naprawić…
– Wiesz dobrze, że to niemożliwe – odpowiedział mi Grover. – Nawet Hefajstos nie poradziłby sobie z tymi puzzlami, chłopie.
– Jasne! Oczywiście! Świetnie wam wychodzi podnoszenie mnie na duchu…
W zasadzie nie złościłem się na Annabeth i Grovera, tylko na siebie. Oni mieli rację – nie mogłem łazić bez broni, wmawiając sobie, że mój miecz jeszcze da się naprawić. Dobrze wiedziałem, że się nie da. „Puzzle” były dobrym określeniem tego, co z niego zostało. Podczas ostatniej wyprawy miałem bliskie spotkanie z końmi Diomedesa, które potraktowały Orkana jak gryzaczek. Powinienem się cieszyć, że udało mi się uciec, ale cały czas myślałem tylko o stracie miecza.
Westchnąłem.
– Przepraszam. Nie powinienem na was wrzeszczeć.
– Luzik, stary. Pokrzycz sobie, to zawsze pomaga.
– Nie, już wystarczy. Chyba się uspokoiłem. – Zmusiłem się do uśmiechu. – To gdzie teraz idziemy?
– Do zbrojowni. – Annabeth popatrzyła na mnie niepewnie, jakby się bała, że znowu zacznę się wydzierać. – Musimy znaleźć ci nowy miecz.
– Zakładam, że nie odpuścisz, prawda? – Znałem Annabeth na tyle dobrze, by wiedzieć, że zawsze stawia na swoim.
– Oczywiście, że nie. Ale to wszystko dla twojego dobra – odpowiedziała, nieśmiało poklepując mnie po ramieniu.
– Skoro tak mówisz… Miejmy to już z głowy.
W zbrojowni Grover i Annabeth wybrali kilka mieczy, które, ich zdaniem, mogłyby mi pasować. Tak na pierwszy rzut oka żaden mnie nie zachwycił, ale nie chciałem być zbyt marudny. Ostatecznie mogłem spróbować jednego czy dwóch.
Przeszliśmy na arenę. Annabeth podała mi miecz z łabędziem na rękojeści i stanęła w bojowej pozycji, ściskając oburącz własną broń.
– Gotów?
Nie byłem nawet odrobinkę gotowy, ale to nie miało znaczenia.
Wzruszyłem ramionami.
– Zaczynaj.
Miecz był okropnie ciężki, jakby miał służyć do robienia dziur w asfalcie, a nie do walki wręcz. Ledwie udało mi się go unieść na odpowiednią wysokość.
Annabeth wyskoczyła do przodu. Jakimś cudem odparowałem cios, ale przy okazji upuściłem miecz.
Grover popatrzył na niego niepewnie.
– Taak… Chyba możemy uznać, że ten się nie nadaje, prawda? – zapytał.
– Zdecydowanie. Masz, spróbuj z tym.
Miecz numer dwa był już trochę lepszy. Całkiem nieźle leżał mi w dłoni i, co ważniejsze, ważył mniej niż dwie tony.
Przez chwilę wymienialiśmy ciosy. Nie była to żadna wielka walka, raczej pchnięcia treningowe, ale mimo wszystko czułem się niepewnie.
Postanowiłem zaatakować. Cofnąłem miecz, a potem energicznie wypchnąłem go do przodu. Annabeth bez wysiłku się uchyliła. Jeszcze jeden zwinny ruch – i już leżałem na ziemi, z rękawem koszulki przebitym mieczem.
– Hej, to miała być tylko próba! – krzyknąłem oburzony, podnosząc się z trawy.
Annabeth uśmiechnęła się.
– Wiesz, Meduza na pewno nie da ci forów. Musiałam sprawdzić, czy obronisz się tym mieczem przed trudniejszym ciosem.
– Cóż, wynik testu niezadowalający. Masz jeszcze jakiś?
Annabeth przyjrzała się krytycznie dwóm pozostałym mieczom.
– Może ten? – Podała mi krótszy z nich.
Wziąłem go bez przekonania i spróbowałem kilku pchnięć. Był zdecydowanie za lekki, dosłownie fruwał mi nad głową.
– Odpada. – Oddałem go Annabeth.
Zaczynałem zniechęcać się do tej zabawy. Wiedziałem, że potrzebuję miecza, ale wiedziałem też, że żaden z tych w zbrojowni nie będzie mi odpowiadał.
– Może spróbuj z tym.
Odwróciłem się zaskoczony. Za mną stał Chejron, trzymając miecz, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Lśnił w słońcu, jakby był wykuty nie ze stali, ale ze szlachetnych kamieni. Na rękojeści znajdowała się podobizna Nike – bogini zwycięstwa.
Ostrożnie wziąłem miecz do ręki. Leżał idealnie, jakby był wykonany specjalnie dla mnie – ani nie za ciężki, ani zbyt lekki. Przesunąłem dłonią po klindze. Była zupełnie gładka, jakby nikt wcześniej nim nie walczył.
Niepewnie spróbowałem kilku pchnięć, z każdym kolejnym przekonując się, że miecz jest niemal idealny. Świetnie wyważony, jakby wyczuwał moje zamiary chwilę przed pchnięciem. Wiem, to głupie, ale takie właśnie miałem wrażenie.
Przerwałem wymianę ciosów z Annabeth i jeszcze raz przyjrzałem się broni w moich rękach.
– Jest świetny, Chejronie – powiedziałem z lekkim uśmiechem. – Nie tak dobry jak Orkan, oczywiście – dodałem szybko.
– Oczywiście. – Chejron przytaknął. – Anaklysmos był wyjątkowy, miał swoją długą historię. Nosił na sobie ślady wielu bohaterskich czynów.
– No tak, to był przecież miecz Heraklesa. A ten tutaj? Skąd go masz?
– A ten miecz dopiero zaczyna swoją rolę w dziejach. – Chejron uśmiechnął się. – Jesteś pierwszym herosem, który trzyma go w swoich rękach. Nazwy też jeszcze nie ma.
Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia.
– Jak to?
– Twój brat, Tyson, wykuł go dla ciebie, a twój ojciec pobłogosławił go, by dobrze ci służył. Możesz go nazwać, jak tylko chcesz.
– Poważnie? Mój własny miecz, zrobiony tylko dla mnie?
Byłem tak samo podekscytowany jak wtedy, kiedy dostałem Orkana. W końcu ile razy w życiu ktoś wykuł dla was miecz?
No właśnie.
– I jak, podoba ci się?
– Żartujesz, Chejronie? Jest fantastyczny! Już się nie mogę doczekać, kiedy go wypróbuję w akcji.
– Miejmy nadzieję, że jeszcze przez jakiś czas będzie spokój. Ale znając twoje szczęście do kłopotów, okazja nadejdzie bardzo szybko. Schowaj go teraz i pilnuj jak oka w głowie.
– Niby jak ma go schować? Podrze sobie gacie – zaśmiał się Grover.
– Naciśnij ten czerwony kamień na rękojeści, Percy.
Zrobiłem, jak kazał Chejron. W jednej chwili miecz zaczął się kurczyć, aż zmienił się w… miniaturową figurkę hipokampa.
Grover ryknął śmiechem.
– No tak, od razu wiadomo, czyje to dzieło.
Dałem mu kuksańca w bok.
Figurka była wykonana bardzo starannie, ze wszystkimi detalami od czubka głowy aż po ogon zwierzątka.
– Jaka śliczna! – zachwyciła się Annabeth.
Gdybym był dziewczyną, pewnie zareagowałbym tak samo. Tyson naprawdę się postarał.
– A jak go teraz… rozłożyć?
– Pociągnij za ogon – zaproponował Grover, za co zarobił kolejnego kuksańca.
Chejron uśmiechnął się.
– Właściwie to musisz… pociągnąć za ogon.
Grover prawie przewrócił się ze śmiechu. Przywróciłem miecz do jego właściwych rozmiarów i pogroziłem temu złośliwemu satyrowi.
– Jak będziesz się śmiał, to ja i mój miecz damy ci popalić – zażartowałem.
Grover cofnął się z udawanym przerażeniem.
– A jaką nazwę mu nadasz? – zapytała zaciekawiona Annabeth.
Zastanowiłem się przez chwilę. Wyjątkowy miecz zasługiwał na wyjątkową nazwę. Przycisnąłem kamień na rękojeści i z uśmiechem przyjrzałem się figurce hipokampa. Mogłem się założyć, że miał to być Tęczuś.
Podniosłem głowę.
– Nazwę go Dikistis.
Po grecku znaczy to mniej więcej „mój własny”. Pasuje jak ulał, prawda?
świetne 😆
fajne
trzecia! super op.
suoperowe
ekstra:)
świetne 😉
super
pasuje , 😀
super pomysł
Cieszę się, że Wam się podoba
nasz ciekawe pomysły. świetne opowiadanie. będzie kolejna część?
Świetne
super. faktycznie, wiadomo że wykuł go Tyson
CUDO!!!
Bardzo ciekawe1
Prześwietne. Takie przyjemne…
Ja Wybuchłam Śmiechem Kiedy Dostał Miecz i Zmienił Się w Figurkę Hipokampa i Miał Go Za Ogon Pociągnąć 😀 😀 ale naprawde wybuchłam śmiechem 😀
super !!
pisz, pisz, pisz a my bedziemy czytać ;D
super opowiadanko